Za darmo

Dziadek do orzechów

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział IV: Cuda

W bawialnym pokoju radcostwa, na lewo od drzwi, pod szeroką ścianą stoi oszklona szafa. W szafie tej dzieci przechowują wszystkie prześliczne rzeczy, które co rok dostają. Ludwika była jeszcze zupełnie mała, kiedy ojciec zamówił tę szafę u zręcznego stolarza. Szafa miała tak jasne szyby i w ogóle była tak kunsztownie zrobiona, że wszystko w niej wyglądało jeszcze ładniej niż w ręce. Na górnej półce, której nie mogli dosięgnąć Fred i Klara, stały cudowne wyroby ojca chrzestnego, niższa przeznaczona była na książki z obrazkami, a dwie dolne – dzieci mogły zapełniać, czym chciały; ale tak się zawsze składało, że Klara z najniższej półki robiła mieszkanie dla lalek, a Fred na wyższej półce kwaterował wojsko. Tak było i dzisiaj, bo Fred ustawił huzarów na górze, a Klara o jedną półkę niżej odsunęła na bok pannę Gertrudę, umieściła nową, wystrojoną lalkę w ślicznie umeblowanym pokoju i zaprosiła się do niej na podwieczorek. Pokój był rzeczywiście ślicznie umeblowany. Nawet Klara nie miała takiej wzorzystej małej sofki, takich zgrabniutkich krzesełek i tak milutkiego białego łóżeczka, jak jej lalki. To wszystko stało w kącie szafy, której ściany zawieszone były barwnymi obrazkami, i możecie być pewni, że nowa lalka była zadowolona ze swojego pokoiku. Lalka ta, jak się dowiedziała Klara jeszcze tego samego wieczoru, nazywała się panna Eliza.

Był już późny wieczór, zbliżała się północ, ojciec chrzestny dawno poszedł do domu, a dzieci wciąż jeszcze nie mogły oderwać się od oszklonej szafy, chociaż matka przypominała im ciągle, że pora iść do łóżek.

– To prawda – zawołał wreszcie Fred – ci biedni chłopcy (miał na myśli huzarów) chcą już także odpocząć, a póki ja tu jestem, żaden z nich się nie zdrzemnie, tego jestem pewien!

To mówiąc, poszedł, ale Klara zaczęła prosić:

– Jeszcze chwileczkę, mamusiu, jeszcze jedną chwileczkę zostaw mnie tutaj! Mam jeszcze dużo do roboty, ale jak tylko skończę, zaraz pójdę spać.

Klara była dzieckiem grzecznym, rozsądnym, więc matka mogła ją bez obawy zostawić samą z zabawkami. Bojąc się jednak, że dziewczynka, zajęta nową lalką, zapomni zdmuchnąć świece palące się dokoła szafy, matka zgasiła je i tylko lampa, która wisiała na suficie pośrodku, rzucała łagodne i przyjemne światło.

– Nie siedź zbyt długo, droga Klaro, bo jutro nie będziesz mogła wstać w porę – upomniała matka i poszła do sypialni.

Kiedy tylko Klara pozostała sama, zajęła się zaraz czymś, co bardzo leżało jej na sercu, a nie wiedząc sama dlaczego, chciała to ukryć przed matką. Ciągle jeszcze trzymała w ręku chorego Dziadka do Orzechów, zawiniętego w chusteczkę. Teraz położyła go ostrożnie na stole, odwinęła z chustki i zaczęła oglądać jego rany. Dziadek był bardzo blady, ale uśmiechał się tak czule i przyjaźnie, że Klara była bardzo wzruszona.

– Ach, kochany Dziaduniu do Orzechów – powiedziała cichutko – nie gniewaj się, że mój braciszek Fred przyczynił ci tyle bólu; on nie chciał ci zrobić nic złego. Ale mogę cię zapewnić, że to dobry chłopak. Będę cię troskliwie pielęgnowała, aż wyzdrowiejesz i będziesz znowu wesoły, a ojciec chrzestny Droselmajer wstawi ci nowe ząbki i umocuje ramiona; on to na pewno potrafi.

