Za darmo

Potop

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Kmicic chodził, chodził, wreszcie począł sam z sobą rozmawiać.

– Nie może być inaczej! – mruczał – trzeba tam tego posłać… Każę powiedzieć jej… Na nic! Nie uwierzy!… Listu czytać nie zechce, bo mnie za zdrajcę i psa ma… Niech jej w oczy nie lezie, jeno niechaj patrzy i mnie da znać, co się tam dzieje.

Tu zawołał nagle:

– Soroka!

Żołnierz zerwał się tak szybko, że mało stołu nie przewrócił, i wyciągnął się jak struna.

– Wedle rozkazu!

– Tyś człek wierny i w potrzebie frant. Pojedziesz w daleką drogę, ale nie o głodzie.

– Wedle rozkazu!

– Do Taurogów, na granicę pruską. Tam panna Billewiczówna mieszka… u księcia Bogusława… Dowiesz się, czy on tam jest… i będziesz miał na wszystko oko… Jej w oczy nie leź, chyba iżby się zdarzyło, żeby samo wypadło. Wonczas powiesz jej i zaprzysięgniesz, żem króla przez góry przeprowadził i że przy jego osobie jestem. Ona ci pewnie nie uwierzy, bo mnie tam książę oczernił, że na zdrowie majestatu nastaję, co jest łgarstwo psa godne!

– Wedle rozkazu!

– W oczy, powiedziałem, nie leź, bo i tak ci nie uwierzy… Ale gdyby się zdarzyło, powiedz, co wiesz. A bacz na wszystko i słuchaj. A sam się pilnuj, bo jeżeli książę tam jest i jeśli cię pozna on albo ktokolwiek z dworu, to cię na pal wbiją.

– Wedle rozkazu!

– Byłbym posłał starego Kiemlicza, ale on na tamtym świecie, bo w parowie usieczon, a synowie za głupi. Ci pójdą ze mną. Byłeś w Taurogach?

– Nie, wasza miłość.

– Pójdziesz do Szczuczyna, stamtąd samą granicą pruską, hen! aż do Tylży. Taurogi będą o cztery mile naprzeciw, po naszej stronie… Siedź w Taurogach tak długo, póki wszystkiego nie wymiarkujesz, a potem wracaj. Znajdziesz mnie tam, gdzie będę… Rozpytuj o Tatarów i pana Babinicza. A teraz ruszaj spać do Kiemliczów!… Jutro w drogę!

Po tych słowach Soroka odszedł, pan Kmicic zaś długo jeszcze spać się nie kładł, ale wreszcie zmęczenie przemogło. Wówczas rzucił się na łoże i zasnął snem kamiennym.

Nazajutrz wstał orzeźwion wielce i silniejszy niż wczora. Cały dwór już był na nogach i rozpoczęły się zwykłe dzienne czynności. Kmicic poszedł naprzód do kancelarii po nominację i po list żelazny1486, następnie odwiedził Subaghazi-beja, naczelnika chanowego poselstwa we Lwowie, i miał z nim długą rozmowę.

W czasie tej rozmowy zanurzał pan Andrzej po dwakroć rękę w kalecie1487. Za to też, gdy wychodził, Subaghazi pomieniał1488 się z nim na kołpaki, wręczył mu piernacz1489 z zielonych piór i kilka łokci również zielonego jedwabnego sznura.

Zaopatrzony w ten sposób, wrócił pan Andrzej do króla, który był właśnie ze mszy przyjechał, więc padł jeszcze raz młody junak do nóg pańskich, po czym w towarzystwie Kiemliczów i pachołków udał się wprost za miasto, gdzie Akbah-Ułan stał z czambułem.

Stary Tatar przyłożył na jego widok rękę do czoła, ust i piersi, ale dowiedziawszy się, kto jest Kmicic i z czym przyjechał, wnet nasrożył się; twarz mu pociemniała i oblokła się dumą.

– Skoro król cię na przewodnika przysłał – rzekł do Kmicica w łamanym rusińskim języku – to będziesz mi drogę pokazywał, chociaż ja i sam trafiłbym, gdzie potrzeba, a tyś młody i niedoświadczony.

„Z góry mi przeznacza, czym mam być – pomyślał Kmicic – ale póki można, będę politykował.”

Tu ozwał się głośno:

– Akbahu-Ułanie, król mnie tu na wodza, nie na przewodnika przysyła… I to ci powiem, że lepiej uczynisz, woli jego królewskiej mości nie negując.

– Nad Tatarami chan, nie król stanowi! – odrzekł Akbah-Ułan.

– Akbahu-Ułanie – powtórzył z naciskiem pan Andrzej – chan darował cię królowi, jakoby mu psa albo sokoła darował, dlatego nie uwłaczaj mu, aby cię zaś jako psa na powróz nie wzięto.

– Ałła! – krzyknął zdumiony Tatar.

– Ejże, nie rozdrażniaj mnie! – odrzekł Kmicic.

Lecz oczy Akbaha-Ułana krwią zaszły. Przez czas jakiś słowa nie mógł przemówić; żyły na karku mu spęczniały, ręka chwyciła za kindżał1490.

– Kęsim! kęsim1491! – krzyknął przyduszonym głosem.

Ale i pan Andrzej, chociaż obiecał sobie politykować, miał już dosyć, gdyż bardzo z natury był porywczy. Więc w jednej chwili podrzuciło nim coś tak, jakby go gadzina żgnęła1492, całą dłonią porwał Tatara za rzadką brodę i zadarłszy mu głowę do góry, tak jak gdyby mu coś na pułapie chciał pokazać, począł mówić przez zaciśnięte zęby:

– Słuchaj, kozi synu! Wolałbyś nikogo nad sobą nie mieć, by palić, rabować, wycinać!… Przewodnikiem chcesz mnie mieć! Ot, masz przewodnika! masz przewodnika!

