Za darmo

Drogowskaz

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Kiedy uczuł, że umiera, powstał i podpierany przez ucznia trwał na modlitwie. Chciał, by go anioł boski zastał gotowym do drogi, nie zaś gnuśnie leżącym na ziemi. Stał długo zamodlony, nic nie jedząc, ani nie pijąc. I z każdą chwilą coraz to bardziej więzy ziemskie opadały z niego, czuł w sobie niezmierne wnętrzne przeistoczenie. Zatraciła się gdzieś niemoc ciała, przestało mu ciężyć i ciągnąć ku ziemi. Im dłużej stał, tym bardziej czuł się lekkim, miał wrażenie, że unosi się w powietrze. Dosłownie opuszczał ziemię. Ale i w tej chwili nie zapomniał o ludziach i modlił się, by im uprosić łaskę zrozumienia nauki i przykładu następcy, jakiego im przygotował.

Pewnego dnia rozkazał temuż następcy, by położył u stóp jego kamień!

– I po cóż to? – spytał tenże.

– Nie pytaj, ale uczyń, co mówię! – rozkazał i dodał – Rozkazuję ci i zalecam. Gdy będziesz umierał, niech uczeń twój i następca położy obok tego pierwszego, drugi kamień… rozumiesz?

– Rozumiem!

– Ale tylko jeden, nie więcej!

– Rozumiem, ale jakiż cel tego?

– Nie pytaj! – odpowiedział święty i zatopił się znowu w modlitwie.

Pewnego ranka, kiedy uczeń spał jeszcze, zmarł święty mąż. Ale nie upadł na ziemię. Za łaską boską stało się, że trwał dalej, stojąc…

– Oto wszystko moi mili, co wam mogę powiedzieć – kończył starzec – Od czasu onego przeminęły tysiączne lata. Nie wiem sam naturalnie, gdzie kończy się legenda, a zaczyna prawda oczywista. Jest to niepodobieństwem. Objawiłem wam naukę i spełniłem swoją powinność. Szczęśliwi, którzy zrozumieli.

Podczas gdy mówił, zbliżali się doń pielgrzymi coraz to bardziej. Uczynił się ścisk. Wszyscy przelewali łzy radości, niektórzy całowali rąbek jego szaty, inni kamienie ołtarza i czarne drzewo słupa.

Człowiek z toporem był także wzruszony. Nie mógł się temu oprzeć. Po chwili jednak zbliżył się do starca i powiedział stłumionym głosem:

– Czcigodny ojcze! Muszę ci coś ważnego objawić. Posłyszałem bardzo złowrogie i groźne rzeczy, podczas gdy spałeś.

– Któż ty jesteś mój synu? – spytał starzec. – Nie zaliczasz się, widzę, do rzeszy pielgrzymów.

– Jestem Człowiek z toporem, któremu poruczono czynność bogobojną i świętą.

– Wykonaj ją tedy mój bracie… wykonaj wedle najlepszych sił twoich…

– Posłyszałem rozmowę… – ciągnął dalej przybysz – Złe duchy naigrawają się okrutnie z tych ludzi. Istnieje tu w pobliżu gdzieś miejsce nieludzkiej kaźni, gdzie biorą tych nieszczęsnych na męki. Widziałem jednego, któremu się udało uciec. Biegł od tej właśnie strony, ku której zwrócone jest ramię drogowskazu.

– Drogi synu… – odparł łagodnie starzec – Mylisz się, to wcale nie jest drogowskaz. Legenda powiada, że są to szczątki doczesne ciała świętego męża, o którym opowiadałem, jego ciało z ramionami wzniesionymi w niebo. Ale w rzeczy samej są to jeno resztki drzewa zbutwiałego. Świętość każdej relikwii tkwi jeno w sercu wiernego. Jest to ciało symbolu… strzeż się brać je za formę rzeczywistości… strzeż się, powiadam ci, źle rozumieć…

– Wszystko jedno… czcigodny ojcze… nie dozwól, by ludzie ci udali się w tym kierunku… tam czeka ich śmierć!

