Za darmo

Ogniem i mieczem, tom drugi

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Zaćwilichowski opowiedział rzecz całą, jak nieszlachetnym i niegodnym nie tylko dygnitarza, ale i szlachcica sentymentem powodowany, pan strażnik począł przeciw boleści pana Skrzetuskiego bluźnić, a następnie z szablą się na niego rzucił, jaką moderację136, jego wiekowi prawdziwie niezwyczajną, okazał namiestnik, tylko na wytrąceniu napastnikowi oręża poprzestając; na koniec staruszek tak skończył:

– A jako mnie wasza książęca mość zna, iż do siedmdziesięciu lat łgarstwo warg moich nie skalało i póki żyw będę, nie skala, tak pod przysięgą jednego słowa w relacji mojej zmienić nie mogę.

Książę wiedział, że słowo Zaćwilichowskiego złotu równe, a przy tym zbyt dobrze znał Łaszcza. Ale na razie nie odrzekł nic, jeno wziął pióro i począł pisać.

Skończywszy spojrzał na pana strażnika.

– Sprawiedliwość będzie waszmości panu wymierzona – rzekł.

Pan strażnik usta otworzył i chciał coś mówić, ale słowa mu jakoś nie dopisały, więc wsparł się w bok, skłonił się i wyszedł dumnie z izby.

– Żeleński! – rzekł książę – oddasz to pismo panu Skrzetuskiemu.

Pan Wołodyjowski, który namiestnika nie odstępował, strapił się nieco widząc wchodzącego książęcego pacholika, był bowiem pewny, że wypadnie im przed księciem zaraz się stawić. Tymczasem pacholik zostawił list i nic nie mówiąc wyszedł, a Skrzetuski przeczytawszy go podał przyjacielowi.

– Czytaj – rzekł.

Pan Wołodyjowski spojrzał i wykrzyknął:

– Nominacja na porucznika!

I chwyciwszy za szyję Skrzetuskiego ucałował oba jego policzki.

Pełne porucznikostwo w husarskiej chorągwi było niemal dygnitariatem wojskowym. Tej, w której służył pan Skrzetuski, rotmistrzem był sam książę, a porucznikiem nominalnym pan Suffczyński z Sieńczy, człowiek już stary i dawno z czynnej służby wybyły. Pan Jan od dawna sprawował de facto137 obowiązki i jednego, i drugiego, co zresztą w podobnych chorągwiach, w których dwa pierwsze stopnie bywały nieraz tytularnymi tylko godnościami, przytrafiało się często. Rotmistrzem królewskiej chorągwi bywał sam król, prymasowskiej prymas, porucznikami w obydwóch wysocy dygnitarze dworscy – sprawowali138 zaś chorągwie istotnie namiestnicy, których z tego powodu w zwykłej mowie porucznikami i pułkownikami zwano. Takim faktycznym porucznikiem vel pułkownikiem był pan Jan. Ale między faktycznym sprawowaniem urzędu, między godnością w potocznej mowie dawaną a istotną była jednak wielka różnica. Obecnie na mocy nominacji pan Skrzetuski stawał się jednym z pierwszych oficerów księcia wojewody ruskiego.

Ale gdy przyjaciele rozpływali się z radości, winszując mu nowego zaszczytu, twarz jego nie zmieniła się ani na chwilę i pozostała tak samo surową i kamienną, bo już nie było takich godności a dostojeństw na świecie, które by mogły ją rozjaśnić.

Wstał jednak i poszedł dziękować księciu, a tymczasem mały Wołodyjowski chodził po jego kwaterze zacierając ręce.

– No, no! – mówił – porucznik nominowany w husarskiej chorągwi! W takich młodych latach jeszcze się to chyba nikomu nie zdarzyło.

– Żeby mu Bóg wrócił tylko szczęście! – rzekł Zagłoba.

– Ot, co jest! Ot, co jest! Uważaliście, że ani drgnął.

– Wolałby się on tego zrzec – rzekł pan Longinus.

– Mości panie – westchnął Zagłoba – cóż dziwnego! Ja bym oto te moje pięć palców za nią oddał, chociażem nimi chorągiew zdobył.

– Tak to, tak!

– Ale to pan Suffczyński musiał umrzeć? – zauważył Wołodyjowski.

– Pewnie, że umarł.

– Kto też namiestnictwo weźmie? Chorąży młodzik i dopiero od Konstantynowa139 funkcję sprawuje.

Pytanie to pozostało nie rozstrzygnięte; ale odpowiedź na nie przyniósł z powrotem sam porucznik Skrzetuski.

– Mości panie – rzekł do pana Podbipięty – książę mianował waści namiestnikiem.

– O Boże! Boże! – jęknął pan Longinus składając jak do modlitwy ręce.

– Tak samo mógłby jego inflancką kobyłę mianować – mruknął Zagłoba.

– No, a podjazd? – spytał pan Wołodyjowski.

– Jedziemy nie mieszkając – odpowiedział pan Skrzetuski.

– Siła140 kazał książę ludzi wziąć?

– Jedną kozacką, drugą wołoską141 chorągiew, razem pięciuset ludzi.

– Hej, to wyprawa, nie podjazd, ale kiedy tak, to czas nam w drogę.