I przyparłszy go do ściany, począł tłuc głowę jego o zrąb.

Puścił go wreszcie zupełnie ogłupiałego, ale nie sięgającego już do noża. Kmicic, idąc za popędem swej gorącej krwi, odkrył mimo woli najlepszy sposób przekonywania ludzi wschodnich, do niewolnictwa przywykłych. Jakoż w potłuczonej głowie Tatara, mimo całej wściekłości, jaka go dusiła, błysnęła zaraz myśl, jak potężnym i władnym być musi ów rycerz, który z nim, Akbah-Ułanem, postępuje w ten sposób, i okrwawione wargi jego powtórzyły po trzykroć wyraz:

– Bagadyr! Bagadyr! Bagadyr1493!

Pan Kmicic tymczasem nałożył na głowę kołpak Subaghaziego, wyciągnął zielony piernacz, który aż dotąd umyślnie trzymał za plecami, za pas wetknięty, i rzekł:

– Patrz tu, rabie1494! i tu!

– Ałła! – ozwał się przerażony Ułan.

– I tu! – dodał Kmicic, wydobywając sznur z kieszeni.

Lecz Akbah-Ułan leżał już u jego nóg i bił czołem.

W godzinę później Tatarzy wyciągnęli się długim wężem po drodze wiodącej ze Lwowa ku Wielkim Oczom, a Kmicic, siedząc na dzielnym cisawym1495 koniu, którego król mu podarował, oganiał czambuł, jak pies owczarski ogania owce. Akbah-Ułan spoglądał na młodego junaka z przestrachem i podziwieniem.

Tatarzy, znawcy ludzi wojennych, odgadli na pierwszy rzut oka, że pod tym wodzem nie zbraknie im krwi i łupu, więc szli ochotnie, ze śpiewaniem i graniem.

Kmicicowi zaś serce rosło, gdy patrzył na owe postacie, podobne do zwierząt leśnych, bo przybrane w kożuchy i wielbłądzie kaftany wełną do góry. Fala dzikich głów kołysała się pod miarę końskich ruchów, on zaś liczył je i rozmyślał, co będzie można z taką potęgą przedsięwziąć.

 

„Osobliwszyż to komunik1496 – myślał sobie – i tak mi się wydaje, jakobym stadu wilków przywodził, ale z takimi właśnie można przejść całą Rzeczpospolitę i całe Prusy przetratować. Czekajże, książę Bogusławie!”

Tu chełpliwe myśli poczęły mu napływać do głowy, gdyż do chełpliwości wielce był skłonny.

– Bóg dał człeku obrotność – mówił sobie. – Wczora miałem jeno dwu Kiemliczów, a dziś czterysta koni za mną człapie. Niech jeno taniec rozpocznę, będę miał tysiąc albo i dwa takich hultajów, żeby się ich i dawni kompanionowie nie powstydzili… Czekajże, książę Bogusławie!

Lecz po chwili dla uspokojenia sumienia dodał:

– A przy tym ojczyźnie i majestatowi znacznie usłużę…

I wpadł w wyborny humor. Bawiło go też niezmiernie i to, że szlachta, Żydzi, chłopi, nawet większe kupki pospolitego ruszenia nie mogły się oprzeć w pierwszej chwili przerażeniu na widok jego wojska. A była mgła, bo odwilż przesyciła wilgotnym tumanem powietrze. Więc coraz to się zdarzało, że ktoś nadjeżdżał blisko i nagle postrzegłszy, kogo ma przed sobą, wykrzykiwał:

– Słowo stało się ciałem!

– Jezus, Maria, Józef!

– Tatarzy! orda!

Lecz Tatarzy mijali spokojnie bryki, wozy ładowne, stada koni i przejeżdżających. Inaczej by było, gdyby wódz pozwolił, ale samowolnie nic przedsięwziąć nie śmieli, bo na własne oczy patrzyli przy wyruszeniu, jako temu wodzowi sam Akbah-Ułan strzemię trzymał.

Tymczasem Lwów już zniknął w dali za mgłami. Tatarzy przestali śpiewać i czambuł poruszał się z wolna wśród tumanów pary podnoszącej się z koni. Nagle tętent rumaka rozległ się za czambułem.

Po chwili ukazało się dwóch jeźdźców. Jeden z nich był pan Wołodyjowski, drugi dzierżawca z Wąsoszy. Obaj, pomijając oddział, pędzili wprost do pana Kmicica.

– Stój! stój! – wołał mały rycerz.

Kmicic wstrzymał konia.

– To wasza mość!

Wołodyjowski osadził z kolei szkapę.

– Czołem! – rzekł – listy od króla! Jeden do waszmości, drugi do wojewody witebskiego.

– Jaż do pana Czarnieckiego jadę, nie do pana Sapiehy.

– Przeczytaj jeno naprzód pismo!

Kmicic złamał pieczęć i czytał, co następuje:

„Dowiadujemy się przez gońca, świeżo od pana wojewody witebskiego przybyłego, jako pan wojewoda nie może tu do krajów małopolskich ciągnąć i z drogi znów na Podlasie nawraca, a to z przyczyny księcia Bogusława, który z wielką potęgą nie przy królu szwedzkim zostawa, lecz na Tykocin i na pana Sapiehę uderzyć zamyśla. Że zaś magna pars1497 sił pana Sapieżyńskich na prezydiach1498 zostać musiała, przeto rozkazujemy ci, abyś z owym tatarskim komunikiem1499 panu wojewodzie szedł w pomoc. A gdy i twojej ochocie w ten sposób zadość się czyni, niepotrzebnie byśmy mieli ci pośpiech nakazywać. Drugi list oddasz wojewodzie, w którym pana Babinicza, wiernego sługę naszego, afektom wojewodzińskim, a przede wszystkim opiece boskiej polecamy. Jan Kazimierz, król.”

