Бесплатно

Ostatni promień

Текст
iOSAndroidWindows Phone
Куда отправить ссылку на приложение?
Не закрывайте это окно, пока не введёте код в мобильном устройстве
ПовторитьСсылка отправлена
Отметить прочитанной
Шрифт:Меньше АаБольше Аа

Było to dla niej cierpienie, lecz zarazem i rozkosz wielka, a dawniej dla niej nieznana. Zdawało się jej, że jesień jej życia ozłaca gorąca struga słońca. Przed poznaniem Bełszyńskiego miała przekonanie, iż jest już bardzo starą i zgrzybiałą kobietą, lecz gdy zbudziło się w niej serce, odmłodniała moralnie i miała złudzenie, iż teraz dopiero zaczyna się jej życie, jakkolwiek nadzieją wzajemności nie łudziła się ani na chwilę. Wystarczał jej widok studenta, dźwięk jego głosu, ta krótka chwila, w której podawała mu bilet, i przeświadczenie, że go zobaczy jutro, pojutrze i w dnie następne.

Resztę uczucia koncentrowała w marzeniu, w snach gorączkowych, namiętnych, to znów w potoku łez, który obmywał jej twarz zmarszczkami pooraną.

*

– Tatko!

– Na szczęście! Myślałam, że się już nie doczekamy!…

Jadwisia złożyła książkę, nad którą siedziała zgarbiona tuż obok gotującego się samowaru.

W przedpokoju Elszykowski zdejmował futro, kalosze, wycierał nos i pluł w chustkę, chrząkając przy tym półgłosem.

Wreszcie otworzył drzwi i wszedł do jadalnego pokoju.

– Jak się macie, dzieci! – wyrzekł nosowym głosem. – Gdzież mama?… Mamo! Mamo!…

Podszedł do drzwi sypialni, zacierając ręce, i powtórzył kilkakrotnie:

– Mamo! Mamo!…

W sypialni dały się słyszeć szybkie kroki i przez drzwi uchylone wsunęła się Elszykowska, trzymając chustkę przy zaczerwienionej twarzy.

– Cóż to? Znów zęby? – zapytał Elszykowski i nie czekając odpowiedzi, posunął się ku stołowi.

– Nalejcie mi herbaty… Psie zimno… Zmarzłem, aż mi ręce posztywniały.

Elszykowska zbliżyła się do stołu i wziąwszy czajnik w rękę, nalewała esencję do poustawianych na obrusie filiżanek.

Unikała pełnego światła i kryła się w cieniu poza samowarem, zastawiając się owym bólem zębów, który wymyśliła sobie jako ochronę przed zbytnią gadatliwością męża lub dzieci, a zarazem jako usprawiedliwienie zbyt często teraz załzawionych i zaczerwienionych oczów.

Lecz Elszykowski nie patrzył na żonę, wziął w rękę filiżankę i podniósłszy ją ku górze pod lampę, przyglądał się z zadowoleniem przeświecającej przez porcelanę herbacie….

– Ładne filiżanki – przemówił z uśmiechem – cieszę się, że je kupiłem, niedrogie, porcelana cienka, pasek złocony dystyngowany…

Poprawił się na krześle i po chleb nasmarowany masłem sięgnął.

– Zresztą, teraz w przyzwoitych domach nikt herbaty w szklankach nie pije!…

Nikt mu nie odpowiedział, codziennie bowiem Elszykowski powtarzał to samo, codziennie przyglądał się porcelanie filiżanek i winszował sobie ich nabytku.

Jadzia i Tadzio, przyzwyczajeni do maniactw ojca, pili herbatę i jedli gorące serdelki.

Elszykowski sięgnął po leżący na stole „Kurierek”.

– Dlaczego mama zostawia gazety na stole? – zapytał z wymówką, zwracając się w stronę żony. – Jadzia stara się czytać fejletony16, a teraz Bóg wie co w nich drukują i dobrze wychowane panienki nie powinny czytać takich rzeczy!

Elszykowska nie odpowiedziała na ten zarzut męża, usiadła poza samowarem i oparła twarz na dłoni. W jasnym świetle wiszącej lampy wydawała się jeszcze starszą, nędzniejszą i bardziej pomarszczoną.

Elszykowski rozwinął „Kuriera” i czytać zaczął. Tymczasem Tadek z drugiej strony starał się przeczytać ogłoszenia. Jadwisia obojętnie spoglądała na kłęby pary bijące z samowara.

Nagle Tadek łamiącym się głosem podrostka zawołał:

– Proszę taty! trzeba podać do „Kuriera”!

Elszykowski, zdziwiony, spoza drukowanego arkusza się wysunął.

– Dlaczego?

– Bo ten Bełszyński nie może już dawać korepetycji!

– Dlaczego?

– Nietęgi jest w matematyce; po herbacie będę musiał pójść do kolegi, aby z nim zadanie przerobić…

Elszykowski podniósł znów w górę filiżankę i palcem po drugiej stronie ścianki wodził.

– To się go odprawi – zakonkludował spokojnie, stawiając filiżankę na spodeczku.

– Ja mu dziś powiedziałem, że wyjeżdżamy na tydzień na wieś, do Grodziska – ciągnął dalej Tadek – niby do babci i że napiszemy do niego, kiedy powrócimy. Niby zawsze… tak grzeczniej. Prawda?… Co?… Prawda, tatku?…

Elszykowski kiwnął głową. Naturalnie, grzeczniej i przyzwoiciej, choć znowu nie ma potrzeby robić tyle ceremonii względem korepetytora…

16fejletony – popr.: felietony. [przypis edytorski]

Другие книги автора