Za darmo

Córka Ewy

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Patrzcie, patrzcie, fantują96 Florynę, biedne kobieciątko! – wykrzyknął Bixiou97, jeden z biesiadników. – Dalej! Do portmonetek! subskrypcja!

Słysząc te słowa, zgromadzenie zerwało się na nogi. Wszystkie kieszenie, wypróżnione do szczętu, dały trzydzieści siedem franków, które Raul szyderczo przyniósł śmieszce. Szczęśliwa kurtyzana wychyliła głowę z poduszek i rozsypała na kołdrę stos biletów bankowych. Raul przywołał Blondeta.

– Zrozumiałem – rzekł Blondet. – Szelmaczka załatwiła się z tym, nic nam nie mówiąc. Ślicznie, aniołku.

Czyn ten sprawił, iż aktorkę wniesiono w tryumfie i w negliżu do jadalni, na barkach przyjaciół, którzy pozostali jeszcze. Adwokat i bankierzy poszli już. Wieczorem Floryna była w teatrze przedmiotem szalonych owacji. Rozgłos jej poświęcenia obiegł widownię.

– Wolałabym, aby mnie oklaskiwano za talent – rzuciła Florynie rywalka na korytarzu garderoby.

– Pragnienie bardzo naturalne u artystki, którą sławią dotąd tylko za jej… uczynność – odparła Floryna.

W ciągu wieczoru, pokojówka Floryny zainstalowała panią w pasażu Sandrié, w mieszkaniu Raula. Dziennikarz miał rozbić obóz w domu, gdzie pomieszczono redakcję.

Taką była rywalka pani de Vandenesse. Fantazja Raula zespoliła niby ogniwem aktorkę z hrabiną; potworny węzeł, który pewna księżna, za Ludwika XV, przecięła, każąc otruć pannę Lecouvreur; zemsta bardzo usprawiedliwiona, kiedy się zważy ogrom zniewagi.

Floryna nie krępowała początków miłości Raula. Przewidując kłopoty pieniężne w jego trudnym przedsięwzięciu, poczyniła zabiegi o półroczny urlop. Raul poparł energicznie te starania i przeprowadził je tak pomyślnie, iż stał się przez to tym droższym sercu Floryny. Ze zdrowym rozsądkiem kmiotka z bajki La Fontaine'a, który krząta się koło obiadu, podczas gdy panowie rozprawiają, aktorka udała się po złote runo na prowincję i za granicę, aby zapewnić byt sławnemu człowiekowi w czasie pościgu za władzą.

Aż do dziś niewielu malarzy pokusiło się o obraz miłości takiej, jaką jest ona w wysokich warstwach społecznych, pełna wzniosłości i tajemnych nędz, straszliwa w swoich pragnieniach dławionych przez najgłupsze, najpospolitsze przypadki, uśmiercona często znużeniem. Być może to studium odsłoni kilka jej strzępów. Nazajutrz po balu wydanym przez lady Dudley, nie uczyniwszy, nie usłyszawszy nawet najbardziej nieśmiałego oświadczenia, Maria wierzyła, iż jest kochaną przez Raula wedle programu swoich marzeń, Raul zaś wiedział, iż Maria pasowała go w duszy na kochanka. Mimo iż żadne z nich nie doszło do tego przełomu, w którym tak mężczyźni, jak kobiety skracają preliminaria98, oboje pomknęli szybko do celu. Raul, nasycony rozkoszą, tęsknił za światem idealnym; podczas gdy Maria, daleka od myśli o występku, nie wyobrażała sobie, aby mogła wyjść z tego świata. Toteż nie było miłości bardziej czystej i niewinnej w uczynkach niż miłość Raula i Marii; ale też nie było miłości bardziej namiętnej i rozkosznej w myśli. Hrabina natchnęła się pojęciami godnymi czasów rycerstwa, ale na wskroś unowożytnionymi. W duchu tej roli, odraza męża dla Natana nie była już przeszkodą dla jej miłości. Im mniej by Raul zasługiwał na szacunek, tym czułaby go dlań więcej. Płomienna wymowa poety więcej miała oddźwięku w jej łonie, niż w sercu. Litość zbudziła się na głos pożądania. Ta królowa cnót uświęciła niemal w oczach hrabiny wszystkie wzruszenia, rozkosze, gwałtowne burze miłości. Wydało się jej pięknym być dla Raula Opatrznością na ziemi. Co za słodka myśl! białą i wątłą ręką podtrzymywać tego kolosa, którego glinianych nóg nie chciała widzieć, tchnąć życie tam, gdzie go brakowało, być potajemnie twórczynią wielkiej przyszłości, pomagać genialnemu człowiekowi w zmaganiu się z losem i pokonaniu go, haftować dlań szarfę na turniej, dostarczać broni, dać mu amulet przeciw czarom i balsam na rany! U kobiety wychowanej jak Maria, religijnej i szlachetnie myślącej jak ona, miłość musiała być pełnym rozkoszy miłosierdziem. Stąd pochodziła jej śmiałość. Pyszna wzgarda, z jaką czyste uczucia depcą ostrożność, podobna jest do bezwstydu kurtyzan. Z chwilą gdy, za pomocą sofistycznego rozróżnienia, upewniła się, iż nie narusza wiary małżeńskiej, hrabina rzuciła się całą siłą w rozkosz kochania. Najdrobniejsze okoliczności nabrały dla niej uroku. Buduar, w którym myślała o nim, zmienił się w sanktuarium. Nawet ładne biureczko budziło w jej duszy tysiąc rozkoszy przez myśl o korespondencji: miała odbierać, ukrywać listy, odpowiadać na nie! Tualeta, ta wspaniała poezja życia kobiety, wyczerpana lub zapoznana przez Marię-Anielę, objawiła się na nowo, przybrana niepostrzeżoną dotąd magią. Ileż rozkoszy w obmyślaniu stroju, po to aby się jemu podobać, aby jemu przynieść zaszczyt! Oddała się z naiwnym zapałem tym czarującym błahostkom, które zajmują tyle miejsca w życiu Paryżanek, i dają tak bogate znaczenie wszystkiemu co się widzi u nich, w nich, na nich. Bardzo mało kobiet biega po sklepach bławatnych, modniarkach, krawcach jedynie we własnym interesie. Zestarzawszy się, nie myślą już o stroju. Skoro, w czasie przechadzki, ujrzycie postać kobiecą, zatrzymującą się na chwilę przed szybą wystawy, przypatrzcie się jej dobrze: „Czybym mu się podobała…?” Oto zdanie wypisane na rozjaśnionych czołach, w oczach błyszczących nadzieją, w uśmiechu igrającym na wargach.

