Za darmo

Dekameron, Dzień dziewiąty

Tekst
Z serii: Dekameron
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Opowieść czwarta. Przygoda Cecca Angiulieri

Cecco, syn Fortarriga, przegrywa w Buonconvento cały swój dobytek i pieniądze Cecca, syna Angiulieriego. W jednej tylko koszuli na gołym cielsku biegnie za nim i krzyczy, że go ograbił. Kmiecie chwytają i rozdziewają pierwszego Cecca; drugi tymczasem ubiera się w jego suknie i wsiada na jego rumaka, pozostawiając tamtego w koszuli na drodze.

Wybuchy gromkiego śmiechu towarzyszyły opowieści o wyrzutach Calandrina czynionych żonie. Gdy Filostrato umilkł, na rozkaz królowej Neifile z kolei głos zabrała.

– Zacne damy – rzekła – gdyby ludziom nie trudniej przychodziło okazać innym rozsądek własny i cnotę niż głupotę i grzech, niepotrzebnie sililiby się niektórzy, by ująć w karby swe słowa. Tego dowiodła nam dobitnie głupota Calandrina, nic bowiem nie zmuszało go do tego, by – chcąc uleczyć się z choroby, w którą uwierzył dzięki miałkości swojego rozumu – miał dobywać na jaw tajemne zachcianki własnej żony. Ta opowieść przywiodła mi na myśl historię całkiem innego rodzaju, a mianowicie, jak przewrotność jednego człeka zwyciężyła rozum drugiego i na wstyd, i znaczną szkodę go naraziła. O tym pragnę wam opowiedzieć.

„Niewiele tedy38 lat temu żyli w Sienie dwaj dorośli młodzieńcy, imieniem Cecco zwani. Jeden z nich był synem Angiulieriego39, a drugi Fortarriga. Byli to ludzie całkiem odmiennych natur i obyczajów, łączyła ich tylko nienawiść do własnych rodzicieli. Ta wspólna nienawiść tak ich zbliżyła, że wkrótce stali się przyjaciółmi i wszędzie razem pokazywać się poczęli.

Angiulieri, człek urodziwy i bywały, zbrzydził sobie życie w Sienie z zasiłków, które mu ojciec wyznaczał. Dowiedziawszy się, że pewien wielce mu przychylny kardynał jako legat papieski do Ankony przybył, postanowił udać się do niego w nadziei, że swój los poprawi. Z zamysłem tym zdradził się swemu ojcu, uzyskując od niego sumę równającą się temu, co w ciągu sześciu miesięcy miał otrzymać. Za otrzymane pieniądze mógł się stosownie przybrać, a takoż kupić rumaka, rynsztunek i wszystko, co do przyzwoitej wyprawy należało. Odjeżdżając ze Sieny, począł się oglądać za kimś, kogo by mógł z sobą jako sługę zabrać. Fortarrigo, dowiedziawszy się o tym, pośpieszył do niego natychmiast i jął40 go usilnie prosić, aby go z sobą zabrał. Zapewniał, że chce mu być oddanym sługą, zapłaty żadnej nie żądając. Angiulieri odparł Fortarrigowi, że uczynić tego nie może, jakkolwiek bowiem wiadomo mu dobrze, że do wszelkiej posługi jest zdatny, aliści41 i to wie, że Fortarrigo jest nieposkromionym pijanicą i graczem. Fortarrigo zapewnił go uroczyście, że nałogów swoich będzie się wystrzegał i zapewnienie swe poparł zaraz tak wieloma zaklęciami i prośbami, że Angiulieri uległ wreszcie i na prośbę jego przystał.

Wyruszywszy pewnego ranka w drogę, skierowali się ku Buonconvento, gdzie się na obiad zatrzymali. Po spożyciu obiadu (skwar tego dnia okrutnie dokuczał) Angiulieri kazał przygotować sobie posłanie w gospodzie, po czym rozebrał się przy pomocy Fortarriga i legł spać, przykazawszy towarzyszowi, aby go o dziewiątej obudził.

