Za darmo

Krzyżacy, tom drugi

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Nie sprzeczam się i ja też, że prawda – rzekł Maćko – i sam takową myśl miałem, jeno u mnie pierwsza rozwaga, a gęba potem.

To rzekłszy, kazał zawrócić taborkowi ku mazowieckiej granicy. W czasie drogi Jagienka raz po raz podjeżdżała do wozu, na którym leżał Jurand, bojąc się, aby nie zamarł we śnie.

– Nie poznałem go – mówił Maćko – ale i nie dziwota. Chłop był jak tur594! Powiadali o nim Mazurowie, że on jeden między nimi mógłby się był z samym Zawiszą595 potykać – a teraz iście596 kościotrup.

– Chodziły słuchy – rzekł Czech – że go mękami zmożyli, ale poniektóry i wierzyć nie chciał, by zaś chrześcijanie tak mieli postąpić z pasowanym rycerzem, który też świętego Jerzego ma za patrona.

– Bóg dał, że go Zbyszko choć w części pomścił. No, ale patrzcie, jakowa jest między nami a nimi różnica. Prawda! Z czterech psubratów trzech już legło – ale w bitwie legli i nikt żadnemu języka w niewoli nie obrzezał597 ani też oczu nie wyłuskiwał.

– Bóg ich pokarze – rzekła Jagienka.

Lecz Maćko zwrócił się do Czecha:

– A tyś jak go uznał598?

– Zrazum go też nie uznał, chociażem go później, panie, od was widział.

Ale mi coś tam chodziło po głowie i im więcej mu się przypatrywałem, tym więcej chodziło… Ba! brody nie miał ni białych włosów, możny był pan a potężny; jakoże go było w takim dziadzie uznać! Ale gdy panienka rzekła, że jedziem do Szczytna, a on wyć począł, zaraz mi się oczy otwarły.

Maćko zamyślił się.

– Ze Spychowa trzeba by go księciu zawieść, który przecież takiej krzywdy znacznemu człowiekowi wyrządzonej płazem puścić nie może.

– Wyprą się, panie; porwali mu zdradą dziecko i wyparli się599, a o panu ze Spychowa powiedzą, że w bitwie i język, i rękę, i oczy utracił.

– Słusznie – rzekł Maćko. – Toćże oni i samego księcia600 swego czasu porwali. Nie może on z nimi wojować, bo nie podoła, chybaby mu nasz król pomógł. Gadają ludzie i gadają o wielkiej wojnie, a tu ani małej nie ma.

– Jest z księciem Witoldem601.

– Chwalić Boga, że choć ten ich za nic ma… Hej! Kniaź602 Witold to mi kniaź! A chytrością go też nie zmogą603, bo on jeden chytrzejszy niż oni wszyscy razem. Bywało, przycisną go, psiajuchy, tak, że zguba nad nim jako miecz nad głową, a on się jako wąż wyśliźnie i zaraz ich ukąsi… Strzeż go się, gdy cię bije, ale bardziej się strzeż, gdy cię głaszcze.

– Takiż on jest ze wszystkimi?

– Nie ze wszystkimi, jeno z Krzyżaki. Z innymi dobry i hojny kniaź!

Tu zamyślił się Maćko, jakby chcąc lepiej sobie Witolda przypomnieć.

– Całkiem to inny człowiek niż tutejsi książęta – rzekł wreszcie. – Powinien był Zbyszko do niego się udać, bo i pod nim, i przez niego najwięcej można przeciw Krzyżakom wskórać.

Po chwili zaś dodał:

– Kto wie, czy się tam jeszcze obaj nie znajdziem, gdyż tam i pomstę można mieć najsłuszniejszą.

Potem znów mówili o Jurandzie, o jego nieszczęsnym losie i niewypowiedzianych krzywdach, jakich od Krzyżaków doznał, którzy naprzód bez żadnej przyczyny zamordowali mu umiłowaną żonę, a potem zemstą płacąc za zemstę, porwali dziecko – i samego umęczyli tak okrutnymi mękami, że i Tatarzy nie umieliby lepszych obmyślić. Maćko i Czech zgrzytali zębami na myśl, że nawet i w wypuszczeniu go na wolność było nowe wyrachowane okrucieństwo. Stary rycerz obiecywał też sobie w duszy, że postara się wywiedzieć dobrze, jako to wszystko było, a potem zapłacić z nawiązką.