– Ludzie uczynią, jak mówi nauka, nauka, którą słyszałeś, jak inni. Czyż zrozumiałeś moje słowa? Dziwny z ciebie człowiek! Czyż nie ubiegasz się o szczęście, jak ci wszyscy?

– Spełnienie obowiązku… oto moje szczęście! – wykrzyknął dumnie.

– To samo czuję i ja! – zgodził się starzec.

– Źle spełniasz swój obowiązek, ojcze czcigodny! – powiedział twardo Człowiek z toporem.

– Źle! – zdziwił się.

– Powinien byś ochronić tych ludzi od mąk, które płyną ze złego zrozumienia symbolu! Obowiązkiem twym jest powiedzieć im, że treść nie kryje się z formą, że nauki nie trzeba brać formalnie, ale wniknąć w jej treść prawdziwą… powinieneś… powinieneś… bo ja wiem, powinieneś ich ocalić…

– Nie rozumiem cię drogi synu! – rzekł starzec – Wszakże wszystko to powiedziałem ludziom i powtarzam ciągle…

– Drogowskaz, czy rzecz, którą za niego biorą, to jakaś poczwarna ironiczna pomyłka, ohydna maska szlachetnej nauki, grymas wstrętny…

– Widzę, że nie zrozumiałeś nauki! I ty jej nie zrozumiałeś. Powtarzam: szczęśliwi, którzy zrozumieli. A inni… inni pójdą i wrócą… będą wracać, aż zrozumieją. Tak powiedział Stwórca świata.

– Ale te męki…

– Są one częścią nieodłączną nauki. Zło jest jednocześnie głupie. Mniema, że zdolne uczynić coś przeciw dobru… Nie! To nieprawda, ono jest bezsilne… bezsilne, choć prędkie porywcze i łudzące pozorami. Ale dosyć tego…

Odwrócił się od niego.

– Słowo… jedno słowo tylko! – zawołał Człowiek z toporem.

– Mów… ale prędko!

– Kiedyż ludzie zrozumieją nareszcie?

Starzec zwrócił się doń i objął go miłosnym spojrzeniem.

– Synu… synu drogi! – zawołał – Mówisz, jak ongiś mówił święty mąż.

– Odpowiedz! – zawołał.

– Onego dnia, gdy zgromadzone pod drogowskazem kamienie zakryją go – odparł uroczyście.

Zwrócił się ku pielgrzymom.

Tymczasem utworzyła się znowu procesja i zabrzmiał śpiew chóralny. Ludzie, płacząc ze wzruszenia, z oczyma zawieszonymi na sklepieniu niebios poruszali się uroczystym pochodem w kierunku wyciągniętej ręki drogowskazu.

– Stójcie! Ani kroku dalej! – krzyknął z całej mocy Człowiek z toporem.

Pochód sunął dalej, ani jedno spojrzenie nie skierowało się na wołającego, nikt nie zwrócił nań uwagi.

– Każ im stanąć! – prosił starca.

Ale starzec nie słyszał jego słów. Stał wyprostowany na kamieniach ołtarza. Oba ramiona uniósł w górę i błogosławił idących.

– Na miłość boską, stójcie! – zagrzmiał ponownie i podniósł w górę topór.

Procesja płynęła dalej. Jawili się ludzie coraz to nowi, sunęły postacie mnogie, korowód nie miał końca. Śpiewali radośnie a poważnie, bez słów. Było to jakby harmonijny oddech duszy zbiorowej, pieśń tęsknoty. Nie było w tym słów, bo słowa nie mogły wystarczać w tej chwili.

Starzec wydawał się słupem kamiennym, zastygł w bezruchu błogosławieństwa.

– Święta stali! – zawołał Człowiek z toporem. – Przeznaczone ci było ciosać czcigodne tramy na świątynię Bogu. Podnoszę cię oto w wielkiej sprawie. Niszcz majak kłamu, który zakrywa Boga, ciosaj święte tramy światłości, buduj świątynię Temu, którego imię prawda!

Jednym rzutem ciała wskoczył na ołtarz kamienny, podniósł topór, zamigotał iskrami w powietrzu i ciął strasznie w wyciągnięte ramię drogowskazu.