Za darmo

Srebrna zajęczyca i inne baśnie

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Trzy talizmany

 
Gdy śnieg z nieba padał czarny,
a po niebie fruwały sarny,
gdy koty spały na głowie,
pewnego razu żył sobie…
 

…stary rolnik, który miał trzech synów. Gdy poczuł, że jego życie dobiega kresu i czas się pożegnać, zawezwał ich do siebie i tak im rzekł:

– Drodzy synowie, wiecie, że nie jestem bogaty, jednak każdemu z was pragnę zostawić po sobie drogocenny talizman. Kasandrynie, poeto, najuboższy z moich synów, przekazuję ci tę oto zniszczoną torbę. Za każdym razem, gdy włożysz do niej rękę, znajdziesz w środku sto skudów. A ty, Sansonetto, zważywszy, że jesteś rolnikiem i będziesz musiał zapewnić pożywienie wielu ludziom, przyjmij tę pogniecioną serwetę. Wystarczy, że rozłożysz ją na ziemi lub na stole, a pojawią się na niej potrawy dla tylu osób, ile zechcesz ugościć. A dla ciebie Oddo – wszak jesteś kupcem i wciąż przebywasz w podróży – mam tę oto pelerynę. Gdy zarzucisz ją na ramiona, a następnie złapiesz za jej rogi i podniesiesz do góry ręce, peleryna uczyni cię niewidzialnym i przeniesie dokądkolwiek tylko zapragniesz.

Ojciec wkrótce potem wyzionął ducha, a trzej synowie rozeszli się w smutku każdy w swoją stronę.

Kasandryn wyjechał do miasta, gdzie kupił wspaniały pałac, wytworne ubrania, klejnoty oraz konie i wiódł dostatnie życie. Ludzie mówili, że jest księciem na wygnaniu, aż w końcu on sam zaczął w to wierzyć. Zapragnął nawet złożyć wizytę samemu królowi. Przywdział najozdobniejsze szaty, założył olśniewające klejnoty i udał się do pałacu.

Zatrzymał go wartownik.

– Książę, co cię sprowadza?

– Chcę zobaczyć się z królem.

– Podaj swoje nazwisko, a wtedy jego królewska mość zdecyduje, czy zechce cię przyjąć.

– Darujmy sobie te ceregiele! Masz tutaj sto skudów.

Wartownik ukłonił się aż do ziemi i przepuścił Kasandryna. Przed wejściem do królewskich komnat zatrzymało go czterech halabardników.

– Książę, dokąd to?

– Do króla.

– Nie można ot tak złożyć wizyty jego królewskiej mości. Podaj swoje nazwisko, a jeśli król zechce cię przyjąć, wówczas cię przepuścimy.

Kasandryn podarował każdemu z halabardników po sto skudów, ci jednak nie zamierzali ustąpić.

– To za mało? Bierzcie zatem jeszcze więcej.

Halabardnicy, przekupieni złotem, przepuścili Kasandryna, a ten wkrótce został przyjacielem króla.

Już po kilku dniach na dworze mówiono ze zdumieniem o niesłychanej hojności Kasandryna. Gdziekolwiek młodzieniec się pojawiał, rozdawał sowite napiwki po sto skudów, a służący, kucharze, pokojówki i lokaje kłaniali mu się w pas, nie posiadając się z radości. Tylko pokojówka księżniczki, jedynej królewskiej córki, sprytniejsza od innych i ciesząca się szczególnymi względami, zaczęła podejrzewać, że za hojnością księcia kryje się jakaś magiczna sztuczka. Pewnego wieczoru, pomagając księżniczce przy zdejmowaniu pończoch, zwierzyła się jej ze swych domysłów.

– Księżniczko, ta torba przybysza jest zaczarowana. Jest taka mała, a mimo to każdego wieczoru udaje mu się wyciągnąć z niej tysiące skudów… Trzeba mu ją odebrać!

