Za darmo

Lux Perpetua

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Ta jasność daleka, która choć nic nie oświeca przed nami, jednak…

– Pani myśli: ten śpiew o jasności, ten wid cudu… prawda?

– Więc pan widzi, ot, tam…?

– Zachwycająca… zawsze zachwycająca… Ta wyobraźnia…

Więc zapomniałaś już pani? To, co widzieć się daje na ciemni, to jest projekcja stanów subiektywnych, obiektywacja ich, eksterioryzacja, powiedzmy fotografia uzewnętrzniona na przestrzeni… Jednym słowem jeno coś, czego nie ma zgoła realnie, faktycznie, obiektywnie. Dla istot innych, niżej albo wyżej ludzi stojących prawdopodobnie nie istnieją wcale te kształty i blaski, które my zwiemy: światłem. Więc możemy to wszystko jeszcze nazwać chorobą ludzką, epidemią, jaka grasowała na tym, a tym stopniu rozwoju istoty zwanej homo sapiens… Pani mnie rozumie? Ach! Cóż do diabła! Uważaj durniu jakiś!

– Cóż to panu?

– Jakiś cymbał trącił mnie w głowę drągiem. Ouu! To gorzej, że na końcu było coś żelaznego, jakiś hak, czy coś… Latarnik przeklęty! Z gasidłem wybiera się na procesję… Bałwan! Pani się śmieje? Cieszy mnie ten doskonały zawsze humor…

– Więc pana boli?

– Oczywiście…

– Pocieszam się, że jest to tylko stan subiektywny, który właściwie realnie, faktycznie nie istnieje, wszak prawda?

– Nieporównana! Zachwycająca! Co za dowcip!

– Powiedz mi pan – nalega sąsiad z prawej – co możemy tam zobaczyć… tam… wiesz pan? Mów pan do ucha.

– Nie wiem.

– To wiem i ja. Ale co panu powiada nauka?

– Nie jestem uczonym.

– Inteligencja… zdrowy rozum… przeczucie? Co powiadają?

– Że możemy ujrzeć tam albo rzecz pomyślną, zgodną z naszymi tęsknotami…

– Albo zaprzeczenie ich i tragedię ostatnią… tak?

– Tak jest. Albo nic. Po prostu coś, co z nami nie ma nic wspólnego.

– Jak to? Nic wspólnego? Więc bezcelowymi byłyby te tęsknoty odwieczne…

– Przede wszystkim nie są odwieczne, a po wtóre kwestia celu jest jeno zbyt pośpiesznym uogólnieniem faktów zaobserwowanych w życiu osobniczym. Nie da się zaś zastosować do wielkich kwestii bytu.

– Słuchajcie! Słuchajcie! – rozległo się wołanie. – Dwaj mędrcy się zeszli i rozważają nasze przeznaczenie.

– Jak to, nie są odwieczne? – dziwił się sąsiad z lewej strony.

– Nie. Tak mówi zoologia.

– To nie dwaj mędrcy! Nie! To mędrzec i jego uczeń. Wszak słyszycie, że jeden wciąż pyta, a drugi mówi.

– A który mądrzejszy? – kpił ktoś inny.

– Obaj osły kwadratowe! – krzyknął ochrypły człowiek.

– Oszalał! Cicho bądź, cymbale! Pijanico!

Odwróciłem się i mówię:

– Ten pan ma wiele racji, tylko trochę przesadza. Powinien był powiedzieć: dwaj poszukiwacze prawdy, dwaj miłośnicy jasności, męczennicy dociekań… Na czymże to stanęliśmy? – spytałem sąsiada.

– Na kwestii metody.

– Ach! O to panu idzie. Więc powiedzmy na kwestii, jak należy postawić tezę istnienia samego problemu Wiekuistej Światłości… prawda?

– Tak. Bowiem nie spostrzegam rzeczy pewnych i niezmiennych.

– Widzicie, że to dwa osły. Miałem rację. Nie chcieliście mi wierzyć… Ha?

– Może i tak być…

– Jest tak, jak powiadam. Ja, panie święty, mam zawsze rację… Zawsze. Tylko psiakość, panie święty, gdzieś mi się zagubiła droga do karczmy. Zabłądziłem, panie święty…

– Więc pan ośmieliłbyś się podać w wątpliwość trwanie Wielkiej Światłości… Więc pan… Ach, Jezus Maria!

– Co to panu?

– Wbiłem sobie coś w nogę… O!

– Czekaj no pan, zejdziemy na bok. Proszę o miejsce dla chorego. Na bok moi państwo. Przepraszam…