Bal lady Dudley odbył się w sobotę; w poniedziałek hrabina wybrała się do Opery, parta pewnością ujrzenia Raula. Raul stał, w istocie, na schodkach prowadzących do krzeseł. Spuścił oczy, kiedy hrabina weszła do loży. Pani de Vandenesse zauważyła z rozkoszą staranność, jaką „kochanek” jej rozwinął w tualecie! Ów człowiek, tak oporny prawom elegancji, kędziory miał starannie uczesane, połyskujące i wonne; kamizelka odpowiadała wymaganiom mody, krawat wykwintnie zawiązany, koszula lśniła nienaganną powierzchnią. Przy panującej wówczas wszechwładnie żółtej rękawiczce, ręce wydały się jej bardzo białe. Raul skrzyżował ramiona na piersi, jak gdyby pozował do portretu, wspaniały swą obojętnością dla całej sali, pełen źle powstrzymywanej niecierpliwości. Oczy jego, mimo że spuszczone, zwracały się wyraźnie ku obramieniu z czerwonego aksamitu, na którym spoczywała ręka Marii. Feliks, siedzący w drugim kącie loży, zwrócony był plecami do Natana. Przebiegła hrabina umieściła się w ten sposób, aby mogła patrzeć w stronę kolumny, o którą opierał się Raul. Od jednego tedy zamachu Maria doprowadziła tego niepospolitego człowieka, iż wyrzekł się swego cynizmu w kwestii ubrania. Zarówno najbardziej pospolita, jak i najwyższa kobieta doznaje upojenia, widząc w tego rodzaju metamorfozie pierwszy symbol swej władzy. Wszelka zmiana jest przyznaniem się do niewoli.

– Miały słuszność, to wielka rozkosz czuć się zrozumianą – rzekła w duchu, wspominając maksymy niegodziwych nauczycielek.