– Masz rację – zgodziła się księżniczka – ale jak to zrobić?

– Jaśnie pani, co wieczór przy kolacji nieznajomy siada po twojej lewej stronie, trzeba dolać mu do kieliszka środek nasenny, wtedy zaśnie i wszystko pójdzie jak z płatka.

Jak powiedziały, tak zrobiły. Przy kolacji, gdy podano owoce, księciu Kasandrynowi zaczęły kleić się oczy, po chwili oparł głowę o obrus i ku zdziwieniu króla i ucztujących – zasnął. Zaniesiono go do jednego z pałacowych pokoi i dalej spał już w łóżku.

Służąca tylko czekała na ten moment, wzięła torbę Kasandryna i zaniosła ją swojej pani. Potem, działając we wzajemnym porozumieniu, oddały śpiącego młodzieńca w ręce czterech zbirów, rozkazały wyrzucić go za mury pałacu i pozostawić na pustkowiu. Kasandryn obudził się o świcie cały przemarznięty i zaraz zrozumiał, że stał się ofiarą podstępu.

– Zemszczę się – powiedział, po czym opuścił miasto i udał się do swojej rodzinnej wsi.

Przybył do brata, a ten przywitał go z otwartymi ramionami i posadził przy palenisku pomiędzy swoją żoną a dziećmi.

– Kasandrynie, bracie mój, gdzie masz swoją zaczarowaną torbę?

– O ja nieszczęsny! Dałem się podejść w mej naiwności i ukradziono mi ją – rzekł, po czym opowiedział bratu całą historię. – Dzięki twojej pomocy mógłbym ją odzyskać.

– Jak?

– Pożycz mi swoją magiczną serwetę.

Sansonetto zawahał się.

– Bardzo cię proszę, potrzebna mi jest tylko na kilka dni, zaraz potem ci ją zwrócę.

Brat dał Kasandrynowi serwetę, prosząc, by nie zapomniał mu jej zwrócić. Kasandryn udał się do miasta, założył skromne szaty i poszedł do pałacu, przedstawiając się jako kucharz szukający zajęcia. Minister Smakołyków popatrzył na niego z niedowierzaniem i z pogardą, po czym przydzielił mu ostatnie miejsce w kuchennej hierarchii.

Pewnego dnia, gdy król wydawał obiad dla ambasadorów sułtana, Kasandryn zwrócił się do mistrza kuchni:

– Pozwól mi zająć się wszystkim, obiecuję, że przygotuję obiad, jakiego nigdy nie widzieliście.

Kucharz roześmiał się szyderczo:

– Ty biedny, durny pomywaczu!

Jednak Kasandryn nie dał za wygraną i tak długo nalegał, aż mistrz kuchni zapytał:

– Odpowiadasz za wszystko swoją głową?

– Tak, odpowiadam za wszystko swoją głową.

Kucharze udali się na przechadzkę, a Kasandryn został sam w kuchni. Kilka minut przed południem wszedł do sali jadalnej i rozłożył magiczną serwetę na rogu przeogromnego stołu.

– Serweto, serweto, niech stół nakryje się dla pięciuset osób i niech ugina się od dań tak wspaniałych, że aż król, dwór i ambasadorzy zaniemówią, a wszyscy kucharze tej ziemi będą przecierać oczy ze zdziwienia!

I oto pojawiły się delikatne obrusy, błyszczące kryształy i srebra, rozpływające się w ustach wyrafinowane potrawy, wytwornie skomponowane pasztety, wyśmienita dziczyzna, rzadkie ryby, owoce zza morza i wina ze słonecznych wysp. Gdy nadeszła godzina obiadu, biesiadnicy nie posiadali się z zachwytu. Król wezwał mistrza kuchni i pochwalił go przed całym dworem. Od tego dnia szef kuchni powierzył Kasandrynowi przygotowywanie dań, a sam zbierał wszystkie pochwały.