– W drogę, w drogę! – powtórzył pan Zagłoba. – Może też Bóg nam dopomoże, że wieści jakowej zasięgniem.

W dwie godziny później, równo z zachodem słońca, czterej przyjaciele wyjeżdżali z Czołhańskiego Kamienia ku południowi, prawie zaś jednocześnie opuszczał obóz wraz ze swymi ludźmi pan strażnik koronny. Patrzyło na ten odjazd mnóstwo rycerstwa spod różnych chorągwi, nie szczędząc okrzyków i urągań; oficerowie cisnęli się koło pana Kuszla, któren opowiadał, z jakich przyczyn pan strażnik został wypędzony i jak się to odbyło.

– Ja mu nosiłem rozkaz księcia – mówił pan Kuszel – i wierzajcie waszmościowie, iż periculosa142 to była misja, bo gdy go wyczytał, począł tak ryczeć jak wół, gdy go żelazem cechują143. Na mnie się też do nadziaka144 porwał, dziw, iż nie uderzył, ale zdaje się, iż przez okno ujrzał Niemców pana Koryckiego, otaczających kwaterę, i moich dragonów z bandoletami w ręku. Dopiero wziął krzyczeć: „Dobrze! Dobrze! Odejdę, kiedy mnie wypędzają!… Pójdę do księcia Dominika145, któren mnie wdzięczniej przyjmie! Nie będę (prawi) z dziadami służył, ale się pomszczę (krzyczał), jakem Łaszcz! jakem Łaszcz!… i z tego chłystka (prawi) muszę mieć satysfakcję!” Myślałem, że go jad zaleje – a stół to dziobał nadziakiem ze złości raz przy razie. I powiem waszmościom, żem nie jest pewien, czy się co złego panu Skrzetuskiemu nie przytrafi, bo ze strażnikiem nie ma żartów. Zawzięty to jest człek i dumny, któren jeszcze żadnej urazy płazem nie puścił, a odważny i przy tym dygnitarz.

 

– Co się zaś ma Skrzetuskiemu trafić sub tutela146 księcia pana! – rzekł jeden z oficerów. – I pan strażnik, choć na wszystko gotowy, będzie się rachował z taką ręką.

Tymczasem porucznik, nie wiedząc nic o ślubach, jakie przeciw niemu pan strażnik czynił, oddalał się coraz bardziej od obozu na czele swego oddziału, kierując się ku Ożygowcom w stronę Bohu i Medwiedówki. Chociaż już wrzesień powarzył liście na drzewach, noc była pogodna i ciepła, jak w lipcu, bo taki to już był cały ów rok, w którym prawie nie było zimy, a wiosną zakwitło wszystko już wówczas, gdy przeszłych lat legiwał jeszcze głęboki śnieg na stepach. Po dość mokrym lecie pierwsze miesiące jesieni nastały suche a łagodne, o bladych dniach i widnych księżycowych nocach. Jechali tedy po łatwej drodze, nie strażując zbytecznie, bo byli jeszcze zbyt blisko obozu, aby jaki napad miał grozić; jechali żwawo: namiestnik z kilkunastoma końmi na przedzie, a za nim Wołodyjowski, Zagłoba i pan Longinus.

– Obaczcie no, waszmościowie, jako się światło miesiąca kładzie na owym wzgórzu – szeptał pan Zagłoba – przysiągłbyś, że dzień. Mówią, że tylko w czasie wojen bywają takie noce, aby dusze wyszłe z ciał łbów sobie nie rozbijały po ciemku o drzewa, jako wróble w stodole o krokwie, i łatwiej drogę znalazły. Dziś też jest piątek, dzień Zbawiciela, w którym zjadliwe humory z ziemi nie wychodzą i złe moce nie mają przystępu do człowieka. Czuję, że mi lżej jakoś i nadzieja we mnie wstępuje.

– Żeśmy to już przecie wyjechali i jakowyś ratunek przedsiębierzem, to grunt! – rzecze Wołodyjowski.

– Najgorzej to w umartwieniu na miejscu siedzieć – mówił dalej Zagłoba – gdy na koń siędziesz, zaraz ci desperacja od trzęsienia się coraz niżej zlatuje, aż ją w końcu i zgoła wytrzęsiesz.

– Nie wierzę ja – szepnął Wołodyjowski – aby tak wszystko można wytrząść; exemplum147 afekt148, któren się niby kleszcz w serce wpija.

– Gdy jest szczery – rzecze pan Longinus – to choćbyś się z nim jako z niedźwiedziem borykał, zmoże cię.

To rzekłszy pan Longinus ulżył wezbranej piersi westchnieniem podobnym do sapnięcia miecha kowalskiego, zaś mały Wołodyjowski podniósł oczy ku niebu, jakby szukał między gwiazdami tej, która księżniczce Barbarze świeciła.

Konie poczęły parskać w całej chorągwi, a pocztowi149 odpowiadali im: „Zdrów, zdrów!” – potem uciszyło się wszystko, aż jakiś tęskny głos począł śpiewać w tylnych szeregach:

 
Jedziesz na wojnę, niebożę,
Jedziesz na wojnę!
Noce ci będą na dworze,
A dzionki znojne… . . . . . . . . .
 

– Starzy żołnierze mówią, że konie zawsze prychają na dobrą wróżbę, co mnie i ojciec nieboszczyk jeszcze powiadał – rzekł Wołodyjowski.

