Za darmo

Quo vadis

Tekst
iOSAndroidWindows Phone
Gdzie wysłać link do aplikacji?
Nie zamykaj tego okna, dopóki nie wprowadzisz kodu na urządzeniu mobilnym
Ponów próbęLink został wysłany

Na prośbę właściciela praw autorskich ta książka nie jest dostępna do pobrania jako plik.

Można ją jednak przeczytać w naszych aplikacjach mobilnych (nawet bez połączenia z internetem) oraz online w witrynie LitRes.

Oznacz jako przeczytane
Quo vadis
Quo vadis
Darmowy e-book
Szczegóły
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wtem prefekt dał znak: wówczas pojawił się ten sam starzec przebrany za Charona, który wywoływał na śmierć gladiatorów, i przeszedłszy wolnym krokiem przez całą arenę, wśród głuchej ciszy zastukał znów trzykrotnie młotem we drzwi.

W całym amfiteatrze ozwał się pomruk:

— Chrześcijanie! Chrześcijanie!...

Zgrzytnęły żelazne kraty w ciemnych otworach, rozległy się zwykłe krzyki mastygolbrów: „Na piasek!” , i w jednej chwili arena zaludniła się gromadami jakby sylwanów[451] pookrywanych skórami. Wszyscy biegli prędko, nieco gorączkowo i wypadłszy na środek koliska klękali jedni przy drugich z wzniesionymi w górę rękoma. Lud sądził, że to jest prośba o litość, i rozwścieczony takim tchórzostwem począł tupać, gwizdać, rzucać próżnymi naczyniami od wina, poogryzanymi kośćmi i ryczeć: „Zwierząt! Zwierząt!...” Lecz nagle stało się coś nieoczekiwanego. Oto ze środka kosmatej gromady podniosły się śpiewające głosy i w tejże chwili zabrzmiała pieśń, którą po raz pierwszy usłyszano w rzymskim cyrku:

Christus regnat![452]...

Wówczas zdumienie ogarnęło lud. Skazańcy śpiewali z oczyma wzniesionymi ku velarium, widziano twarze pobladłe, lecz jakby natchnione. Wszyscy zrozumieli, że ludzie ci nie proszą o litość i że zdają się nie widzieć ni cyrku, ni ludu, ni senatu, ni cezara. „Christus regnat!” rozbrzmiewało coraz donośniej, a w ławach hen, aż do góry, między rzędami widzów niejeden zadawał sobie pytanie: co to się dzieje i co to jest za Christus, który króluje w ustach tych ludzi mających umrzeć? Ale tymczasem otwarto nową kratę i na arenę wypadły z dzikim pędem i szczekaniem całe stada psów: płowych olbrzymich molosów z Peloponezu, pręgowatych psów z Pirenejów i podobnych do wilków kundli z Hibernii, wygłodzonych umyślnie, o zapadłych bokach i krwawych oczach. Wycie i skomlenie napełniło cały amfiteatr. Chrześcijanie, skończywszy pieśń, klęczeli nieruchomi, jakby skamieniali, powtarzając tylko jednym jękliwym chórem: „Pro Christo! Pro Christo!” Psy, wyczuwszy ludzi pod skórami zwierząt i zdziwione ich nieruchomością, nie śmiały się na nich od razu rzucić. Jedne wspinały się na ściany lóż, jakby chciały dostać się do widzów, drugie biegały wokoło, szczekając zażarcie, jakby goniły jakiegoś niewidzialnego zwierza. Lud rozgniewał się. Zawrzały tysiące głosów: niektórzy z widzów udawali ryk zwierząt, inni szczekali jak psy, inni szczuli we wszystkich językach. Amfiteatr zatrząsł się od wrzasków. Rozdrażnione psy poczęły to dopadać do klęczących, to cofać się jeszcze, kłapiąc zębami, aż wreszcie jeden z molosów wpił kły w bark klęczącej na przodzie kobiety i pociągnął ją pod siebie.

Wówczas dziesiątki ich rzuciły się w środek, jakby przez wyłom. Tłum przestał ryczeć, by przypatrywać się z większą uwagą. Wśród wycia i charkotu słychać jeszcze było żałosne głosy męskie i kobiece: „Pro Christo! Pro Christo!”, lecz na arenie potworzyły się drgające kłęby z ciał psów i ludzi. Krew płynęła teraz strumieniem z porozdzieranych ciał. Psy wydzierały sobie wzajem krwawe ludzkie członki. Zapach krwi i poszarpanych wnętrzności zgłuszył arabskie wonie i napełnił cały cyrk. W końcu już tylko gdzieniegdzie widać było pojedyncze klęczące postacie, które wnet pokrywały ruchome wyjące kupy.