Fortarrigo, skoro zasnął Angiulieri, wymknął się do pobliskiej karczmy i podpiwszy sobie nieco, wdał się w grę z obecnymi tam szulerami. W krótkim czasie przegrał pieniądze, jakie miał przy sobie, a takoż i wszystkie szaty, jakie miał na grzbiecie. Wówczas, żądny odegrania się, pobiegł w koszuli do gospody, gdzie spał Angiulieri, wyjął mu, pogrążonemu w śnie głębokim, wszystkie pieniądze z trzosa, powrócił do graczy i wkrótce znów całą sumę przegrał.

Angiulieri, wyspawszy się należycie, obudził się. Wstał, ubrał się i spytał o Fortarriga. Nie mogąc go nigdzie znaleźć, do tej myśli przyszedł, że spić się musiał obyczajem swoim i że teraz gdzieś się w kącie wysypia. Za karę postanowił zostawić go jego losowi. Kazał tedy osiodłać swego rumaka, aby udać się w drogę i w Corsignano innego sługę znaleźć. Gdy jednak, mając już wyruszyć, chciał gospodarzowi zapłacić, spostrzegł, że mu pieniądze zginęły. Wszczął wówczas wielki zgiełk, tak iż zbiegli się wszyscy w gospodzie przytomni42. Angiulieri krzyczał, że go tu niecnie okradziono i że wszystkich do więzienia w Sienie wtrąci. W tej chwili zjawił się Fortarrigo ubrany w koszulę. Przybył po suknie Angiulieriego, które chciał zabrać, jak uprzednio zabrał był pieniądze. Ujrzawszy, że Angiulieri już na koniu siedzi, rzekł niewinnym głosem:

– Co to ma znaczyć, Angiulieri? Zali już w drogę wyruszamy? Zaczekaj jeszcze chwilę. Zaraz tu nadejdzie pewien hultaj, który za trzydzieści osiem soldów ma mój kaftan w zastawie. Pewien jestem, że zwróci go nam za trzydzieści pięć, jeżeli mu je zaraz zapłacimy.

Ledwo słowa te wyrzekł, nadszedł jeden z tych, którzy przy grze obecni byli, i podał sumę przegraną przez Fortarriga. Wówczas Angiulieri przekonał się, że to sługa pieniądze mu zabrał. Gwałtownym gniewem tknięty, obsypał Fortarriga najszpetniejszymi obelgami. Gdyby nie obawa przed Bogiem i ludźmi, byłby się z nim jeszcze gorzej obszedł. Zagroziwszy, że go na szubienicę zawiedzie albo o wygnanie z Sieny pod karą gardła przyprawi, wsiadł na koń, gotując się do odjazdu. Aliści Fortarrigo wciąż takim głosem, jak gdyby to nie o niego chodziło, zatrzymał go, wołając:

– Angiulieri! Na miłosierdzie boże, dajmy pokój tym pustym gawędom. Zważ, proszę, że jeśli teraz kaftan mój wykupimy, to zwrócą go nam za trzydzieści pięć soldów, jeśli zasię43 choćby do jutra sprawę odłożysz, to ów hultaj nie odstąpi od trzydziestu ośmiu. Prawdę rzekłszy, grzeczność mi wyświadcza, bo cenę zostawiłem jego uznaniu. Dlaczegóż nie mielibyśmy tych trzech soldów oszczędzić?

Angiulieri, usłyszawszy te bezczelne słowa, wpadł w wściekłość, zwłaszcza gdy ujrzał, że wszyscy przytomni patrzą na niego, zdając się mniemać, iż to nie Fortarrigo bynajmniej przegrał jego pieniądze, ale że to on, Angiulieri, Fortarriga własność zatrzymuje.

– Co mnie twój kaftan dotyczyć może? – wykrzyknął. – Bogdajby cię obwiesili, niecnoto, za to, żeś nie tylko pieniądze mi ukradł, ale że teraz jeszcze zatrzymujesz mnie w drodze i dworujesz44 sobie ze mnie.

