Za darmo

Córka Ewy

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Były to niebezpieczne krewniaczki, poufne nieprzyjaciółki. Każdemu wiadomo, że literatura broniła się wówczas przeciw powszechnej obojętności spowodowanej żywym dramatem politycznym, wydając dzieła mniej lub więcej bajroniczne, w których była mowa jedynie o zdradach małżeńskich. Piosenki, powieści i sztuki teatralne pełne były tej materii. Wieczny ten temat był w modzie bardziej niż kiedykolwiek. Kochanek, ów straszak mężów, był wszędzie, z wyjątkiem może w ich domu, gdzie, w owej mieszczańskiej epoce, mniej niż kiedykolwiek święcił tryumfów. Czyż wówczas będą grasować złodzieje, kiedy wszystko co żyje pędzi do okien, krzyczy: „Policja!” i oświetla ulice? Jeżeli podczas tych lat obfitych w społeczne, polityczne i moralne zamieszki zdarzyły się jakieś katastrofy małżeńskie, stanowiły one wyjątki, mniej na ogół zwracające uwagę niż za Restauracji. Bądź co bądź, kobiety wiele rozmawiały między sobą o tym, co wypełniało wówczas dwie formy poezji: książkę i teatr. Często była mowa o kochanku, tej rzadkiej, a tak upragnionej istocie. Głośne przygody dostarczały tematu do dyskusji, a dyskusjom tym, jak zawsze, oddawały się głównie kobiety nieskazitelne. Faktem godnym uwagi jest niechęć, jaką do tego rodzaju rozmów, objawiają kobiety cieszące się niedozwolonym szczęściem: te zachowują się w świecie surowo, wstrzemięźliwie, prawie że nieśmiało; wyglądają, jak gdyby prosiły każdego o dyskrecję lub cały świat o przebaczenie za swoje słodkie chwile. Kiedy, przeciwnie, kobieta z lubością słucha rozmów o tych katastrofach, kiedy pozwala sobie tłumaczyć rozkosze będące usprawiedliwieniem występku, bądźcie pewni, iż znajduje się na rozdrożu i nie wie, jaką decyzję obrać. Podczas tej zimy hrabina de Vandenesse zapoznała się z huczącym koło jej uszu wielkim głosem świata, wicher burz gwizdał dokoła niej. Rzekome przyjaciółki, które wyrastały ponad swą reputację całą wysokością nazwisk i pozycji, kreśliły jej niejednokrotnie powabną postać kochanka i rzucały w duszę Marii-Anieli gorące apologie miłości, tego słowa zagadki, jaką życie podsuwa kobietom, tej namiętności przemożnej, wedle pani de Staël49, która poparła teorię przykładem. Kiedy hrabina pytała naiwnie, w ścisłym kółku, jaka jest różnica między mężem a kochankiem, każda z kobiet życzących nieszczęścia Feliksowi siliła się odpowiedzieć w sposób zdolny podrażnić ciekawość, rozpalić wyobraźnię, zainteresować duszę i serce.

– Z mężem wegetuje się, moja droga, żyje się jedynie z kochankiem – szeptała jej bratowa, margrabina de Vandenesse.

– Małżeństwo, moje dziecko, to nasz czyściec, miłość to raj – mówiła lady Dudley.

– Nie wierz jej – wykrzyknęła panna des Touches – to piekło!

– Ale piekło, w którym się kocha – dorzuciła margrabina de Rochefide. – Często więcej jest rozkoszy w cierpieniu, niż w szczęściu: przykładem męczennicy!

– Z mężem, mała gąsko, żyjemy, można powiedzieć, własnym życiem; ale kochać, znaczy żyć życiem drugiej istoty – mówiła margrabina d‘Espard.

– Kochanek to owoc zakazany: słowo, które, dla mnie, streszcza wszystko – mówiła, śmiejąc się, śliczna Moїna de Saint-Héren.

O ile hrabina nie szła na raut dyplomatyczny lub na bal do jakichś bogatych cudzoziemców, jak lady Dudley albo księżna Galathionne, bywała prawie co wieczora w tym kółku, po Włochach lub Operze, czy to u margrabiny d'Espard50, czy u pani de Listomere, panny des Touches, hrabiny de Montcornet lub wicehrabiny de Grandlieu, jedynych arystokratycznych domach, które wówczas przyjmowały. Nigdy nie zdarzyło się jej opuścić salonu, aby nie posiano zatrutych ziarnek w jej serce. Mówiono jej o dopełnieniu życia – słówko podówczas bardzo w modzie; – o szczęściu, jakie jest w tym, aby być zrozumiana: również słówko, któremu kobiety dają osobliwe znaczenia. Wracała do domu niespokojna, wzruszona, ciekawa, zamyślona. Znajdowała jak gdyby lukę w swoim życiu, ale nie zdawało się jej ono jeszcze pustką.