Na takich rozmowach i myślach schodziła im droga do Spychowa. Po dniu pogodnym nastała noc cicha, gwieździsta, więc nie zatrzymywali się nigdzie na nocleg, trzykrotnie tylko popaśli obficie konie, po ciemku jeszcze przejechali granicę i nad ranem stanęli pod wodzą najętego przewodnika na ziemi spychowskiej. Stary Tolima trzymał widocznie tam wszystko żelazną ręką, gdyż zaledwie zapuścili się w las, wyjechało naprzeciw dwóch zbrojnych pachołków, którzy jednak, widząc nie żadne wojsko, lecz niewielki poczet, nie tylko przepuścili ich bez pytania, ale przeprowadzili przez niedostępne dla nie znających miejscowości rozlewiska i moczary.

W gródku przyjęli gości Tolima i ksiądz Kaleb. Wieść, że pan przybył, przez zbożnych604 ludzi odwiezion, błyskawicą rozleciała się między załogą. Dopieroż gdy zobaczyli, jakim wyszedł z rąk krzyżackich – wybuchła taka burza gróźb i wściekłości, że gdyby w podziemiach spychowskich znajdował się jeszcze jaki Krzyżak, żadna moc ludzka nie zdołałaby go wybawić od strasznej śmierci.

Konni „parobje” chcieli i tak zaraz siadać na koń, skoczyć ku granicy, złapać co się da Niemców i głowy ich rzucić pod nogi panu, ale okiełznał605 tę ich chęć Maćko, który wiedział, że Niemcy siedzą po miasteczkach i gródkach, a wieśniacza ludność tej samej jest krwi, jeno że pod obcą przemocą606 żyje. Ale ani ów rozgwar, ani okrzyki, ani skrzypienie żurawi studziennych nie zdołały rozbudzić Juranda, którego z wozu przeniesiono na skórze niedźwiedziej do jego izby na łoże. Został przy nim ksiądz Kaleb, przyjaciel od dawnych lat, a tak jak rodzony607 kochający, który począł błagalną modlitwę, aby Zbawiciel świata wrócił nieszczęsnemu Jurandowi i oczy, i język, i rękę.

 

Znużeni drogą podróżni poszli też po spożyciu rannego posiłku na spoczynek. Maćko zbudził się dobrze już z południa i kazał pachołkowi przywołać do siebie Tolimę.

I wiedząc poprzednio od Czecha, że Jurand przed wyjazdem nakazał wszystkim posłuch dla Zbyszka i że mu dziedzinę na Spychowie przez usta księdza przekazał, rzekł do starego głosem zwierzchnika:

– Jam jest stryj waszego młodego pana i póki nie wróci, moje tu będą rządy.

Tolima schylił swą siwą głowę, nieco do głowy wilczej podobną, i otoczywszy dłonią ucho, zapytał:

– To wyście, panie, szlachetny rycerz z Bogdańca?

– Tak jest – odrzekł Maćko. – Skąd o mnie wiecie?

– Bo się tu was spodziewał i pytał o was młody pan, Zbyszko.

Usłyszawszy to, Maćko zerwał się na równe nogi i zapominając o swej powadze, zakrzyknął:

– Zbyszko w Spychowie?

– Był, panie; dwa dni temu wyjechał.

– Na miły Bóg! skąd przybył i dokąd pojechał?

– Przybył z Malborga, a po drodze był w Szczytnie, dokąd zaś wyjechał, nie powiadał.

– Nie powiadał?

– Może księdzu Kalebowi powiadał.

– Hej, mocny Boże! tośmy się zminęli! – mówił, uderzając się dłońmi po udach, Maćko.

Tolima zaś otoczył dłonią i drugie ucho:

– Jako powiadacie, panie?

– Gdzie jest ksiądz Kaleb?

– U pana starszego, przy łożu.

– Przyzwijcie go! Albo nie… Sam do niego pójdę.

– Przyzwę go! – rzekł stary.

I wyszedł. Lecz nim przyprowadził księdza, weszła Jagienka.

– Chodź tu! Wiesz, co jest! Dwa dni temu był tu Zbyszko.