Winicjusz, który w chwili gdy chrześcijanie wbiegli, podniósł się i odwrócił, aby zgodnie z obietnicą wskazać fossorowi stronę, w której między ludźmi Petroniusza był ukryty Apostoł, siadł na powrót i siedział z twarzą człowieka umarłego, spoglądając szklanymi oczyma na okropne widowisko. Z początku obawa, że fossor mógł się omylić i że Ligia może znajdować się między ofiarami, odrętwiła go zupełnie, lecz gdy słyszał głosy: „Pro Christo!” , gdy widział mękę tylu ofiar, które umierając świadczyły swej prawdzie i swemu Bogu, ogarnęło go inne poczucie, dojmujące jak najstraszniejszy ból, a jednak nieprzeparte, że gdy Chrystus sam umarł w męce i gdy giną oto za Niego tysiące, gdy wylewa się morze krwi, to jedna więcej kropla nic nie znaczy, i że grzechem jest nawet prosić o miłosierdzie. Ta myśl szła na niego z areny, przenikała go wraz z jękami umierających, wraz z zapachem ich krwi. A jednak modlił się i powtarzał zeschłymi wargami: „Chryste, Chryste, i Twój Apostoł modli się za nią!” Po czym zapamiętał się, stracił świadomość, gdzie jest, zdawało mu się tylko, że krew na arenie wzbiera i wzbiera, że piętrzy się i wypłynie z cyrku na cały Rzym. Zresztą nie słyszał nic, ni wycia psów, ni wrzasków ludu, ni głosów augustianów, które nagle poczęły wołać:

— Chilo zemdlał!

— Chilo zemdlał! — powtórzył Petroniusz zwracając się w stronę Greka.

A ów zemdlał rzeczywiście i siedział biały jak płótno, z zadartą w tył głową i z otwartymi szeroko ustami, podobny do trupa.

W tej samej chwili poczęto wypychać nowe, obszyte w skóry ofiary na arenę.

Te klękały natychmiast, jak ich poprzednicy, lecz zmordowane psy nie chciały ich szarpać. Ledwie kilka ich rzuciło się na najbliżej klęczących, inne zaś pokładłszy się i podniósłszy w górę okrwawione paszcze, poczęły robić bokami i ziajać ciężko.

Wówczas zaniepokojony w duszach, ale spity krwią i rozszalały lud począł krzyczeć przeraźliwymi glosami:

— Lwów! Lwów! Wypuścić lwy!...

Lwy miały być zachowane na dzień następny, lecz w amfiteatrach lud narzucał swoją wolę wszystkim, a nawet i cezarowi. Jeden tylko Kaligula, zuchwały i zmienny w swych zachceniach, ośmielał się sprzeciwiać, a nawet bywało, że przykazywał okładać tłumy kijami, lecz i on najczęściej ulegał. Nero, któremu oklaski droższe były nad wszystko w świecie, nie opierał się nigdy, tym bardziej więc nie oparł się teraz, gdy chodziło o ukojenie rozdrażnionych po pożarze tłumów i o chrześcijan, na których chciał zwalić winę klęski.

Dał więc znak, by otworzono cuniculum, co ujrzawszy lud uspokoił się natychmiast. Usłyszano skrzypienie krat, za którymi były lwy. Psy na ich widok zbiły się w jedną kupę po przeciwległej stronie koła, skowycząc z cicha, one zaś poczęły jeden po drugim wytaczać się na arenę, ogromne, płowe, o wielkich kudłatych głowach. Sam cezar zwrócił ku nim swą znudzoną twarz i przyłożył szmaragd do oka, aby przyglądać się lepiej. Augustianie przywitali je oklaskiem; tłum liczył je na palcach, śledząc zarazem chciwie, jakie wrażenie czyni ich widok na klęczących w środku chrześcijan, którzy znów jęli powtarzać niezrozumiałe dla wielu, a drażniące wszystkich słowa: „Pro Christo! Pro Christo!...”

Lecz lwy, jakkolwiek wygłodniałe, nie śpieszyły się do ofiar. Czerwonawy blask na arenie raził je, więc mrużyły oczy, jakby olśnione; niektóre wyciągały leniwie swe złotawe cielska, niektóre, rozwierając paszcze, ziewały, rzekłbyś, chcąc pokazać widzom kły straszliwe. Lecz następnie zapach krwi i podanych ciał, których mnóstwo leżało na arenie, począł na nie działać. Wkrótce ruchy ich stały się niespokojne, grzywy jeżyły się, nozdrza wciągały chrapliwie powietrze. Jeden przypadł do trupa kobiety z poszarpaną twarzą i ległszy przednimi łapami na ciele, jął zlizywać kolczastym językiem skrzepłe sople, drugi zbliżył się do chrześcijanina, trzymającego na ręku dziecko obszyte w skórę jelonka.

Dziecko trzęsło się od krzyku i płaczu, obejmując konwulsyjnie szyję ojca, ów zaś, pragnąc mu przedłużyć choć na chwilę życie, starał się oderwać je od szyi, by podać dalej klęczącym. Lecz krzyk i ruch podrażnił lwa. Nagle wydał krótki, urwany ryk, zgniótł dziecko jednym uderzeniem łapy i chwyciwszy w paszczę czaszkę ojca zgruchotał ją w mgnieniu oka.