Z salonów, w których bywała pani Feliksowa de Vandenesse, towarzystwo najweselsze, ale najbardziej mieszane, gromadziło się u hrabiny de Montcornet, przemiłej kobietki, która przyjmowała głośnych artystów, świeczniki finansów, wybitnych pisarzy, ale przesianych przez tak surowe sito, iż ludzie najbardziej wymagający nie potrzebowali się obawiać spotkania jakiejś podrzędnej figury. Największe pretensje mogły się czuć zupełnie bezpieczne. Podczas zimy, kiedy towarzystwo zaczęło się skupiać, niektóre salony, w ich liczbie salon pań d‘Espard i de Listomère, panny des Touches i księżnej de Grandlieu, wyłowiły nieco narybku między nowymi sławami sztuki, nauki, literatury i polityki. Towarzystwo nie zrzeka się nigdy swoich praw, zawsze chce, aby je bawiono. Na koncercie, jaki hrabina wydała pod koniec zimy, zjawił się u niej Raul Natan51, współczesna znakomitość literatury i polityki. Wprowadził go jeden z najbardziej utalentowanych, ale zarazem najbardziej leniwych pisarzy, Emil Blondet52, również sława, ale w zamkniętym kółku; wychwalany przez dziennikarzy, ale nieznany poza rogatkami. Blondet wiedział o tym; zresztą nie czynił sobie żadnych złudzeń: pośród innych wzgardliwych aforyzmów mawiał, iż sława jest to trucizna, którą należy zażywać w małych dawkach.

Z chwilą kiedy, po długiej walce, Raul Natan wybił się na wierzch, skorzystał z nagłego zacietrzewienia na punkcie form zewnętrznych, jakie głosili wykwintni sekciarze „Średniowiecza”, tak pociesznie nazwani młodą Francją. Przystroił się w kostium genialnego dziwactwa, zaciągając się w szeregi tych fanatyków sztuki, których intencje były zresztą nader chwalebne; nie masz bowiem nic śmieszniejszego, niż strój Francuzów w XIX w., było tedy aktem wagi odwagi starać się go odrodzić. Raul, oddajmy mu tę sprawiedliwość, przedstawia, jako zjawisko, coś wielkiego, fantastycznego i niezwykłego, coś co wymaga ramy. Przyjaciele i nieprzyjaciele – a jedni warci drugich – przyznają, że forma jego harmonizuje najzupełniej z duchem. Raul Natan byłby może bardziej rażący w naturalnej postaci niż w swoich przebraniach. Zmięta, poorana fizjognomia stwarza mu wygląd człowieka, który się bije z aniołami albo demonami; podobna jest do oblicza, jakie niemieccy malarze dają umarłemu Chrystusowi: ujawniają się w niej tysiączne oznaki wiekuistej walki między słabą naturą ludzką a wyższą potęgą. Ale głębokie fałdy twarzy, guzy nieregularnej i pooranej bruzdami czaszki, rozpadliny, którymi znaczą się oczy i skronie, nie zdradzają bynajmniej cech słabości. Jego twarde ścięgna, rysujące się kości, posiadają niezwykłą tęgość; mimo iż skóra, wytrawiona ekscesami, obciska je tak, jakby ją wysuszył żar wewnętrznych ogniów, szkielet, który pokrywa, jest, bądź co bądź, potężny. Jest chudy i wysoki. Włosy długie i zawsze w nieładzie wyglądają jakby obliczone na efekt. Ten Byron53 źle uczesany, źle zbudowany, ma nogi czaple, grubo wiązane kolana, przygarbiony kark, ręce powęźlone muskułami, silne jak odnóża kraba, o chudych i nerwowych palcach. Raul ma oczy napoleońskie, niebieskie oczy, których spojrzenie przeszywa duszę na wylot; nos nieregularny, ale pełen wyrazu; śliczne usta, ozdobione zębami, których białości pozazdrościłaby każda kobieta. Jest w tej głowie ogień i życie; to czoło błyszczy geniuszem. Raul należy do niewielkiej ilości ludzi, którzy zwracają uwagę od pierwszej chwili: w salonie tworzą od razu świetlny punkt, dokąd biegną wszystkie spojrzenia. Zwraca również na siebie uwagę swoim zaniedbaniem; ubranie jego czyni wrażenie, jakby je ktoś umyślnie zmiął, poskręcał i wygniótł, iżby harmonizowało z fizjognomią. Trzyma zazwyczaj rękę zatkniętą za kamizelkę, w pozie, którą uwiecznił Girodet w portrecie Chateaubrianda54 ; ale przybiera tę pozę nie tyle aby być doń podobnym – nie chce być podobnym do nikogo – ile aby pomiąć regularne zakładki koszuli. Krawat przekręca się w jednej chwili pod wpływem konwulsyjnych poruszeń głowy, gwałtownych i żywych niby u rasowego konia, który niecierpliwi się w uprzęży i podnosi głowę aby się uwolnić od munsztuka i wędzidła. Długa i kończysta broda nie jest uczesana, upachniona, wyszczotkowana, wymuskana jak broda owych elegantów, którzy noszą ją w kształcie wachlarza lub ściętą w szpic; daje jej rosnąć, jak sama zapragnie. Włosy, wciskające się między kołnierz ubrania a krawat, spływają na ramiona, zostawiając tłuste ślady. Ręce, suche i żylaste, nie znają szczoteczki do paznokci ani cytryny; wielu felietonistów twierdzi, iż woda nie odświeża zbyt często ich pergaminowej skóry. Słowem, demoniczny Raul ma wejrzenie dość dzikie. Ruchy są nieregularne, jak gdyby działy się za sprawą niedoskonałego mechanizmu. Chód urąga wszelkim pojęciom ładu swoimi entuzjastycznymi zygzakami, niespodzianymi pauzami, które tamują krążenie spokojnych obywateli, zażywających przechadzki po bulwarach Paryża. Rozmowa Natana, pełna gryzącego dowcipu, ostrych ucinków, podobna jest do jego gestów: porzuca nagle ton krwawy i staje się, bez szczególnego powodu, łagodna, poetyczna, życzliwa; przerywają ją niewytłumaczone napady milczenia, wyskoki humoru, które często nużą. Wnosi w towarzystwo zuchwałą niezręczność, lekceważenie form, ducha krytyki wobec wszystkiego co w nim zażywa szacunku. Natan stanowi przedmiot zgorszenia ludzi miernych, jak również osób silących się zachować tradycje dawnej dworności; ale, razem, jest to coś oryginalnego, na kształt owych produktów chińskiej sztuki, coś co dosyć przypada do smaku kobietom. Wobec nich zresztą, Raul staje się niekiedy wyszukanie nadskakującym; zdawałoby się, iż chce dać zapomnieć dziwactwo swoich form i odnieść nad antypatiami zwycięstwo, pochlebiające jego miłości własnej, próżności lub dumie.