– Coś mnie jakoby w ucho szepce, że nie na próżno jedziemy – odpowiedział Zagłoba.

– Dajże Bóg, aby i porucznikowi jakowaś otucha w serce wstąpiła – westchnął pan Longinus.

Zagłoba począł głową kiwać i kręcić jak człowiek, któren z jakąś myślą się nie może uporać, a na koniec ozwał się:

– Całkiem mnie co innego w głowie siedzi i muszę się już chyba przed waćpanami z tej myśli spuścić, gdyż mi jest wcale nieznośna: oto czyście waściowie nie zauważyli, że od niejakiego czasu Skrzetuski – nie wiem, może dysymiluje150 – ale taki jest, jakby najmniej z nas wszystkich o salwowaniu onej niebogi myślał.

– Gdzie zaś! – odpowiedział Wołodyjowski – humor to tylko u niego taki, aby to nic nikomu nie wyznać. Nigdy on nie był inny.

– To swoją drogą, ale jeno sobie waszmość przypomnij: gdyśmy mu nadzieję pokazowali, mówił „Bóg zapłać!” i mnie, i waćpanu tak negligenter151, jakby o lada jaką sprawę chodziło, a Bóg widzi, czarna by to była z jego strony niewdzięczność, bo co się ta nieboga za nim napłakała i natęskniła, tego by na wołowej skórze nie spisać. Na własne oczy to widziałem.

Wołodyjowski potrząsnął głową.

– Nie może to być, aby on jej zaniechał – rzekł – choć prawda, że pierwszym razem, gdy mu ją z Rozłogów ów diabeł porwał, desperował tak, iżeśmy się o jego mentem152 obawiali, a teraz daleko więcej okazał upamiętania. Ale jeśli mu Bóg spokój w duszę wlał i siły dodał – to i lepiej. Jako szczerzy przyjaciele, powinniśmy się z tego cieszyć…

To rzekłszy Wołodyjowski konia spiął i posunął się naprzód ku Skrzetuskiemu, a zaś Zagłoba jechał czas jakiś w milczeniu wedle pana Podbipięty.

– Czy wasze153 nie tego mniemania, co i ja, że gdyby nie amory, siła154 złego nie stałaby się na świecie?

– Co komu Pan Bóg przeznaczył, to go i tak nie minie – odparł Litwin.

– A waćpan to nigdy g'rzeczy155 nie odpowiesz. To inna sprawa, a to inna. Przez cóż Troja zburzona? hę? Albo to i ta wojna nie o ryżą kosę156? Zachciało się Chmielowi Czaplińskiej czy też Czaplińskiemu Chmielnickiej157, a my dla ich żądz grzesznych karki kręcimy.

– Bo to niepoczciwe amory; ale są i zacne, od których chwała boża się przymnaża.

– Teraześ waćpan lepiej utrafił. A prędkoż sam w onej winnicy pracować poczniesz? Słyszałem, żeć szarfą na wojnę przewiązano.

– Braciaszku!… braciaszku!…

– Ale trzy głowy na zawadzie stają, co?

– Ach! tak ono i jest!

– To ci powiem: machnij dobrze i utnij od razu: Chmielnickiemu, chanowi158 i Bohunowi.

– Żeby się to tylko chcieli ustawić! – odrzekł rozrzewnionym głosem pan Longin wznosząc ku niebu oczy.

Tymczasem Wołodyjowski jechał długo wedle Skrzetuskiego i spoglądał w milczeniu spod hełmu na jego martwą twarz, aż wreszcie trącił strzemieniem w jego strzemię.

– Janie – rzekł – źle, że się tak zapamiętywasz.

– Ja się nie zapamiętywam, jeno się modlę – odpowiedział Skrzetuski.

– Święta to jest i chwalebna rzecz, aleś ty nie zakonnik, byś na samej modlitwie poprzestawał.

Pan Jan zwrócił z wolna swoją męczeńską twarz ku Wołodyjowskiemu i spytał głuchym, pełnym śmiertelnej rezygnacji głosem:

– Powiedzże, Michale, co mnie pozostaje więcej, jak habit?…

– Pozostaje ci ją ratować – odpowiedział Wołodyjowski.

– Tak też i uczynię do ostatniego oddechu. Ale choćbym ją też i żywą odnalazł, zali159 to nie będzie za późno? Strzeż mnie, Boże, bo o wszystkim mogę myśleć, tylko nie o tym, strzeż, Boże, rozumu mojego! Już ja niczego więcej nie pragnę, jeno wyrwać ją z tych rąk potępionych, a potem niech ona znajdzie taki przytułek, jakiego i ja będę szukał160. Widać woli bożej nie było… Daj mnie się modlić, Michale, a krwawiącej rany nie tykaj…

Wołodyjowskiemu ścisnęło się serce; chciał jeszcze, było, go pocieszać, o nadziei mówić, ale słowa nie chciały mu przejść przez gardło; i jechali dalej w głuchym milczeniu, tylko wargi pana Skrzetuskiego poruszały się szybko w modlitwie, przez którą chciał widocznie myśli okropne odpędzić, a małego rycerza, gdy spojrzał przy świetle księżyca na tę twarz, aż strach zdjął, bo mu się wydało, że to jest zupełnie twarz mnicha, surowa, wynędzniała przez posty i umartwienia.