Na ten widok wszystkie inne wpadły na gromadę chrześcijan. Kilka kobiet nie mogło wstrzymać okrzyków przerażenia, lecz lud zgłuszył je oklaskami, które wnet jednak uciszyły się, albowiem chęć patrzenia przemogła. Widziano wówczas rzeczy straszne: głowy znikające całkowicie w czeluściach paszcz, piersi otwierane na rozcież jednym uderzeniem kłów, wyrwane serca i płuca; słyszano trzask kości w zębach. Niektóre lwy, chwyciwszy ofiary za boki lub krzyże, latały w szalonych skokach po arenie, jakby szukając zakrytego miejsca, gdzie by mogły je pożreć, inne w walce wzajemnej wspinały się na siebie, obejmując się łapami jak zapaśnicy i napełniając amfiteatr grzmotem. Ludzie wstawali z miejsc. Inni opuszczając siedzenia schodzili przedziałami niżej, by widzieć lepiej, i tłoczyli się w nich na śmierć. Zdawało się, że uniesione tłumy rzucą się w końcu na samą arenę i poczną rozdzierać razem z lwami. Chwilami słychać było nieludzki wrzask, chwilami oklaski, chwilami ryk, pomruk, kłapanie kłów, wycie molosów, chwilami jęki tylko.

Cezar, trzymając szmaragd przy oku, patrzył teraz uważnie. Twarz Petroniusza przybrała wyraz niesmaku i pogardy. Chilona poprzednio już wyniesiono z cyrku.

A z cuniculów wypychano coraz nowe ofiary.

Z najwyższego rzędu w amfiteatrze spoglądał na nie Piotr Apostoł. Nikt na niego nie patrzył, wszystkie bowiem głowy zwrócone były ku arenie, więc wstał i jako niegdyś w Korneliuszowej winnicy błogosławił na śmierć i na wieczność tym, których miano pochwycić, tak teraz żegnał krzyżem ginących pod kłami zwierząt i ich krew, i ich mękę, i martwe ciała, zmienione w niekształtne bryły, i dusze ulatujące z krwawego piasku. Niektórzy podnosili ku niemu oczy, a wówczas rozjaśniały się im twarze i uśmiechali się widząc nad sobą, hen, w górze, znak krzyża. Jemu zaś rozdzierało się serce i mówił: „O Panie! Bądź wola Twoja, bo na chwałę Twoją, na świadectwo prawdy giną te owce moje! Tyś mi je paść rozkazał, więc zdaję Ci je, a Ty porachuj je, Panie, weź je, zagój ich rany, ukój ich boleść i daj im więcej jeszcze szczęścia, niźli tu męki doznali.”

 

I żegnał jednych po drugich, gromadę po gromadzie, z miłością tak wielką, jak gdyby byli jego dziećmi, które oddawał wprost w ręce Chrystusa. Wtem cezar, czy to z zapamiętania, czy chcąc, by igrzysko przeszło wszystko, co dotąd widziano w Rzymie, szepnął kilka słów prefektowi miasta, ów zaś opuściwszy podium udał się natychmiast do cuniculów. I nawet lud już zdumiał się, gdy po chwili ujrzał znów otwierające się kraty. Wypuszczono teraz zwierzęta wszelkiego rodzaju: tygrysy znad Eufratu, numidyjskie pantery, niedźwiedzie, wilki, hieny i szakale. Cała arena pokryła się jakby ruchomą falą skór pręgowanych, żółtych, płowych, ciemnych, brunatnych i cętkowanych. Powstał zamęt, w którym oczy nie mogły nic rozróżnić prócz okropnego przewracania się i kłębienia grzbietów zwierzęcych. Widowisko straciło pozór rzeczywistości, a zmieniło się jakby w orgię krwi, jakby w straszny sen, jakby w potworny majak obłąkanego umysłu. Miara była przebrana. Wśród ryków, wycia i skowyczenia ozwały się tu i ówdzie na ławach widzów przeraźliwe, spazmatyczne śmiechy kobiet, których siły wyczerpały się wreszcie. Ludziom uczyniło się straszno. Twarze zmierzchły. Rozliczne głosy poczęły wołać: „Dosyć! Dosyć!”

