Za darmo

Świt

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Pędzą… tam… ku… rzece… czy dokądś…

Może w ostatnią przed świtem kałużę użycia, świadomi, iż powstydzić się przyjdzie słońca…

Nie. Pędzą w dół, ku rzece… Niechby się wreszcie bestia i zatopiła… rzeka się dziwnie szybko sama oczyszcza…. ale duch… duch… kto odwiąże ducha?

Łomocą po bruku podkowy, odbłysk skier krzesanych dolata… zniszczała cała cisza przedświtowa. Błędny tułacz pod progiem, który śnił o domu, nie mając czym doń wejścia opłacić, zbudził się i uczuł, że zimno, że bardzo zimno… Huczy po ulicach przeraźnie2, a echa echom podają gryzące, pilne pytanie:

Ale duch… duch… kto odwiąże ducha?

––

Zza węgła domu, ze szpary pomiędzy murem a parkanem ogrodu wypełzło coś. Leciuteńkie, szarawe tony przylgnęły już do ścian, choć na niebie zmian nie widać wyraźnych ku jasności. Zda mi się, widać łeb. Wieczysty, pretensjonalny żal, jaszczur zielony powraca z łowów nocnych.

Rusza się, miele żuchwami jaskry, stokrocie… Jada wszystko, mówią… wszystko, co się zjeść daje, tylko baczy, by nikt nie widział… przecież on „żal”.

Widzę go. Napęczniały, opity wodą, lśniący stoi w niepewnej, rodzącej się poświacie, u okienka piwnicznego i czeka na coś.

Jeszcze noc… jeszcze się liczy noc, jeszcze nikt nie widzi, że oto nażarł się znowu, że syty i dlatego to nie ginie… żyje ciągle, ciągle…

Syty? Wstyd… wstyd… Spaliłby się ze wstydu, okryłby się płomieniem przed oczyma człowieka, który by dostrzegł, że jada po nocy… do… sytości… Skandal!

Podniósł łeb… miele gębą, a z paszczy zwisają mu pęki ziela rozmaitego, nasiąknione3 wodą.

Wszyscy wiedzą, iż on… on… to tak zwana: „potrzeba duszy”… No, tego by jeszcze brakło.

Łypie oczami i spoziera w górę… Patrzy w górę. No, Boga nie wstyd mu chyba… któż się tam Boga wstydzi… to się nie liczy… to się nie liczy…

Spojrzał raz… drugi… i postąpił krok jeden, drugi i wsunął się do piwnicy.

Ale Bóg-Orzeł nie patrzył na niego.

Rozmawiał właśnie z wiatrem, który zerwawszy płachtę jakąś ze szczytu wieży ratuszowej, rzucił ją na plecy czekającemu pod progiem, zmarzłemu na poły.

––

Już świta, świta. Czuję, że kędyś hymny płyną, trąby grają. Modlitwa poważna, zamyślona. Jakie to JUTRO, to wstające… nie wiadomo wcale… może to wielkie…

Wznoszę się na fali modłów, jak dym pod obłoki.

Tu cicho jeszcze i pusto, nic nie gra… przywidziało się.

Jasność tylko rozlewa się z wolna, prostuje, kładzie na ziemi i patrzy z niska, skośnie po samej powierzchni ziemi.

W dole, słychać skrzyp. Otwarto drzwi starej wieży. Idzie stary dzwonnik ogłaszać dzień nowy.

Ptaka zaśnionego4 na ramieniu nie zbudził. Jak spał w fotelu, wstał i idzie. Idą razem głosić dzień nowy, ach… jaki dzień… jaki… czyli nie ów… ów, o którym się potem śpiewa dzieciom w kołyskach leżącym… dzień-baśń szczęścia…

Wstawaj ze snu, dzwonie.

Zwieszony kielich dzwonu jest jak kwiat o stulonych płatkach korony, w ten szary przebrzask.

Śpi. Szemrze wiatr, słabo coś na rąbku spiżowym wygrywając. Szarpnięcia trzeba. Drżąca ręka starca spoczęła na ramie okiennej, dzwonnicy, siwa głowa zwrócona ku wschodowi. Stoi.

Serce uprzedziło dzień, przymusiło stare nogi, ręce… Serce bywa czasem dokuczliwe.

Szarość się srebrna rozpłynęła wokół, a z tej topieli wynurzać się powoli zaczęły zębate szczyty, ostre igle, długie grzbiety nasiekane i spuściste garby dachów.

Jako prawda uznane i dlatego natrętne, co dnia się narzucające panowanie złudy pocznie się niebawem.

Chociaż kto wie… nie powiedziano wyraźnie, po czym to poznamy ów świt inny, upragniony.

Ostatnie momenty skupienia w ciszy i bezkształcie, kiedy dusza nie rwie się jeszcze w stu sprzecznych kierunkach.

2przeraźnie – dziś popr.: przeraźliwie. [przypis edytorski]
3nasiąkniony (daw.) – dziś: nasiąknięty. [przypis edytorski]
4zaśniony (neol.) – dziś raczej: uśpiony. [przypis edytorski]