– Na miły Bóg! na miły Bóg! Oto szczęśliwa dla mnie nowina! – zawołał pan Kmicic. – Nie wiem już, jako królowi jegomości i waszmość panu mam za nią podziękować!

– Sam też podjąłem się jechać – odrzekł mały rycerz – a to z kompasji1500 dla waszmości, bom widział twoją boleść, i dlatego, aby listy na pewno doszły.

– Kiedyż ów goniec przyszedł?

– Byliśmy u króla na obiedzie, ja, dwaj panowie Skrzetuscy, pan Charłamp i pan Zagłoba. Nie wyimainujesz1501 sobie waćpan, co tam pan Zagłoba wyprawiał, jako o niezaradności Sapia i swoich zasługach opowiadał. Dość, że królowi aż ślozy od ustawicznego rzechotania się1502 płynęły, a obaj hetmani za boki bez ustanku się trzymali. Wtem wszedł pokojowiec z listem, na którego król zaraz się obruszył: „Idź do kata, rzecze, może zła nowina, nie psuj mi uciechy!” Dopieroż gdy się dowiedział, że to od pana Sapiehy, zabrał się do czytania. Jakoż złą nowinę wyczytał, bo się potwierdziło to, o czym już dawno mówiono, że elektor przysięgi wszystkie złamał i ostatecznie przeciw prawemu panu z królem szwedzkim się połączył.

– Jeszcze jeden wróg, jakoby ich mało dotąd było! – krzyknął Kmicic.

I złożył ręce.

– Boże wielki! Niech mi jeno na tydzień pan Sapieha do Prus Książęcych pozwoli, a da Bóg miłosierny, że dziesiąte pokolenia mnie i moich Tatarów wspominać będą!…

– Może to być, że tam pójdziecie – odrzekł pan Michał – ale wprzód musicie Bogusława znosić1503, gdyż właśnie wskutek onej elektorskiej zdrady zaopatrzono go w ludzi i na Podlasie mu iść dozwolono.

– To się spotkamy, jako dziś dzień, jako Bóg na niebie, tak się spotkamy! – mówił z iskrzącymi oczyma Kmicic. – Gdybyś mi waszmość nominację na województwo wileńskie przywiózł, nie ucieszyłbyś mnie lepiej!

– Król też zaraz zakrzyknął: „Gotowa dla Jędrka ekspedycja, od której dusza się w nim uraduje.” Chciał też wnet pokojowego za waścią wysłać, ale ja powiadam: Sam pojadę, to go jeszcze pożegnam.

Kmicic przechylił się na koniu i chwycił małego rycerza w objęcia.

– Brat by tyle dla mnie nie uczynił, ileś już waszmość uczynił! Dajże, Boże, czymkolwiek się wywdzięczyć!

– Ba! Przecie waćpana rozstrzelać chciałem!

– Bom też czego lepszego był niewart. Nic to! Niech mnie w pierwszej bitwie usieką, jeżeli pomiędzy wszystkim rycerstwem bardziej kogo od waćpana miłuję!…

Tu znowu poczęli się ściskać, na pożegnanie zaś rzekł pan Wołodyjowski:

– A pilnuj się z Bogusławem! pilnuj się, bo z nim niełatwo!

– Jednemu z nas już śmierć pisana!

– Dobrze!

– Ej, żebyś to waszmość, któryś jest do szabli jeniusz, swoje arkana mi odkrył! Cóż! nie ma czasu!… Ale i tak anieli mi pomogą, i krew jego obaczę, chyba że przedtem oczy moje zamkną się na zawsze na światło dzienne.

– Bóg pomagaj!… Szczęśliwej drogi!… A dajcie tam dzięgielu zdrajcom Prusakom! – rzekł pan Wołodyjowski.

– Bądźcie spokojni. Obrzydnie im luterstwo!

Tu pan Wołodyjowski kiwnął na Rzędziana, który przez ten czas z Akbahem–Ułanem rozmawiając, dawne przewagi Kmicica nad Chowańskim1504 rozpowiadał, po czym obaj odjechali z powrotem do Lwowa.

Kmicic zaś zawrócił z miejsca czambułem, jako woźnica wozem zawraca, i poszedł wprost ku północy.

Rozdział XXXIV

Jakkolwiek Tatarzy, a zwłaszcza dobrudzcy1505, umieli zbrojnym mężom w polu piersią do piersi stawać, przecie najmilszą dla nich wojną był mord bezbronnych, branie niewiast i chłopów w jasyr, a przede wszystkim grabież. Wielce też przykrzyła się droga owemu czambulikowi, który prowadził Kmicic, pod żelazną bowiem jego ręką dzicy wojownicy musieli w baranków się zmienić, trzymać noże w pochwach, a zgaszone hubki i zwinięte łyka w biesagach. Z początku szemrali.

Około Tarnogrodu kilkunastu umyślnie pozostało w tyle, aby puścić „czerwone ptaki1506” w Chmielewsku i poswawolić z mołodyciami1507. Lecz pan Kmicic, który już się ku Tomaszowowi posunął, wrócił na pierwszy odblask pożogi i kazał winnym wywieszać się wzajemnie. A tak już był opanował Akbah-Ułana, że ten nie tylko oporu nie stawiał, ale przynaglał skazanych, aby prędzej się wieszali, gdyż inaczej „bagadyr1508” będzie się gniewał. Odtąd „barankowie” szli spokojnie, zbijając się w najciaśniejsze kupy po wsiach i miasteczkach, aby na którego podejrzenie nie padło. I egzekucja, choć ją tak srodze przeprowadził Kmicic, nie wzbudziła nawet przeciw niemu niechęci ani nienawiści, takie już bowiem miał szczęście ów zabijaka, że zawsze podwładni tyle właśnie czuli dlań miłości, ile i strachu.