A ona zmieniła się w jednej chwili na twarzy i nogi przybrane w obcisłe pasiaste nogawiczki608 zadrżały pod nią widocznie.

– Był i pojechał? – pytała z bijącym sercem. – Dokąd?

– Dwa dni temu, a dokąd, może ksiądz wie.

– Trzeba nam za nim! – rzekła stanowczym głosem.

Po chwili wszedł ksiądz Kaleb, który sądząc, że Maćko wzywa go po to, aby zapytać o Juranda, rzekł, uprzedzając pytanie:

– Śpi jeszcze.

– Słyszałem, że Zbyszko tu był? – zawołał Maćko.

– Był. Dwa dni temu wyjechał.

– Dokąd?

– Sam nie wiedział… Szukać… Pojechał ku granicy żmujdzkiej609, gdzie teraz wojna.

– Na miły Bóg, powiadajcie, ojcze, co o nim wiecie!

– Wiem tyle, ilem od niego słyszał. Był w Malborgu i możną610 tam opiekę pozyskał, bo brata mistrzowego, który jest pierwszym między nimi rycerzem. Z jego rozkazania wolno było szukać Zbyszkowi po wszystkich zamkach.

– Juranda i Danuśki?

– Tak, ale Juranda nie szukał, bo mu powiedzieli, że nie żyje.

– Mówcie od początku.

– Zaraz, jeno odetchnę i oprzytomnieję, bo z innego świata powracam.

– Jak to z innego świata?

– Z tego świata, do którego na koniu nie zajedzie, ale na modlitwie zajedzie… i od nóg Pana Chrystusowych, u których prosiłem o zmiłowanie nad Jurandem.

– Cuduście prosili? Macież tę moc? – zapytał z wielką ciekawością Maćko.

– Mocy nijakiej nie mam, ale ją Zbawiciel ma, któren611 jeśli zechce, powróci Jurandowi i oczy, i język, i rękę…

– Byle chciał, to jużci że i potrafi – odrzekł Maćko – wszelako nie o byle coście prosili.

Ksiądz Kaleb nie odpowiedział nic, może nie dosłyszał, gdyż oczy miał jeszcze jakby nieprzytomne i istotnie widać było, iż się poprzednio całkiem w modlitwie zapamiętał.

Więc zakrył teraz twarz rękoma i czas jakiś siedział w milczeniu. Wreszcie wstrząsnął się, przetarł dłońmi oczy i źrenice, po czym rzekł:

– Teraz pytajcie.

– Jakim sposobem pozyskał sobie Zbyszko wójta sambińskiego612.

– Już on nie jest wójtem sambińskim…

– Mniejsza z tym… Wy miarkujcie, o co pytam, i prawcie, co wiecie.

– Pozyskał go sobie na turnieju. Ulryk rad się w szrankach613 potyka, potykał ci się i ze Zbyszkiem, bo było siła gości rycerskich w Malborgu i mistrz gonitwy wyprawił. Pękł Ulrykowi poprąg614 w siodle i łacno615 go mógł Zbyszko z konia zbić, ale on to ujrzawszy, prasnął glewię616 o ziem i jeszcze chwiejącego się podtrzymał.

– Hej! Ano widzisz! – zawołał Maćko, zwracając się do Jagienki. – Za to go Ulryk pokochał?

– Za to go pokochał. Nie chciał już z nim gonić na ostre ani na tępe kopie i pokochał go. Zbyszko też powiedział mu swoje utrapienia, a ów, że to o cześć rycerską jest dbający, okrutnym gniewem zapłonął i do brata swego, mistrza, Zbyszka na skargę zaprowadził. Bóg da mu za to zbawienie, bo niewielu jest między nimi, którzy miłują sprawiedliwość. Mówił mi też Zbyszko, że pan de Lorche wielce mu dopomógł przez to, iż go tam dla wielkiego rodu i bogactw szanują, a on zasie we wszystkim za Zbyszkiem świadczył.

– A co ze skargi i z onego świadectwa przyszło?

Przyszło to, iż wielki mistrz surowie617 komturowi618 szczytnieńskiemu przykazał, aby wszystkich jeńców i więźniów, jacy są w Szczytnie, duchem619 do Malborga odesłał, samego Juranda nie wyjmując620. Komtur co do Juranda odpisał, iż z ran umarł i tamże przy kościele jest pogrzebion. Innych jeńców odesłał, między którymi była dziewka niedojda621, ale naszej Danusi nie było.