Lecz zwierzęta łatwiej było wpuścić niż je wypędzić. Cezar znalazł jednak sposób oczyszczenia z nich areny, połączony z nową dla ludu rozrywką. We wszystkich przedziałach wśród ław pojawiły się zastępy czarnych, strojnych w pióra i zausznice Numidów, z łukami w ręku. Lud odgadł, co nastąpi, i przywitał ich okrzykiem zadowolenia, oni zaś zbliżyli się do obrębu i przyłożywszy strzały do cięciw, poczęli szyć z łuków w gromady zwierząt. Było to istotnie nowe widowisko. Smukłe czarne ciała przechylały się w tył, prężąc giętkie łuki i wysyłając grot za grotem. Warkot cięciw i świst pierzastych bełtów[453] mieszał się z wyciem zwierząt i okrzykami podziwu widzów. Wilki, niedźwiedzie, pantery i ludzie, którzy jeszcze zostali żywi, padali pokotem obok siebie. Tu i ówdzie lew, poczuwszy grot w boku, zwracał nagłym ruchem zmarszczoną z wściekłości paszczę, by chwycić i zdruzgotać drzewce. Inne jęczały z bólu. Drobiazg zwierzęcy wpadłszy w popłoch przebiegał na oślep arenę lub bił głowami w kraty, a tymczasem groty warczały i warczały ciągle, dopóki wszystko, co żywe, nie legło w ostatnich drganiach konania.

Wówczas na arenę wpadły setki niewolników cyrkowych, zbrojnych w rydle, łopaty, miotły, taczki, kosze do wynoszenia wnętrzności i wory z piaskiem. Jedni napływali za drugimi i na całym kolisku zawrzała gorączkowa czynność. Wnet oczyszczono je z trupów, krwi i kału, przeryto, zrównano i potrząśnięto grubą warstwą świeżego piasku. Za czym wbiegły amorki rozrzucając listki róż, lilii i przeróżnego kwiecia. Zapalono na nowo kadzielnice i zdjęto velarium, bo już słońce zniżyło się znacznie.

Tłumy zaś, spoglądając po sobie ze zdziwieniem, zapytywały się wzajem, co za widowisko czeka je jeszcze w dniu dzisiejszym.

Jakoż czekało takie, którego nikt się nie spodziewał. Oto cezar, który od niejakiego czasu opuścił podium, ukazał się nagle na ukwieconej arenie, przybrany w purpurowy płaszcz i złoty wieniec. Dwunastu śpiewaków, z cytrami w ręku, postępowało za nim, on zaś, dzierżąc srebrną lutnię, wystąpił uroczystym krokiem na środek i skłoniwszy się kilkakrotnie widzom, podniósł ku niebu oczy i czas jakiś stał tak, jakby oczekując na natchnienie.

Po czym uderzył w struny i zaczął śpiewać:

 
O promienisty Lety synu,  
Władco Tenedu, Killi, Chryzy,  
Tyżeś to, mając w pieczy swej  
Ilionu święty gród,  
Mógł go gniewowi Achiwów zdać  
I ścierpieć, by święte ołtarze,  
Płonące wiecznie ku twej czci,  
Zbryzgała Trojan krew?  
Do ciebie starcy drżące dłonie,  
O Srebrnołuki, w dal godzący,  
Do ciebie matki z głębi łon  
Wznosiły łzawy głos,  
Byś nad ich dziećmi litość miał;  
I głaz by skargi te wzruszyły,  
A tyś mniej czuły był niż głaz,  
Sminteju na ludzki ból!...  
Pieśń przechodziła z wolna w żałosną, pełną bólu elegię. W cyrku uczyniła się cisza. Po chwili cezar, sam wzruszony, począł śpiewać dalej:
Mógłżeś formingi boskiej brzmieniem  
Zgłuszyć lamenty serc i krzyk,  
Gdy oko jeszcze dziś  
Zachodzi łzą, jak rosą kwiat,  
Na dźwięk posępny pieśni tej,  
Co wskrzesza z prochu i popiołów  
Pożogi, klęski, zguby dzień...  
— Sminteju, gdzieś wówczas był?[454]  
 

Tu głos mu zadrgał i zwilgotniały oczy. Na rzęsach westalek ukazały się łzy, lud słuchał cicho, zanim wybuchnął długo nie ustającą burzą oklasków.

Tymczasem z zewnątrz przez otwarte dla przewiewu vomitoria dochodziło skrzypienie wozów, na których składano krwawe szczątki chrześcijan, mężczyzn, kobiet i dzieci, aby je wywieźć do strasznych dołów, zwanych puticuli.

A Piotr Apostoł objął rękoma swą białą drżącą głowę i wołał w duchu:

„Panie! Panie! Komuś Ty oddał rząd nad światem? I przecz chcesz założyć swą stolicę w tym mieście?”

Rozdział pięćdziesiąty siódmy

Tymczasem słońce zniżyło się ku zachodowi i zdawało się się roztapiać w zorzach wieczornych. Widowisko było skończone. Tłumy poczęły opuszczać amfiteatr i wylewać się przez wyjścia, zwane vomitoriami, na miasto. Augustianie tylko zwłóczyli, czekając, zanim przepłynie fala. Cała gromada ich, opuściwszy swe miejsca, zebrała się przy podium, w którym cezar ukazał się znowu, by słuchać pochwał. Jakkolwiek widzowie nie szczędzili mu oklasków zaraz po ukończeniu pieśni, dla niego nie było to dosyć, spodziewał się bowiem zapału dochodzącego do szaleństwa. Na próżno też brzmiały teraz hymny pochwalne, próżno westalki całowały jego „boskie” dłonie, a Rubria schyliła się przy tym tak, że aż rudawa jej głowa dotknęła jego piersi. Nero nie był zadowolony i nie umiał tego ukryć. Dziwiło go też i niepokoiło zarazem, że Petroniusz zachowuje milczenie. Jakieś pochwalne, a zarazem trafnie podnoszące zalety pieśni słowo z jego ust byłoby mu w tej chwili wielką pociechą. Wreszcie, nie mogąc wytrzymać, skinął na niego, a gdy ów wszedł do podium, rzekł:

— Powiedz...