Skoro kochankowie objęli salę owym szybkim rzutem oka, który spostrzega wszystko, wymieniali porozumiewawcze spojrzenie. Było to dla obojga tak, jak gdyby jakaś niebiańska rosa odświeżyła ich serca spalone wyczekiwaniem. „Jestem od godziny w piekle, obecnie zaś otwiera mi się niebo – mówiły oczy Raula. – Wiedziałam, że tu jesteś, ale czyż jestem wolna? – powiadały oczy hrabiny. Złodzieje, szpiegi, kochankowie, dyplomaci, słowem wszyscy niewolnicy – i oni tylko – znają zasoby i rozkosze spojrzenia. Oni jedni wiedzą, ile porozumienia, słodyczy, inteligencji, gniewu i występku mieni się w migotaniu tego światła przepojonego duszą. Raul uczuł, jak jego miłość spina się pod ostrogami konieczności, ale wzrasta na widok przeszkód. Między stopniem, na którym tkwił, a lożą hrabiny Feliksowej de Vandenesse było zaledwie trzydzieści stóp, a niepodobieństwem mu było unicestwić tę przestrzeń. Dla człowieka pełnego rozpędu, który, aż dotąd, niewiele znajdował oddalenia pomiędzy pragnieniem a użyciem, ta otchłań wysłana suchym lądem, ale niepodobna do przebycia, budziła żądzę skoczenia aż do hrabiny ruchem tygrysa. W paroksyzmie wściekłości, próbował zmacać teren. Skłonił się jawnie hrabinie, która odpowiedziała lekkim i wzgardliwym skinieniem głowy, jakim kobiety umieją swoim wielbicielom odjąć ochotę powtarzania jeszcze raz tej próby. Hrabia Feliks zwrócił się, aby zobaczyć kto to taki; spostrzegł Natana, nie ukłonił mu się, zmierzył go oczyma, jakby żądając rachunku za jego śmiałość i odwrócił się z wolna, rzucając parę słów, w których pochwalał niewątpliwie fałszywą wzgardę hrabiny. Drzwi loży były, całkiem oczywiście, zamknięte dla Natana, który obrzucił Feliksa piekielnym spojrzeniem. Pani d‘Espand, jedna z najbardziej dumnych i nieprzystępnych kobiet owego czasu, widziała wszystko z loży; umyślnie podniosła głos, dając jakieś zdawkowe brawo. Raul, który znajdował się tuż pod jej lożą, odwrócił się w końcu; skłonił się i otrzymał w zamian wdzięczny uśmiech, który zdawał się tak wyraźnie mówić: „Jeżeli cię wypędzają stamtąd, chodź tutaj!” iż Raul opuścił swoją kolumnę i poszedł złożyć wizytę pani d‘Espard. Czuł potrzebę pokazania się tam, aby nauczyć tego panicza de Vandenesse, że sława warta jest szlachectwa i że przed Natanem wszystkie uherbione drzwi otwierają się na oścież. Margrabina kazała mu usiąść na wprost siebie na przedzie; chciała wziąć Raula na śledztwo.

 

– Pani Feliksowa de Vandenesse czarująca jest dziś wieczór – rzekła, komplementując go za jej tualetę jak gdyby za świeżo puszczoną w świat książkę.

– Tak – odparł Raul obojętnie – w marabutach jest jej bardzo do twarzy; ale też jest im wierna, miała je już przedwczoraj – dodał niedbałym tonem, aby tą krytyką oddalić urocze wspólnictwo, o jakie zdawała się go pomawiać margrabina.

– Zna pan przysłowie? – odparła. – Nie ma dobrej uczty bez jutra.

W grze na słowa literackie sławy nie zawsze są równie mocne jak margrabiny. Raul starał się ratować udając naiwność, co jest często ostatnią deską ratunku ludzi inteligentnych.

– Przysłowie sprawdziło się dla mnie – rzekł, obrzucając margrabinę miękkim spojrzeniem.

– Drogi panie, pański madrygał przychodzi zbyt późno, abym go miała przyjąć – odparła śmiejąc się. Nie róbże pan takiego niewiniątka; więc cóż, znajdowałeś widocznie wczoraj rano, na balu, iż pani de Vandenesse cudownie wygląda w marabutach; wie o tym, włożyła je znowu dla pana. Kocha cię, pan ją ubóstwiasz; przyszło to nieco prędko, ale, w zasadzie, nie widzę nic naturalniejszego. Gdybym się myliła, nie skręcałbyś w tej chwili rękawiczki jak człowiek, który wścieka się, że jest tu obok mnie, miast znajdować się w loży swego bożyszcza, od której trzyma go z dala oficjalna wzgarda, i że słyszy po cichu to, co chciałby słyszeć mówione bardzo głośno.

Raul w istocie szarpał kurczowo rękawiczkę, odsłaniając rękę zdumiewająco białą.

– Uzyskała od pana – ciągnęła margrabina, przyglądając się uparcie tej ręce w sposób najbardziej impertynencki – ofiary, jakich towarzystwo nie mogło wymóc na tobie. Musi być zachwycona swym tryumfem, będzie zeń bez wątpienia nieco próżna, ale, na jej miejscu, byłabym nią bardziej jeszcze. Dotąd jest tylko sprytną kobiecinką, zacznie uchodzić za kobietę genialną. Odmalujesz ją nam w jakiejś czarującej książce, z tych, których sekret posiadasz ty jeden. Mój drogi panie, nie zapominaj tam o Vandenessie, zrób to dla mnie. Doprawdy, nadto jest pewny siebie. Nie przebaczyłabym tej promiennej miny samemu Jowiszowi Olimpijskiemu, jedynemu z bogów mitologicznych, wolnemu, jak powiadają, od wszelkiej przygody.

– Pani – wykrzyknął Raul – przypisujesz mi duszę bardzo niską, jeżeli sądzisz mnie zdolnym frymarczenia99 mymi wzruszeniami, mą miłością. Tego rodzaju podłostki literackie wydają mi się czymś gorszym, niż angielski zwyczaj zarzucania kobiecie postronka na szyję i prowadzenia jej na targ.

– Ale ja znam Marię, sama tego zażąda od pana.