 

– Dlaczego pan jest taki? – spytała go raz margrabina de Vandenesse.

– Czyż perły nie kryją się w skorupie? – odparł pompatycznie.

Komuś innemu, kto zadał to samo pytanie, odparł:

– Gdybym był miłym dla całego świata, w jaki sposób mógłbym być milszym dla osoby wybranej wśród wszystkich?

Raul Natan wnosi w swoje życie intelektualne nieporządek, który jak gdyby wziął za godło. Pozory u niego nie kłamią. Talent jego przypomina owe biedne dziewczęta, które zgłaszają się do mieszczańskich domów do wszystkiego. Był zrazu krytykiem, i wielkim krytykiem; ale to rzemiosło wydało mu się szalbierstwem. Artykuły jego warte były tyle, co książki, powiadał. Skusiły go zyski teatru; ale, niezdolny do powolnej i wytrwałej pracy, jakiej wymaga dawkowanie scenicznych efektów, zmuszony był stowarzyszyć się z pewnym wodewilistą, nazwiskiem du Bruel55, który wprowadzał w życie jego pomysły i stale obracał je w sztuczki „robiące kasę”, pełne konceptu, zawsze skrojone na miarę jakiegoś aktora lub aktorki. Oni dwaj wynaleźli Florynę56, aktorkę nad wyraz „kasową”. Upokorzony tą spółką, przypominającą braci syjamskich, Natan wystawił sam, w Komedii Francuskiej57, wielki dramat, który upadł z wszelkimi honorami wojennymi, pod salwą piorunujących artykułów. W młodości pokusił się wspiąć na deski wielkiego szlachetnego francuskiego teatru wspaniałą sztuką romantyczną w rodzaju Pinto. Było to w epoce wszechwładnego panowania klasycyzmu: Odeon stał się przez trzy wieczory widownią takich burz, że sztuki zabroniono. W oczach wielu ludzi, ta druga sztuka uchodziła, jak i pierwsza, za arcydzieło, i zyskała mu więcej reputacji niż wszystkie kasowe sztuki napisane do spółki; ale była to opinia świata zażywającego mało posłuchu, świata znawców i prawdziwych ludzi smaku.

– Jeszcze jeden podobny upadek – rzekł mu Emil Blondet – a staniesz się nieśmiertelnym.