Aliści Fortarrigo nie dał się zbić z tropu; owszem, czyniąc pozór, że wszystko to nie do niego się ściąga45, ciągnął dalej na ten kształt:

– Dlaczegóżbym nie miał dbać o te trzy soldy? Sądzisz, że nie pożyczę ci ich znowu? Uczyń to, o co cię proszę, dla przyjaźni naszej. Przecież ci się nie śpieszy. Do Torrenieri zdążymy jeszcze dzisiaj. Nie ociągaj się zatem i dobądź mieszka. Niepowetowana szkoda byłaby tego kaftana! Gdybym nawet całą Sienę przeszukał, nie znalazłbym drugiego, który by na mnie tak wybornie leżał. I pomyśleć tylko, że za trzydzieści soldów zastawiłem rzecz wartą więcej niż czterdzieści. Dalibóg, chcesz mnie, widać, na podwójną stratę narazić.

 

Angiulieri, srogim gniewem na dźwięk tych przewrotnych i bezczelnych słów zdjęty, nie odrzekł już nic, zawrócił jeno46 rumaka i ruszył ku Torrenieri. Aliści Fortarrigo, postanowiwszy złośliwy swój fortel do skutku doprowadzić, puścił się za nim, tak jak stał, w jednej tylko koszuli. Angiulieri już o dwie mile drogi od Buonconvento się oddalił. Fortarrigo biegł za nim ciągle, wołając o swój kaftan. Angiulieri, pragnąc uwolnić się od tej plagi, poganiał konia ile sił. Nagle Fortarrigo, ujrzawszy kmieci pracujących na polu przy drodze, wrzeszczeć począł:

– Trzymajcie, trzymajcie!

Chłopi na to wołanie poskoczyli z motykami i widłami ku Angiulieriemu. Mniemając, że musiał obrabować tego, kto za nim pędzi w koszuli, zastąpili mu drogę i przytrzymali go.

Na nic się nie przydały przełożenia47, kim jest i jak się sprawy w samej rzeczy mają. Wnet bowiem nadbiegł Fortarrigo i z udanym gniewem zawołał:

– Dalipan, nie wiem, co powstrzymuje mnie od pozbawienia cię życia, ty wiarołomny hultaju, grabieżco mojej własności!

Po czym, zwracając się do wieśniaków, dodał:

– Spójrzcie, moi mili, w jakim stroju mnie w gospodzie zostawił, przegrawszy uprzednio ostatni swój szeląg i wszystkie moje suknie. Na honor, mogę powiedzieć, że wam tylko i Bogu zawdzięczam, że tę resztę własności mojej odzyskałem. Wiecznie wam za to wdzięczny będę.

Angiulieri silił się rzecz wyjaśnić, aliści48 nikt go słuchać nie chciał. Włościanie przy pomocy Fortarriga ściągnęli go z rumaka, po czym Fortarrigo rozebrał go, przyodział się w jego suknie i wsiadł na koń. Angiulieri został na drodze w koszuli i bez butów. Fortarrigo, powróciwszy do Sieny, rozgłaszał wszędzie, iż od Angiulieriego ubranie i rumaka wygrał. Angiulieri, który wyjechał w nadziei zbogacenia się przy pomocy kardynała w Ankonie, bez grosza i w koszuli powrócił do Buonconvento. Wstydząc się swej klęski, nie śmiał się w tym stanie w Sienie pokazać. Wreszcie tyle wskórał, że mu suknie pożyczono. Dosiadłszy szkapy, na której pierwej Fortarrigo mu towarzyszył, udał się do Corsignano do krewnych, gdzie przebywał, dopóki pieniędzy od rodzica swego nie uzyskał.

Tak oto złośliwy fortel Fortarriga zniweczył roztropne zamysły Angiulieriego, co jednak w swoim czasie i w stosownym miejscu pomszczone zostało”.

Opowieść piąta. Miłosna przygoda Calandrina

Calandrino rozkochuje się w dzierlatce. Gdy jej dotknął talizmanem, którego mu dostarczył Bruno, dziewczyna idzie z nim. Ale przychwycony przez żonę, ciężką ma z nią przeprawę.