– Wiem od giermka Hlawy – rzekł Maćko – iż Rotgier, ten, który od Zbyszka zabit, też na dworze księcia Januszowym o takiej dziewce-matołce wspominał. Mówił, że ją mieli za Jurandównę, a gdy mu księżna odpowiedziała, że przecie prawą622 Jurandównę znali i widzieli, jako nie była matołka, rzekł: „Iście623 prawda, ale myślelim, że ją złe przemieniło”. – To samo napisał komtur mistrzowi – iże ową dziewkę nie w więzieniu, jeno624 na opiece mieli, wpoprzód ją zbójcom odjąwszy625, którzy przysięgali, że to przemieniona Jurandówna.

 

– I mistrz uwierzył?

– Sam nie wiedział, czyli ma wierzyć, czy nie wierzyć, ale Ulryk jeszcze większym gniewem zapłonął i wymógł na bracie, aby urzędnika zakonnego ze Zbyszkiem do Szczytna posłał, co też się stało. Przyjechawszy do Szczytna, starego komtura już nie zastali, bo na wojnę z Witoldem ku wschodnim zamkom wyruszył, jeno podwójciego, któremu urzędnik kazał wszystkie sklepy626 i podziemia otworzyć. Za czym szukali i szukali, i nic nie znaleźli. Brali też ludzi na spytki. Jeden sam powiedział Zbyszkowi, że od kapelana można się siła dowiedzieć, gdyż kapelan umie kata niemowę wyrozumieć. Ale kata zabrał z sobą stary komtur, a kapelan do Królewca na jakowyś duchowny congressus627 był wyjechał… Oni się tam często zjeżdżają i skargi na Krzyżaków do papieża ślą, bo i księżom chudziętom pod nimi ciężko…

– To mi jeno dziwno, że Juranda nie znaleźli! – zauważył Maćko.

– Bo go widać wprzód628 stary komtur wypuścił. Większa była złość w tym wypuszczeniu, niż żeby mu byli po prostu gardło wzięli629. Chciało im się, żeby pocierpiał przed śmiercią tyle, ba! i więcej, niż człowiek jego stanu wytrzymać może. Ślepy, niemowa i bez prawicy – bójcieże się Boga!… Ni do domu trafić, ni o drogę alboli o chleb poprosić… Myśleli, że zamrze gdzie pod płotem z głodu albo się w jakowej wodzie utopi… Co mu ostawili? Nic, tylko pamięć, kim był, i rozeznanie nędzy. A to przecie męka nad męki… Może tam gdzieś pod kościołem albo przy drodze siedział, a Zbyszko przejeżdżał i nie poznał go. Może i on słyszał głos Zbyszkowy, ale zawołać na niego nie mógł… Hej!… Nie mogę od śluz630!… Cud Bóg uczynił, iżeście go spotkali, i dlatego mniemam631, że i jeszcze większy uczyni, choć Go o niego niegodne i grzeszne wargi moje proszą.

– A cóż Zbyszko więcej powiadał? Dokąd jechał? – pytał Maćko.

– Powiadał tak: „Wiem, iże była Danuśka w Szczytnie, ale oni ją porwali i albo zamorzyli632, albo wywieźli. Stary de Löwe, powiada, to uczynił, i tak mi dopomóż Bóg, jako wprzód nie spocznę, nim go dostanę”.

– Także powiadał? To pewno ku wschodnim komturiom wyjechał, ale tam teraz wojna.

– Wiedział, że wojna, i dlatego do kniazia Witolda pociągnął. Powiadał, iż prędzej przez niego coś przeciw Krzyżakom wskóra niż przez samego króla.

– Do kniazia Witolda! – zawołał zrywając się Maćko.

Po czym zwrócił się do Jagienki:

– Widzisz, co to rozum! Nie gadałżem tego samego? Przepowiadałem jako żywo, że przyjdzie nam iść do Witolda…

– Zbyszko miał nadzieję – ozwał się ksiądz Kaleb – iże Witold do Prus wtargnie i tamtejszych zamków będzie dobywał.