Ale, miast kroczyć tą trudną drogą, Natan, z konieczności, wrócił do pudru i muszek osiemnastowiecznego wodewilu, do sztuki z kostiumami i przeróbek scenicznych. Mimo to uchodził za wielki umysł, który nie wypowiedział jeszcze ostatniego słowa. Rzucił się też zresztą i w „wysoką” literaturę: wydał trzy powieści, nie licząc tych, które hodował „pod prasą”, niby rybki w słoju. Jedna z tych trzech książek, pierwsza – jak u wielu pisarzy, którzy umieli stworzyć jedynie pierwsze dzieło – zyskała świetne powodzenie. Utwór ten, nierozważnie wysunięty wówczas na pierwszy plan, prawdziwe dzieło artysty, Natan rad był, przy każdej sposobności, nazywać najpiękniejszą książką epoki, jedynym romansem współczesnym. Mimo to skarżył się bardzo na wymagania sztuki; był jednym z tych, którzy najbardziej przyczynili się do skupienia wszystkich dzieł, obrazu, posągu, książki, budowli, pod jednym sztandarem Sztuki. Zaczął od tomu poezji, który zyskał mu miejsce w plejadzie współczesnych piewców; w tomiku tym znajdował się mglisty poemacik, cieszący się dość znaczną popularnością. Zmuszony brakiem majątku do płodności, przerzucał się od teatru do prasy i od prasy do teatru, rozpraszając się, rozdrabniając i wciąż wierząc w swą wenę. Rozgłos jego nie był tedy rzeczą prywatną, jak u wielu agonizujących „sław”, podtrzymywanych tytułami utworów będących „w przygotowaniu”. Natan miał wszystkie cechy genialnego człowieka; gdyby wstąpił na rusztowanie, jak miewał na to chętkę, mógłby uderzyć się w czoło, na wzór Andrzeja Chénier58. Owładnięty ambicją polityczną, widząc tuzin autorów, profesorów, metafizyków i historyków, którzy zdołali się docisnąć do władzy podczas przewrotów między 1830 a 1833, żałował iż nie pisze artykułów politycznych miast uprawiać literaturę. Uważał się za wyższego od tych parweniuszów, których powodzenie obudziło w nim palącą zazdrość. Należał do tych umysłów zazdrosnych o wszystko, zdolnych do wszystkiego, którzy każde cudze powodzenie uważają za osobistą krzywdę i obijają się o tysiąc punktów świetlnych, nie mogąc się ustalić przy żadnym. W tej chwili, przechodził od saint-simonizmu do republikanizmu, aby zawrócić może do ministerializmu. Węszył we wszystkich kątach za kością do ogryzienia, i szukał bezpiecznego miejsca, z którego, zasłonięty od razów, mógłby szczekać i stać się groźnym; ale, ku swemu wstydowi, nie zdołał osiągnąć tego, aby wszechwładny de Marsay59 raczył go brać na serio. De Marsay, który stał wówczas na czele rządu, bardzo lekko szacował autorów, nie znajdując w nich tego, co Richelieu nazywał zmysłem ciągłości, lub, lepiej jeszcze, ciągłością myśli. Zresztą wszelkie ministerium liczyłoby na ustawiczny nieład w interesach Raula. Wcześniej czy później potrzeba musiała go doprowadzić do sytuacji, w której przyjmuje się a nie dyktuje warunki. Prawdziwy, a starannie ukrywany charakter Raula, zgodny jest z jego charakterem publicznym. Jest to komediant w dobrej wierze, egotyczny tak jak gdyby Państwo to był on, i bardzo zręczny deklamator. Nikt nie umie lepiej grać podniosłych uczuć, ubierać się w koturny, stroić w piękności moralne, licytować samego siebie w słowach i pozować na Alcesta, postępując jak Filint60. Egoizm jego drepce osłonięty zbroją z malowanego kartonu i często dosięga ukrytego celu, jaki sobie zamierzył. Człowiek ten, leniwy do ostatecznych granic, nigdy nie zrobił nic inaczej, jak tylko party ostrogą konieczności. Ciągłość pracy obróconej ku stworzeniu budowli jest mu czymś nieznanym; ale, w paroksyzmie wściekłości, w jaki wprawi go draśnięta próżność lub pościg wierzyciela, przeskakuje Eurotas i tryumfalnie przebywa najcięższe przełęcze ducha. Następnie, wyczerpany, zdziwiony, iż coś stworzył, popada z powrotem w marazm uciech Paryża. Znów zjawia się nieubłagana konieczność: zastaje go bezsilnym; wówczas Natan abdykuje i zniża się do kompromisów. Wiedziony fałszywym pojęciem swej gwiazdy oraz przyszłości, której miarę bierze z kariery jednego z dawnych kolegów, jednego z rzadkich talentów ministerialnych, wysuniętego na czoło przez rewolucję lipcową, Natan, gdy chodzi o wydobycie się z doraźnego kłopotu, pozwala sobie, w stosunku do tych, którzy mu są oddani, na bezwzględności sumienia, zagrzebane w tajnikach życia prywatnego, o których nikt nie mówi i nie skarży się na nie. Elastyczność jego serca, bezwstyd uścisku dłoni, którym jednako szafuje wobec każdej przywary, każdego nieszczęścia, każdej zdrady, każdego przekonania, uczyniły go nietykalnym jak konstytucyjnego króla. Grzeszek powszedni, który rozpętałby straszliwy gwałt na człowieka wielkiego charakteru, u niego jest niczym; postępek wątpliwy pod względem etycznym zaledwie że coś waży, każdy usprawiedliwia go, usprawiedliwiając w ten sposób samego siebie. Człowiek, który byłby skłonny nim gardzić, podaje mu rękę, lękając się, iż może go potrzebować. Ma tylu przyjaciół, ilu pragnie nieprzyjaciół. Ta pozorna dobroduszność, która wprowadza w błąd naiwnych i nie wyklucza żadnej zdrady, która pozwala sobie i usprawiedliwia wszystko, która podnosi głośny krzyk, otrzymawszy cios, ale wnet go przebacza, jest jedną z charakterystycznych cech dziennikarza. Ta kamaraderia, słowo ukute przez człowieka znającego życie, kazi najpiękniejsze dusze: ściera z nich dumę, zabija źródło wielkich czynów i uświęca nikczemność ducha. Wymagając tej mdłości sumienia u całego świata, pewni ludzie zabezpieczają sobie rozgrzeszenie za swoje przeniewierstwo, za swoje koziołki polityczne. Oto w jaki sposób najbardziej oświecona część narodu staje się najmniej godną szacunku. Biorąc z literackiego punktu widzenia, brakuje Natanowi wykształcenia i stylu. Jak większość młodych arywistów literatury, wylewa dziś na papier to, czego nauczył się wczoraj. Nie ma ani czasu, and cierpliwości: nie obserwuje, lecz słucha. Niezdolny powziąć szeroko i silnie zbudowanego planu, ratuje się poniekąd rozmachem rysunku. Robi w namiętności, wedle terminu gwary literackiej, ponieważ w sferze namiętności wszystko jest prawdziwe; podczas gdy zadaniem geniusza jest szukać, poprzez przypadkowość prawdy, tego co musi wydać się prawdopodobne całemu światu. Bohaterowie jego to wydęte indywidualności, które, zamiast budzić idee, budzą jedynie ulotne sympatie; nie łączą się z wielkimi interesami życia i tym samym nie reprezentują nic; ale Natan ratuje się błyskotliwością umysłu i tymi szczęśliwymi trafami, które gracze w bilard ochrzcili brzydkim mianem. Jest to zręczny myśliwiec strzelający w lot myśli, które opuszczają się na Paryż lub też wznoszą się z niego. Płodność jego nie jest własnością jego, ale epoki; żyje chwilą, i, aby nad nią panować, przesadza jej doniosłość. Wreszcie nie jest szczery, styl jego jest kłamstwem; jest w nim, jak mówił hrabia Feliks, coś z jarmarcznego kuglarza. Pióro jego czerpie atrament w gabinecie aktorki, i to się czuje. Natan przedstawia obraz dzisiejszej młodej Literatury, jej fałszywych wielkości i prawdziwych nędz; wciela ją z całym kaprysem rysunku w jej pięknościach, z jej głębokimi upadkami, życiem mieniącym się od wrzących kaskad, nagłych klęsk, niespodzianych tryumfów. Jest to prawdziwe dziecko tego wieku żartego zazdrością, w którym tysiączne rywalizacje, pod osłoną systemów, hodują, we własnym interesie, hydrę anarchii, mszcząc się za swe niepowodzenia; tego wieku, który chce mienia bez pracy, glorii bez talentu i powodzenia bez trudu; ale który, po wielu buntach i utarczkach, siada potulnie u wspólnej misy w oficynach władzy. Kiedy tyle młodych ambicji wyruszyło pieszo i wszystkie naznaczyły sobie schadzkę w tym samym punkcie, muszą wyniknąć z tego zderzenia woli, niesłychane nędze, zajadłe walki. W tej okropnej bitwie najbrutalniejszy lub najzręczniejszy egoizm osiąga zwycięstwo.