A Petroniusz odrzekł zimno:

— Milczę, bo nie mogę znaleźć słów. Przeszedłeś sam siebie.

— Tak i mnie się zdawało, a jednak ten lud?...

— Czy możesz żądać od mieszańców, aby się znali na poezji?

— Więc zauważyłeś i ty, że nie podziękowano mi tak, jakem zasłużył?

— Boś obrał złą chwilę.

— Dlaczego?

— Dlatego, że mózgi zaczadzone zaduchem krwi nie mogą słuchać uważnie.

Nero zacisnął pięści i odrzekł:

— Ach, ci chrześcijanie! Spalili Rzym, a teraz krzywdzą i mnie. Jakież jeszcze kary dla nich wymyślę?

Petroniusz spostrzegł, że idzie złą drogą i że słowa jego odnoszą skutek wprost przeciwny temu, jaki zamierzył osiągnąć, więc chcąc odwrócić umysł cezara w inną stronę, pochylił się ku niemu i szepnął:

— Pieśń twoja jest cudna, ale uczynię ci tylko jedną uwagę: w czwartym wierszu trzeciej strofy metryka pozostawia coś do życzenia.

A Nero oblał się rumieńcem wstydu, jakby schwytany na haniebnym uczynku, spojrzał z przestrachem i odpowiedział również cicho:

— Ty wszystko zauważysz!... Wiem!... Przerobię!... Ale nikt więcej nie spostrzegł? Prawda? Ty zaś, na miłość bogów, nie mów nikomu... jeśli... ci życie miłe...

Na to Petroniusz zmarszczył brwi i odpowiedział jakby z wybuchem nudy i zniechęcenia:

— Możesz mnie, boski, skazać na śmierć, jeśli ci zawadzam, ale mnie nią nie strasz, bo bogowie najlepiej wiedzą, czy się jej boję.

I tak mówiąc począł patrzeć wprost w oczy cezara, ów zaś po chwili odrzekł:

— Nie gniewaj się... Wiesz, że cię kocham...

„Zły znak” — pomyślał Petroniusz.

— Chciałem was prosić dziś na ucztę — mówił dalej Nero — ale się wolę zamknąć i polerować ów przeklęty wiersz trzeciej strofy. Prócz ciebie mógł błąd zauważyć jeszcze Seneka, a może i Sekundus Karynas, ale się ich pozbędę zaraz.

To rzekłszy zawołał Seneki i oświadczył mu, że wraz z Akratusem i Sekundem Karynem wysyła go do Italii i do wszystkich prowincji po pieniądze, które nakazuje im ściągnąć z miast, ze wsi, ze słynnych świątyń, słowem zewsząd, gdzie tylko można je będzie znaleźć lub wycisnąć. Lecz Seneka, który zrozumiał, że powierzają mu czynność łupieżcy, świętokradcy i rozbójnika, odmówił wręcz.

— Muszę jechać na wieś, panie — rzekł — i tam czekać śmierci, gdyż jestem stary i nerwy moje są chore.

Iberyjskie nerwy Seneki, silniejsze od Chilonowych, nie były może chore, ale zdrowie jego było w ogóle złe, albowiem wyglądał jak cień i głowa w ostatnich czasach zbielała mu zupełnie.

Nero też, spojrzawszy na niego, pomyślał, że może istotnie niedługo będzie czekał na jego śmierć, i odrzekł:

— Nie chcę narażać cię na podróż, jeśliś chory, ale że z miłości, jaką mam dla ciebie, chcę cię mieć blisko, więc zamiast wyjechać na wieś, zamkniesz się w twoim domu i nie będziesz go opuszczał.

Po czym rozśmiał się i rzekł:

— Gdy poślę Akratusa i Karynasa samych, to jakobym posiał wilki po owce. Kogóż nad nimi przełożę?

— Przełóż mnie, panie! — rzekł Domicjusz Afer.

— Nie! Nie chcę ściągnąć na Rzym gniewu Merkurego, którego zawstydzilibyście złodziejstwem. Potrzeba mi jakiegoś stoika, jak Seneka lub jak mój nowy przyjaciel-filozof, Chilo.

To rzekłszy począł się oglądać i spytał:

— A co się stało z Chilonem?

Chilo zaś, który otrzeźwiawszy na świeżym powietrzu wrócił do amfiteatru na pieśń cezara, przysunął się i rzekł:

— Jestem, świetlisty płodzie słońca i księżyca. Bytem chory, ale twój śpiew uzdrowił mnie.