– Jeśli mu dadzą czas, to i nie omieszka633 – odparł Maćko. – No! chwalić Boga, wiemy przynajmniej, gdzie Zbyszka szukać.

– To i trzeba nam zaraz ruszyć! – rzekła Jagienka.

– Cichaj! – zawołał Maćko. – Nie przystoi634 pachołkom z radami się odzywać.

To rzekłszy, spojrzał na nią znacząco, jakby przypominając jej, że jest pachołkiem, a ona upamiętała się635 i umilkła.

Zaś Maćko pomyślał chwilę i rzekł:

– Jużci, Zbyszka teraz najdziem, bo pewnie nie gdzie indziej, tylko przy boku kniazia Witoldowym będzie, ale trzeba by raz wiedzieć, czy on ma jeszcze czego po świecie szukać prócz tych łbów krzyżackich, które ślubował?

– A jakoże to przeznać? – spytał ksiądz Kaleb.

– Żebym wiedział, że ten ksiądz szczytnieński wrócił już z synodu636, to bym go chciał widzieć – odpowiedział Maćko. – Mam listy Lichtensteina i do Szczytna mogę przezpiecznie637 jechać.

– Nie był to ci żaden synod, jeno congressus638 – odparł ksiądz Kaleb – i kapelan dawno już musiał wrócić.

– To dobrze. Zdajcieże resztę na moją głowę… Wezmę z sobą Hlawę, dwóch pachołków z bojowymi końmi od wypadku – i pojadę.

– A potem ku Zbyszkowi? – zapytała Jagienka.

– A potem ku Zbyszkowi, ale tymczasem ty tu ostaniesz i będziesz czekać, dopóki ze Szczytna nie wrócę. Tak też myślę, że więcej nad trzy albo cztery dni nie zabawię. Twarde we mnie gnaty i trud mi nie nowina. Przedtem jeno, was, ojcze Kalebie, o pismo do szczytnieńskiego kapelana poproszę. Łacniej mi zawierzy, jeśli mu list wasz pokażę… że to zawsze jest większa między księżmi podufałość639.

– Ludzie dobrze o tamtym księdzu mówią – rzekł ojciec Kaleb. – I jeżeli kto co wie, to on.

I pod wieczór wygotował640 list, a nazajutrz, nim słońce weszło, nie było już starego Maćka w Spychowie.

Rozdział dwunasty

Jurand rozbudził się z długiego snu w obecności księdza Kaleba i zapomniawszy we śnie, co się z nim działo, a nie wiedząc, gdzie jest, począł macać łoże i ścianę, przy której i łoże stało. Lecz ksiądz Kaleb chwycił go w ramiona i płacząc z rozrzewnienia, począł mówić:

– To ja! Jesteś w Spychowie! Bracie Jurandzie! Bóg cię doświadczył… aleś między swymi… zbożni641 ludzie odwieźli cię… Bracie Jurandzie! Bracie!!…

I przycisnąwszy go do piersi, jął642 całować jego czoło, jego puste oczy, i znów cisnąć do piersi, i znów całować, a ów z początku był jakby odurzony i zdawał się nic nie rozumieć, wreszcie jednak jął wodzić lewą dłonią po czole i głowie, jakby chcąc odgarnąć i rozproszyć ciężkie chmury snu i odurzenia.

– Słyszyszże ty mnie i rozumiesz? – spytał ksiądz Kaleb.

Jurand dał znak głową, że słyszy, po czym dłonią sięgnął po srebrny krucyfiks643, który swego czasu zdobył był na jednym możnym rycerzu niemieckim, zdjął go ze ściany, przycisnął do ust, do piersi i oddał księdzu Kalebowi.

Ów zaś rzekł:

– Rozumiem cię, bracie! On ci zostaje i jako cię wywiódł644 z ziemi niewoli, tak ci i wszystko, coś stracił, wrócić może.

Jurand wskazał ręką ku górze na znak, że wszystko dopiero tam wróconym mu będzie, przy czym załzawiły się znów jego wykapane oczy i ból niezmierny odbił się na jego umęczonej twarzy.

A ksiądz Kaleb, ujrzawszy ów ruch i ową boleść, zrozumiał, że Danuśka już nie żyje, więc klęknął przy łożu i rzekł:

– Wieczny odpoczynek racz jej dać, Panie, a światłość wiekuista niechaj jej świeci, niech odpoczywa w spokoju wiecznym, amen.