Każdego dnia Kasandryn kilka minut przed posiłkiem wchodził do jadalni, zamykał się na klucz i po chwili z niej wychodził. I królewskie stoły były zawsze suto zastawione.

Służący zaczęli podejrzewać go o czary.

Pewnego dnia pokojówka księżniczki, sprytniejsza od innych, podejrzała przez dziurkę od klucza, jak potrawy pojawiają się na stołach znikąd.

Szybko podzieliła się odkryciem ze swą panią.

– Jaśnie pani, ten nieznajomy, który posługiwał się zaczarowaną torbą, nadal przebywa w pałacu. Podaje się za kucharza i ma magiczną serwetę, dzięki której wyczarowuje potrawy.

– Musimy zdobyć tę serwetę! – odpowiedziała księżniczka.

– Zdobędziemy ją! – obiecała służąca. Jak powiedziała, tak zrobiła. Pod osłoną nocy włamała się do sekretarzyka, w którym Kasandryn przechowywał magiczny talizman i podmieniła go na zwykłą serwetę.

Następnego dnia, przygotowując obiad, Kasandryn na darmo rozkładał serwetę, powtarzając zaklęcie. Stoły były puste.

– Po raz drugi dałem się podejść! Tym razem jednak na pewno się zemszczę!

Opuścił miasto i udał się do swojej rodzinnej wsi. Odwiedził drugiego brata, a ten przyjął go z otwartymi ramionami i zapytał Kasandryna, jak mu się wiedzie. Kasandryn opowiedział o swoich nieszczęściach.

– Ukradziono mi torbę i serwetę, jednak dzięki twojej pomocy mógłbym je odzyskać.

– Jak zatem mogę ci pomóc, bracie?

– Pożyczając mi swoją zaczarowaną pelerynę.

Oddo zawahał się, wszak peleryna, dzięki której stawał się niewidzialny i mógł podróżować, była niezbędna w jego pracy. Kasandryn jednak prosił tak długo, aż brat uległ namowom i pożyczył mu talizman. Założył na siebie pelerynę, złapał za jej poły, rozpostarł ramiona i w kilka chwil znalazł się znów w mieście. Niewidzialny, wspiął się na stopnie pałacu i wszedł do pokoi księżniczki, która smacznie spała. Kasandryn zakrył jej twarz połą peleryny.

– Mocą tej peleryny chcę, abyśmy oboje przenieśli się na Wyspy Szczęśliwe – wypowiedział zaklęcie.

Peleryna otuliła ich jak ciemna, kłębiąca się chmura i po kilku sekundach znaleźli się w palmowym lasku na dalekich wyspach.

Księżniczka, gdy tylko zorientowała się, że jest w niewoli u Kasandryna, postanowiła go przekonać, że cieszy się z takiego obrotu spraw. A wszystko to, by odkryć sekret jego magicznych mocy. Szybko omamiła go tak, że wyjawił jej sekret peleryny. Pewnej nocy, gdy Kasandryn spał, księżniczce udało się ostrożnie wyciągnąć ją spod jego karku.

– Mocą tej peleryny chcę się przenieść do zamku mojego ojca króla!

Kasandryn przebudził się właśnie w chwili, w którym peleryna otuliła księżniczkę jak ciemna, kłębiąca się chmura i poniosła ją w błękit ku królestwu jej ojca.

– Znów mnie okradła, przebiegła niewiasta! – załkał zrozpaczony.

Spędził na wyspie wiele miesięcy, żywiąc się jedynie owocami. Pewnego dnia, gdy przechadzał się wzdłuż brzegu morza, zobaczył drzewo, na którym rosły ogromne, szkarłatne jabłka. Zerwał jedno z nich i skosztował. Owoc był wyśmienity, jednak szybko poczuł na ciele niepokojące swędzenie.

Spojrzał na swoje dłonie i ramiona, przejrzał się w źródle i zobaczył, że cały jest pokryty zielonymi łuskami.