 

Kiedy, w charakterze wroga nowej dynastii, wprowadzono Raula do salonu pani de Montcornet, fałszywa wielkość tego trybuna znajdowała się w pełnym rozkwicie. Uznawano w nim satyryka politycznego de Marsayów, Rastignaków, la Roche-Hugonów, świeżych tryumfatorów władzy. Emil Blondet, który wprowadził Natana, sam ofiara swoich nieszczęsnych wahań i wstrętu do czynu, trwał dalej w roli wiecznego kpiarza, nie trzymając z nikim a żyjąc ze wszystkimi. Był przyjacielem Raula, przyjacielem Rastignaka, przyjacielem Montcorneta.

– Ty przedstawiasz trójkąt polityczny – mawiał śmiejąc się de Marsay, kiedy go spotkał w Operze; – ta forma geometryczna przystoi tylko Bogu, który nie ma nic do roboty; ale ludzie ambitni powinni iść linią krzywą, która, w polityce, jest najkrótszą drogą.

Oglądany na odległość, Raul Natan byl bardzo pięknym meteorem. Moda uprawniała jego styl i wzięcie. Pożyczany republikanizm dawał mu chwilowo ową jansenistyczną surowość, uprzywilejowaną pozę obrońców sprawy ludowej, z których zresztą drwił sobie w duchu. Poza ta nie jest bez wdzięku w oczach kobiet. Kobiety lubią działać cuda, kruszyć skały, topić charaktery, które wydają się z brązu. Tualeta moralna była tedy wówczas u Raula w harmonii z jego strojem. Musiał być, i stał się w istocie, dla Ewy znudzonej rajem przy ulicy du Rocher, wężem mieniącym się, barwnym, pełnym wymowy, o magnetycznym wzroku, harmonijnych ruchach, który zgubił pierwszą kobietę. Skoro hrabina Maria ujrzała Raula, doświadczyła owego wewnętrznego skurczu, którego gwałtowność wprawia w przerażenie. Rzekomy wielki człowiek wywarł na nią, swoim spojrzeniem, wpływ fizyczny, który przeniknął aż do serca i wprowadził w nie zamęt. Uczucie to sprawiło jej przyjemność. Purpurowy płaszcz, jakim rozgłos okrył na chwilę ramiona Natana, olśnił naiwną kobietę. Skoro podano herbatę, Maria opuściła miejsce, na którym, wśród kilku kobiet zajętych rozmową, zmilkła na widok tego niezwykłego zjawiska. Milczenie to zwróciło uwagę jej udanych przyjaciółek. Hrabina zbliżyła się do kwadratowej kanapy umieszczonej w środku salonu, gdzie perorował Raul. Przystanęła tam, ująwszy pod ramię panią Oktawową de Camps. Zacna ta kobieta zachowała dla siebie tajemnicę mimowolnych drgnień, jakimi zdradzało się wewnętrzne poruszenie hrabiny. Mimo że oko rozkochanej lub zdjętej podziwem kobiety wypromienia z siebie niepojęte słodycze, Raul, zmieniony w tej chwili w prawdziwy fajerwerk, nadto był przepełniony swymi epigramami, które strzelały jak race, inwektywami roztaczanymi nagle jak słońca świetlne, iskrzącymi portretami, które kreślił ogniową smugą, aby zauważyć naiwny podziw biednej małej Ewy ukrytej w grupie otaczających go dam. Ciekawość ta, podobna pędowi, jaki rzuciłby cały Paryż w stronę botanicznego ogrodu, aby tam ujrzeć jednorożca (w razie gdyby znaleziono taki okaz wśród słynnych gór na księżycu, jeszcze nietkniętych stopą Europejczyka), upaja dusze podrzędnej miary w tym samym stopniu, w jakim zasmuca umysły naprawdę wyższe. Raula ona zachwycała; za nadto tedy należał do wszystkich kobiet, aby mieć oczy dla jednej.