Gdy Neifile swoje niezbyt długie opowiadanie skończyła i gdy towarzystwo, bez wielkiego śmiechu i zastanowienia się nad nim, wyraziło chęć usłyszenia czegoś nowego, królowa na Fiammettę skinęła. Fiammetta z radością w te słowa zaczęła:

– Wiadomo wam, jak mniemam, wdzięczne towarzyszki moje, że nie masz takiej materii, którą by do dna wyczerpać można było, i że dobry opowiadacz, jeśli właściwy czas i okoliczność zważy, zawsze, choćby najbardziej znaną już rzeczą, zabawić potrafi. Z drugiej strony, ilokrotnie przypomnę sobie cel, dla którego tutaj się zebraliśmy (była nim chęć godziwego rozweselenia się), do tego wniosku przychodzę, że wszystko, co raduje i bawi, po stokroć jest tu na miejscu i że gdybyśmy nawet tysiąc razy jakąś materię omówili, usłyszeć o niej jeszcze coś nowego miłą dla nas powinno być rzeczą. Jakkolwiek tedy49 naopowiadano się już co niemiara o przygodach Calandrina, ja jednakoż z powyższych względów i z uwagi, jaką słusznie niedawno Filostrato uczynił, że wszystko, co się tego malarza tyczy, jest niezmiernie wesołe – ośmielę się jeszcze jedną krotochwilę50 o nim opowiedzieć, którą gdybym się z prawdą minąć chciała, łatwo bym wam pod zmyślonymi nazwiskami podać mogła. Ponieważ jednak odstąpienie od prawdy wszystkim rozumiejącym się na rzeczy urok opowiadań znacznie pomniejsza, zachowam tedy wielką szczerość i opowiem o tej rzeczy tak, jak się miała.

„Niccolo Cornacchini, jeden z ziomków naszych51, człek bogaty, posiadający piękną posiadłość w Camerata, gdzie ozdobny dom postawił, umówił się z Brunem i Buffalmacciem o wykonanie malowideł do tego domu. Ponieważ robota znaczna była, malarze przybrali sobie do pomocy Nella i Calandrina i dziarsko wzięli się do dzieła. W domu w Camerata kilka komnat było już gotowych i opatrzonych w łóżka oraz w sprzęty potrzebne. Ze służby nikogo jeszcze tam nie było krom52 pewnej staruchy, służącej i dozorczyni domu zarazem. Korzystając z tej okoliczności, syn wspomnianego już Niccola, imieniem Filippo, człek młody, a przy tym żoną nieobarczony, niekiedy sprowadzał do siebie jakąś białogłowę i zatrzymawszy ją u siebie przez dzień lub dwa, z powrotem odsyłał.

Zdarzyło się tedy53, że pewnego razu przywiódł z sobą dziewczynę, zwaną Niccolosa, którą pewien łotrzyk, Mangione, w domu swoim na przedmieściu utrzymywał, czasem i innym odstępując. Była to dziewka kształtna, strojna, dość polerownych54 obyczajów, a przy tym wymowna. Pewnego dnia koło południa Niccolosa wyszła ze swej komnaty w białej sukni, z włosami zawiązanymi niedbale, i zbliżyła się do studni, znajdującej się na dziedzińcu, dla umycia sobie rąk i twarzy. Calandrino, wyszedłszy także trafunkiem55 po wodę, spostrzegł ją i uprzejmie powitał. Dziewczyna pozdrowiła go również i jęła56 mu się uważnie przyglądać, bardziej z powodu jego osobliwie uciesznej postawy niźli z jakiejkolwiek innej przyczyny. Calandrino przyglądał jej się takoż, a znalazłszy ją piękną, stał na miejscu jak wryty, nie śpiesząc bynajmniej z wodą do towarzyszy. Ponieważ jednak nieznaną mu była, nie śmiał przemówić do niej. Dziewczyna, spostrzegłszy jego zachwycony wyraz oblicza, dla zadrwienia sobie z niego, rzuciła mu kilka zalotnych spojrzeń i kilka razy westchnęła. Następstwem tego było, że Calandrino w mgnieniu oka w niej się zadurzył i nie odszedł pierwej z dziedzińca, póki Niccolosa, przywołana przez Filippa, nie oddaliła się do swej komnaty. Wówczas i on powrócił do pracy, ale opamiętać się już nie mógł i wciąż wzdychał. Bruno, niespuszczający go nigdy z oka (łaknął bowiem zawsze zabawy jego kosztem), wkrótce ten osobliwy stan jego spostrzegł i zawołał:

– Co ci się, u diabła, stało, towarzyszu Calandrino? Chuchasz, dmuchasz i wzdychasz ustawicznie!