Na to ślepy podniósł się i siadłszy na łożu, począł kręcić głową i machać dłonią, jakby chcąc zaprzeczyć i powstrzymać księdza Kaleba, lecz nie mogli się porozumieć, gdyż w tej chwili wszedł stary Tolima, a za nim załoga gródka, karbowi645, przedniejsi i starsi kmiecie646 spychowscy, leśnicy i rybacy, albowiem wieść o powrocie pana rozbiegła się już po całym Spychowie. Ci obejmowali mu kolana, całowali ręce i wybuchali płaczem rzewnym na widok tego kaleki i starca, który w niczym nie przypominał dawnego groźnego Juranda, pogromiciela Krzyżaków i zwycięzcy we wszystkich spotkaniach. Lecz niektórych – tych mianowicie, co chadzali z nim na wyprawy, porywał wicher gniewu, więc oblicza im bladły i stawały się zawzięte. Po chwili poczęli się zbijać w kupy, szeptać, trącać łokciami, popychać, aż wreszcie wysunął się naprzód jeden z załogi gródkowej, a zarazem kowal spychowski, niejaki Sucharz; przystąpił do Juranda, podjął go pod nogi i rzekł:

– Jak was tu przywieźli, panie, zaraz chcieliśmy na Szczytno ruszyć, ale ów rycerz, który was przywiózł, wzbronił. Wy, panie, teraz pozwólcie, bo zaś przez pomsty nie możem ostać. Niech tak będzie, jako drzewiej647 bywało. Darmoć nas nie hańbili i nie będą… Chodziliśmy do nich za waszych rządów, pójdziem i teraz, pod Tolimą alibo i bez niego. Już my Szczytno musimy dobyć i tę sobaczą krew z nich wytoczyć – tak nam dopomóż Bóg!

– Tak nam dopomóż Bóg! – powtórzyło kilkanaście głosów.

– Do Szczytna!

– Krwi nam trzeba!

I wraz648 płomień ogarnął zapalczywe serca mazurskie. Łby poczęły się marszczyć, oczy błyskać, tu i ówdzie ozwało się zgrzytanie zębów. Lecz po chwili głosy i zgrzytania umilkły, a oczy wszystkich wpatrzyły się w Juranda.

Owemu zaś zrazu zakwitły policzki, jakby zagrała w nim dawna zawziętość i dawna bojowa ochota. Podniósł się i znów począł szukać dłonią po ścianie. Ludziom wydało się, że szuka miecza, ale tymczasem palce jego trafiły na krzyż, który ksiądz Kaleb zawiesił był na dawnym miejscu.

Więc zdjął go po raz wtóry ze ściany, po czym twarz mu pobladła; zwrócił się ku ludziom, podniósł ku górze puste jamy oczu i wyciągnął przed się krucyfiks649.

Nastało milczenie. Na dworze czynił się już wieczór. Przez otwarte okna dochodził świergot ptactwa, które układało się do snu na poddaszach gródka i w lipach rosnących na dziedzińcu. Ostatnie czerwone promienie słońca padały, przenikając do izby, na wzniesiony w górę krzyż i na białe włosy Juranda.

Kowal Sucharz popatrzał na Juranda, obejrzał się na towarzyszów, popatrzał raz, drugi, wreszcie przeżegnał się i wyszedł na palcach z izby. Za nim wyszli równie cicho inni i dopiero zatrzymawszy się na dziedzińcu, poczęli między sobą szeptać:

– No i cóż?

– Nie pójdziem czy jak?

– Nie pozwolił!

– Zostawuje650 zemstę Bogu. Widać, że się i dusza w nim zmieniła.

I tak było rzeczywiście.

Ale tymczasem w izbie Juranda został tylko ksiądz Kaleb, stary Tolima, a z nimi Jagienka z Sieciechówną, które ujrzawszy poprzednio całą kupę zbrojnych ludzi, idącą przez dziedziniec, przyszły także zobaczyć, co się dzieje.

Jagienka, śmielsza i pewniejsza siebie od Sieciechówny, przystąpiła teraz do Juranda.