– Uważaj, droga – rzekła do ucha Marii słodka i urocza towarzyszka – oddal się stąd.

Hrabina spojrzała na męża, aby, jednym z tych spojrzeń, które mężowie nie zawsze rozumieją, poprosić go o ramię; Feliks przeprowadził ją.

– Mój drogi panie – rzekła pani d‘Espard do ucha Raula – szczęśliwe ladaco z pana. Zawróciłeś dziś wieczór niejedną głowę: między innymi i główkę tej uroczej kobietki, która opuściła nas tak nagle.

– Czy nie wiesz, co miała na myśli margrabina d‘Espard? – spytał Raul Blondeta, cytując mu słowa tej wielkiej damy, skoro, między pierwszą a drugą po północy, znaleźli się mniej więcej sami.

– Ba! Dowiaduję się właśnie, że hrabina de Vandenesse rozkochała się w tobie na umór. Można ci pozazdrościć.

– Nie widziałem jej – rzekł Raul.

– Och! zobaczysz ją, hultaju – rzekł Emil Blondet parskając śmiechem. – Lady Dudley zaprosiła cię na bal umyślnie po to, abyś ją spotkał.

Raul i Blondet wyszli wraz z Rastignakiem61, który ofiarował im swój powóz. Wszyscy trzej zaczęli się śmiać z tego zebrania podsekretarza stanu konstytucyjnego Rządu, dzikiego republikanina i politycznego ateusza.

– Gdybyśmy tak machnęli kolacyjkę na koszt bieżącego porządku rzeczy? – rzekł Blondet, który chciał wskrzesić dawne tradycje „kolacyjek”.

Rastignac zawiózł ich do Veryego, odesłał powóz i wszyscy trzej siedli do stołu, analizując współczesne społeczeństwo i śmiejąc się rabelaisowskim śmiechem. Po paru szklaneczkach, Rastigmac i Blondet zaczęli radzić swemu papierowemu wrogowi, aby nie zaniedbał kapitalnej zdobyczy, która mu się oddaje w ręce. Dwaj wyjadacze nakreślili drwiącym stylem historię hrabiny Marii de Vandenesse; skalpelem cynizmu i rylcem konceptu przeorali to niewinne dziecięctwo, to małżeństwo bez chmurki. Blondet winszował Raulowi spotkania kobiety, która była w życiu winna jedynie paru lichych rysuneczków pastelem, chudych pejzaży akwarelą, pantofli wyhaftowanych dla męża, sonat wykonanych z najbardziej zbożną intencją; przyszytej przez osiemnaście lat do spódnicy matczynej, zamarynowanej w praktykach religijnych, wychowalnej przez Feliksa i skruszałej w małżeństwie w samą miarę, aby się stać godnym przysmakiem miłości. Przy trzeciej flaszce szampańskiego Natan przeszedł do wywnętrzeń szczerszych, niż sobie na nie kiedykolwiek pozwolił.

– Moi drodzy – rzekł – znacie stosunki wiążące mnie z Floryną, znacie moje życie, nie zdziwi was, kiedy się przyznam, że absolutnie nie mam pojęcia o smaczku miłości hrabiny. Często czułem się bardzo upokorzony myślą, że nie mogę sobie zafundować Beatryczy, Laury, inaczej niż na papierze! Kobieta szlachetna i czysta, to jak sumienie bez zmazy, odbijające nas naszym własnym oczom pod piękną postacią. Gdzie indziej możemy się zbrukać; ale tam zostajemy wielcy, dumni, nieskalani. Gdzie indziej prowadzimy życie od stu diabłów; ale tam wdycha się spokój, świeżość, zieloność oazy.

– Jedź dalej, moje dziecko – rzekł Rastignac – rżnij modlitwę z Mojżesza na czwartej strunie, jak Paganini62.

Raul siedział niemy, z martwym i stępiałym wzrokiem.