– O ja nieszczęśliwy! Cóż to takiego? – wykrzyknął, dotykając skóry całej w łuskach jak skóra węża.

Kasandryn połakomił się także na inne jabłka, całe żółte, które rosły na pobliskim drzewie. Także i tym razem poczuł swędzenie, tyle że łuski powoli zaczęły znikać, a jego skóra znów stała się biała. Zaczął więc jeść kolejno owoce raz z jednego, raz z drugiego drzewa i bardzo go bawiło, jak jego skóra to blednie, to zielenieje.

 

Po kilku miesiącach spędzonych na wygnaniu spostrzegł na horyzoncie zbliżającą się korsarską galeotę. Tak głośno krzyczał, że korsarze zbliżyli się do brzegu i przyjęli go na pokład. Zanim opuścił wyspę, zerwał jeszcze po trzy owce z obu drzew i schował je do kieszeni.

Tak oto udało mu się powrócić do miasta księżniczki. W niedzielę po przybyciu przebrał się za pielgrzyma, ustawił stolik przy wejściu do kościoła, gdzie księżniczka zwykła chodzić na mszę, i umieścił na nim trzy okazałe owoce – te, za sprawą których skóra pokrywała się zielonymi łuskami.

Przechodziła tamtędy księżniczka wraz ze służącą i przystanęła zaciekawiona, nie rozpoznając Kasandryna w tym przebraniu. Zwróciła się do pokojówki:

– Tersillo, kup te owoce.

Kobieta zbliżyła się do pielgrzyma i zapytała:

– Ile kosztują te jabłka?

– Trzysta skudów.

– Ile?

– Trzysta skudów.

– Chyba oszalałeś! Sto skudów za jabłko?

– Jeśli je chcesz, to płać, w przeciwnym razie nie ma co gadać po próżnicy.

Służąca wróciła do swojej pani.

– Trzysta skudów! Dobrze, że ich nie kupiłaś.

I weszły do kościoła.

Podczas mszy jednak księżniczka, klęcząc przed ołtarzem, z oczami wzniesionymi ku niebu i złożonymi rękoma, o niczym innym nie myślała jak tylko o owocach sprzedawanych przez pielgrzyma. Zaraz po wyjściu z kościoła zatrzymała się, by znów na nie spojrzeć, po czym zwróciła się do służącej:

– Idź i kup te owoce za trzysta skudów. Odzyskam je przecież dzięki magicznej torbie.

Kobieta podeszła do pielgrzyma.

– Wybacz, ale teraz te jabłka nie kosztują już trzysta, lecz sześćset skudów.

– Raczysz sobie ze mnie żartować?

– Trzeba było kupić je od razu, teraz kosztują dwa razy tyle.

Służąca wróciła do pani, a potem znów udała się do pielgrzyma i kupiła jabłka. Wyłożone na złotej tacy egzotyczne smakołyki wzbudziły ogólny zachwyt. Podczas deseru król wziął jeden owoc dla siebie, drugi podał królowej, a trzeci księżniczce. Smakowały wyśmienicie, lecz żadne z trojga nie zjadło ich nawet do połowy, a już jęli spoglądać na siebie zaniepokojeni. Ich skóra zzieleniała i pokryła się wężowymi łuskami. Królewska rodzina popadła w rozpacz i przerażenie.

Chorych przeniesiono do pokoi, a zła wieść rozniosła się po całym królestwie.

Nadaremnie zwracano się o pomoc do najznamienitszych lekarzy. W końcu wydano obwieszczenie: „Ten, kto sprawi, że rodzina królewska odzyska ludzką skórę, otrzyma rękę księżniczki, jeśli zaś uzdrowiciel będzie żonaty, w nagrodę dostanie połowę królestwa”.

Kasandryn przeczekał, aż królewską rodzinę odwiedzą lekarze, chirurdzy, czarodziejki i magowie i po kilku dniach udał się do pałacu.