— Poślę cię do Achai — rzekł Nero. — Ty musisz wiedzieć co do grosza, ile tam jest w każdej świątyni.

— Uczyń tak, Zeusie, a bogowie złożą ci taką daninę, jakiej nigdy nikomu nie złożyli.

— Uczyniłbym tak, ale nie chcę cię pozbawiać widoku igrzysk.

— Baalu!... — rzekł Chilo.

Lecz augustianie radzi, że humor cezara poprawił się, poczęli się śmiać i wołać:

— Nie, panie! Nie pozbawiaj tego mężnego Greka widoku igrzysk.

— Ale pozbaw mnie, panie, widoku tych krzykliwych kapitolińskich gęsiąt[455], których mózgi, razem wzięte, nie napełniłyby żołędziowej miseczki — odparł Chilo. — Piszę oto, pierworodny synu Apollina, hymn po grecku na twoją cześć i dlatego chcę spędzić kilka dni w świątyni muz, aby je błagać o natchnienie.

— O, nie! — zawołał Nero. — Chcesz się wykręcić od następnych widowisk! Nic z tego!

— Przysięgam ci, panie, że piszę hymn.

 

— Więc będziesz go pisał w nocy. Błagaj Dianę o natchnienie, to przecie siostra Apollina.

Chilo spuścił głowę spoglądając ze złością na obecnych, którzy znowu zaczęli się śmiać. Cezar zaś, zwróciwszy się do Senecjona i do Suiliusza Nerulina, rzekł:

— Wyobraźcie sobie, że z przeznaczonych na dziś chrześcijan zaledwie z połową zdołaliśmy się załatwić.

Na to stary Akwilus Regulus, wielki znawca rzeczy tyczących amfiteatru, pomyślał chwilę i ozwał się:

— Te widowiska, w których występują ludzie sine armis et sine arte[456], trwają prawie równie długo, a mniej zajmują.

— Każę im dawać broń — odpowiedział Nero.

Lecz przesądny Westynus zbudził się nagle z zamyślenia i spytał tajemniczym głosem:

— Czy uważaliście, że oni coś widzą umierając? Patrzą w górę i umierają jakby bez cierpień. Jestem pewny, że oni coś widzą...

To rzekłszy podniósł oczy ku otworowi amfiteatru, nad którym już noc poczęła rozciągać swoje nabite gwiazdami velarium. Inni jednak odpowiedzieli śmiechami i żartobliwymi przypuszczeniami, co chrześcijanie mogą widzieć w chwili śmierci. Tymczasem cezar dał znak niewolnikom trzymającym pochodnie i opuścił cyrk, a za nim westalki, senatorowie, urzędnicy i augustianie.

Noc była jasna, ciepła. Przed cyrkiem snuły się jeszcze tłumy, ciekawe widzieć odjazd cezara, ale jakieś posępne i milczące. Tu i ówdzie ozwał się poklask i ścichł zaraz. Ze spoliarium skrzypiące wozy wywoziły wciąż krwawe szczątki chrześcijan.

Petroniusz i Winicjusz odbywali drogę w milczeniu. Dopiero w pobliżu willi Petroniusz spytał:

— Czy myślałeś o tym, com ci powiedział?

— Tak jest — odrzekł Winicjusz.

— Czy ty wierzysz, że teraz i dla mnie to jest sprawa największej wagi? Muszę ją uwolnić wbrew cezarowi i Tygellinowi. To jest jakby walka, w której zawziąłem się zwyciężyć, to jest jakby gra, w której chcę wygrać choćby kosztem własnej skóry... Dzisiejszy dzień utwierdził mnie jeszcze w przedsięwzięciu.

— Niech ci Chrystus zapłaci!

— Obaczysz.

Tak rozmawiając stanęli przed drzwiami willi i wysiedli z lektyki. W tej chwili jakaś ciemna postać zbliżyła się do nich i spytała:

— Czy tu jest szlachetny Winicjusz?

— Tak — odrzekł trybun — czego chcesz?

— Jestem Nazariusz, syn Miriam; idę z więzienia i przynoszę ci wiadomość o Ligii.

Winicjusz oparł mu rękę na ramieniu i przy blasku pochodni począł mu patrzeć w oczy, nie mogąc przemówić ani słowa, ale Nazariusz odgadł zamierające na jego wargach pytanie i odrzekł:

— Żyje dotąd. Ursus przysyła mnie do ciebie, panie, aby ci powiedzieć, że ona w gorączce modli się i powtarza imię twoje.

A Winicjusz odrzekł:

— Chwała Chrystusowi, który mi ją wrócić może.

Po czym wziąwszy Nazariusza poprowadził go do biblioteki. Po chwili jednak nadszedł i Petroniusz, aby słyszeć ich rozmowę.