– Ten plugawy parobek ministerialny nie rozumie mnie – rzekł po chwili milczenia.

Tak więc, podczas gdy biedna Ewa, przy ulicy du Rocher, układała się na spoczynek w białych prześcieradłach wstydu, przerażała się rozkoszą, z jaką przysłuchiwała się rzekomemu wielkiemu poecie i bujała między głosem wdzięczności dla Feliksa a złoconymi słowami węża, te trzy wytarte dusze deptały po tkliwych i białych kwiatach jej rodzącej się miłości. Och! gdyby kobiety znały cyniczny ton, jaki ci mężczyźni, tak cierpliwi, tak obleśni przy nich, przybierają zdala od nich! jak sobie drwią z tego, co ubóstwiają! Jakże analizował i rozbierał błazeński żart tę świeżą, wdzięczną i wstydliwą istotę; ale też co za tryumf! Im więcej traciła osłon, tym więcej jawiła piękności.

W tej chwili Maria porównywała Raula i Feliksa, nie podejrzewając niebezpieczeństwa, na jakie wystawia się serce czyniąc podobne zestawienia. Trudno znaleźć w świecie większy kontrast, niż zaniedbany, żywiołowy Raul a Feliks de Vandenesse, wypielęgnowany jak strojnisia, ubrany na ostatni guzik, obdarzony uroczą disinwolturą63, zwolennik angielskiej elegancji, do jakiej zaprawiła go niegdyś lady Dudley. Taki kontrast przemawia do wyobraźni kobiet, dość skłonnych do przerzucania się z jednej ostateczności w drugą. Hrabina, osoba cnotliwa i nabożna, zabroniła samej sobie myśleć o Raulu; obudziwszy się nazajutrz w swoim raju, wyrzucała sobie, że jest niewdzięczną żoną.

– Co sądzisz o Raulu Natanie? – spytała przy śniadaniu męża.

– Kuglarz jarmarczny – odparł hrabia – jeden z tych wulkanów, które się uspokaja za pomocą trochy złotego piasku. Hrabina de Moncornet źle czyni, przyjmując go u siebie.

Odpowiedź ta zmroziła Marię, tym bardziej iż Feliks, wtajemniczony w kulisy literackiego światka, poparł swój sąd dowodami, opowiadając, co wiedział z życia Raula, życia na wskroś nieporządnego, splecionego z życiem modnej aktorki Floryny.

– Ten człowiek ma dar – rzekł w końcu – ale nie ma ani wytrwania, ani cierpliwości, które go uświęcają i czynią boskim narzędziem. Chce narzucić się światu, próbując żyć na stopie, na której nie może się utrzymać. Prawdziwe talenty, ludzie pracowici, szanowni, nie postępują w ten sposób: kroczą odważnie swoją drogą, godzą się ze swą nędzą i nie pokrywają jej szychem64.

Myśl kobiety obdarzona jest nieprawdopodobną elastycznością: kiedy otrzyma cios maczugi, ugina się na pozór zmiażdżona, i wraca do formy w danym czasie i okolicznościach.

– Feliks z pewnością ma słuszność – rzekła sobie zrazu hrabina.