Ale ledwie wymówiła te słowa, kiedy Dziadek, usłyszawszy nazwisko ojca chrzestnego, straszliwie wykrzywił usta, a jego oczy zaświeciły zielonym blaskiem i stały się kłujące jak szpilki.

Klara o mały włos nie krzyknęła z przestrachu, lecz w tej samej chwili zwróciła się ku niej z przyjaznym uśmiechem dawna twarz poczciwego Dziadka, pomyślała więc, że to wiatr zachwiał płomieniem lampy i nagły błysk zmienił wyraz twarzy Dziadka.

– Ach, jaka głupia ze mnie dziewczynka! Przerażam się tak łatwo; niemal uwierzyłam, że lalka z drzewa może stroić miny! Ale ten Dziadek do Orzechów strasznie mi się podoba. Jest taki zabawny, a przy tym dobroduszny. Dlatego właśnie powinnam go pielęgnować, gdy jest chory.

To mówiąc, Klara wzięła Dziadka na ręce, podeszła do oszklonej szafy, przykucnęła przed nią i odezwała się do swojej nowej lalki:

– Bardzo cię proszę, panno Elizo, żebyś ustąpiła łóżeczka choremu, poranionemu Dziadkowi do Orzechów, a sama ułożyła się na sofie, jak możesz najwygodniej. Pomyśl, że jesteś zupełnie zdrowa i w pełni sił, bo inaczej nie miałabyś przecie takich rumianych policzków; niewiele lalek, nawet najpiękniejszych, ma tak miękkie kanapy.

Panna Eliza, w pełnym blasku gwiazdkowego stroju, wytworna i niezadowolona, nie odezwała się ani słowem.

– Po cóż te wszystkie ceregiele? – powiedziała Klara, wyjęła z szafy łóżko, ostrożnie ułożyła w nim Dziadunia do Orzechów, przewiązała mu ramiona jeszcze jedną śliczną wstążeczką, odpiętą od własnej sukienki, i przykryła go aż po sam nos.

– Nie powinien pozostać na noc obok niegrzecznej Elizy – mówiła dalej Klara, po czym wyciągnęła łóżko ze spoczywającym w nim Dziadkiem i umieściła na wyższej półce; w ten sposób znalazło się tuż obok uroczej wioski, w której kwaterowali huzarzy Freda.

Właśnie zamknęła szafę i chciała się udać do dziecinnego pokoju, kiedy nagle – słuchajcie uważnie, dzieci! – nagle zaczęło coś po cichutku szeptać, mruczeć i trzeszczeć dookoła, za piecem, pod krzesłami, za szafami.

Wielki zegar ścienny zaczął chrapać tymczasem coraz głośniej i głośniej, ale jakoś nie udało mu się wybić godziny. Klara podniosła głowę i ujrzała, że wielka złocona sowa, która siedziała na zegarze, opuściła skrzydła w ten sposób, że zakrywały całą tarczę, i wysunęła naprzód swoją kocią głowę z zakrzywionym dziobem. A teraz wyraźnie rozległy się chrapliwe słowa:

 
Zegar, zegar, zegar, zegary,
Mruczcie cichutko, nowy i stary,
Nowy i stary./ Król Myszy/ Dobrze słyszy,
Co się dzieje wkoło,
Szurum – burum,
Zanućcie mu piosnkę wesołą!
Szurum – burum,
Zadzwoń, dzwonku, zadzwoń cicho,
Bo go wkrótce porwie licho!
 

I głuche, chrapliwe „bum, bum” zabrzmiało całe dwanaście razy.

Klarę ogarnął lęk i już chciała uciec przerażona, kiedy nagle spostrzegła, że to wcale nie sowa, tylko ojciec chrzestny siedzi na zegarze, a poły żółtego fraka zwisają po obu stronach jak skrzydła. Dziewczynka opanowała przestrach i zawołała głośno i płaczliwie:

– Ojcze chrzestny, ojcze chrzestny!… Co ty tam robisz na górze? Zejdź na dół do mnie i nie strasz mnie tak, niedobry ojcze chrzestny!

