Za darmo

Kundel

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

A „nabierania” tego, więcej aniżeli zwykłej zuchwałości, bała się szczególniej matka.

Kundel bowiem, znając słabą stronę ojca, gdy zbyt wiele narobił długów i za często był proszony do cyrkułu3 – stawał się nagle melancholijny i odczuwał potrzebę poprawy. Pragnął wtedy czystej bielizny, mydła, książek naukowych i trochę szacunku ludzkiego.

Wchodził do pokoju ojca na palcach, ucierał nos chustką, sługom pozwalał przejść spokojnie, a siostry głaskał po głowie, nazywając je pieszczotliwie „małpiszonami”.

Dozwalał sprzątać w swoim pokoju i przewracać materace na drugą stronę, fajkę ostentacyjnie zawieszał na gwoździku i palił damskie papierosy, mówił cieniuchnym głosem, dobierając słów, a oglądając lampę deklarował, że „już się wszystko skończyło i on, Dyńdzio, zabiera się do pracy…”

Ojciec zwykle z początku sceptycznym wzrokiem śledził zmianę w postępowaniu syna. Powoli jednak dawał się łudzić nadziei. Kto wie – może wreszcie coś się zbudziło w tej głowie mózgu pozbawionej, w tym sercu zda się zatopionym w kale rozpustnych uciech.

– Patrz, duszko – mówił do żony, która z robótką w ręku dozorowała zabawy dwóch dziewczynek – ot, zdaje się, że tam na górze jakiś porządek panować zaczyna…

Dyńdzio zajmował dwie facjatki4 położone na drugim piętrze i domowi, chcąc unikać wymówienia imienia najstarszego z rodu, nazywali locum5 Kundla „górą”.

Matka jednak wzruszała ramionami.

– Pewnie coś nabroił lub chce coś uzyskać – mówiła smutnym głosem.

– No!… kto wie! Kto wie! – protestował ojciec – może się wreszcie upamięta i przestanie zatruwać nam życie.

Matce łzy stawały w oczach.

– Daj Boże! – odpowiadała wzdychając.

Lecz nie łudziła się wcale.

Wiedziała, co znaczy to „upamiętanie”. Wszakże i ona niejednokrotnie została w ten sposób przez syna zwiedziona. Na wskróś religijna, mająca w sobie ślepą wiarę i poszanowanie praktyk religijnych, konfensjonałem, kazaniem chciała wpłynąć na rozhukanego chłopca. Kundel od razu zrozumiał, że z tej naiwnej i pełnej adoracji duszy – może wyciągnąć dla siebie korzyści.

I powoli wprowadził system dziwny, a przyjęty przez matkę, która w żarliwości swojej stała się źródłem wyzysku.

Każdą wysłuchaną mszę, każdą spowiedź, otrzymane rozgrzeszenie, odprawioną pokutę, każdą bytność na kazaniu – opłacała pewną umówioną kwotą pieniędzy.

Gdy Kundel zanurzył swój rozczochrany łeb w cienie konfesjonału, biedna kobieta padała na kolana, modląc się żarliwie o „oświecenie nieszczęśliwego”.

Lecz ten „nieszczęśliwy”, plotąc księdzu niestworzone brednie, wyjawiając wątpliwości, od których włosy spowiednikowi stawały po prostu na głowie, obliczał w myśli, ile to nocy bezsennych za otrzymane od matki pieniądze w murach knajpy przepędzi.

I długo włóczył się tak po kościołach, będąc postrachem księży, którzy zobaczywszy przystępującego do kratek Kundla, czuli krew bijącą im do głowy. Na mszach porannych widzieć go można było drzemiącego obok rozmodlonej matki, z oczyma zaczerwienionymi jak u królika, z rękami brudnymi i koszulą pomiętą.

Czasem, wpadłszy w dobry humor, „fiksował jaką zamodloną dewotkę” lub gasił świece defilującemu bractwu.

Wreszcie matka zrozumiała, że każda spowiedź Kundla, każda msza jest dla chłopca tylko źródłem wyzysku, a pieniądze otrzymywane dają mu możność pogrążania się w coraz większej rozpuście. Zamknęła kieszeń i od tej chwili, gdy Kundel zapowiadał poprawę, wiedziała, czego się trzymać w takich razach.

Ojciec łudził się jeszcze. Gdy Dyńdzio z wielką pompą wchodził do jego kancelarii i zabierał librę6 papieru, kilka piór i pakę bibuły, ojciec pytał go, w jakim celu bierze te foliały.

– Idę pracować – będę robić notatki z Naukowych podstaw krytyki literackiej Hennequina7 lub ocenię którą z tragedii Sofoklesa – odpowiadał Kundel, stawiając ostrożnie nogi obute w stare kalosze, które jak dwie plamy rozlewały się na jasnym tle dywanu.

– Sofoklesa? – pytał ojciec.

– Hm!… tak, jeśli będą tego warte. Nie wiem jeszcze. Być może, iż sam coś napiszę, bo coś mi się w głowie… kiełbasi! Zresztą, pracować będę do rana. Dobranoc ojcu!

I wychodził powłócząc nogami, a zamknąwszy drzwi za sobą, uśmiechał się złośliwie:

– Stary jest wzięty… pojutrze można się lansować – a beknie, i to dobrze!

*

Lecz Kundel miał także w głębi duszy swojej kącik poetyczny, w którym rosła błękitna niezabudka sentymentalizmu. Kundel był kochliwy i jak wszyscy „przeżyci” – w miłościach swoich dążył do ideału. Ideał był to zupełnie odrębny od ideału Danta i Petrarki, lecz mimo to nie przestał być ideałem, w którym Dyńdzio czerpał natchnienie i siłę do życia. Dyńdzio cieszył się takim wstrętem mieszkanek miasteczka, że dość było dla kobiety ujrzeć na ulicy Kundla, aby mieć humor popsuty na dzień cały.

Kundel nie martwił się tym wcale. Nienawidził kobiet dobrze ubranych i jako tako wychowanych. W knajpie po opiciu się odpowiednią ilością piwa – brutalnie zdzierał z każdej „damy” kryjące obsłony i z cynizmem najwyższym obrzucał ją wyrazami pogardy i szyderstwa. Dla niego istniała tylko natura w postaci rozczochranych dziewczyn, którym jego małoruska haftowana koszula imponowała, a plugawy żargon przypominał ciemne zaułki, wśród jakich młodość spędziły.

3cyrkuł – posterunek policji w zaborze rosyjskim. [przypis edytorski]
4facjatka – pokój na poddaszu. [przypis edytorski]
5locum (z łac.) – mieszkanie. [przypis edytorski]
6libra – sto arkuszy papieru. [przypis edytorski]
7Hennequin, Emil (zm. 1894) – francuski krytyk literacki. [przypis edytorski]