Przyjęto go w pokoju królewskiej pary.

– Przysięgasz zatem, że możesz nas uzdrowić?

– Tak, przysięgam.

– Kiedy rozpoczniesz kurację?

– Zaraz, jeśli taka wasza wola.

Kasandryn rozkazał królowi rozebrać się do pasa i wyjął z koszyka pęk pokrzyw, po czym zaczął chłostać królewskie plecy, trzymając pokrzywy w urękawicznionej dłoni.

– Wystarczy! Litości! – krzyczał król.

– Jeszcze, wasza królewska mość.

Potem taką samą kurację zastosował wobec królowej.

Gdy półżywa już para królewska spoczywała na łożu, Kasandryn podał im do zjedzenia owoce z odległych wysp. Powoli królewskie oblicza odzyskiwały dawną biel, a łuski rzedły, aż całkiem zniknęły.

Król i jego małżonka nie posiadali się z radości.

Przyszła kolej na księżniczkę.

Kasandryn poszedł do pokoju królewskiej córki i zamknął się z nią na klucz. Rozpoczęto leczenie, zza drzwi dobiegały przejmujące jęki i krzyki.

– Pomocy! Dość! Wystarczy!

Kuracja trwała jednak dalej.

– Umieram! Wystarczy! Pomocy! Litości!

Po godzinie Kasandryn wyszedł z pokoju, zostawiając księżniczkę półżywą.

– A co z jej skórą? – dopytywała królewska para.

– Jutro przyjdę dokończyć kurację i przywrócę jej naturalną biel.

Kasandryn udał się do swojego przyjaciela opata i powiedział:

– Przyjdź jutro około południa do pałacu królewskiego, żeby wyspowiadać księżniczkę, której grozi rychła śmierć.

Opat obiecał przybyć do królewskiej córki.

Następnego dnia Kasandryn udał się do pałacu:

– Najjaśniejszy panie, dziś zakończę leczenie księżniczki, istnieje jednak ryzyko, że nie przeżyje kuracji…

– Wielki Boże! Co ty mówisz? – krzyknęła królewska para.

– Wezwałem opata, by księżniczka mogła wyznać swe grzechy przed śmiercią, będzie tu koło południa.

Potem udał się do chorej:

– Jaśnie pani, dziś zakończę kurację. Może jednak okazać się dla ciebie śmiertelna, dlatego wezwałem opata, byś mogła pojednać się przed śmiercią ze Stwórcą.

Księżniczka ze strachu zamknęła oczy. Przybył opat, który został sam z chorą, podczas gdy Kasandryn czekał w przyległym gabinecie.

Gdy spowiednik wyszedł z pokoju, zwrócił się do niego Kasandryn:

– Przyjacielu, pożycz mi na chwilę swoje szaty.

– Ależ byłaby to zniewaga kapłaństwa.

– Nie obawiaj się świętokradztwa. To w imię wyższego dobra – rzekł Kasandryn, po czym przywdział sutannę i wszedł do alkowy rozpaczającej księżniczki.

– Córko, obawiam się, że zapomniałaś o czymś podczas spowiedzi… Zastanów się, pomyśl raz jeszcze… Waż, że wyznajesz grzechy przed Najwyższym Sędzią.

Księżniczka zbladła, szlochając.

– Czy przypadkiem… – ciągnął Kasandryn, naśladując głos przyjaciela – nie przypominasz sobie, żebyś ukradła… przywłaszczyła sobie coś, co nie należy do ciebie?

– Och, ojcze! – załkała księżniczka – ukradłam magiczną torbę księciu, który do nas przybył.

– Musisz mu ją zwrócić! Daj mi tę torbę, oddam ją właścicielowi.

Zmęczona księżniczka wskazała na srebrny sekretarzyk i Kasandryn zabrał torbę.

– Nic więcej sobie nie przypominasz?