— Choroba ocaliła ją od hańby, bo kaci boją się — mówił młody chłopiec. — Ursus i Glaukus lekarz czuwają nad nią dzień i noc.

— Czy stróże zostali ciż sami?

— Tak, panie, i ona jest w ich izbie. Ci więźniowie, którzy byli w dolnych więzieniach, pomarli wszyscy na gorączkę lub podusili się w zaduchu.

— Ktoś ty jest? — zapytał Petroniusz.

— Szlachetny Winicjusz mnie zna. Jestem synem wdowy, u której mieszkała Ligia.

— I chrześcijaninem?

Chłopiec spojrzał pytającym wzrokiem na Winicjusza, ale widząc, że ów modli się w tej chwili, podniósł głowę i rzekł:

— Tak jest.

— Jakim sposobem możesz wchodzić swobodnie do więzienia?

— Nająłem się, panie, do wynoszenia ciał zmarłych, a uczyniłem to umyślnie, aby przychodzić z pomocą braciom moim i przynosić im wieści z miasta.

Petroniusz począł się przypatrywać uważniej ślicznej twarzy chłopca, jego błękitnym oczom i czarnym, bujnym włosom, po czym spytał:

— Z jakiego kraju jesteś, pacholę?

— Jestem Galilejczykiem, panie.

— Czy chciałbyś, by Ligia była wolną?

Chłopiec podniósł oczy w górę:

— Choćbym sam miał potem umrzeć.

Wtem Winicjusz przestał się modlić i rzekł:

— Powiedz stróżom, by włożyli ją do trumny jak umarłą. Ty dobierz pomocników, którzy w nocy wyniosą ją razem z tobą. W pobliżu Cuchnących Dołów znajdziecie czekających z lektyką ludzi, którym oddacie trumnę. Stróżom obiecaj ode mnie, że dam im tyle złota, ile każdy w płaszczu zdoła unieść.

I gdy tak mówił, twarz jego straciła zwykłą martwotę, zbudził się w nim żołnierz, któremu nadzieja wróciła dawną energię.

Nazariusz zaś spłonął z radości i wzniósłszy ręce zawołał:

— Niech Chrystus uzdrowi ją, albowiem będzie wolna.

— Mniemasz, że stróże się zgodzą? — spytał Petroniusz.

— Oni, panie? Byle wiedzieli, że nie spotka ich za to kara i męka!

— Tak jest! — rzekł Winicjusz. — Stróże chcieli się zgodzić nawet na jej ucieczkę, tym bardziej pozwolą ją wynieść jako umarłą.

— Jest wprawdzie człowiek — rzekł Nazariusz — który sprawdza rozpalonym żelazem, czy ciała, które wynosimy, są martwe. Ale ten bierze nawet po kilka sestercji za to, by nie dotykał żelazem twarzy zmarłych. Za jeden aureus dotknie trumny, nie ciała.

— Powiedz mu, że dostanie pełną kapsę aureusów — rzekł Petroniusz. Ale czy potrafisz dobrać pewnych pomocników?

— Potrafię dobrać takich, którzy by za pieniądze sprzedali własne żony i dzieci.

— Gdzie ich znajdziesz?

— W samym więzieniu lub na mieście. Stróże, raz zapłaceni, wprowadzą, kogo zechcę.

— W takim razie wprowadzisz jako najemnika mnie — rzekł Winicjusz.

Lecz Petroniusz począł mu odradzać z całą stanowczością, aby tego nie czynił. Pretorianie mogliby go poznać nawet w przebraniu i wszystko mogłoby przepaść. „Ani w więzieniu, ani przy Cuchnących Dołach! — mówił. — Trzeba, żeby wszyscy, i cezar, i Tygellinus, byli przekonani, że ona umarła, inaczej bowiem nakazaliby w tej chwili pościg. Podejrzenia możemy uśpić tylko w ten sposób, że gdy ją wywiozą w Góry Albańskie lub dalej, do Sycylii, my zostaniemy w Rzymie. W tydzień lub dwa dopiero ty zachorujesz i wezwiesz Neronowego lekarza, który ci każe wyjechać w góry. Wówczas połączycie się, a potem...”

Tu zamyślił się na chwilę, a następnie machnąwszy dłonią rzekł:

— Potem nadejdą może inne czasy.

— Niech Chrystus zmiłuje się nad nią — rzekł Winicjusz — bo ty mówisz o Sycylii, a ona jest chora i może umrzeć...

— Umieścimy ją tymczasem bliżej. Ją uleczy samo powietrze, byleśmy ją wyrwali z więzienia. Zali nie masz gdzie w górach jakiego dzierżawcy, któremu mógłbyś zaufać?

— Tak jest! Mam! Tak! — odpowiedział śpiesznie Winicjusz. — Jest około Corioli w górach człowiek pewny, który mnie na ręku nosił, gdym był jeszcze dzieckiem, i który miłuje mnie dotychczas.

Petroniusz podał mu tabliczki.

— Napisz do niego, by tu przybył jutro. Gońca wyślę natychmiast.