Ale nagle usłyszała naokoło siebie jakieś bezładne syki i gwizdy, a zaraz potem tupot tysiąca nóżek za ścianami: jednocześnie tysiące małych świeczek zabłysło we wszystkich szparach podłogi. Nie były to jednak świeczki, o nie! To były małe, błyszczące oczki i Klara zobaczyła, że zewsząd wyglądają myszy i starają się wydostać z ukrycia.

„Tup – tup – tup” – rozległo się dokoła i coraz gęstsze tłumy myszy galopowały we wszystkich kierunkach; wreszcie ustawiły się w równe szeregi tak, jak Fred ustawiał swoich żołnierzy, kiedy miała rozpocząć się bitwa.

To wszystko wydało się Klarze bardzo zabawne, a ponieważ nie miała, jak wiele innych dzieci, wstrętu do myszy, szybko wyzbyłaby się lęku i przerażenia, gdy nagle rozległ się świst tak straszliwy i ostry, że przeszły ją ciarki.

Jakiż straszny widok ukazał się jej oczom! Doprawdy, drogi Czytelniku, chociaż wiem, że podobnie jak rozważny i śmiały wódz Fred i Ty nie masz duszy na ramieniu, ale gdybyś zobaczył to, co Klara teraz zobaczyła, doprawdy, uciekłbyś stąd i pewnie skoczyłbyś prędko do łóżka, a kołdrę naciągnąłbyś na uszy wyżej, niż potrzeba. Biedna Klara nie mogła jednak tak postąpić, bo – słuchajcie uważnie, dzieci! – nagle zakotłowało się tuż przed nią, a piasek i wapno wyrzucone zostały w górę, jakby za sprawą jakiejś siły podziemnej. Cegły pod jej stopami zaczęły się kruszyć i spod podłogi ukazało się z gwizdem i sykiem siedem głów mysich, ozdobionych siedmioma błyszczącymi koronami. Powoli wydostał się spod gruzów cały tułów mysi, do którego należało te siedem głów, a na przywitanie Króla Myszy cała armia zapiszczała po trzykroć zgodnym chórem i nagle: „łupu – tupu, łupu – tupu!” – zaczęła zbliżać się do oszklonej szafy wprost na Klarę. Serce zaczęło jej bić tak gwałtownie, jakby lada chwila miało wyskoczyć z piersi.

Było coraz gorzej: kiedy Klara bliska zemdlenia cofnęła się w tył, szyba, którą trąciła łokciem, wyleciała z drzwi szafy z brzękiem i szczękiem mrożącym krew w żyłach. Wprawdzie poczuła w tej chwili przejmujący ból w lewej ręce, ale jednocześnie pierzchnął jej niepokój, bo piski i gwizdki nagle ucichły. Klara myślała, chociaż bała się spojrzeć przed siebie, że myszy, przerażone brzękiem szyby, schowały się z powrotem do swoich kryjówek.

Ale cóż to znowu być mogło? Tuż za Klarą dały się słyszeć w szafie jakieś dziwne szmery, a potem odezwały się słabe głosiki:

 
Zbudźmy się raz,
Zbudźmy się raz,
Bój czeka nas!
Już nadszedł czas,
Zbudźmy się raz,
Bój czeka nas!
 

A przy tym ślicznie i milutko dzwoniły srebrne dzwoneczki.

– Ach, przecież to moje małe dzwoneczki! – zawołała Klara radośnie i szybko się odwróciła. Zobaczyła wtedy, że szafa była jakoś dziwnie oświetlona, a w niej wielki ruch i rwetes. Lalki biegały bezładnie i machały przy tym rękami. Wtem podniósł się Dziadek do Orzechów, odrzucił daleko kołdrę i wyskoczył z łóżka obiema nogami na raz, wołając głośno:

 
Bum, rrum, rrum,
Głupi mysi tłum,
Rrum, rrum – bim i bum,
Głupi tłum!
 

Wyciągnął z pochwy małą szabelkę, wywijał nią w powietrzu i krzyczał:

– Drodzy moi przyjaciele i bracia, czy chcecie stanąć przy moim boku w tej zaciętej walce?