– Ach, przyjacielu – odrzekł mu na to Calandrino – gdybym miał kogoś, kto by mi dopomóc zdołał, jakże byłbym szczęśliwy!

– Do czego ci ta pomoc potrzebna? – zapytał Bruno.

– Ach – westchnął raz jeszcze Calandrino – powiem ci, ale nie wyjawiaj tego, broń Boże! Otóż wiedz, że w tym domu przebywa dziewczyna piękniejsza niźli wszystkie czarodziejki razem wzięte, a tak we mnie rozmiłowana, że zadziwiłbyś się prawdziwie, gdybyś się o tym przekonał! Ja sam dopiero dzisiaj upewniłem się o tym przy studni.

– To źle – zawołał Bruno – proś Boga, aby to nie była żona Filippa.

– Wiesz, wydaje mi się, że tak jest w samej rzeczy – odparł Calandrino – bo przywołał ją, a ona weszła do jego komnaty. Zaliż to jednak może być przeszkodą? Gdy o sprawy miłości chodzi, gotów jestem drwić sobie z samego Pana Jezusa, a cóż dopiero z Filippa. Wierę57, towarzyszu, okrutnie mi ta dzierlatka do gustu przypadła.

– Calandrino – rzekł po chwili namysłu Bruno – gotów jestem z przyjaźni do ciebie dowiedzieć się, kto ona zacz. Jeżeli jest istotnie żoną Filippa, to załatwimy sprawę bez próżnego gadania, znam bowiem doskonale tę białogłowę. Jakby tu jednak zrobić, aby Buffalmacco nic nie spostrzegł? Nie podobna prawie mówić z nią na osobności.

– Z Buffalmacca nic sobie nie robię – odrzekł Calandrino – strzeżmy się natomiast Nella, gdyż ten, jako krewny Tessy, gotów nam wszystkie szyki pomieszać.

– Masz słuszność – odparł Bruno.

Bruno nie potrzebował się pytać, kto była ta dziewczyna, widział bowiem, jak przychodziła, i słyszał od samego Filipa bliższe o niej szczegóły. Gdy Calandrino robotę na chwilę opuścił i wyszedł, pragnąc ją ujrzeć, opowiedział Bruno Buffalmaccowi i Nellowi całą historię i uknuł z nimi spisek – aby dzięki tym amorom Calandrina zadrwić sobie z nieboraka. Gdy tedy58 Calandrino powrócił, Bruno spytał go szeptem:

 

– Widziałeś ją?

– Rozumie się, że widziałem – odparł Calandrino – i na ten raz stanowczo już z miłości nie żyję.

– Pójdę tedy – rzekł Bruno – i upewnię się, czy to ta sama, o której myślałem. Jeżeli ta, reszta już moją rzeczą będzie.

To rzekłszy, wyszedł, udał się do Filippa, który właśnie w towarzystwie swej miłośnicy przebywał, opowiedział im, kto jest Calandrino i co mu wyznał przed chwilą, a następnie umówił się z nimi, co każde ma mówić i czynić, jeśli się tym afektem Calandrina nieco rozweselić pragnie. Po czym powrócił do malarza i rzekł:

– Tak jest, to ona; dlatego też bardzo misternie do rzeczy wziąć się musimy. Gdyby Filippo coś zmiarkował, cała woda z Arno z tego by nas nie obmyła. Powiedz mi jednak wprzód, co mam jej od ciebie oświadczyć, jeśli przypadkiem na uboczu przydybać mi się ją uda.