Prawda, że pan Andrzej nie dał i im krzywdy uczynić. Kraj był srodze przez niedawny napad Chmielnickiego1509 i Szeremeta1510 spustoszony, więc o żywność i paszę, jako na przednówku, było trudno, a mimo tego wszystko musiało być na czas i w bród, a w Krynicach, gdy mieszkańcy opór stawili i nie chcieli żadnej spyży1511 dostarczyć, kazał ich kilku pan Andrzej siec batożkami, podstarościego zaś uderzeniem obuszka rozciągnął.

 

Ujęło to niezmiernie ordyńców, którzy słuchając z lubością wrzasków bitych kryniczan, mówili pomiędzy sobą:

– Ej, sokół nasz Kmitah, nie da swoim barankom krzywdy uczynić!

Dość, że nie tylko nie pochudli, ale spaśli się jeszcze, ludzie i konie. Stary Ułan, któremu brzucha przybyło, spoglądał z coraz większym podziwem na junaka i językiem mlaskał.

– Gdyby mi syna Ałłach dał, chciałbym mieć takiego. Nie marłbym na starość z głodu w ułusie! – powtarzał.

Kmicic zaś od czasu do czasu uderzał go pięścią w brzuch i mówił:

– Słuchaj, wieprzu! Jeśli ci Szwedzi kałduna1512 nie rozetną, to wszystkie spiżarnie w niego schowasz!

– Gdzie tu Szwedzi? Łyka nam pogniją, łuki popróchnieją – odpowiedział Ułan, któremu tęskno było za wojną.

Jakoż istotnie jechali naprzód takim krajem, do którego noga szwedzka dojść nie zdołała, dalej zaś takim, w którym były swego czasu prezydia, ale już je konfederacja wyparła. Spotykali natomiast wszędzie mniejsze i większe kupy szlachty, ciągnące zbrojno w rozmaite strony, i nie mniejsze kupy chłopstwa, które nieraz zastępowały im groźnie drogę, a którym często trudno było wytłumaczyć, że mają do czynienia z przyjaciółmi i sługami króla polskiego.

Doszli wreszcie do Zamościa. Zdumieli się Tatarzy na widok tej potężnej fortecy, a cóż dopiero, gdy im powiedziano, że niedawno jeszcze wstrzymała ona całą potęgę Chmielnickiego.

Pan Jan Zamoyski1513, ordynat, pozwolił im na znak wielkiej przychylności i łaski wejść do miasta. Wpuszczono ich bramą Szczebrzeszyńską albo inaczej Ceglaną, gdyż dwie inne były z kamienia. Sam Kmicic nie spodziewał się ujrzeć nic podobnego i nie mógł wyjść z podziwu na widok ulic szerokich, włoską modą pod linię równo budowanych, na widok wspaniałej kolegiaty1514 i burs1515 akademickich, zamku, murów, potężnych dział i wszelkiego rodzaju „opatrzenia”. Jak mało który z magnatów mógł się porównać z wnukiem wielkiego kanclerza, tak mało która forteca z Zamościem.

Lecz największy zachwyt ogarnął ordyńców, gdy ujrzeli ormiańską część miasta. Nozdrza ich chciwie wciągały woń safianu, którego wielkie fabryki prowadzili przemyślni przybysze z Kaffy, a oczy śmiały im się do bakalij, wschodnich kobierców, pasów, sadzonych szabel, kindżałów1516, łuków, lamp tureckich i wszelkiego rodzaju kosztowności.

Sam pan cześnik koronny wielce przypadł do serca Kmicicowi. Było to prawdziwe królewiątko1517 w swoim Zamościu: człek w sile wieku, wielce przystojny, chociaż nieco cherlawy, gdyż w leciech pierwszej młodości nie dość upały natury hamował. Zawsze jednak lubił płeć białą, a zdrowie jego nie do tyla było nadwątlone, aby wesołość znikła mu z oblicza. Dotychczas nie ożenił się, a jakkolwiek najznamienitsze domy w Rzeczypospolitej otwierały mu szeroko podwoje, utrzymywał, że nie może dość gładkiej dziewki w nich znaleźć. Znalazł ją później nieco, w osobie młodej panienki francuskiej, która, lubo1518 w innym zakochana1519, oddała mu bez wahania dla jego bogactw swą rękę, nie przewidując, że ów pierwszy wzgardzony ozdobi kiedyś koroną królewską swoją i jej głowę.

Pan Zamościa nie odznaczał się bystrym dowcipem1520, jeno go miał tyle, co na własną potrzebę. O godności i urzędy nie zabiegał, chociaż same szły ku niemu, a gdy przyjaciele strofowali go, iż mu przyrodzonej ambicji braknie, odpowiadał:

– Nieprawda, że mi jej braknie, jeno mam więcej od tych, którzy się kłaniają. Po co mi dworskie progi wycierać? W Zamościu nie tylko ja Jan Zamoyski, ale Sobiepan Zamoyski…

Zwano go też powszechnie Sobiepanem, z którego przezwiska wielce był kontent1521. Rad też udawał prostaka, chociaż wychowanie odebrał wykwintne i młodość na podróżach po cudzych krajach spędził. Sam powiadał się zwyczajnym szlachcicem1522 i dużo o mierności swego „staniku” mawiał, może dlatego, by mu inni zaprzeczali, a może, by mierności dowcipu nie spostrzegli. Zresztą był to człek zacny i lepszy syn Rzeczypospolitej od wielu innych.

A jako on przypadł do serca Kmicicowi, tak i Kmicic jemu, przeto też go na pokoje zamkowe zaprosił i gościł, bo i to lubił, by jego gościnność chwalono.