– Bóg wam dopomóż, rycerzu Jurandzie! – rzekła. – To my – my, cośmy was tu z Prus przywieźli.

A jemu na dźwięk jej młodego głosu pojaśniała twarz. Widocznie też przypomniał sobie jeszcze dokładniej wszystko, co zaszło na szczycieńskim gościńcu, bo począł dziękować, kiwając głową i kładąc kilkakrotnie dłoń na sercu. Ona zaś jęła mu opowiadać, jak go spotkali i jak poznał go Czech Hlawa, który jest giermkiem rycerza Zbyszka, i jak wreszcie przywieźli go do Spychowa. Powiedziała też i o sobie, że nosi wraz z towarzyszem miecz i hełm z tarczą za rycerzem Maćkiem z Bogdańca, Zbyszkowym stryjcem, który z Bogdańca na poszukiwanie bratanka wyruszył, a teraz do Szczytna pojechał i za trzy albo cztery dni powróci znów do Spychowa.

Na wzmiankę o Szczytnie Jurand nie wpadł wprawdzie w takie uniesienie jak pierwszym razem na gościńcu, ale wielki niepokój odbił się na jego twarzy. Jagienka jednak zapewniła go, że rycerz Maćko był równie chytry jak mężny i że nikomu nie da się na hak przywieść651, a prócz tego posiada listy od Lichtensteina, z którymi wszędy bezpieczne może jechać. Słowa te uspokoiły go znacznie; znać też było, że chciał i o wiele innych rzeczy zapytać, nie mogąc zaś tego uczynić cierpiał w duszy, co wnet spostrzegłszy, bystra dziewczyna rzekła:

– Jak częściej będziem ze sobą gwarzyć, to się wszystkiego dogadamy.

Na to on znów uśmiechnął się, wyciągnął ku niej dłoń i złożywszy ją omackiem na jej głowie, trzymał przez długą chwilę, jakby ją błogosławiąc.

Wiele jej też istotnie zawdzięczał, ale prócz tego przypadła mu widocznie do serca ta młodość i to jej szczebiotanie przypominające świegot ptasi.

Jakoż od tej pory, gdy się nie modlił – co prawie po całych dniach czynił – lub gdy nie pogrążon był we śnie, szukał jej koło siebie, a gdy jej nie było, tęsknił do jej głosu i wszelkimi sposobami starał się dać poznać księdzu Kalebowi i Tolimie, że tego wdzięcznego pachołka chce mieć przy sobie blisko.

Ona zaś przychodziła, gdyż poczciwe jej serce litowało się nad nim szczerze, a prócz tego prędzej jej schodził przy nim czas oczekiwania na Maćka, którego pobyt w Szczytnie przedłużał się jakoś dziwnie.

Miał wrócić za trzy dni, tymczasem upłynął czwarty i piąty. Szóstego pod wieczór zaniepokojona dziewczyna miała już prosić Tolimy, by wysłał ludzi na zwiady, gdy nagle ze strażniczego dębu dano znać, że jacyś jeźdźcy zbliżają się do Spychowa.

Po chwili zadudniły rzeczywiście kopyta na zwodzonym moście i na dziedziniec wjechał giermek Hlawa z drugim pocztowym pachołkiem. Jagienka, która już poprzednio zeszła z górnej izby i czekała na podwórzu, podskoczyła ku niemu, nim zdołał zsiąść z konia.

– Gdzie Maćko? – zapytała z bijącym trwogą sercem.

– Pojechał do kniazia Witolda, a wam kazał tu ostać – odpowiedział giermek.