– Niezdolna jest do tego – odparł Raul z ogniem.

– Znasz ją pan tedy dobrze?

Natan zaczął się śmiać z samego siebie, fabrykanta scen, który dał się złapać na sztuczkę sceniczną.

– Nie tam gra się komedię – rzekł, ukazując rampę – ale tu, w tej loży.

Ujął lornetkę, i, dla dodania sobie swobody, zaczął rozglądać się po sali.

– Gniewa się pan na mnie? – rzekła margrabina, spoglądając nań spod oka. Tak czy inaczej, czyż nie musiałam wpaść na trop pańskiej tajemnicy? Pogodzimy się z łatwością. Przyjdź pan do mnie, przyjmuję co środę; droga Marychna nie opuści ani wieczoru, skoro pana raz zastanie. Ja zyskam na tym. Niekiedy zachodzi do mnie między czwartą a piątą; będę dobra dla was, zamieszczam pana w liczbie uprzywilejowanych, którym dozwalam wstępu o tej godzinie.

– Mój Boże – rzekł Raul – co to jest świat! Powiadają o pani, że pani jest zła.

– Ja! – rzekła – jestem, gdy trzeba. Czyż nie musimy się bronić? Ale co do pańskiej hrabiny, przepadam za nią; będziesz z nią szczęśliwy, doprawdy jest urocza. Jesteś pierwszym, którego imię będzie wyryte w tym sercu z ową dziecinną radością, jaka każe wszystkim kochankom, nie wyłączając kaprali, wycinać swoje litery na korze drzew. Pierwsza miłość kobiety to rozkoszny owoc. Później, widzi pan, w naszej tkliwości, w naszych staraniach, jest dużo sztuki. Stara kobieta, jak ja, może wszystko powiedzieć, nie lęka się już nikogo, nawet dziennikarza. Otóż, w dojrzalszym wieku, umiemy dać wam szczęście, ale, kiedy zaczynamy kochać, same jesteśmy szczęśliwe i dajemy wam w ten sposób tysiąc rozkoszy miłości własnej. Wszystko jest u nas wtedy czarująco niespodziewane, serce pełne jest naiwności. Nadto pan jesteś poetą, aby nie przekładać kwiatów nad owoce. Powiesz mi, co myślisz o tym za pół roku!

Raul, jak każdy winowajca, rzucał się w system zaprzeczań; ale to znaczyło tylko dostarczyć broni tej groźnej zapaśniczce. Zagmatwany niebawem w misterne węzły owej sprytnej, niebezpiecznej rozmowy, w jakiej celują Paryżanki, uląkł się, iż pozwolił wymknąć się z ust wyznaniom, które margrabina natychmiast spożytkuje w swoich drwinach; wycofał się tedy ostrożnie, widząc wchodzącą lady Dudley.

– I cóż – rzekła Angielka – jak daleko zaszli?

– Kochają się do szaleństwa, Natan zwierzył mi się przed chwilą.

– Pragnęłabym, aby był brzydszy – odpada lady Dudley obrzucając hrabiego Feliksa spojrzeniem bazyliszka. – Poza tym odpowiada w zupełności moim życzeniom: jest synem Żyda tandeciarza100, zmarłego jako bankrut w pierwszych dniach małżeństwa. Matka była katoliczką, tak iż on sam, na nieszczęście, jest chrześcijaninem.

Pochodzenie to, które Natan ukrywał troskliwie, doszło świeżo do wiadomości lady Dudley; cieszyła się z góry przyjemnością, z jaką spożytkuje je kiedyś, ku tym większemu pognębieniu Vandenessa.

– A ja dopiero co zaprosiłam go do siebie! – rzekła margrabina.

– Czyż nie był u mnie wczoraj? – odparła lady Dudley. – Są, moja złota, przyjemności, które drogo musimy opłacać.

Wieść o wzajemnej miłości Raula i hrabiny de Vandenesse krążyła w świecie podczas tego wieczoru, przy czym nie obyło się bez zapytań i powątpiewania; ale przyjaciółki hrabiny, lady Dudley, panie d'Espard i de Manerville broniły jej z niezręcznym zapałem, który mógł obudzić nieco wiary w tę pogłoskę. Zwyciężony koniecznością, Raul udał się we środę wieczór do margrabiny d‘Espard, gdzie znalazł całą zbierającą się tam śmietankę. Ponieważ Feliks nie towarzyszył żonie, Raul zdołał wymienić z Marią parę zdań bardziej wymownych akcentem niż treścią. Hrabina, którą pani Oktawowa de Camps ostrzegła o plotkach, zrozumiała ważność swego zachowania w obliczu świata i dała to zrozumieć Raulowi.