– Och, ojcze! Ukradłam zaczarowaną serwetę temu samemu przybyszowi, weź ją, jest tam w skrzyni z kości słoniowej.

– To tyle, nic więcej sobie nie przypominasz?

– Peleryna, ojcze! Magiczna peleryna, ukradłam ją temu samemu człowiekowi. Jest tam, w cedrowej szafie…

I Kasandryn zabrał pelerynę.

– Dobrze więc. Zjedz to jabłko, pomoże ci wyzdrowieć.

Księżniczka ugryzła owoc i łuski na jej ciele zaczęły rzednąć, aż w końcu całkiem zniknęły. Wtedy Kasandryn zdjął perukę i sutannę.

– Księżniczko, czy mnie poznajesz?

– Litości! Litości! Wybacz mi! Zapłaciłam wysoką cenę!

Królewska para weszła do pokoju księżniczki. Na widok zdrowej córki król uścisnął lekarza.

– W nagrodę dostaniesz rękę księżniczki, należy ci się.

– Dziękuję, wasza królewskiej mość, ale jestem już zaręczony z pewną dziewczyną z mej wioski.

– W takim razie daruję ci połowę mojego królestwa.

– Dziękuję, wasza królewska mość, ale nie wiedziałbym, co z nim zrobić. Ta stara torba, ta serweta i ta zniszczona peleryna wystarczą mi za zapłatę…

Kasandryn, niewidzialny pod osłoną peleryny, uleciał do swojej wioski, gdzie oddał braciom ich talizmany i ożenił się z dziewczyną z rodzinnej wsi, a potem żył szczęśliwy w otoczeniu pól, nie porywając się na kolejne przygody.

Przekład – Paulina Kwaśniewska-Urban

Koszula prababki

 
Dawno temu, gdy latały niedźwiedzie,
gdy nocą myszy polowały na koty,
gdy psy czytały ludziom po obiedzie,
wtedy wydarzyła się historia sieroty…
 

…który miał na imię Maślak. Młodzieniec najczęściej zbijał bąki i bujał w obłokach, a ludzie mieli go za głupca. Chodził po domach i żebrał, sąsiedzi patrzyli nań nawet życzliwym okiem, pomagał czasem gospodyniom porąbać drewno i zaczerpnąć wodę ze studni, a te odwdzięczały się talerzem gorącej zupy. Jednakże gdy skończył osiemnaście lat, sąsiedzi przestali już traktować go tak przychylnie i zaczęli mu wypominać jego bezczynną łazęgę.

Maślak postanowił opuścić wioskę i wyruszyć w świat ku przygodzie.

Przed podróżą poszedł się pożegnać ze swoją siostrą Stokrotką.

– Chciałabym dać ci na pamiątkę drobny upominek. Nie jestem bogata i nie mam nic cennego, co mogłabym ci ofiarować, oprócz zniszczonej koszuli mojej prababki, która była czarodziejką.

Młodzieniec nie potrafił ukryć rozczarowania.

– Nie gardź moim prezentem, braciszku. Przyda ci się bardziej, niż ci się wydaje. Wystarczy, że rozłożysz koszulę na ziemi i wypowiesz życzenie, a ono od razu się spełni.

Maślak schował podarunek, ucałował siostrę na pożegnanie i wyruszył w drogę. Kiedy nadszedł wieczór, młodzieniec zrobił się głodny. Nie mając ze sobą ani prowiantu, ani pieniędzy, zaczął się poważnie martwić, nie bardzo bowiem chciało mu się wierzyć w magiczną moc starej koszuli.

Niemniej jednak postanowił spróbować. Rozłożył ją na ziemi i wyszeptał życzenie:

– Koszulo prababki, chciałbym pieczonego kurczaka.

Wtem jego oczom ukazał się zarys kurczaka, bardzo niewyraźny. Po chwili jednak zaczął pęcznieć, aż w końcu nabrał kształtów i zyskał złocistą barwę prawdziwej pieczeni. Dookoła zaś rozchodził się bardzo smaczny zapach.