Pan Andrzej poznał w zamku wiele znamienitych osób, przede wszystkim zaś księżnę Gryzeldę Wiśniowiecką1523, siostrę pana Zamoyskiego, a wdowę po wielkim Jeremim, po panu swego czasu Rzeczypospolitej prawie największym, który jednakowoż całą niezmierną fortunę w czasie inkursji1524 kozackiej był utracił, tak iż księżna siedziała w Zamościu na łasce u brata Jana.

Lecz była to pani tak pełna wspaniałości, majestatu i cnoty, iż pierwszy pan Jan prochy przed nią zdmuchiwał, a przy tym bał się jej jak ognia. Nie było też wypadku, żeby woli jej zadość nie uczynił lub żeby się jej w ważniejszych wypadkach nie radził. Powiadali nawet dworscy, że księżna pani rządzi Zamościem, armią, skarbami i panem bratem starostą; lecz ona nie chciała korzystać ze swej przewagi, całą duszą oddana boleści po mężu i wychowaniu syna.

Syn ów właśnie był niedawno z dworu wiedeńskiego na krótki czas do kraju powrócił i bawił przy niej. Był to młodzieńczyk w wiośnie lat; lecz na próżno pan Kmicic szukał w nim tych znamion, które syn wielkiego Jeremiego nosić w obliczu powinien.

Postać młodego książątka była pełna wdzięku; twarz duża, nalana, wypukłe oczy patrzyły nieśmiało; usta miał grube, wilgotne, jak u ludzi skłonnych do uciech stołu; olbrzymie i czarne, jak skrzydło kruka, włosy spadały mu aż na ramiona, wziął też po ojcu tylko owe krucze włosy i smagłość cery.

Ci, którzy mu byli bliżsi, upewniali jednak pana Kmicica, że młody książę ma duszę szlachetną, pojęcie niepospolite i znakomitą pamięć, dzięki której prawie wszystkimi językami rozmówić się może, i że tylko pewna ociężałość ciała i ducha oraz przyrodzone łakomstwo w jedzeniu stanowią wady tego niepospolitego skądinąd panięcia.

Jakoż, wdawszy się z nim w rozmowę, przekonał się pan Andrzej, że książę nie tylko ma pojętny dowcip i trafny sąd o wszystkim, ale i dar jednania sobie ludzi. Kmicic pokochał go po pierwszej rozmowie tym uczuciem, w którym jest najwięcej litości. Uczuł, że dałby wiele, by temu sierocie wrócić świetny los, jaki mu się prawem z urodzenia należał.

Lecz przekonał się także przy pierwszym obiedzie, iż prawdą było, co mówiono o łakomstwie Michała. Młody książę zdawał się nie myśleć o niczym więcej, tylko o jedzeniu. Wypukłe jego oczy śledziły niespokojnie każdą potrawę, a gdy mu przynoszono półmisek, nabierał ogromne kupy na talerz i jadł chciwie, z mlaskaniem wargami, jak tylko łakomcy jadają. Marmurowa twarz księżnej przyoblekała się na ów widok jeszcze większym smutkiem. Kmicicowi zaś stało się nieswojo tak dalece, że odwrócił oczy i spojrzał na pana Sobiepana Zamoyskiego.

Lecz pan starosta kałuski nie patrzył ani na księcia Michała, ani na swego gościa. Pan Kmicic poszedł za jego wzrokiem i poza ramieniem księżnej Gryzeldy ujrzał prawdziwie cudne zjawisko, którego nie zauważył dotąd.

Była to malutka główka dziewczęca, biała jak mleko, kraśna jak różana wdzięczna jak obrazek. Drobniuchne, same przez się wijące się loczki zdobiły jej czoło, bystre oczka strzygły ku oficerom siedzącym wedle pana starosty, nie pomijając i jego samego; wreszcie zatrzymały się na panu Kmicicu i patrzyły nań z uporem tak pełnym zalotności, jakby mu chciały w głąb serca zajrzeć.

Lecz Kmicic niełatwo się konfundował, więc jął zaraz patrzeć w te oczka zgoła zuchwale, a następnie trącił w bok siedzącego wedle pana Szurskiego, porucznika nadwornej pancernej chorągwi ordynackiej, i spytał półgłosem:

– A co to za firka ogoniasta?

– Mości panie – odrzekł ostro pan Szurski – nie mów lekce, kiedy nie wiesz, o kim mówisz… Nie żadna to firka, jeno panna Anna Borzobohata-Krasieńska… I waćpan inaczej jej nie zwij, jeśli nie chcesz swojej grubianitatis1525 żałować!

– Aspan chyba nie wiesz, że firka to taki ptak, i bardzo wdzięczny, dlatego żadnego też w tym przezwisku kontemptu1526 nie masz – odparł, śmiejąc się, Kmicic – ale miarkując z waszmościnej cholery, srodze musisz być zakochany!

– A kto tu nie zakochany? – mruknął opryskliwie Szurski. – Sam pan starosta ledwie oczu nie wypatrzy i jako na szydle siedzi.

– Widzę to, widzę!

– Co tam waćpan widzisz!… On, ja, Grabowski, Stołągiewicz, Konojadzki, Rubecki z dragonii, Pieczynga, wszystkich pogrążyła… I z waćpanem stanie się to samo, jeżeli tu długo posiedzisz… Jej dwudziestu czterech godzin dosyć!

– Ej, panie bracie! Nie dałaby i we dwadzieścia cztery miesiące rady!

– Jakże to? – pytał z oburzeniem pan Szurski – toś waść ze spiżu czy co?

– Nie! Jeno1527 gdy kto waćpanu ostatniego talara z kieszeni ukradnie, to się już nie potrzebujesz bać złodzieja…

– Chyba że tak! – odrzekł Szurski.

Pan Kmicic zaś sposępniał nagle, bo mu własne zgryzoty na myśl przyszły, i nie zważał więcej, że czarne oczka coraz to uporczywiej w niego patrzyły, jak gdyby pytając: Jak się nazywasz i skąd się wziąłeś, młody rycerzu?