Ale, w trzy dni później, myślała o wężu, przyciągana tym słodkim zarazem i okrutnym uczuciem, które budził w niej Raul, a którego Vandenesse, nieszczęściem dla siebie, nie dał jej nigdy poznać. Państwo Feliksowie udali się na bal do lady Dudley, gdzie de Marsay pojawił się w świecie po raz ostatni, umarł bowiem w dwa miesiące później, zostawiając reputację męża stanu olbrzymiej miary, którego doniosłość, zdaniem Blondeta, nie dość jeszcze zrozumiano. W zebraniu tym, odznaczającym się skupieniem wielu aktorów politycznego dramatu, bardzo zdumionych, iż znaleźli się razem, Vandenesse i hrabina zastali Raula Natana. Była to jedna z pierwszych uroczystości wielkiego świata. Salony przedstawiały magiczny wygląd: kwiaty, diamenty, świetne fryzury, całe puzdra65 klejnotów, wszystkie wyszukania stroju. Można by przyrównać ów salon do pysznej cieplarni, w której bogaty amator gromadzi najwspanialsze rzadkości. Ten sam blask, ta sama delikatność tkanin. Przemysł66 ludzki, zda się, wystąpił do walki z żywymi tworami. Wszędzie gazy białe lub barwne jak skrzydła najpiękniejszej ważki, krepy, koronki, blondyny, tiule mieniące się niby kapryśne twory świata owadów, powycinane, sfalowane, pozębione, nitki pajęcze ze złota, srebra, mgły jedwabiu, kwiaty haftowane przez wróżki lub ukwiecone przez spętanych geniuszków, pióra barwione ogniami tropików, spływające z dumnych głów w kształt wierzby płaczącej, perły skręcone w warkocze, materie prążkowane, wycinane, wyciskane, jak gdyby geniusz arabesek67 wspomagał przemysł francuski swym podszeptem. Zbytek ten harmonizował ze zgromadzonymi tam pięknościami. Oko pieściło najbielsze ramiona, jedne koloru ambry68, drugie lśniące tak, iż można by mniemać, że są szlifowane, te o połysku satyny, inne matowe i pulchne, jak gdyby Rubens ulepił je ze swej farby, słowem wszystkie odcienie, jakie człowiek znalazł dla białości. Widziało się oczy błyszczące jak onyksy lub turkusy, okolone czarnym aksamitem lub jasnymi frędzlami; owale twarzy przypominające najwdzięczniejsze typy różnych krajów, czoła wzniosłe i majestatyczne, to znów łagodnie wysklepione jakby od kłębiących się myśli, lub płaskie, jak gdyby się krył pod nimi niezwyciężony opór; następnie – niemały urok tych festynów zgotowanych dla wzroku – biusty pełne, takie, jak je lubił Jerzy IV, lub rozdzielone modą XVIII wieku, lub ściśnięte ku sobie, jak pragnął Ludwik XV; ale ukazywane śmiało bez osłonek, lub pod owymi ładnymi marszczonymi napierśnikami z portretów Rafaela. Najładniejsze nóżki napięte w kroku tanecznym, kibicie omdlewające w objęciach walca, ścigały oczy nawet najbardziej obojętnych. Szmery najsłodszych głosów, szelesty sukien, szepty tańca, zderzenia walcujących, towarzyszyły kapryśnie muzyce. Pałeczka wróżki zdawała się kierować tym duszącym czarodziejstwem, melodią zapachów, światłami iryzującymi w kryształach dźwigających zapalone świece, obrazami mnożonymi przez zwierciadła. To zebranie najpiękniejszych kobiet i najpiękniejszych strojów odrzynało się od czarnej masy mężczyzn, w której zwracały uwagę wytworne, delikatne i poprawne profile szlachty, płowe wąsy i poważne twarze Anglików, pełne uroku fizjognomie francuskiej arystokracji. Wszystkie ordery Europy migotały na piersiach, zawieszane na szyi, lub opadające na biodra. Kiedy się patrzyło na ten świat, przedstawiał on nie tylko błyszczące barwy w stroju, miał duszę, żył, myślał, czuł. Ukryte namiętności dawały mu fizjognomię; podchwycilibyście wymienione sprytne spojrzenia, spostrzegli młode dziewczęta oszołomione i zaciekawione, dyszące powstrzymywanym pragnieniem, zawistne kobiety wymieniające złośliwości pod wachlarzem lub obsypujące się przesadnymi komplementami. Wystrojone, ufryzowane, upachnione towarzystwo rzucało się w szał zabawy, który uderzał do głowy niby zawrotne opary. Zdawało się, że, ze wszystkich tych ciał, jak ze wszystkich serc, wydzielały się uczucia i myśli, które się zagęszczały, i których masa oddziaływała podniecająco na osoby nawet najchłodniejsze.

49pani de Staël – właśc. Anne-Louise Germaine Necker (1766–1817), francuska publicystka i powieściopisarka, propagatorka pojęcia Romantyzmu, przeciwniczka polityczna Napoleona, wydalona przez niego z kraju. [przypis edytorski]
50margrabina d'Espard – patrz: Stracone złudzenia, Blaski i nędze życia kurtyzany, Ostatnie wcielnie Vautrina. [przypis edytorski]
51Raul Natan – patrz: Stracone złudzenia, Muza z zaścianka. [przypis edytorski]
52Emil Blondet – patrz: Stracone złudzenia, Muza z zaścianka. [przypis edytorski]
53Byron, George Gordon (1788–1824) – angielski poeta romantyczny. [przypis edytorski]
54Chateaubriand, François-René de (1768–1848) – francuski pisarz, dyplomata i polityk. [przypis edytorski]
55du Bruel – patrz: Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia. [przypis edytorski]
56Floryna – patrz: Kawalerskie gospodarstwo. Stracone złudzenia. [przypis edytorski]
57Komedia Francuska – Comédie-Française, francuski teatr narodowy. [przypis edytorski]
58Chénier, André de (1762–1794) – poeta francuski, skazany przez sąd rewolucyjny na śmierć na gilotynie. [przypis edytorski]
59de Marsay – jedna z ukochanych przez Balzaka figur Komedii ludzkiej, świetny dandys i lew salonowy, dostał się po 1830 do steru władzy. [przypis tłumacza]
60pozować na Alcesta, postępując jak Filint – Alcest i Filint to postacie z Mizantropa Moliera. [przypis edytorski]
61Rastignac – patrz: Ojciec Goriot, Stracone złudzenia. [przypis edytorski]
62Paganini, Niccolò (1782–1840) – włoski wirtuoz skrzypiec i kompozytor. [przypis edytorski]
63disinwoltura – dziś: dezynwoltura, czyli swobodne, nieco lekceważące zachowanie. [przypis edytorski]
64szych – nitka owinięta drucikiem, w hafcie stosowana, by imitować złoto. [przypis edytorski]
65puzdro – skrzynka z przegródkami. [przypis edytorski]
66przemysł – tu: przemyślność. [przypis edytorski]
67arabeska – symetryczny, geometryczny ornament ze stylizowanych motywów roślinnych. [przypis edytorski]
68ambra – składnik perfum, wydzielany przez gruczoły przewodu pokarmowego kaszalota. [przypis edytorski]