Wpatrzył się w nie…
Rozpływały się, wyraźnie zachodziły mgłą, wsiąkały w ziemię…
Gdy tak stał zapatrzony, uczuł nagle, że go ramię czyjeś obejmuje.
Podniósł oczy i ujrzał pochyloną nad sobą twarz anioła ciszy wieczornej.
Anioł podparł silnym ramieniem chwiejącego się z wysiłku walki i przerażenia i rzekł cichym, śpiewnym głosem:
„Oto nadszedł czas odpocznienia… chodź, pracowniku wierny pożywać wieczerzę po dniu znojnym. Otwarte są ogrody pańskie dla spracowanych na polu jego”.
Uczuł, że na oczy mgła mu spada jakaś przejrzysta, a przez tę mgłę ujrzał w zamkniętej łukiem przestrzeni długie, nieskończenie długie aleje cyprysowe, ginące gdzieś w pomroce dali.
– Chodź! – powtórzył anioł i poszli.