A Szurski mruczał:

– Wierci, wierci!… Wierciła tak i we mnie, póki do serca nie dowierciła… Teraz ani dba!

Kmicic otrząsnął się z zamyślenia.

– Czemu się który z was nie żeni, u kaduka!

– Bo jeden drugiemu przeszkadza!

– Ba, to dziewka gotowa osiąść na koszu1528… Choć, co prawda, jeszcze w tej gruszce białe ziarnka być muszą1529.

Na to Szurski wytrzeszczył oczy i pochyliwszy się do ucha Kmicica, rzekł wielce tajemniczo:

– Mówią, że jej dwadzieścia pięć lat, jak Boga kocham! Jeszcze przed inkursją hultajską1530 była u księżnej Gryzeldy.

– Dziw nad dziwy, nie dałbym jej nad szesnaście, niechby ośmnaście, najwyżej!

Tymczasem „licho” domyśliło się widocznie, że o nim mowa, bo oczki jarzące nakryło powiekami i jeno boczkiem trochę strzelało ku Kmicicowi, pytając ciągle: Ktoś jest, taki urodziwy? skąd się wziąłeś?

A on mimo woli począł pokręcać wąsa.

Po obiedzie wziął go pod ramię pan starosta kałuski, który, z uwagi na dworne maniery Kmicica, traktował go jak niepowszedniego gościa.

– Panie Babinicz – rzekł – wszakże waszmość mówiłeś mi, żeś z Litwy?

– Tak jest, panie starosto.

– Powiedzże mi, zali1531 nie znasz na Litwie Podbipiętów?

– Znać nie znam, bo też już ich na świecie nie masz, przynajmniej tych, którzy się Zerwikapturem pieczętowali. Ostatni pod Zbarażem1532 poległ. Był to największy rycerz, jakiego Litwa wydała. Kto u nas o Podbipiętach nie wie!

– Słyszałem i ja o tym, ale owo dlaczego pytam: jest na respekcie1533 u siostry mojej jedna panna, która się Borzobohata-Krasieńska nazywa… Ród zacny!… Była ona narzeczoną tego Podbipięty, który zabit pod Zbarażem… Sierota to, bez ojca i matki, a chociaż siostra księżna wielce ją miłuje, przecie ja, przyrodzonym opiekunem siostry będąc, tym samym mam i onę dziewczynę w opiece.

– Miłaż to opieka! – wtrącił Kmicic.

Pan starosta kałuski uśmiechnął się, mrugnął oczyma i mlasnął językiem.

– Co? marcepanik! co?…

Lecz wnet spostrzegłszy, iż się zdradza, przybrał twarz poważną.

– Zdrajco! – rzekł pół żartem, a pół serio – chciałeś mnie na hak przywieść, ledwiem się nie wygadał!…

– Z czym? – pytał pan Kmicic, patrząc mu bystro w oczy.

Tu Sobiepan ostatecznie zmiarkował, że lotnością dowcipu gościowi nie sprosta, i zaraz rzecz obrócił.

– Ten Podbipięta – rzekł – zapisał jej jakoweś folwarki tam, w waszych stronach. Nazwisk nie pamiętam, bo cudaczne: jakieś Bałtupie, Syruciany, Myszykiszki, słowem, wszystko, co miał. Dalibóg, nie pamiętam… Pięć czy sześć folwarków.

– Ba! klucze1534 to raczej, nie folwarki. Podbipięta był człek wielce możny i gdyby ta panna do całej jego fortuny kiedyś doszła, mogłaby mieć własny fraucymer i między senatorami męża szukać.

– Także powiadasz? Znasz owe wioski?

– Znam jeno Lubowicze i Szeputy, bo te koło mojej majętności leżą. Samej leśnej granicy będzie mil ze dwie, a polnej i łącznej drugie tyle.

– Gdzież to jest?

– W Witebskiem.

– Oj, daleko! niewarta ta sprawa zachodu, ile że tamte kraje pod nieprzyjacielem.

– Jak nieprzyjaciół wyżeniem1535, to do majętności dojdziem. Ale Podbipiętowie mają swoje majętności i w innych stronach, a na Żmudzi bardzo znaczne, wiem o tym dobrze, bo mam też i tam kawał ziemi.

– Widzę, że i waszmościna substancja1536 nie torba sieczki?

– Nic to teraz nie przynosi. Ale cudzego mi nie trzeba.

– Poradźże mi waszmość, jak by dziewczynę na nogi postawić?

Kmicic rozśmiał się.

– Wolę o tym radzić niż o czym innym. Najlepiej do pana Sapiehy się udać. Byle sprawę wziął do serca, to jako wojewoda witebski i najznamienitsza na Litwie persona, siła1537 mógłby wskórać.

– Mógłby awizy1538 do trybunałów rozesłać, że to testamentem Borzobohatej zapisano, aby dalsi krewni nie szarpali.

– Tak jest. Ale trybunałów teraz nie masz, a pan Sapieha co innego też ma na głowie.

– Można by dziewczynę w ręce mu i w opiekę oddać. Mając ją na oczach, prędzej by dla niej co uczynił.

Kmicic spojrzał ze zdziwieniem na pana starostę.

„Co on w tym ma, że się chce jej stąd pozbyć?” – pomyślał.

Starosta zaś mówił dalej:

– Trudno, aby w obozie w namiocie pana wojewody witebskiego mieszkała, ale mogłaby przy córkach wojewodzińskich zostawać.

„Nie rozumiem! – pomyślał Kmicic – zaliby on naprawdę chciał jej być tylko opiekunem?”