Wśród świetnego zebrania oboje mieli tedy za całą przyjemność owe wzruszenia, tak głęboko wówczas wnikające w istotę człowieka, jakie dają myśli, głos, ruchy, postawa ukochanej osoby. Dusza czepia się z całą siłą tych błahostek. Niekiedy, dwie pary oczu wlepiają się z dwu stron w jakiś przedmiot, wyciskając w nim, można powiedzieć, myśli zaplatające się o siebie. Podziwia się, w czasie rozmowy, lekko wysuniętą nóżkę, rękę która drga nieco, palce igrające z ujmowanym i porzucanym w znaczący sposób klejnotem. To już nie myśli, ani słowa, ale rzeczy mówią: mówią tak bardzo, że często rozkochany mężczyzna zostawia innym troskę o przyniesienie filiżanki, cukierniczki, czego bądź żąda ukochana kobieta, z obawy, aby nie okazać swego pomieszania oczom, które zdają się nic nie widzieć, a widzą wszystko. Miriady101 pragnień, szalonych życzeń, niedorzecznych myśli przepływają jakby zdławione w spojrzeniach. Wówczas, uścisk ręki odkradziony tysiącznym oczom Argusa102 nabywa wymowy długiego listu i rozkoszy pocałunku. Miłość potęguje się wówczas wszystkim tym, czego sobie wzbrania, i wspiera się na wszystkich przeszkodach aby uróść tym wyżej. Słowem, bariery te, które częściej się przeklina niż łamie, miłość rąbie na kawałki i wrzuca do ognia, aby go podsycić. Wówczas kobiety mogą zmierzyć rozciągłość swego panowania ową małością, do jakiej dochodzi olbrzymia miłość, która skupia się sama w sobie, kryje się w zmienionym spojrzeniu, w nerwowym skurczu, poza zdawkową formułką grzeczności. Ileż razy, na samym rozstaniu, kobieta wynagradza jednym słowem tajemne cierpienia, nieznaczące frazesy całego wieczora! Raul, człowiek mało liczący się ze światem, wyładował swą furię w rozmowie, i był świetny. Ściany salonu napełniły się rykiem lwa, zrodzonym z przymusu, którego artyści tak bardzo niezdolni są unosić. Ta wściekłość Rolandowa, iskrzenie się ducha, który łamał, druzgotał wszystko, posługując się szyderstwem jak maczugą, upoiły Marię i zainteresowały zebranie tak, jakby patrzono na byka upstrzonego chorągiewkami, szalejącego w hiszpańskim cyrku.

– Próżno wszystko walisz na ziemię, nie zrobisz pustki dokoła siebie – szepnął mu Blondet.

Te słowa otrzeźwiły Raula, przestał dawać widowisko ze swego podrażnienia. Margrabina podeszła doń ofiarując filiżankę herbaty i rzekła dość głośno, aby pani de Vandenesse mogła usłyszeć:

– Jest pan doprawdy paradny; niech pan zajrzy do mnie czasem o czwartej.

Raul uczuł się obrażony słowem paradny, mimo że użyto go, aby posłużyło za paszport dla zaproszenia. Zaczął przysłuchiwać się, jak ci aktorzy, którzy przyglądają się sali, zamiast pamiętać, iż są na scenie. Blondet zlitował się nad nim.

– Mój drogi – rzekł, pociągając go do kąta – zachowujesz się w świecie tak, jakbyś był u Floryny. Tutaj nikt się nie unosi, nie robi długich artykułów; każdy rzuca, od czasu do czasu, sprytne słówko, przybiera spokojną minę w chwili, gdy ma największą ochotę wyrzucać ludzi przez okno, drwi nieznacznie, udaje, że zaledwie wyróżnia kobietę, którą ubóstwia, i nie tarza się po ziemi jak osioł na gościńcu. Albo wykradnij panią de Vandenesse, albo zachowuj się jak gentleman. Zanadto jesteś kochankiem z własnych książek.

Natan słuchał ze spuszczoną głową, był niby lew spowity w prześcieradła.

– Nigdy noga moja tu nie postanie – rzekł. – Ta margrabina z porcelanki za drogo sprzedaje mi swoją herbatę. Znajduje mnie paradnym! Rozumiem teraz, dlaczego Saint-Just103 wyprawiał cały ten światek na gilotynę.

– Wrócisz jutro.

Blondet miał słuszność. Namiętności są równie podłe, jak okrutne. Nazajutrz, po długim bujaniu między: „Pójdę, nie pójdę”, Raul opuścił swoich wspólników w pełni ważnej dyskusji i pobiegł do pani d‘Espard. Widząc, jak szumnie wjeżdża świetny kabriolet Rastignaka, podczas gdy on płacił u bramy dorożkę, Natan uczuł ukąszenie próżności, postanowił mieć wytworny kabriolet i obowiązkowo grooma104. Pojazd hrabiny stał w dziedzińcu. Na ten widok serce Raula wzdęło się rozkoszą. Maria kroczyła pod ciśnieniem swych pragnień z regularnością wskazówki zegara poruszanej sprężyną. Hrabina znajdowała się w małym saloniku, przy kominku, wyciągnięta w fotelu. Zamiast spojrzeć w stronę Natana, kiedy go oznajmiono, patrzała nań w lustrze, pewna, iż pani domu zwróci się ku niemu. Miłość, nękana czujnością oczu świata, zmuszona jest uciekać się do tych drobnych podstępów: daje życie zwierciadłom, zarękawkom, wachlarzom, mnóstwu rzeczy, których użyteczność nie od razu jest zrozumiała i których wiele kobiet używa, nie posługując się nimi.

