A Królowa Roku była blada i milcząca.
– Zimno! – szepnęła. – Wiatr chłodny. Nocami pada mgła wilgotna. Zimno mi, tęskno – do naszej ojczyzny!…
I smutnymi oczyma żegnała bociany, lecące na południe, żegnała każdego i smutnie ku nim wyciągała ręce.
Odleciały. Na drzewach, dachach domów gniazda puste; w jednym wyrasta wysoki kłos żyta, w innym rzepak kwitnący. Wróble krążą ponad nimi.
– Pi, pi! A gdzież to państwo gospodarze? Niewygodnie im tutaj? Wiatr za chłodny? Więc kraj ten opuścili? Szczęśliwej podróży!
Las zmienia barwy; żółknie i ciemnieje: liść spada suchym deszczem, wiatr jesienny świszcze, porywa resztę.
Późna jesień. Królowa Roku spoczywa znużona na posłaniu z mchu i siana, smutnie patrzy w gwiazdy. Mąż stoi przy niej. Wiatr ostry przemknął pomiędzy drzewami i zabrał chmurę liści; na gałązce obnażonej usiadł motyl, może ostatni motyl tego roku.
Upłynęły dni i tygodnie.
Mgła wilgotna i chłodna, owijała ziemię mokrą chustą, wiatr niósł lodowe igły, noce stały się długie, ponure. Pan, władca roku, sam stanął wśród pola; biały włos mu opada na ramiona, ale on nie wie o tem, myśli, że to płatki śniegu, które z chmur spadają i cienką warstwą okryły już pola.
Dzwon z kościółka ogłosił wieczór wigilijny.
– Oto dzwon Narodzenia – szepnął do siebie Król Roku. – Za chwilę mój następca przyjdzie na świat, a ja będę mógł odejść, tak jak żona moja. Na spoczynek ku jasnym gwiazdom!
Pod zieloną sosną, na której śnieg leżał, w głębi lasu stał Anioł z białymi skrzydłami i zwiastował młodym drzewkom wesołą nowinę.
– Radość ludziom i ptakom, i drzewom zielonym, i wszelkiej żyjącej na ziemi istocie! – wyrzekł starzec na wzgórzu, skąd panował wzrokiem nad całą okolicą. Dla mnie wybiła godzina spoczynku – nowy Król i Królowa otrzymują berło, władzę nad światem.
– Władza, przy tobie jeszcze – odpowiedział Anioł – ona, a nie spoczynek jeszcze twym udziałem. Czuwaj, aby śnieg, leżąc na ziemi, ogrzewał młode zasiewy. Spełniaj obowiązek już nie jako władca, ale jako podwładny. Ucz się żyć nie dla siebie, o sobie zapomnij! Godzina wyzwolenia dla ciebie wybije, kiedy się wiosna zjawi.
– Kiedyż ona przyjdzie? – zapytała zima.
– Gdy bociany powrócą.
Na wysokim pagórku siedzi starzec pochylony, w białej odzieży; długie białe włosy spadają mu na plecy, biała broda piersi osłania. Ciężar przebytych dni spoczął na barkach jego i przygniótł je mocno, lecz władza jego potężna jak wicher, co burzę niesie śnieżną, jak lodu okowy.
Siedzi na wzgórzu przygarbiony, cichy i patrzy na południe, jak jego poprzednik. Śnieg skrzypi, a lód trzeszczy pod nogami, łyżwy rysują błyszczącą powierzchnię zamarzłego jeziora. Kruki i wrony tworzą plamy czarne na białym śniegu – i cisza. Zima ścisnęła pięść i lód grubieje, łączy mocno ląd z lądem.
Wtem z miasta przyleciały stadem wróble i zobaczywszy starca, zapytały:
– Kto to?
A kruk na płocie, ten sam albo inny, lecz zupełnie podobny, odpowiedział znowu:
– To Zima, to Rok Stary: nie umarł on wcale, chociaż tak napisano w kalendarzu, lecz oczekuje tu na młodą Wiosnę, której jest opiekunem.
– A kiedyż ona przyjdzie? – dopytywały się wróble. – I my czekamy na nią, bo z nią zaczną się lepsze czasy, lepsze panowanie. Stary już do niczego.
Starzec w zadumie patrzał na las poczerniały, ogołocony z liści, na gałęzie nagie, ale kształtne i silne, pnące się ku górze, i głowa z wolna na pierś mu opadła. A nad lasem zawisła mgła zimna, lodowa i powoli spuszczała się ku ziemi.