Pajac Pantaleon, czterej kominiarze, dwaj harfiarze i jeden dobosz zawołali jednocześnie:

– O, tak, staniemy wiernie przy tobie! Za tobą pójdziemy na śmierć, walkę i na zwycięstwo!

 

Z tymi słowami podbiegli do Dziadka do Orzechów, który z zapałem skoczył z górnej półki. Inni mieli łatwiejsze zadanie, bo przede wszystkim byli suto odziani w sukienne i jedwabne suknie, a po wtóre ciało ich było zrobione z bawełny i trocin; toteż spadali miękko jak wypchane worki. Ale biedny Dziadek do Orzechów na pewno połamałby ręce i nogi, bo – pomyślcie tylko – półka, z której skakał, znajdowała się niemal o dwie stopy wyżej od półki dolnej, a ciało jego było twarde, jakby wystrugane z drzewa jodłowego. Tak, Dziadek do Orzechów na pewno połamałby ręce i nogi, gdyby nie to, że w chwili skoku panna Eliza zerwała się z kanapy i w miękkie ramiona pochwyciła bohatera z podniesioną szabelką.

– Ach, droga, kochana Elizo – zawołała z płaczem Klara – nie poznałam się na tobie! Teraz jestem pewna, że chętnie odstąpiłaś Dziadkowi swoje łóżeczko!

A panna Eliza rzekła, przyciskając z lekka młodego bohatera do swych piersi z jedwabiu:

– O, panie, jesteś chory i ranny, nie narażaj się na niebezpieczeństwa walki! Spójrz, Skaramusz, Pantaleon, kominiarz, harfiarz i dobosz są już na dole, a i lalki z mojej półki zaczynają się ruszać. Spocznij, o panie, w moich ramionach albo wejdź na mój kapelusz z piórami i z jego wysokości oglądaj zwycięstwo!

Tak mówiła Eliza, ale Dziadek do Orzechów machał tak zamaszyście nóżkami, że musiała go czym prędzej postawić na ziemi. Wówczas on ukląkł na jedno kolano i wyszeptał:

– O, pani, na polu chwały nigdy nie zapomnę, jaką wyświadczyłaś mi łaskę!

Panna Eliza schyliła się nisko, by móc wziąć Dziadka do Orzechów za rączkę, podniosła go ostrożnie do góry, szybko rozwiązała swój pasek przybrany świecidełkami i chciała zawiesić go na szyi Dziadka, lecz on wywinął się z jej rąk, cofnął się o dwa kroki, położył rękę na piersi i odezwał się uroczyście:

– Nie, pani, nie bądź dla mnie tak łaskawa, bo…

Tutaj urwał nagle, westchnął głęboko, potem szybkim ruchem zerwał z ramion wstążeczkę otrzymaną od Klary, przycisnął ją do ust, przewiązał ją na ukos jak wstęgę wojskową i – dzielnie wywijając błyszczącą szabelką – skoczył przez dolną listwę szafy na podłogę, lekko i zwinnie jak ptaszek.

Zrozumieliście zapewne, drodzy Czytelnicy, że Dziadek do Orzechów już teraz, zanim ożył naprawdę, poznał dobroć Klary i że dlatego tylko nie chciał przyjąć od panny Elizy ślicznej, błyszczącej wstążki, gdyż całym sercem skłaniał się ku innej. Wierny, poczciwy Dziadek do Orzechów wolał, żeby go zdobiła skromna wstążeczka Klary.

Ale co będzie dalej? Kiedy tylko Dziadek zeskoczył, piski i świsty wybuchły na nowo. Och, pod wielkim stołem stoją przecie straszliwe szeregi niezliczonych myszy, a nad wszystkimi góruje owa obrzydliwa mysz z siedmioma głowami!

Zobaczymy, co teraz się stanie!

Rozdział V: Bitwa

Zagraj marsza wojennego, doboszu, mój wierny przyjacielu! – zawołał głośno Dziadek do Orzechów, a dobosz zaczął natychmiast bębnić z takim mistrzostwem, że okna oszklonej szafy zadrżały i zadźwięczały.