 

A wtem ów głos znowu zaczął śpiewać w tylnych szeregach:

 
Znajdziesz po wojnie, niebożę,
Znajdziesz po wojnie,
Pustki z powrotem w komorze,
Ran w skórze hojnie.
 

Rozdział V

Pan Skrzetuski szedł ze swym podjazdem w ten sposób, że we dnie wypoczywał w lasach i jarach, pilnie rozstawiając straże, a nocami tylko posuwał się naprzód. Zbliżywszy się do jakiej wioski, zwykle otaczał ją tak, aby noga nie wyszła, brał żywność, paszę dla koni, a przede wszystkim zbierał wieści o nieprzyjacielu, po czym wychodził, nie czyniąc ludziom nic złego, wyszedłszy zaś zmieniał nagle drogę, aby nieprzyjaciel nie mógł się we wsi dowiedzieć, w którą podjazd udał się stronę. Celem wyprawy było: dowiedzieć się, czy Krzywonos161 ze swymi czterdziestoma tysiącami ludzi oblega dotąd Kamieniec162, czy też, rzuciwszy bezowocne oblężenie, idzie w pomoc Chmielnickiemu, aby razem z nim stanąć do walnej rozprawy, a dalej: co robią dobrudzcy Tatarzy163? – czy już Dniestr przeszli i połączyli się z Krzywonosem, czy z tamtej strony jeszcze leżą? Ważne to były dla obozu polskiego wiadomości i regimentarze sami powinni się byli o nie starać, ale że nie przyszło im to, jako niedoświadczonym ludziom, do głowy, przeto książę wojewoda ruski wziął na siebie ten ciężar. Jeżeliby bowiem pokazało się, że Krzywonos wraz z białogrodzkimi164 i dobrudzkimi hordami porzucił oblężenie nie zdobytego Kamieńca i do Chmielnickiego dążył – tedy należało jak najprędzej na tego ostatniego uderzać, zanimby do najwyższej potęgi nie wyrósł. Tymczasem generał-regimentarz, książę Dominik Zasławski-Ostrogski165, nie śpieszył się i w chwili wyjazdu Skrzetuskiego dopiero za dwa lub trzy dni spodziewano się go w obozie. Widocznie ucztował swym zwyczajem po drodze i miał się dobrze, a tymczasem mijała najlepsza pora złamania potęgi Chmielnickiego i książę Jeremi rozpaczał na myśl, że jeśli wojna tak dalej prowadzoną będzie, to nie tylko Krzywonos i ordy zadniestrzańskie na czas do Chmielnickiego przybędą, ale i sam chan na czele wszystkich sił perekopskich, nohajskich i azowskich.

Jakoż i były wieści w obozie, że chan już Dniepr przebył i że w dwieście tysięcy koni dzień i noc na zachód dąży, a książę Dominik nie przybywał i nie przybywał.

Coraz też było prawdopodobniejszym, że wojska stojące pod Czołhańskim Kamieniem muszą stanąć do rozprawy z potęgą pięćkroć liczniejszą i że w razie klęski regimentarzy nic już nie przeszkodzi nieprzyjacielowi wtargnąć do serca Rzeczypospolitej, pod Kraków i Warszawę.

Krzywonos tym był niebezpieczniejszy, że na wypadek gdyby regimentarze chcieli się posunąć w głąb Ukrainy, on, idąc spod Kamieńca wprost na północ aż pod Konstantynów166, mógł im zagrozić odwrót, a w każdym razie wówczas byliby wzięci we dwa ognie. Przeto pan Skrzetuski postanowił nie tylko wywiedzieć się o Krzywonosie, ale go i powstrzymać. Przejęty ważnością swego zadania, od którego spełnienia los całego wojska w części zależał, ważył porucznik chętnie życie swoje i swoich żołnierzy; jednakowoż przedsięwzięcie owo i tak za szalone poczytywanym być by mogło, gdyby młody rycerz miał zamiar wstępnym bojem w pięćset ludzi powstrzymać czterdziestotysięczną Krzywonosową watahę posiłkowaną przez białogrodzkie i dobrudzkie ordy. Ale pan Skrzetuski zbyt był doświadczonym żołnierzem, aby się na szaleństwa rzucać – i wiedział doskonale, że w razie bitwy w godzinę fala przejdzie po trupach jego i towarzyszów167 – chwycił się więc innych środków. Oto naprzód rozpuścił wieść między własnymi żołnierzami, że idą tylko jako przednia straż całej dywizji strasznego księcia, i wieść tę rozpuszczał wszędzie, we wszystkich chutorach168, wioskach i miasteczkach, które wypadało mu przechodzić. Jakoż rozeszła się ona lotem błyskawicy wzdłuż Zbrucza, Smotrycza, Studzienicy, Uszki, Kałusiku169, z ich biegiem dostała się do Dniestru i leciała dalej, jakby wiatrem gnana, od Kamieńca aż do Jahorlika170. Powtarzali ją baszowie171 tureccy w Chocimiu172 i Zaporożcy w Jampolu, i Tatarzy w Raszkowie173. I znowu rozległ się ów znany okrzyk: „Jarema idzie!”, od którego zamierały serca zbuntowanego ludu, któren drżał z przerażenia, niepewny dnia ani godziny.