 

– W chwili gdy pan wchodził – rzekła pani d‘Espard, zwracając się do Natana i wskazując spojrzeniem de Marsaya – pan minister twierdził właśnie, że rojaliści i republikanie są na drodze do porozumienia; musi pan coś o tym wiedzieć?

– A gdyby i tak było – rzekł Raul – gdzież w tym zbrodnia? Nienawidzimy tego samego, jesteśmy zgodni w nienawiści, różnimy się jedynie w miłości, oto wszystko.

– Skojarzenie conajmniej dziwne – rzekł de Marsay, obejmując rzutem oka hrabinę Feliksową i Raula.

– Nie będzie trwałe – rzekł Rastignac, który zanadto nieco myślał o polityce, jak wszyscy nowicjusze władzy.

– Co myślisz o tym, droga? – spytała pani d'Espard hrabiny.

– Nie rozumiem się nic na polityce.

– Wciągnie się w nią pani – rzekł de Marsay – i wówczas staniesz się podwójnie naszą przeciwniczką.

Natan i Maria zrozumieli to odezwanie dopiero, gdy de Marsay odszedł. Rastignac udał się za nim, zaś pani d'Espard przeprowadziła ich aż do drzwi pierwszego salonu. Kochankowie nie myśleli już o przycinkach ministra, sycili się tymi kilkoma minutami, które mieli dla siebie. Maria podała żywo rękę bez rękawiczki Raulowi, który ucałował ją, jak gdyby miał osiemnaście lat. Oczy hrabiny wyrażały taką pełnię szlachetnej czułości, iż Raul uczuł pod powiekami ową łzę, jaką mają zawsze na usługi mężczyźni o nerwowym temperamencie.

– Gdzie panią widzieć? mówić z panią? rzekł. Umarłbym, gdyby zawsze trzeba było maskować głos, spojrzenia, serce, miłość.

Wzruszona tą łzą, Maria przyrzekła być w lasku na przejażdżce za każdym razem, kiedy nie będzie zbyt brzydko. Przyrzeczenie to sprawiło Raulowi więcej szczęścia, niż mu go dała Floryna przez pięć lat.

– Mam tyle rzeczy do powiedzenia! Tak cięży mi milczenie, na które jesteśmy skazani.

Hrabina patrzała nań z upojeniem, nie mogąc odpowiedzieć, kiedy weszła margrabina.

– Jak to! nie umiał pan nic odpalić de Marsayowi? – rzekła wchodząc.

– Trzeba szanować zmarłych – odparł Raul. – Czy nie widzi pani, że on dogasa? Rastignac jest jego siostrą miłosierdzia, ma nadzieję znaleźć kompensatę w testamencie.

Hrabina udała, że ma wizyty i pożegnała się, aby się nie zdradzić. Za cenę tego kwadransa Raul poświęcał swój najszacowniejszy czas i najbardziej palące interesy. Maria nie znała jeszcze szczegółów tego życia ptaka na gałęzi, życia splecionego z najbardziej zawikłanymi interesami, z najbardziej pochłaniającą pracą. Kiedy dwie istoty, zespolone wiekuistą miłością, prowadzą życie zacieśnione z każdym dniem węzłami zwierzeń, wspólnym roztrząsaniem wyłaniających się trudności; kiedy dwa serca wymieniają co wieczór lub rano swoje żale, jak usta wymieniają westchnienia, spotykają się w tych samych niepokojach, drżą wspólnie na widok przeszkody, wówczas wszystko się liczy: kobieta wie, ile miłości kryje się w umkniętym spojrzeniu, ile wysiłku w darowanej chwili; współdziała, krząta się, biega, żyje nadzieją, szamoce się wraz z mężczyzną zajętym, udręczonym; szemrania swoje zwraca przeciw okolicznościom; nie wątpi już, zna i ocenia szczegóły życia.