To rzekłszy zawołał przełożonego atrium i wydał mu odpowiednie rozkazy. W kilka chwil później konny niewolnik ruszył na noc do Corioli.

— Chciałbym — rzekł Winicjusz — by Ursus towarzyszył jej w drodze... Byłbym spokojniejszy...

— Panie — rzekł Nazariusz — człowiek to nadludzkiej siły, który wyłamie kratę i pójdzie za nią. Jest jedno okno nad stromą, wysoką ścianą, pod którym straż nie stoi. Przyniosę Ursusowi sznur, a reszty on sam dokona.

— Na Herkulesa! — rzekł Petroniusz. — Niech się wyrywa, jak mu się podoba, ale nie razem z nią i nie w dwa lub trzy dni po niej, bo poszliby za nim i odkryli jej schronienie. Na Herkulesa! Czy chcecie zgubić siebie i ją? Zakazuję wam wspominać mu o Corioli albo umywam ręce.

Oni obaj uznali słuszność jego uwagi i umilkli. Po czym Nazariusz począł się żegnać, obiecując przyjść nazajutrz o świcie.

Ze stróżami miał nadzieję ułożyć się jeszcze tej nocy, ale przedtem chciał wpaść do matki, która z powodu niepewnych i strasznych czasów nie miała o niego chwili spokoju. Pomocnika postanowił po namyśle nie szukać na mieście, ale wynaleźć i przekupić jednego spośród tych, którzy wraz z nim wynosili trupy z więzienia.

Na samym odchodnym jednak zatrzymał się jeszcze i wziąwszy na stronę Winicjusza począł mu szeptać:

— Panie, nie wspomnę o naszym zamiarze nikomu, nawet matce, ale Piotr Apostoł obiecał przyjść do nas z amfiteatru i jemu powiem wszystko.

— Możesz w tym domu mówić głośno — odpowiedział Winicjusz. — Piotr Apostoł był w amfiteatrze z ludźmi Petroniusza. Zresztą sam pójdę z tobą.

I kazał podać sobie płaszcz niewolniczy, po czym wyszli.

Petroniusz odetchnął głęboko.

„Życzyłem sobie — myślał — aby umarła na tę gorączkę, bo dla Winicjusza byłoby to jeszcze najmniej straszne. Ale teraz gotówem[457] ofiarować złoty trójnóg Eskulapowi w zamian za jej uzdrowienie... Ach, ty, Ahenobarbie, chcesz sobie wyprawić widowisko z boleści kochanka! Ty, Augusto, naprzód zazdrościłaś piękności dziewczynie, a teraz pożarłabyś ją na surowo, dlatego, że zginął twój Rufius... Ty, Tygellinie, chcesz ją zgubić na złość mnie!... Zobaczymy. Ja wam mówię, że oczy wasze nie ujrzą jej na arenie, bo albo umrze własną śmiercią, albo ją wam wyrwę jak psom z paszczęk... I wyrwę tak, że nie będziecie o tym wiedzieli, a potem ilekroć na was spojrzę, tylekroć pomyślę: oto głupcy, których wywiódł w pole Petroniusz...”

I rad z siebie, przeszedł do triclinium, gdzie wraz z Eunice zasiadł do wieczerzy. Lektor czytał przez ten czas sielanki Teokryta. Na dworze wiatr napędził chmur od strony Sorakte i nagła burza zmąciła ciszę pogodnej nocy letniej. Od czasu do czasu grzmoty rozlegały się na siedmiu wzgórzach, oni zaś, leżąc obok siebie za stołem, słuchali sielskiego poety, który w śpiewnym doryckim narzeczu opiewał miłość pasterzy, a następnie, uspokojeni, gotowali się do słodkiego spoczynku.

Przedtem jednak jeszcze wrócił Winicjusz. Petroniusz dowiedziawszy się o jego powrocie wyszedł do niego i spytał:

— Cóż?... Czy nie uradziliście czego nowego i czy Nazariusz poszedł już do więzienia?

— Tak — odpowiedział młody człowiek rozgarniając włosy przemoczone od dżdżu. — Nazariusz poszedł ułożyć się ze stróżami, a ja widziałem Piotra, który mi nakazał modlić się i wierzyć.

— To dobrze. Jeśli wszystko pójdzie pomyślnie, następnej nocy można ją będzie wynieść...

451451 sylwan (mit. rzym.) — bożek leśny w postaci pół-człowieka, pół-zwierzęcia.
452452 Christus regnat! (łac.) — Chrystus króluje!
453453 bełt — strzała, grot.
454454 O promienisty (...) był — parafraza modlitwy Chryzesa z Iliady Homera.
455455 kapitolińskie gęsi — legendarne gęsi z Kapitolu, które głośnym krzykiem ocaliły miasto przed najazdem Galów.
456456 sine armis et sine arte (łac.) — bez broni i bez sztuki.
457457 gotówem (daw.) — dziś: gotów jestem.