A nikt nie wątpił w prawdę wieści. Regimentarze uderzą na Chmiela, a Jarema na Krzywonosa – to leżało w porządku rzeczy. Sam Krzywonos uwierzył i ręce mu opadły. Co miał robić? Ruszyć na księcia? Toż pod Konstantynowem inny duch był w czerni174 i większe siły, a jednak zostali pobici, zdziesiątkowani, ledwie z życiem uszli. Krzywonos był pewien, że jego mołojcy175 będą się bili jak wściekli przeciw każdym innym wojskom Rzeczypospolitej i przeciw każdemu innemu wodzowi, ale za zbliżeniem się Jaremy – pierzchną jak stado łabędzi przed orłem, jak stepowe puchy przed wiatrem.

Czekać księcia pod Kamieńcem było jeszcze gorzej. Krzywonos postanowił rzucić się na wschód, aż hen! ku Bracławowi176, ominąć swego złego ducha i dążyć do Chmielnickiego. Pewnym był wprawdzie, że tak kołując, na czas nie zdąży, ale przynajmniej na czas się o rezultacie dowie i o własnym ratunku pomyśli.

A wtem przyleciały z wiatrem nowe wieści, że Chmielnicki już pobit; puszczał je – jak i poprzednie – umyślnie pan Skrzetuski; wówczas w pierwszej chwili nie wiedział już nieszczęsny watażka177, co począć.

Następnie postanowił tym bardziej na wschód ruszyć, jak najdalej się w stepy posunąć: może też spotka Tatarów i przy nich się schroni?

Ale przede wszystkim chciał się upewnić, dlatego pilnie wypatrywał między swymi pułkownikami, kogo by znalazł na wszystko gotowego a pewnego, by go z podjazdem po języka wysłać. Ale wybór był trudny, chętnych brakło, i trzeba było koniecznie znaleźć takiego człowieka, któren by na wypadek dostania się w ręce nieprzyjaciela, ni pieczony ogniem, ni nawlekany na pal, ni łamany kołem, nie wydał planów ucieczki.

Na koniec Krzywonos znalazł.

Pewnej nocy kazał wołać do siebie Bohuna i rzekł mu:

– Słysz, Jurku, mój przyjacielu! Idzie na nas Jarema z potęgą wielką, zginąć przyjdzie nieszczęsnym!

– Słyszałem i ja, że idzie. My już z wami, bat'ku178, o tym mówili; ale czemu nam ginąć?

– Ne zderżymo179. Innemu by zdzierżyli, Jaremie nie. Mołojcy się jego boją.

– A ja się jego nie boję, ja mu pułk w Wasiłówce na Zadnieprzu wyciął.

– Wiem ja to, że ty się jego nie boisz. Twoja sława kozacka, mołojecka, warta jego kniaziowej, ale ja mu bitwy dać nie mogę, bo mołojcy nie zechcą… Przypomnij, co na radzie mówili, jako się na mnie do szabel i kiścieni180 rzucali, że ich na rzeź chcę prowadzić.

– To idźmy do Chmiela, tam zażyjemy krwi i zdobyczy.

– Mówią, że Chmiel już od regimentarzy pobit.

– Temu ja nie wierzę, ojcze Maksymie. Chmiel lis, bez Tatarów nie uderzy na Lachów.

– Tak i ja myślę, ale trzeba wiedzieć. Wtedy by my wrażego181 Jaremę obeszli i z Chmielem się połączyli, ale trzeba wiedzieć! Ot, żeby się kto Jaremy nie bał, a z podjazdem poszedł i języka porwał, ja by mu czapkę czerwonych złotych nasypał.

– Ja pójdę, ojcze Maksymie, nie czerwonych szukać, ale sławy kozackiej, mołojeckiej!

– Ty drugi po mnie ataman, a ty chcesz iść? Będziesz ty jeszcze pierwszym atamanem nad Kozakami, nad dobrymi mołojcami, bo ty się Jaremy nie boisz. Idźże ty, sokole, a potem, czego chcesz, żądaj. No, ja ci powiem: żeby ty nie poszedł, to ja by poszedł sam, ale mnie nie można.

– Nie można, bo jakbyście wy, ojcze, wyszli, tak by mołojcy krzyknęli, że hołowu spasajete182, i rozlecieliby się na cały świat; a jak ja pójdę, tak im serca przybędzie.

– A siła183 komunika184 ci dać?

– Nie wezmę ja dużo, z małą watahą łatwiej się ukryć i podejść… ale z pięciuset dobrych mołojców dajcie, a już moja głowa, że wam języków przywiozę, i nie pocztowych185, ale towarzyszów186, od których się wszystkiego dowiecie.

– Jedźże zaraz. Z Kamieńca już z dział biją na radość i na spasenie Lacham187, a na pohybel188 nam, niewinnym.

Bohun odszedł i zaraz jął gotować się do drogi. Mołojcy jego, jako nieodmiennie bywało w takich okazjach, pili na zabój, „nim śmierć-matka przytuli”, on zaś pił z nimi, aż parskał gorzałką, szalał, hulał, następnie kazał beczkę dziegciu189 zatoczyć i jak był w altembasach190 i sajetach191, rzucił się w nią we wszystkim, zanurzył się raz, drugi, wraz z głową – i wykrzyknął:

– Czarny ja teraz jako noc-matka, lackie192 oczy nie dojrzą!