594tur – wymarły dziki ssak z rzędu parzystokopytnych. [przypis edytorski]
595Zawisza Czarny z Garbowa – (ok. 1370–1428) polski rycerz, przez pewien czas na służbie króla Węgier Zygmunta Luksemburskiego. [przypis edytorski]
596iście (daw.) – całkiem, rzeczywiście, naprawdę. [przypis edytorski]
597obrzezać – tu: uciąć. [przypis edytorski]
598uznać – tu: poznać. [przypis edytorski]
599wyprzeć się – zaprzeczyć, nie przyznać się. [przypis edytorski]
600Janusz I Starszy (Warszawski) – (ok. 1346–1429), książę mazowiecki, lennik Władysława Jagiełły. [przypis edytorski]
601Witold Kiejstutowicz, zwany Wielkim – (ok. 1350–1430), wielki książę litewski, brat stryjeczny Władysława Jagiełły. W latach 1382–1385 oraz 1390 przejściowo sprzymierzony z Krzyżakami przeciw Jagielle. [przypis edytorski]
602kniaź – książę. [przypis edytorski]
603zmóc (daw.) – pokonać. [przypis edytorski]
604zbożny (daw.) – pobożny, dobry, szlachetny. [przypis edytorski]
605okiełznać (daw.) – pohamować, powstrzymać. [przypis edytorski]
606przemoc – tu: sroga i niechciana władza. [przypis edytorski]
607rodzony – brat. [przypis edytorski]
608nogawice (daw.) – spodnie. [przypis edytorski]
609Żmudź – historyczna nazwa tzw. Dolnej Litwy, nizinna kraina geograficzna i region administracyjny. [przypis edytorski]
610możną – tu: potężną. [przypis edytorski]
611któren – dziś popr.: który. [przypis edytorski]
612Sambia – kraina historyczna w Prusach, obecnie obwód kaliningradzki. [przypis edytorski]
613szranki – ogrodzenie placu turniejowego, przen. sam turniej. [przypis edytorski]
614popręg – rzemień podtrzymujący siodło. [przypis edytorski]
615łacno (daw.) – łatwo. [przypis edytorski]
616glewia – broń drzewcowa z grotem w formie jednosiecznego noża. [przypis edytorski]
617surowie – dziś popr.: surowo. [przypis edytorski]
618komtur – zwierzchnik domu zakonnego bądź okręgu w zakonach rycerskich, do których zaliczali się krzyżacy. [przypis edytorski]
619duchem (daw.) – szybko. [przypis edytorski]
620nie wyjmując (daw.) – nie wykluczając. [przypis edytorski]
621niedojda (daw.) – tu: niedorozwinięta. [przypis edytorski]
622prawy (daw.) – prawdziwy. [przypis edytorski]
623iście (daw.) – rzeczywiście. [przypis edytorski]
624jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
625odjąć (daw.) – zabrać. [przypis edytorski]
626sklep (daw.) – piwnica. [przypis edytorski]
627congressus (łac.) – zjazd. [przypis edytorski]
628wprzód (daw.) – najpierw. [przypis edytorski]
629gardło wziąć – zabić. [przypis edytorski]
630śluzy, ślozy (daw.) – łzy. [przypis edytorski]
631mniemać – sądzić, uważać. [przypis edytorski]
632zamorzyć (daw.) – zabić. [przypis edytorski]
633nie omieszkać (daw.) – nie zrezygnować z czegoś, nie przepuścić okazji. [przypis edytorski]
634nie przystoi (daw.) – nie wypada. [przypis edytorski]
635upamiętać się – dziś popr.: opamiętać się. [przypis edytorski]
636synod – zebranie duchowieństwa i świeckich radzące w sprawach kościelnych. [przypis edytorski]
637przezpiecznie (daw.) – bezpiecznie. [przypis edytorski]
638congressus (łac.) – zjazd. [przypis edytorski]
639podufałość (daw.) – poufałość, zaufanie, przyjaźń. [przypis edytorski]
640wygotować (daw.) – przygotować. [przypis edytorski]
641zbożny (daw.) – pobożny, dobry, szlachetny. [przypis edytorski]
642jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
643krucyfiks – krzyż z przybitą postacią Chrystusa, od łac. crucifixus: ukrzyżowany. [przypis edytorski]
644wywieść (daw.) – wyprowadzić. [przypis edytorski]
645karbowy (daw.) – osoba pilnująca pracy chłopów. [przypis edytorski]
646kmieć – zamożny chłop, posiadający własne gospodarstwo. [przypis edytorski]
647drzewiej (daw.) – dawniej. [przypis edytorski]
648wraz (daw.) – naraz, nagle, jednocześnie. [przypis edytorski]
649krucyfiks – krzyż z przybitą postacią Chrystusa, od łac. crucifixus: ukrzyżowany. [przypis edytorski]
650Zostawować – dziś popr.: zostawiać. [przypis edytorski]
651na hak przywieść (daw.) – złapać, poskromić, jak psa łańcuchowego. [przypis edytorski]