Ale, w początkach uczucia, kiedy rozwija się tyle żaru, nieufności, wymagań, kiedy ludzie nie znają się wzajem; ale wobec kobiet niezatrudnionych, u których drzwi miłość powinna być zawsze na posterunku; ale wobec tych, które, szrubując105 przesadnie swój punkt honoru, żądają posłuszeństwa we wszystkim, nawet wówczas, gdy nakazują błąd zdolny zrujnować człowieka, miłość nakłada w Paryżu, w naszej epoce, niemożliwe wysiłki. Kobiety światowe żyją dotąd pod władzą tradycji XVIII wieku, gdzie każdy miał pewne i określone stanowisko. Mało kobiet zna kłopoty istnienia większości mężczyzn, którzy wszyscy mają jakąś pozycję do zdobycia, wyrabiającą się sławę, fortunę do umocnienia. Dzisiaj ludzi, których egzystencja jest niewzruszona, liczy się na palcach; jedynie starcy mają czas kochać, młodzi ludzie żeglują na galerach ambicji jak Natan. Kobiety, jeszcze nie dość pogodzone z tą odmianą w obyczajach, same mając czasu do zbytku, przypisują równą jego ilość tym, którzy nie mają go dosyć; nie wyobrażają sobie innych zatrudnień, innych celów niż ich własne. Gdyby kochanek zwyciężył lernejską hydrę106, aby przybyć na schadzkę, nie ma żadnej zasługi; wszystko zachodzi w cień wobec szczęścia oglądania go; czują dlań wdzięczność jedynie za swoje wzruszenia, nie dowiadując się, co kosztują. Skoro one, w ciągu swoich bezczynnych godzin, wymyślą jedną z owych sztuczek, które mają na zawołanie, pysznią się nią jak klejnotem. Ty skręciłeś sztaby żelazne jakiejś konieczności, podczas gdy one wzuły mitenki107, przywdziały płaszczyk jakiegoś podstępu; im należy się palma i nie próbuj się o nią spierać! Mają zresztą słuszność: w jaki sposób nie skruszyć wszystkiego dla kobiety, która kruszy wszystko dla was? Wymagają tyle, ile dają. Wracając, Raul spostrzegł, jak trudno mu będzie równocześnie prowadzić romans w świecie, dziesięciokonny wóz dziennikarstwa, sztuki teatralne i swoje zabagnione interesy.

– Dziennik będzie dziś haniebny – rzekł do siebie – nie będzie mojego artykułu, i to w drugim numerze!

Pani Feliksowa de Vandenesse była trzy razy w lasku Bulońskim; nie mogąc spotkać Raula, wracała zrozpaczona, niespokojna. Natan nie chciał się tam pokazać inaczej, niż w blasku książęcia prasy. Obrócił cały tydzień na wyszukanie pary koni, przyzwoitego kabrioletu i grooma, na przekonywanie wspólników o konieczności oszczędzania czasu równie cennego, jak jego, i pomieszczenia jego ekwipażu w ogólnych kosztach dziennika. Wspólnicy, Massol i du Tillet, zgodzili się tak chętnie na to życzenie, iż stali się w jego oczach najpoczciwszymi chłopcami pod słońcem. Bez tej pomocy życie byłoby dla Raula niemożliwe; stało się zresztą tak ciężkie, mimo iż przeplatane najbardziej delikatnymi rozkoszami idealnej miłości, iż wielu ludzi nawet najtęższej konstytucji108 nie podołałoby takim ekspensom109. Gwałtowna i szczęśliwa miłość zajmuje już wiele miejsca w zwyczajnej egzystencji; ale kiedy podnosi oczy na kobietę postawioną tak wysoko, jak pani de Vandenesse, musi pochłonąć życie człowieka zajętego jak Raul. Oto wymagania, jakie namiętność jego narzucała mu przed wszystkimi innymi. Trzeba mu było znajdować się prawie codziennie, między drugą a trzecią, konno, w lasku Bulońskim, w stroju najbardziej próżniaczego gentlemana. Tam dowiadywał się, w jakim domu, w jakim teatrze ujrzy wieczorem panią de Vandenesse. Opuszczał salony dopiero koło północy, schwyciwszy w lot parę zdań długo wyczekiwanych, kilka okruchów czułości uszczkniętych pod stołem, w przejściu drzwi lub na wsiadanym do powozu. Maria, która pchnęła go w wielki świat, uzyskała dlań zaproszenia na obiady w domach, gdzie bywała sama. Czyż to nie całkiem proste? Przez dumę, porwany namiętnością, Raul nie śmiał mówić o swej pracy. Trzeba było być posłusznym kapryśnym zachceniom niewinnej władczyni, a równocześnie śledzić debaty parlamentarne, wir polityki, czuwać nad redakcją i wystawić dwie sztuki, z których dochód był nieodzowny. Wystarczało, aby pani de Vandenesse zrobiła minkę, kiedy Raul chciał się zwolnić od bytności na balu, koncercie, przechadzce, aby poświęcił swoje interesy dla jej przyjemności. Opuszczając towarzystwo około pierwszej lub drugiej nad ranem, wracał pracować aż do ósmej lub dziewiątej, ledwie że spał trochę, budził się, aby konferować co do opinii dziennika z wpływowymi ludźmi, od których był zawisły, aby roztrząsać tysiąc i jedną wewnętrznych kwestii pisma. Dziennikarstwo styka się, w naszej epoce, ze wszystkim; z przemysłem, z interesami publicznymi i prywatnymi, z nowymi przedsięwzięciami, ze wszystkimi ambicyjkami literatury i jej płodami. Zmęczony, wyczerpany, Natan biegł z gabinetu redakcyjnego do teatru, z teatru do Izby, z Izby do któregoś z wierzycieli, a równocześnie trzeba mu było okazywać się spokojnym, szczęśliwym wobec Marii, galopować u drzwiczek jej powozu ze swobodą człowieka bez trosk, który nie zna innych trudów niż trudy szczęścia. Kiedy, za cenę tylu nieznanych poświęceń, otrzymywał jedynie bardzo słodkie słowa, najtkliwsze zapewnienia wiecznego przywiązania, gorące uściska dłoni uzyskane w ciągu paru chwil samotności, namiętne wykrzykniki odwzajemniające jego zaklęcia, sądził iż jednak popełnia pewną naiwność, tając olbrzymią cenę, jaką płaci te drobne daniny uczucia. Sposobność do wyjaśnień niedługo dała na siebie czekać. W piękny kwietniowy dzień, hrabina przyjęła ramię Natana w ustronnej okolicy lasku Bulońskiego; zamierzała mu wytoczyć miluchną sprzeczkę, mającą za przedmiot owe nic, na których kobiety umieją wznosić góry. Zamiast powitać go z uśmiechem na ustach, z czołem promiennym od szczęścia, z oczyma ożywionymi jakąś sprytną i wesołą myślą, ukazała się poważna i surowa.