I wytarzawszy się na perskich kobiercach zdobycznych, skoczył na koń i pojechał, i za nim poczłapali śród pomroki nocnej wierni mołojcy przeprowadzani okrzykiem:

– Na sławu! Na szczastie193!

Tymczasem pan Skrzetuski dotarł już do Jarmoliniec194; tam trafiwszy na opór, sprawił krwawy chrzest mieszczanom i zapowiedziawszy, że nazajutrz kniaź Jarema nadejdzie, dał odpoczynek strudzonym koniom i żołnierzom.

Po czym zebrawszy na naradę towarzyszów195 rzekł im:

– Dotąd Bóg nam szczęści. Miarkuję też po terrorze, jaki chłopstwo ogarnia, iż zgoła mają nas za przednią straż książęcą i wierzą, że cała potęga idzie za nami. Ale musimy pomyśleć, aby się zaś nie obaczyli widząc, iż jedna kupa wszędzie chodzi.

– A długoż my tak będziem chodzić? – spytał pan Zagłoba.

– Póki o Krzywonosie nie będziem wiedzieć, co postanowił.

– Ba, to i na bitwę może do obozu nie zdążymy.

– Być to może… – odrzekł pan Skrzetuski.

– Mości panie, wielcem z tego nierad – rzekł szlachcic. – Zaprawiło się trocha ręce na hultajstwie pod Konstantynowem196, zdobyło się tam coś na nich. Ale to psu mucha!… palce świerzbią…

– Może tu waszeć więcej bitew zażyjesz, niż sam myślisz – odparł poważnie pan Skrzetuski.

– O! a to quo modo197? – pytał dość niespokojnie Zagłoba.

– Bo lada dzień możem się natknąć na nieprzyjaciela, a choć nie po to tu jesteśmy, by mu orężem drogę zagradzać, przecie wypadnie się bronić. Ale wracam do materii: trzeba nam więcej kraju zająć, aby w kilku miejscach na raz o nas wiedziano, tu i owdzie opornych wyciąć, by się groza rozniosła, a wszędy wieści puszczać; dlatego mniemam, iż wypadnie nam się rozdzielić.

– Tak i ja mniemam – rzecze Wołodyjowski – będziem im się w oczach mnożyć, i ci, co uciekną do Krzywonosa, o krociach będą gadali.

– Mości poruczniku, waszmość tu wodzem, tedy rozporządź – rzekł Podbipięta.

– Pójdę ja na Zinków198 ku Sołodkowcom, a jak będę mógł, to dalej – mówił Skrzetuski. – Waćpan, mości namiestniku Podbipięto, idź prosto na dół ku Tatarzyskom; ty, Michale, podejdź pod Kupin199, a pan Zagłoba dotrze do Zbrucza200 koło Satanowa201.

– Ja? – rzecze pan Zagłoba.

– Tak jest. Waćpan człowiek przemyślny i pełen fortelów; myślałem, że chętnie podejmiesz się tej imprezy, ale jeśli nie, to czwarty oddział weźmie Kosmacz, wachmistrz.

– Weźmie, ale pod moją komendą! – zawołał Zagłoba, którego nagle olśniła myśl, iż będzie wodzem osobnego oddziału. – Jeślim się pytał dlaczego, to, że mi się żal było z wami rozłączać.

– Czy jeno masz waćpan eksperiencję202 w rzeczach wojskowych? – spytał Wołodyjowski.

– Czy mam eksperiencję? Jeszcze żaden bocian nie myślał o tym, aby z waści prezent ojcu i matce zrobić, gdym ja już większe podjazdy, jako ten cały jest, wodził. Wiek życia w wojsku przesłużyłem i dotąd bym służył, gdyby nie to, że jak mnie raz spleśniały suchar w brzuchu stanął, to mi trzy lata siedział. Musiałem za bezoarem203 do Galaty204 jeździć, o której peregrynacji205 szczegółowo waćpanom w swoim czasie opowiem, gdyż; teraz pilno mi w drogę.

– Jedź więc waćpan, a wieści przed sobą puszczaj, że Chmielnicki już pobit i że książę Płoskirów206 już minął – rzekł pan Skrzetuski. – Lada jakiego języka nie bierz, ale gdybyś napotkał podjazdy spod Kamieńca, to staraj się porwać takich, którzy by o Krzywonosie mogli dać wiadomość, bo ci, których mamy, dają relacje sprzeczne.

– Obym samego Krzywonosa napotkał! Niechby mu przyszła chętka na podjazd wyjechać, zadałżebym mu pieprzu z imbierem! Nie bójcie się, waszmościowie, nauczę ja hultajów śpiewać – ba, nawet i tańcować!

– We trzech dniach zjedziem się na powrót w Jarmolińcach, a teraz każdy w swoją drogę! – rzekł Skrzetuski. – A ludzi proszę waszmościów oszczędzać.

– We trzech dniach w Jarmolińcach! – powtórzyli Zagłoba, Wołodyjowski i Podbipięta.