Wewnątrz szafy wszystko teraz zaczęło trzeszczeć i stukać i Klara ujrzała, jak pokrywki wszystkich pudełek, w których kwaterowali żołnierze Freda, otworzyły się nagle, a oni wyskakiwali z nich po kolei; potem zeskakiwali na dolną półkę, gdzie ustawiali się w błyszczące szeregi. Dziadek do Orzechów biegał wzdłuż frontu i płomiennymi słowami zagrzewał wojsko do boju.

– Gdzie trębacz, dlaczego nikt nie trąbi? – zapytał rozgniewany, po czym zwrócił się do pajaca Pantaleona, który chwiał się na nogach pobladły i z wyciągniętym podbródkiem.

– Generale! – rzekł Dziadek. – Znam twoją odwagę i twoje doświadczenie; tutaj potrzebna jest szybka decyzja i bystra orientacja. Powierzam ci dowództwo nad całą kawalerią i nad artylerią. Koń nie jest ci potrzebny, bo masz tak długie nogi, że i bez niego galopujesz doskonale. Pełń teraz swoją powinność!

Pantaleon włożył natychmiast dwa chude i długie palce do ust i zagwizdał tak przejmująco, jak gdyby stu trębaczy zadęło z całej mocy w mosiężne trąbki. Teraz rozległ się tupot i rżenie i oto wyruszyli kirasjerzy i dragoni Freda, a przede wszystkim świetni nowi huzarzy.

Już po chwili wszyscy stanęli na podłodze. Pułki, jeden za drugim, defilowały przed Dziadkiem do Orzechów z rozwiniętymi chorągwiami i ustawiały się szeroką linią w poprzek pokoju. Skrzypiąc wyjechały przed front armaty Freda, otoczone kanonierami, i nagle zagrzmiały: „bum, bum, bum!” Klara widziała, jak okrągłe cukierki trafiały w zbity tłum myszy, które wkrótce zasypał biały pył. Najbardziej jednak ucierpiały one ze strony ciężkiej artylerii, która ustawiła się na podnóżku mamusi i z wielkim hukiem strzelała stamtąd ziarnkami pieprzu, zbijając myszy z nóg.

A one podchodziły coraz bliżej i zdobyły już kilka armat. Podniósł się straszliwy hałas, a dym i kurz prawie całkowicie przesłoniły pole walki przed wzrokiem Klary. Ale to było pewne, że każda ze stron walczyła zaciekle i zwycięstwo ważyło się długo.

Myszy szły do boju coraz to większą gromadą, a małe srebrne kulki, którymi myszy strzelały, dosięgały już szafy. Eliza i Gertruda biegały zrozpaczone i załamywały ręce.

– Czyż mam umierać w kwiecie lat, ja, najpiękniejsza z lalek?! – wołała Eliza, a Gertruda krzyczała:

– Czyż po to tak dbałam o siebie, by zginąć w czterech ścianach mego pokoju?!

Potem rzuciły się sobie na szyje i zawodziły tak głośno, że słychać je było pomimo wściekłego hałasu. Pojęcia nie macie, drodzy Czytelnicy, jak straszny teraz powstał harmider!

„Brr – brr – bum – bum, bum – bum, pif, paf, ach – krach, bum – burum” – huczało ze wszystkich stron. Myszy i ich król piszczały i wrzeszczały, a ponad wszystkim górował donośny głos Dziadka do Orzechów, który wydawał mądre rozkazy i kroczył odważnie wśród pułków zasypywanych gradem pocisków.

Pantaleon poprowadził świetny atak kawalerii, który przysporzył mu sławy, ale huzarzy Freda szli niechętnie do boju, gdyż zarzuceni byli przez mysią artylerię wstrętnymi, brzydko pachnącymi kulami, które zostawiały plamy na ich czerwonych mundurach. Pantaleon rozkazał im odejść w lewo i sam zrobił to samo, za nim kirasjerzy i dragoni – skręcili na lewo i wrócili do domu.

Bateria, ustawiona na podnóżku, znalazła się z tego powodu w wielkim niebezpieczeństwie. Ogromny tłum obrzydliwych myszy wpadł na nią z takim impetem, że cały stołeczek wraz z armatami i kanonierami został wywrócony.