– W tym jeno trudność, jak by ją w tamte strony w dzisiejszych niespokojnych czasiech1539 wysłać. Trzeba by z kilkaset ludzi, a ja Zamościa ogałacać nie mogę. Gdybym to znalazł kogo, co by ją w bezpieczeństwie dowiózł… Ot, waćpan mógłbyś się podjąć, bo i tak do pana Sapiehy idziesz. Dałbym ci listy… a waćpan dałbyś mi kawalerski parol1540, że ją bezpiecznie doprowadzisz.

– Ja mam ją do pana Sapiehy prowadzić? – rzekł ze zdumieniem Kmicic.

– Alboż to taka funkcja niemiła?… Choćby też i do afektu1541 po drodze przyszło?

– Ehe! – rzekł Kmicic – już tam moje afekta kto inny dzierżawi, a choć tenuty1542 mi nie płaci, przecie dzierżawcy zmieniać nie myślę.

– Tym lepiej, z tym większą spokojnością ci ją powierzę.

Nastała chwila milczenia.

– Co? podjąłbyś się? – spytał starosta

– Z Tatarami idę.

– Powiadali mi ludzie, że się Tatarzy waćpana gorzej ognia boją. No, co? podjąłbyś się?

– Hm! dlaczego by nie, gdybym waszą wielmożność miał tym zobowiązać… Jeno…

– Aha! myślisz, że trzeba, aby księżna permisję1543 dała… Da! jak mi Bóg miły! Bo imaginuj sobie, że ona mnie posądza…

Tu pan starosta począł coś długo szeptać do ucha Kmicicowi, wreszcie dodał głośno:

– Okrutnie była za to na mnie krzywa, a ja uszy kładłem po sobie, bo to z babami wojować! at! wolałbym Szwedów pod Zamościem. Ale będzie miała najlepszy dowód, że nic złego nie zamyślam, skoro sam dziewkę chcę stąd wyprawić. Srodze się zdziwi, prawda… No! przy pierwszej sposobności o tym z nią pogadam.

To rzekłszy, starosta zakręcił się i odszedł, Kmicic zaś popatrzył za nim i mruknął:

– Wniki1544 jakieś, panie starosto, zastawiasz, a choć celu nie rozumiem, przecie sidło widzę dobrze, bo i wnicznik1545 z ciebie okrutnie niezgrabny.

Pan starosta zaś kontent był z siebie, chociaż dobrze to pojmował, że połowa dopiero roboty została dokonana, a pozostawała druga, tak trudna, że na myśl o niej ogarniało go zwątpienie, a nawet i strach: po prostu należało uzyskać pozwolenie księżnej Gryzeldy, której surowości i przenikliwego rozumu bał się pan starosta z całej duszy.

Jednak począwszy, pragnął jak najprędzej doprowadzić dzieło do skutku, nazajutrz więc rano, po mszy, po śniadaniu i po przeglądzie najemnej piechoty niemieckiej udał się na pokoje księżnej.

Zastał samą panią haftującą ornat do kolegiaty. Za nią Anusia zwijała rozwieszony na dwóch krzesłach jedwab; drugi motek koloru różanego założyła na szyję i migając szybko rączkami, biegała naokoło krzeseł, goniąc odwijającą się nitkę.

Panu staroście pojaśniały oczy na jej widok, ale prędko przybrał oblicze w powagę i przywitawszy się z księżną, tak niby od niechcenia zaczął:

– Ten pan Babinicz, co tu z Tatary1546 przyjechał, to jest Litwin. Możny jakiś człek i wielce grzeczny, a rycerz podobno zawołany. Zauważyłaś go, pani siostro?

– Samżeś go do mnie przyprowadzał – odrzekła obojętnie księżna Gryzelda. – Uczciwą ma twarz i na dobrego żołnierza wygląda.

– Rozpytywałem się go też o owe majętności, pannie Borzobohatej zapisane. Powiada, że to fortuna niemal radziwiłłowskiej równa.

– Daj Boże Anusi. Lżejsze jej będzie sieroctwo, a potem starość – rzekła pani.

– Jest jeno to periculum1547, żeby dalsi krewni nie rozdrapali. Babinicz powiada, że wojewoda witebski mógłby, gdyby chciał, tym się zająć. Zacny to człek i nam wielce życzliwy, któremu bym córkę własną powierzył… Dość, by mu awizę do trybunału posłać i opiekę oznajmić. Ale Babinicz powiada, iż na to potrzeba, aby panna Anna sama pojechała w tamte strony.