Maślak z początku nie śmiał tknąć kurczaka w obawie przed złymi czarami. Po jakimś czasie schylił się, dotknął pieczeni, oderwał skrzydełko i skosztował.

Był to najprawdziwszy w świecie kurczak, niezwykle smakowity. Młodzieniec zamówił sobie potem ciasto z rodzynkami, talerz brzoskwiń i butelkę wina Zivania.

I wtem wszystko po kolei zaczęło zarysowywać się na koszuli prababki, nabierając po chwili już zupełnie realnych kształtów.

Maślak siedział właśnie na trawie i spożywał posiłek, kiedy ujrzał nadchodzącego główną drogą leciwego żebraka, który patrzył na niego błagalnym wzrokiem.

– Siadaj koło mnie i się częstuj!

Starzec nie dał się długo prosić i przystał na zaproszenie Maślaka.

Lecz kiedy poznał cudowny sposób pojawiania się kolejnych dań, poprosił młodzieńca, aby ten podarował mu magiczną koszulę.

– Dam ci w zamian swój kij.

– A na co mi on?

– Gdybyś znał jego prawdziwą moc, przyjąłbyś go z radością. Otóż zawiera on w sobie tysiąc małych komórek, a w każdej z nich znajduje się uzbrojony rycerz na koniu w pełnym rynsztunku. Gdy tylko znajdziesz się w niebezpieczeństwie, wystarczy, że wydasz komendę: „Do boju!”.

Maślakowi od zawsze marzyło się, żeby zostać dowódcą. Nie mógł się oprzeć pokusie i przystał na wymianę, po czym ruszył w drogę, jednak po upływie kilku godzin pożałował swojej decyzji.

– Jestem głodny i nie mam już swojej koszuli! Na co mi armia, kiedy mam pusty żołądek?

Chcąc odwrócić uwagę od nasilającego się głodu, Maślak wymierzył kij w ziemię i rozkazał:

– Do boju!

We wnętrzu kija rozległ się szelest, po czym otworzyły się liczne małe okienka, a z każdego małego okienka wyszła drobinka wielkości pszczoły. Pęczniała i pęczniała, aż w końcu wokół młodzieńca wyrósł mur zbrojnych na koniach w pełnym rynsztunku niecierpliwie przebierających kopytami.

Maślak patrzył rozmarzony.

– Jesteśmy na pańskie rozkazy, generale!

Wtedy Maślak wpadł na pewien pomysł…

– Przynieście mi koszulę prababki!

Armia ruszyła galopem przed siebie, zniknęła za horyzontem, aby po krótkim czasie wrócić z cudowną tkaniną.

– Żołnierze, wracajcie do koszar!

Młodzieniec wymierzył kij w ziemię, a wtedy konie i rycerze zaczęli się kurczyć, by po kilku sekundach wrócić do rozmiarów pszczoły. Schowali się później w swoich komórkach, nie zostawiając po sobie ani śladu.

Maślak był szczęśliwy.

Ponownie wyruszył w drogę, aż dotarł do młyna.

W progu stał młynarz i grał na flecie, a obok tańczyła żona wraz z dziewięciorgiem dzieci. W miarę jak się zbliżał, jego nogi same rwały się do tańca, aż w końcu uległ tej dziwnej, tajemniczej sile i dołączył do pozostałych.

Usłyszał po chwili, jak młynarzowa krzyczy w tańcu wściekła na męża:

– Dosyć! Dość już! Nie masz serca! Daj nam chleb zamiast zmuszać nas do tańca.

Potem zwróciła się do tańczącego obok nich Maślaka:

– Czy ty to widzisz? Ten łajdak, zamiast iść do pracy i zarabiać na rodzinę, bierze swój przeklęty flet i zmusza nas do tańca.