136moderacja (z łac.) – opanowanie, umiarkowanie. [przypis redakcyjny]
137de facto (łac.) – faktycznie. [przypis redakcyjny]
138sprawować – zarządzać. [przypis redakcyjny]
139Konstantynów (dziś ukr.: Starokonstantyniw) – miasto w środkowo-zachodniej części Ukrainy, założone w XVI w. przez magnatów Ostrogskich, twierdza obronna przeciw najazdom tatarskim. [przypis redakcyjny]
140siła (starop.) – dużo, wiele. [przypis redakcyjny]
141chorągiew wołoska – oddział lekkiej jazdy, sprawdzającej się dobrze w pościgach i zwiadach; w chorągwiach tych służyli często żołnierze z Wołoszczyzny, ale także Polacy i Ukraińcy; Wołoszczyzna – państwo na terenach dzisiejszej płd. Rumunii, rządzone przez hospodara i zależne od Imperium Osmańskiego. [przypis redakcyjny]
142periculosa (łac.) – niebezpieczna. [przypis redakcyjny]
143cechować – wypalać gorącym żelazem znak rozpoznawczy właściciela na skórze zwierzęcia. [przypis redakcyjny]
144nadziak – broń o kształcie zaostrzonego młotka, służąca w bitwie do rozbijania zbroi przeciwnika. [przypis redakcyjny]
145Zasławski-Ostrogski, Władysław Dominik (1618–1656) – książę, koniuszy wielki koronny i starosta łucki, jeden z najbogatszych magnatów Korony. [przypis redakcyjny]
146sub tutela (łac.) – pod opieką. [przypis redakcyjny]
147exemplum (łac.) – na przykład. [przypis redakcyjny]
148afekt (z łac.) – uczucie; tu: miłość. [przypis redakcyjny]
149pocztowy – członek pocztu, sługa. [przypis redakcyjny]
150dysymiluje (z łac.) – ukrywa, przemilcza. [przypis redakcyjny]
151negligenter (łac.) – niedbale, obojętnie. [przypis redakcyjny]
152mens, mentis (łac.) – umysł, rozsądek; zdrowie psychiczne, tu B. lp mentem. [przypis redakcyjny]
153wasze – skrót od: wasza miłość pan. [przypis redakcyjny]
154siła (daw.) – wiele, dużo. [przypis redakcyjny]
155g'rzeczy (starop.) – do rzeczy, rozsądnie, na temat. [przypis redakcyjny]
156o ryżą kosę – o rudy warkocz; tj. o ładną kobietę. [przypis redakcyjny]
157Zachciało się Chmielowi Czaplińskiej czy też Czaplińskiemu Chmielnickiej – powstanie Chmielnickiego poprzedził konflikt pomiędzy nim a Czaplińskim o nieznaną z imienia kobietę, zwaną „Heleną kresową” (w nawiązaniu do Heleny Trojańskiej), która najpierw była kochanką Chmielnickiego, a potem żoną Czaplińskiego. [przypis redakcyjny]
158chan – władca Tatarów, Islam III Girej (1606–1654). [przypis redakcyjny]
159zali (starop.) – czy. [przypis redakcyjny]
160niech ona znajdzie taki przytułek, jakiego i ja będę szukał – tj. klasztor. [przypis redakcyjny]
161Krzywonos, Maksym (ukr. Krywonis, zm. 1648) – jeden z przywódców powstania Chmielnickiego, brał udział w bitwach pod Korsuniem i pod Piławcami, zdobył Bar, Krzemieniec i Połonne oraz Wysoki Zamek we Lwowie, gdzie zmarł kilka dni po bitwie. [przypis redakcyjny]
162Kamieniec Podolski – miasto i zamek w płd.-zach. części Ukrainy, ok. 140 km na południe od Tarnopola i Zbaraża; naturalna twierdza w zakolu rzeki Smotrycz opierała się oblężeniom tureckim i kozackim aż do 1672 r.; po panowaniu tureckim (1672–1699) pozostał w Kamieńcu muzułmański minaret przy katedrze św. Piotra i Pawła. [przypis redakcyjny]
163dobrudzcy Tatarzy – orda tatarska z zachodu, terenów dzisiejszej Mołdawii i płd. Ukrainy. [przypis redakcyjny]
164białogrodzka orda – Tatarzy, mieszkający w Białogrodzie; Białogród a. Akerman (dziś ukr.: Biłhorod-Dnistrowskij) – miasto położone nad limanem Dniestru, ok. 20 km od Morza Czarnego, na terenie dzisiejszej płd. Ukrainy, ok. 50 km na płd. zach. od Odessy, założone w VI w. p.n.e. jako kolonia grecka, w XVII i XVIII w. w rękach tatarskich. [przypis redakcyjny]
165Zasławski-Ostrogski, Władysław Dominik (1618–1656) – książę, koniuszy wielki koronny i starosta łucki, jeden z najbogatszych magnatów Korony. [przypis redakcyjny]
166Konstantynów (dziś ukr.: Starokonstantyniw) – miasto w środkowo-zachodniej części Ukrainy, założone w XVI w. przez magnatów Ostrogskich, twierdza obronna przeciw najazdom tatarskim. [przypis redakcyjny]
167towarzyszów – dziś popr. forma D. lm: towarzyszy. [przypis redakcyjny]