Dziadek do Orzechów zaniepokoił się bardzo i wydał rozkaz cofnięcia całego prawego skrzydła. Wiesz przecie, drogi Czytelniku, że taki manewr oznacza właściwie ucieczkę, i razem ze mną martwisz się klęską wiszącą nad armią Dziadka do Orzechów, którego Klara tak bardzo polubiła.

Nie myśl jednak przez chwilę o tym nieszczęściu i spójrz na lewe skrzydło wojsk Dziadka, gdzie wszystko jeszcze jest w zupełnym porządku i wróży świetne nadzieje armii i dowódcy. W czasie najgorętszej walki wypełzły powolutku spod komody tłumy mysiej kawalerii i, piszcząc zajadle, rzuciły się z wściekłością na lewe skrzydło dziadkowego wojska. Trafiły jednak na zacięty opór. W porządku, nie bacząc na trudności terenu w postaci listwy od szafy, ukazała się teraz nowa armia lalek pod wodzą dwóch chińskich cesarzy i ustawiła się w regularny czworobok.

Te dzielne, pstre i prześliczne wojska walczyły wytrwale, bohatersko i spokojnie. Z odwagą godną Spartan ten doborowy batalion na pewno wydarłby wrogom palmę zwycięstwa, gdyby nie zdarzył się straszliwy wypadek: oto zuchwały rotmistrz nieprzyjacielski z szaloną odwagą wysunął się naprzód i odgryzł głowę jednemu z chińskich cesarzy, który padając zabił czterech żołnierzy. Utworzyła się przez to luka, przez którą wdarł się nieprzyjaciel, i wkrótce cały pułk został zagryziony. Niewiele korzyści jednak przyniosła wrogowi ta zbrodnia. Kawalerzyści wojsk mysich, przegryzając dzielnych przeciwników, połykali przy tym przyczepione do nich małe, zadrukowane kartki papieru, przez co natychmiast sami padali trupem.

Czy pomogło to armii Dziadkowej, która, raz zacząwszy się cofać, cofała się coraz dalej i traciła coraz więcej ludzi? Nieszczęsny Dziadek do Orzechów oparł się już o oszkloną szafę, otoczony jedynie mizerną garstką żołnierzy.

– Rezerwa do mnie! Pantaleonie, Skaramuszu, doboszu, gdzie jesteście?!

Tak wołał Dziadek, licząc na to, że nowe oddziały wyjdą jeszcze z szafy.

Istotnie, ukazało się trochę piernikowych mężczyzn i kobiet z Torunia, ze złotymi twarzami, w hełmach i kapeluszach, walczyli oni jednak tak niezdarnie, że nie trafili ani jednego wroga, swojemu wodzowi zaś, Dziadkowi do Orzechów, o mało nie strącili czapki. Nieprzyjacielscy strzelcy odgryźli im nogi, wskutek czego przewrócili się i padając przygnietli sobą kilku rycerzy z armii Dziadka. Teraz Dziadek był już zupełnie otoczony wrogami.

Położenie jego było straszne. Chciał przeskoczyć przez listwę szafy, ale nogi miał za krótkie, a Eliza i Gertruda leżały zemdlone i nie mogły mu pomóc. Huzarzy i dragoni przebiegali żwawo koło niego i wskakiwali do szafy.

– Konia, ach, konia! Królestwo za konia! – zawołał Dziadek do Orzechów w ostatniej rozpaczy. W tej chwili przyskoczyli dwaj nieprzyjacielscy tyralierzy i schwycili go za drewniany płaszczyk, a Król Myszy, wydając triumfalne piski ze wszystkich siedmiu paszcz, pomknął ku niemu.

Klara nie mogła dłużej panować nad sobą.

– O, mój biedny Dziadku do Orzechów! – krzyknęła, łkając i nie namyślając się nad tym, co czyni, zdjęła z nogi lewy pantofelek i cisnęła nim w najgęstszy tłum myszy, wprost w Króla.

Ale w tej chwili wszystko nagle znikło, a Klara poczuła jeszcze silniejszy ból w lewej ręce i zemdlona upadła na ziemię.