Kiedy młynarz uznał, że już wystarczy, przestał grać, a wtedy żona, dzieci i Maślak – wyczerpani tanecznym wirowaniem – upadli na ziemię. Odzyskawszy siły, Maślak rozłożył koszulę prababki i zamówił obiad, wprawiając w niemałe osłupienie całą rodzinę, która chwilę potem zasiadła wraz z nim do wspólnego posiłku.

Pod koniec młynarz powiedział:

– Odstąp mi swoją koszulę, a ja dam ci swój flet.

 

Maślak przystał na wymianę, dobrze bowiem wiedział, jak dalej postąpić. Oddalił się dziesięć mil od wioski, po czym uwolnił armię zbrojnych, którzy przynieśli mu koszulę prababki.

– Teraz mam koszulę, kij i magiczny flet… Czegóż mógłbym chcieć więcej?! Wieczorem dotarł do pewnego miasta i ujrzał wielkie, bardzo kolorowe ogłoszenia, w których król oznajmiał, że komu uda się wyleczyć jego owładniętą melancholią córkę, temu odda ją za żonę. Maślak od razu udał się na dwór królewski. Tak się akurat złożyło, że tego wieczoru król wydawał uroczyste przyjęcie dla ambasadorów Wielkiego Sułtana, jednakże gdy dowiedział się o przybyciu Maślaka, kazał go natychmiast wprowadzić do pałacu. Gdy młodzieniec wszedł do ogromnej sali, niemalże oślepił go blask klejnotów i złota.

Na przyjęciu bawiło ponad pięćset osób. Obok króla i królowej, pogrożona w myślach i blada jak lilia, siedziała piękna księżniczka. Jednemu ze służących Maślak kazał związać księżniczce nogi, ale tak, żeby inni nie zauważyli. Następnie schował się w ustronnym miejscu i zaczął grać. Wtem zapanowało zamieszanie wśród biesiadników, wszystkim zaczęły drżeć nogi i kolana… Po chwili wszyscy wstali, odsunęli krzesła na bok i zaczęli tańczyć, spoglądając po sobie z nieskrywanym zdumieniem.

Królewicze, baronowie, brzuchaci ambasadorzy, tłuste, czcigodne baronowe, służący i podczaszy, a nawet charty, pawie i nadziewane bażanty na złotych półmisach – wszyscy oni dali się porwać niewidzialnej sile do tego zawrotnego tańca!

– Dosyć! Dość już! Litości! – krzyczeli ci najstarsi i najgrubsi.

– Dalej! Jeszcze! – mówili ci młodsi, trzymając się za ręce.

Przywiązana do krzesła księżniczka patrzyła z uśmiechem na roztańczoną salę, usiłując oswobodzić się z więzów. W końcu Maślak uznał, że już wystarczy i przestał grać. Pięciuset wycieńczonych tancerzy upadło na dywany i usiadło na krzesłach. W tanecznym wirze damy pogubiły pantofelki i peruki. Księżniczka śmiała się przez godzinę, a kiedy przestała, zwróciła się do króla:

– Drogi ojcze, to on mnie uzdrowił, więc wyjdę za niego za mąż.

Król się zgodził, lecz Maślak się wahał.

– Zostawiłem w wiosce moją siostrę, piękną jak słońce, której zawdzięczam wszystko, co mam. Chciałbym, żebyście ją poznali.

– Zatem jedź po nią czym prędzej – odpowiedzieli mu biesiadnicy.

Wtem w ogromnej sali zjawiły się tysiące rycerzy, wzbudzając niemałe zdziwienie biesiadników.

– Sprowadźcie tu moją małą siostrę! – rzekł Maślak do swoich rycerzy.

I cała armia, hałasu robiąc co niemiara, opuściła pałac. Wkrótce była już z powrotem razem z siostrą Stokrotką. Jej uroda nie uszła uwadze dworskich gości, a jeden z ambasadorów od razu się w niej zakochał.

Przekład – Monika Adamus