Za darmo

Choinka

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Choinka opowiadała, a im dłużej mówiła, im więcej przypominała sobie własne życie, tym przyjemniejsze jej się wydawało.

– To były dobre czasy – szeptała z westchnieniem, ale mogą powrócić. Kulawy chłopiec spadł ze schodów, a przecież ożenił się potem z księżniczką. Może i dla mnie także księżniczka przeznaczona.

Przyszła jej na myśl młoda, śliczna, zielona brzózka, która rosła tam w lesie; była ona prawdopodobnie księżniczką.

– Co to za kulawy chłopiec? – dopytywały myszy.

Ona opowiedziała im całą historię, każde słowo pamiętała doskonale, a myszy były tak szczęśliwe, że biegały jak szalone po gałązkach, prawie do samego wierzchołka.

Następnej nocy przyszło ich daleko więcej, a w niedzielę nawet dwa szczury.

Lecz ci panowie osądzili, że historia nie jest bardzo zajmująca, a to zmartwiło myszki, gdyż odtąd i one uważały ją za mniej piękną.

– Czy tylko jedną umiesz bajkę? – dopytywały się szczury.

– Tylko tę jedną. Wysłuchałam jej podczas najpiękniejszego wieczoru w mym życiu; nie wiedziałam wtedy nawet, jak szczęśliwa jestem.

– To bardzo głupia bajka. A nie umiesz żadnej o słonince, o łoju? Żadnej zajmującej, ciekawej, o spiżarni?

– Nie – odparło drzewko.

– To dziękujemy za tę! – mruknęły szczury pogardliwie i wróciły do swego towarzystwa.

Myszy zostały chwilkę, ale wkrótce odeszły także, a choinka westchnęła smutnie.

– Lubiłam im opowiadać – szepnęła do siebie – lubiłam, kiedy kręciły się po mnie. – Ha, trudno! Wszystko mija. Trzeba się cieszyć nadzieją, że już niezadługo chyba muszą mnie stąd zabrać… Ale kiedy?

Nadszedł na koniec ten dzień pożądany: przyszli ludzie i zaczęli porządkować w komórce. Wielką skrzynię wysunęli, drzewko wyciągnęli z kąta, rzucili na podłogę niezbyt delikatnie, potem służący ściągnął je ze schodów na podwórze i zostawił.

Dzień był jasny, słońce świeciło prześlicznie.

– Więc znowu żyć zaczynam – pomyślało drzewko, czując świeże powietrze i ciepło słoneczne.

Tak prędko się znalazło na podwórzu, że nie miało czasu nawet spojrzeć na siebie – tyle było do widzenia naokoło! Podwórze przylegało do ogrodu, w którym wszystko zieleniło się i kwitło: róże jaśniały na giętkich gałązkach, rozlewając zapach cudowny, pachniały lipy, jaskółki latały, ćwierkając głośno: Kiwit! Kiwit! Patrzcie! Patrzcie!

Lecz nie chojna je zajmowała.

– Teraz znowu żyć zacznę – cieszyło się drzewko, prostując i wyciągając zgniecione gałązki. Ale niestety, teraz dopiero spostrzegło, iż były one żółte, suche, prawie nagie. Leżało na śmietniku, między zielskiem i pokrzywami, tylko srebrzysta gwiazda na wierzchołku świeciła w promieniach słońca.

Po podwórzu biegały dzieci, te same, które w wieczór wigilijny tańczyły wkoło drzewka. Jedno spostrzegło jasną gwiazdę na choince.

– Patrzcie, patrzcie! – zawołało – co znalazłem na brzydkiej, pożółkłej choince!

I aby zerwać gwiazdkę, stąpało po gałęziach, które łamały się pod nim.

Drzewko spojrzało na ogród zielony, na kwiaty różnobarwne, jaśniejące w słońcu, a potem na siebie. I zapragnęło wrócić do ciemnego kąta, zostać w nim zapomniane, niewidzialne dla nikogo.

Lecz w pamięci stanęły mu lata młodości, las zielony, znajome jodły i sosenki; potem wigilja, stroje; potem myszki małe, długie opowiadania i bajki o chłopcu kulawym…

Wszystko, wszystko minęło… Wszystko minęło, wszystko!… I nie powróci…

Jakiś człowiek połamał drzewko na kawałki, pomagając sobie siekierą: całą wiązkę gałęzi zaniósł przed ognisko, nad którym wisiał wielki kocioł i rzucał jedno drewko po drugim na ogień, rzucał do ostatniego. A każde z kolei wzdychało głęboko, gdy ogarniał je płomień gorący i westchnienie to podobne było do wystrzału.