– Dalipan – odrzekł Calandrino – powiedz jej na początek początku, że czuję w sobie dla niej tysiąc ćwierci tego boskiego soku, który zaokrągla niewiasty, dalej powiedz jej także, że jestem jej sługą, i zapytaj, czy niczego ode mnie nie pragnie. Zrozumiałeś mnie dobrze?

– Wybornie – odparł Bruno – a teraz spuść się59 całkiem na mnie.

Gdy nadeszła godzina wieczerzy, malarze przerwali pracę i zeszedłszy na dziedziniec, gdzie Filippo z Niccolosą siedział, przystanęli obok nich, aby Calandrinowi dogodzić. Calandrino, korzystając z tego, zaczął stroić rozkochane miny, ale tak ukradkiem, że ślepy byłby je zauważył. Dziewczyna ze swojej strony nie zaniedbała niczego, co by go odpowiednio rozpłomienić mogło, czym Filippo, udający jednakże wedle wskazówek Bruna, że nic nie widzi i że jest zajęty rozmową z pozostałymi malarzami, wyśmienicie się bawił. Po niejakim czasie malarze pożegnali młodą parę i odeszli, ku wielkiej żałości Calandrina.

Po drodze do Florencji rzekł Bruno do Calandrina.

– Powiadam ci, że ona topnieje z miłości do ciebie jak śnieg na słońcu! Klnę się na ciało Chrystusowe, że gdybyś przyniósł gitarę swoją i zaśpiewał przy jej dźwięku jedną ze znanych ci miłosnych piosenek, ani chybi wyskoczyłaby z okna, aby ci się w objęcia rzucić.

– Tak ci się wydaje, towarzyszu? – spytał Calandrino – czy w samej rzeczy myślisz, że dobrze by było, gdybym moją gitarę sprowadził?

– Niewątpliwie! – odrzekł Bruno.

– No widzisz – dodał Calandrino – a nie chciałeś mi wierzyć, gdym ci mówił o sile jej miłości do mnie. Dalipan, przyjacielu, widzę, że nikt lepiej ode mnie białogłowy usidlić nie potrafi. Któż by krom60 mnie mógł w sercu takiej damy podobny afekt wzbudzić? Zaiste, ani jeden z tych gładyszów61, którzy o swoim każdym tryumfie na cztery strony świata trąbią, po całych dniach za podwikami62 się uganiają, a jednak i przez tysiąc lat nie potrafią trzech garści smacznych orzeszków wyłuszczyć. Cóż dopiero, gdy mnie usłyszysz grającego na gitarze! Zadziwisz się prawdziwie! Przyznaj się, że uważałeś mnie za niemrawca, ona tymczasem poznała się od razu na mojej wartości. Nie jestem tak stary, jakby się wydawało. Gdy ją tylko raz do rąk dostanę, dam jej dowody, co potrafię. Na jądra świętych młodzianków, już ja ją tak zaczaruję, że będzie biegała za mną jak cielę za krową!

– Ach! – zawołał Bruno – dopiero sobie dogodzisz! Zdaje mi się, że już cię widzę kąsającego twymi spiczastymi zębami jej purpurowe jagody63 i wargi do świeżych róż podobne, co mówię, kąsającego!… pożerającego ją całą!

Calandrino słysząc te słowa sądził, że już jest u celu, i szedł, śmiejąc się i podskakując tak raźnie, jakby mu we własnej skórze za ciasno było.

Nazajutrz przyniósł z sobą gitarę i odśpiewał przy jej wtórze wiele pieśni, ku wielkiej uciesze całego towarzystwa.

Słowem, takim żarem zapłonął, mając sposobność widywania często Niccolosy, że jednej kreski już nie namalował, jeno64 po tysiąc razy dziennie od drzwi do okien lub na dziedziniec wychodził, aby tylko dziewczynę obaczyć, ku czemu ta, działając wedle wskazówek Bruna, sposobności mu nie skąpiła. Bruno ze swej strony przynosił jej od Calandrina gorące wyznania miłości, a później odnosił mu niekiedy odpowiedzi, rzekomo od niej pochodzące. Gdy wyjeżdżała, co dość często się zdarzało, Bruno wręczał Calandrinowi listy, w których jak najpiękniejsze czyniła mu nadzieje, przydając, że obecnie bawi w domu rodziców i że tam widywać się z nią nie można.