168chutor a. futor – pojedyncze gospodarstwo, oddalone od wsi; przysiółek. [przypis redakcyjny]
169Zbrucz, Smotrycz, Studzienica, Uszka, Kałusik – rzeki w zach. części Ukrainy, w dorzeczu Dniestru. [przypis redakcyjny]
170Jahorlik – rzeka w płd.-zach. części Ukrainy, lewy dopływ Dniestru; miasteczko i stanica wojskowa u ujścia rzeki Jahorlik do Dniestru, ok. 150 km na płd. od Bracławia, wówczas przy granicy z Mołdawią i Turcją, dziś na terenie Mołdawii. [przypis redakcyjny]
171basza a. pasza (z tur.) – wysoki urzędnik turecki; pan. [przypis redakcyjny]
172Chocim (ukr. Chotyn) – miasto i twierdza nad Dniestrem, ok. 20 km na południe od Kamieńca Podolskiego, wówczas na granicy z podporządkowaną Turkom Mołdawią, dziś w płd.-zach. części Ukrainy. [przypis redakcyjny]
173Raszków – miasteczko nad Dniestrem, dziś na terenie płn. Mołdawii. [przypis redakcyjny]
174czerń – chłopstwo. [przypis redakcyjny]
175mołojec (ukr.) – młody, dzielny mężczyzna, zuch; tu: Kozak. [przypis redakcyjny]
176Bracław – miasto i stolica województwa, należącego do Rzeczypospolitej, dziś miasteczko w centralnej części Ukrainy, ok. 60 km na płd. wschód od Winnicy. [przypis redakcyjny]
177watażka – dowódca oddziału kozaków lub bandy rozbójników. [przypis redakcyjny]
178bat'ku (ukr.) – ojcze. [przypis redakcyjny]
179Ne zderżymo (ukr.) – nie damy rady, nie wytrzymamy. [przypis redakcyjny]
180kiścień – rodzaj broni, złożonej z trzonka i kolczastej kuli na łańcuchu. [przypis redakcyjny]
181wraży (z ukr.) – wrogi, nienawistny. [przypis redakcyjny]
182hołowu spasajete (ukr.) – (własną) głowę ratujecie. [przypis redakcyjny]
183siła (starop.) – dużo, wiele. [przypis redakcyjny]
184komunik (daw.) – jeździec, kawalerzysta. [przypis redakcyjny]
185pocztowy – członek pocztu, sługa. [przypis redakcyjny]
186towarzyszów – dziś popr. forma B. lm: towarzyszy; towarzysz – rycerz, szlachcic. [przypis redakcyjny]
187na spasenie Lacham (z ukr.) – na ratunek Polakom. [przypis redakcyjny]
188na pohybel (ukr.) – na zgubę, na śmierć. [przypis redakcyjny]
189dziegieć – lepka, gorzka substancja pochodzenia roślinnego, używana jako smar, klej, impregnat, lek przeciw chorobom skóry i in. [przypis redakcyjny]
190altembas – kosztowna tkanina z wypukłymi wzorami, przetykana złotymi nićmi, rodzaj brokatu aksamitnego. [przypis redakcyjny]
191sajeta (daw.) – cienkie, kosztowne sukno. [przypis redakcyjny]
192lacki (z daw. ukr.) – polski. [przypis redakcyjny]
193Na sławu! Na szczastie (ukr.) – na sławę, na szczęście. [przypis redakcyjny]
194Jarmolińce – miasteczko w zach. części Ukrainy, ok. 100 km na płd. wschód od Zbaraża. [przypis redakcyjny]
195towarzyszów – dziś popr. forma B. lm: towarzyszy. [przypis redakcyjny]
196Konstantynów (dziś ukr.: Starokonstantyniw) – miasto w środkowo-zachodniej części Ukrainy, założone w XVI w. przez magnatów Ostrogskich, twierdza obronna przeciw najazdom tatarskim. [przypis redakcyjny]
197quo modo (łac.) – w jaki sposób. [przypis redakcyjny]
198Zinków – miasto (dziś wieś) w centralnej części Ukrainy, ok. 20 km na płd. wschód od Jarmoliniec. [przypis redakcyjny]
199Kupin – wieś w centralnej części Ukrainy, ok. 20 km na płd. zachód od Jarmolińców. [przypis redakcyjny]
200Zbrucz – rzeka w zach. części Ukrainy, dopływ Dniepru; w latach 1921–1939 rzeka stanowiła granicę państwową między Polską a Związkiem Radzieckim. [przypis redakcyjny]
201Satanowa – miasteczko w centralnej części Ukrainy, ok. 40 km na zachód od Jarmoliniec. [przypis redakcyjny]
202eksperiencja (z łac.) – doświadczenie. [przypis redakcyjny]
203bezoar – substancja powstała w żołądku zwierzęcym z niestrawionych włókien roślinnych i sierści, uważana w średniowieczu za odtrutkę na dolegliwości żołądkowe. [przypis redakcyjny]
204Galata – dziś dzielnica Stambułu, położona po europejskiej stronie cieśniny Bosfor, dawniej osobne miasto tureckie. [przypis redakcyjny]
205peregrynacja (z łac.) – podróż, pielgrzymka. [przypis redakcyjny]
206Płoskirów (dziś: Chmielnicki) – miasto w zach. części Ukrainy, położone nad rzeką Boh, w połowie drogi między Tarnopolem a Winnicą, ok. 25 km na północ od Jarmoliniec. [przypis redakcyjny]