1486list żelazny – dokument zezwalający na przejazd. [przypis edytorski]
1487kaleta – kieszeń, sakiewka. [przypis edytorski]
1488pomieniać się (daw.) – zamienić się. [przypis edytorski]
1489piernacz – buława pułkownikowska kozacka, pełniąca także funkcję listu żelaznego, gwarantująca bezpieczeństwo i swobodny przejazd. [przypis edytorski]
1490kindżał – długi nóż, często zakrzywiony. [przypis edytorski]
1491kęsim (z tur. kesim: ucięcie) – ścięcie głowy, śmierć. [przypis edytorski]
1492żgnąć – ukłuć, ukąsić. [przypis edytorski]
1493bagadyr (z tur.) – bohater, wielki wojownik. [przypis edytorski]
1494rab (daw.) – niewolnik. [przypis edytorski]
1495cisawy – czerwonobrunatny. [przypis edytorski]
1496komunik (daw.) – jazda, kawaleria. [przypis edytorski]
1497magna pars (łac.) – duża część. [przypis edytorski]
1498prezydium (z łac. praesidium) – straż, zbrojna załoga; tu: placówka. [przypis edytorski]
1499iść komunikiem (daw.) – jechać konno, wierzchem; komunik (daw.) – jeździec, kawalerzysta. [przypis edytorski]
1500kompasja (łac.) – współczucie. [przypis edytorski]
1501imainować sobie (daw., z łac.) – imaginować sobie, wyobrażać sobie. [przypis edytorski]
1502rzechotanie się – rechotanie, śmiech. [przypis edytorski]
1503znosić – tu: zwalczać. [przypis edytorski]
1504Chowański, Iwan Andriejewicz (zm. 1682) – rosyjski wojskowy, bojar i wojewoda, jeden z dowódców w wojnie polsko-rosyjskiej (1654–1667). [przypis edytorski]
1505dobrudzcy Tatarzy – orda tatarska z zachodu, terenów dzisiejszej Mołdawii i płd. Ukrainy. [przypis edytorski]
1506czerwony ptak – ogień, pożar. [przypis edytorski]
1507mołodycia (daw. ukr.) – dziewczyna. [przypis edytorski]
1508bagadyr (z tur.) – bohater, wielki wojownik. [przypis edytorski]
1509Chmielnicki, Bohdan Zenobi (1595–1657) – ukraiński bohater narodowy, hetman Kozaków zaporoskich, organizator powstania przeciwko polskiej władzy w latach 1648–1654. [przypis edytorski]
1510Szeremet – właśc. Szeremietiew, Wasilij Borisowicz (1622–1682), naczelny wódz południowej części armii rosyjskiej podczas wojny polsko-rosyjskiej 1654–1667. Walczył z wojskami polskimi, tatarskimi i kozackimi. Po dwumiesięcznej bitwie pod Cudnowem dostał się do niewoli tatarskiej, w której zmarł. [przypis edytorski]
1511spyża (daw.) – prowiant, żywność. [przypis edytorski]
1512kałdun (reg., pogard.) – brzuch. [przypis edytorski]
1513Zamoyski, Jan Sobiepan herbu Jelita (1621–1665) – III Ordynat zamojski, podczaszy wielki koronny, krajczy wielki koronny, generał ziem podolskich, później także wojewoda sandomierski i kijowski; zachował wierność Janowi Kazimierzowi podczas potopu szwedzkiego. [przypis edytorski]
1514kolegiata – wyróżniony, ważny kościół, przy którym zbiera się rada duchownych, tzw. kapituła kolegiacka. [przypis edytorski]
1515bursa – internat, dom dla studentów. [przypis edytorski]
1516kindżał – długi nóż, często zakrzywiony. [przypis edytorski]
1517królewiątko – tak określano szczególnie bogatych i wpływowych magnatów, dla podkreślenia, że są niewiele mniej potężni od króla. [przypis edytorski]
1518lubo (daw.) – chociaż. [przypis edytorski]
1519panienki francuskiej, która, lubo w innym zakochana – mowa o Marii Kazimierze d’Arquien (1641–1716), damie dworu królowej Marii Ludwiki Gonzagi, późniejszej królowej Marysieńce Sobieskiej. Jej pierwszym mężem, zgodnie z wolą jej opiekunki Marii Ludwiki, był właśnie Jan Zamoyski. Tym innym był oczywiście Jan Sobieski, z którym wzięła ślub potajemnie w miesiąc po śmierci Zamoyskiego. [przypis edytorski]
1520dowcip (daw.) – rozum, inteligencja. [przypis edytorski]
1521kontent (daw., z łac.) – zadowolony. [przypis edytorski]
1522powiadał się zwyczajnym szlachcicem – tj. mówił, że jest zwykłym szlachcicem. [przypis edytorski]
1523Wiśniowiecka, Gryzelda Konstancja z domu Zamoyska (1623–1672) – księżna, żona księcia Jeremiego Wiśniowieckiego (1612–1651), matka przyszłego króla Polski, Michała Korybuta Wiśniowieckiego (1640–1673). [przypis edytorski]
1524inkursja (z łac.) – najazd, napad. [przypis edytorski]
1525grubianitatis (daw., neol. na wzór łac.) – grubiaństwo, nieokrzesanie, chamstwo. [przypis edytorski]
1526kontempt (z łac.) – obraza, pogarda, lekceważenie. [przypis edytorski]
1527jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
1528osiąść na koszu – zostać starą panną. [przypis edytorski]
1529jeszcze w tej gruszce białe ziarnka być muszą – tj. jeszcze jest młoda, niedojrzała. [przypis edytorski]
1530przed inkursją hultajską – tj. przed powstaniem kozackim 1648 r. [przypis edytorski]
1531zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
1532Zbaraż – miasto w zachodniej części Ukrainy, ok. 20 km na płn. wschód od Tarnopola; w obronie Zbaraża (1649) przed Kozakami Chmielnickiego i Tatarami brały udział wojska polskie pod komendą trzech regimentarzy i księcia Jeremiego Wiśniowieckiego. [przypis edytorski]
1533panna na respekcie – kobieta niezamężna, szlachcianka, pozostająca na utrzymaniu bogatych krewnych lub pracodawców. [przypis edytorski]
1534klucz (daw.) – większy majątek ziemski, złożony z kilku wsi lub folwarków. [przypis edytorski]
1535wyżenąć (daw.) – wygnać. [przypis edytorski]
1536substancja (z łac.) – majątek, dobra materialne. [przypis edytorski]
1537siła (daw.) – dużo, wiele. [przypis edytorski]
1538awizy – listy z informacją. [przypis edytorski]
1539w czasiech – dziś popr. forma Ms. lm: w czasach. [przypis edytorski]
1540parol (z fr.) – słowo honoru. [przypis edytorski]
1541afekt (z łac.) – uczucie. [przypis edytorski]
1542tenuta (z wł.) – czynsz dzierżawny. [przypis edytorski]
1543permisja (z łac.) – pozwolenie. [przypis edytorski]
1544wniki – wnyki, pułapka. [przypis edytorski]
1545wnicznik – myśliwy. [przypis edytorski]
1546z Tatary – dziś popr. forma N. lm: z Tatarami. [przypis edytorski]
1547periculum (łac.) – niebezpieczeństwo. [przypis edytorski]