Wreszcie Elszykowska wysunęła się z cienia.
– Czy Tadek nie skończył jeszcze lekcji?
Dziewczyna patrzyła bystro na matkę spod brwi dobrze nakreślonych i lekko ściągniętych.
– Przecież mama widzi palto Bełszyńskiego, zresztą aż tu słychać, jak Tadek swoją grekę stęka!
Elszykowska powoli zaczęła odzyskiwać równowagę.
– Czego tu chcesz, Jadziu? – spytała niecierpliwie.
– Kucharka pyta, co będzie do herbaty.
Elszykowska zagryzła usta.
– Idę! – wyrzekła przyciszonym głosem.
I skierowała się ku drzwiom w głębi, otworzyła je i znikła, przykładając rękę do rozpalonych policzków, na które wystąpiły purpurowe plamy.
Jadzia patrzyła na oddalającą się matkę i gdy ta znikła poza zamkniętymi drzwiami, wzruszyła ramionami. Zagadkowy uśmiech przesunął się po jej wąskich wargach. Zbliżyła się szybko do wieszadła i w kieszeń paltota wsunęła trzymaną w ręku książkę. Broszura uparcie połamana nie chciała wejść w zbyt ciasny otwór odzieży. Jadzia rozwinęła ją, wyprostowała i na kolanie zwinęła znów ciaśniej, wygładzając zwinięte rogi czerwoną, chudą ręką. Warkocze spadły jej na piersi i wiły się jak złote węże na krwawym tle stanika.
Na żółtej okładce zaczerniły się litery:
„Also sprach der Zarathustra”10.
A nieco niżej:
„Fryderyk Nietzsche”.
Nareszcie Jadzia zdołała wsunąć broszurę w kieszeń palta. Odsunęła się od wieszadła. W tej samej chwili drzwi się otworzyły i stanął w nich młody człowiek, niski, z ciemną brodą okalającą twarz, o okrągłym, a mimo to wychudłym owalu. W twarzy tej czoło miało dziwny charakter uporu, lecz zarazem jakiejś nerwowej słabości; włosy od linii zarostu twarde i szorstkie falowały dalej miękko, niepewnie, jakby na wolę losu rzucone. Reszta rysów grubych, chłopskich, okrytych ciemnawą skórą, tonęła prawie w masie tych czarnych włosów, kryjących usta, które zaledwie bladą linijką przebłyskiwały wśród zarośli brody. Zniszczona kurtka zwieszała się z ramion, przybierając te same fałdy i kierunek, jakie miało palto zawieszone na szaragach11. Na kamizelce połyskiwał niklowy łańcuszek z małym srebrnym medalionikiem.
Ujrzawszy go, Jadzia cofnęła się w głąb przedpokoju i na jego niedbały, trochę nieśmiały ukłon nie odpowiedziała nawet skinieniem głowy. Nie odchodziła wszakże, zacisnąwszy usta i schowawszy ręce w fałdy spódnicy.
Bełszyński tymczasem zdjął palto i zaczął je powoli wciągać na ramiona. Jadzia spod opuszczonych powiek śledziła jego ruchy, sama nieruchoma, oparta o ścianę, przybierając tę samą pozę, jaką miała przed chwilą jej matka, gdy stała wpatrzona w owo zielone palto, obecnie ożywiające się i wypełniające postacią studenta.
Bełszyński ujął w rękę kapelusz, pomacał kieszenie, jakby chcąc się przekonać, czy wszystkie broszury i książki są na swoim miejscu, i chrząknął silnie, jakby mu nagle zaschło w gardle.
– Już idę! – wyrzekł bardzo niskim i dźwięcznym głosem. – Może pani zechce mamy o bilet poprosić!
Jadzia zmrużyła oczy, ściągnęła brwi, krótką, jedną sekundę wpiła się źrenicami w twarz mężczyzny i wreszcie otworzyła drzwi prowadzące do dalszych pokojów.
– Mamo! – zawołała. – Korepetytor odchodzi!
Natychmiast z ciemni wynurzyła się postać Elszykowskiej, tak jakby ona sama stała pode drzwiami, oczekując na tę chwilę.
Nie wchodząc do przedpokoju, wyciągnęła rękę.
– Proszę pana… oto bilet! – wyrzekła cichym głosem.
Bełszyński ciężkim krokiem podszedł ku niej.
– Dziękuję!
Wziął kartkę, na której grubymi cyframi naznaczona była rzymska dwunastka, zawahał się chwilę, jakby chciał coś powiedzieć, o coś prosić… jakby czekał na jakieś słowa z ust gospodyni domu, lecz ona, na wpół ukryta w cieniu, stała milcząca i tylko w ciemnej głębi majaczyła niewyraźnie plama żółtawa jej twarzy i jednej ręki, którą Elszykowska trzymała teraz kurczowo u szyi zaciśniętą.
Wobec tych dwóch milczących postaci kobiecych, których źrenice czuł na sobie, Bełszyński cofnął się i odsunąwszy rygiel, wyszedł, wpuszczając otwarciem drzwi wchodowych12 prąd zimnego powietrza i smugę światła gazu, napełniającego mleczną białością klamkę wschodową13.
Elszykowska weszła na chwilę do sypialnego pokoju.
Эта и ещё 2 книги за 34,99 zł