Bruno i Buffalmacco bawili się w ten sposób głupotą Calandrina i nie poprzestając na tym, od czasu do czasu wyłudzali od niego na rzekomy podarunek dla kochanki to grzebień ze słoniowej kości, to sakiewkę, a to znów nożyk lub inne drobiazgi, przynosząc mu w zamian pierścionki bez żadnej wartości, którymi jednak Calandrino nad wyraz się cieszył. Przez wdzięczność podejmował też przyjaciół smacznymi ucztami i rozmaite niespodzianki im gotował, aby ich zachęcić tylko do tym gorętszego popierania jego sprawy.

Przez dwa miesiące durzyli go w ten sposób, nie posuwając sprawy naprzód, aż wreszcie Calandrino, widząc, że robota się kończy i obawiając się, że jeśli celu swej miłości w czasie pobytu w tym miejscu nie osiągnie, gdzie indziej z pewnością mu się to nie uda, począł Bruna do muru przypierać.

Tymczasem Niccolosa przybyła znów do Cameraty. Bruno umówił się naprzód z nią i z Filipem, a potem rzekł do Calandrina:

– Słuchaj, przyjacielu! Dziewczyna ta nie raz, ale tysiąc razy już obiecała mi spełnić wszystko, czego pragniesz; mimo tych przyrzeczeń nic jednakoż nie uczyniła, i dlatego zdaje mi się, że cię zwodzi. Przyszło mi tedy65 na myśl, że za twoją zgodą winniśmy ją zmusić do dotrzymania obietnicy wolą lub niewolą.

38tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]
39Angiulieri, Cecco a. Angiolieri, Francesco (1260–1312) – poeta włoski, autor sonetów, przedstawiciel nurtu realistycznego, roztaczający wokół siebie aurę poety przeklętego; pochodził z szacownej rodziny szlacheckiej z Sieny, politycznie związanej ze stronnictwem gwelfów; znał Dantego i korespondował z nim. [przypis edytorski]
40jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
41aliści (daw.) – jednak, jednakże. [przypis edytorski]
42przytomni (daw.) – tu: obecni (przy czymś), zebrani. [przypis edytorski]
43zasię (daw.) – zaś, natomiast. [przypis edytorski]
44dworować (daw.) – żartować. [przypis edytorski]
45nie do niego się ściąga – nie do tego się sprowadza. [przypis edytorski]
46jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
47przełożenia – tu: tłumaczenia. [przypis edytorski]
48aliści (daw.) – jednak, jednakże. [przypis edytorski]
49tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]
50krotochwila (daw.) – żart. [przypis edytorski]
51z ziomków naszych – tj. pochodzący z Florencji. [przypis edytorski]
52krom (daw.) – oprócz. [przypis edytorski]
53tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]
54polerowny (daw.) – wykwintny. [przypis edytorski]
55trafunkiem (daw.) – przypadkiem. [przypis edytorski]
56jąć (daw.) – zacząć. [przypis edytorski]
57wierę (daw.) – doprawdy, zaprawdę. [przypis edytorski]
58tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]
59spuścić się na kogoś (daw.) – zaufać komuś. [przypis edytorski]
60krom (daw.) – oprócz. [przypis edytorski]
61gładysz (daw.) – piękniś; piękny młodzieniec. [przypis edytorski]
62podwika a. podwijka – kwef; element stroju noszony przez zamężne kobiety począwszy od wczesnego średniowiecza: biała chusta zasłaniająca włosy, szyję, boki twarzy i część czoła; tu przen.: kobieta. [przypis edytorski]
63jagody (daw.) – policzki. [przypis edytorski]
64jeno (daw.) – tylko. [przypis edytorski]
65tedy (daw.) – więc, zatem. [przypis edytorski]