– Co pani? – spytał Natan.

– Niech się pan nie zajmuje tymi drobiazgami; powinien pan wiedzieć, że kobiety to dzieci.

– Czy uraziłem czym panią?

– Byłażbym tutaj?

– Ale nie uśmiechasz się do mnie, nie wydajesz się szczęśliwa, że mnie widzisz.

– Dąsam się, nieprawdaż? – rzekła, spoglądając nań z ową poddańczą minką, za pomocą której kobiety umieją przybierać wygląd ofiary.

Natan szedł obok z uczuciem niepokoju, ze ściśniętym sercem, przygnębiony.

– Będzie to zapewne – rzekł po chwili milczenia – coś z rzędu owych błahych obaw, owych mglistych podejrzeń, które pani stawia powyżej największych spraw życia; ma pani sztukę przeważania szali świata, rzucając na wagę ułamek słomki, źdźbło.

– Ironia?… Spodziewałam się tego – rzekła spuszczając głowę.

– Mario, czy nie widzisz, aniele mój, że rzekłem te słowa, aby ci wydrzeć tajemnicę?

– Moja tajemnica będzie zawsze tajemnicą, nawet wówczas kiedy ją panu zwierzę.

– Dobrze więc, powiedz…

– Nie kochasz mnie – ciągnęła, rzucając mu owo skośne i podstępne spojrzenie, jakim kobiety umieją tak chytrze indagować110 mężczyznę, wówczas gdy go chcą dręczyć.

– Nie kocham?… – wykrzyknął Natan.

– Tak, zajmuje się pan zbyt wieloma rzeczami. Czym ja jestem pośród całego tego ruchu? zapomnianą przy każdej sposobności. Wczoraj byłam w Lasku, czekałam na pana…

– Ależ…

– Włożyłam dla pana nową suknię i pan się nie zjawił; gdzie byłeś?

– Ale…

– Nie wiedziałam. Jadę do pani d'Espard, nie zastaję tam pana.

– Ale…

– Wieczorem, w Operze, oczu nie spuściłam z balkonu. Za każdym razem, kiedy drzwi się otwierały, serce biło mi tak, że mało nie pękło.

96fantować – zabierać mienie ruchome, np. na potrzeby egzekucji długu. [przypis edytorski]
97Bixiou – patrz: Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Muza z zaścianka, Blaski i nędze życia kurtyzany. [przypis edytorski]
98preliminaria – wstępne rozmowy. [przypis edytorski]
99frymarczyć (pogardl.) – kupczyć, handlować. [przypis edytorski]
100tandeciarz – handlarz starzyzną. [przypis edytorski]
101miriada (z gr.) – dziesięć tysięcy. [przypis edytorski]
102Argus (mit. gr.) – stuoki olbrzym, pilnujący nimfy Io na rozkaz Hery. [przypis edytorski]
103Saint-Just, Louis de (1767–1794) – jeden z przywódców Rewolucji Francuskiej. [przypis edytorski]
104groom (ang.) – tu: chłopiec stajenny. [przypis edytorski]
105szrubując – dziś popr.: śrubując. [przypis edytorski]
106hydra lernejska (mit. gr.) – wielogłowy potwór, zabity przez Heraklesa. [przypis edytorski]
107mitenki – rękawiczki częściowo odsłaniające palce. [przypis edytorski]
108konstytucja – tu: budowa, organizm. [przypis edytorski]
109ekspens (daw.) – wydatek (tu również w sensie: wydatek energii). [przypis edytorski]
110indagować – wypytywać. [przypis edytorski]