Morderstwo na dworze

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział 4

Lacey zajrzała przez witrynę pustego sklepu, przeczesując swój umysł w poszukiwaniu tego, co wywołało w niej tak silne uczucie. Jednak z gąszczu myśli nie wyłoniło się nic konkretnego. To było coś więcej niż przeczucie, coś głębszego, niż nostalgia, coś o sile zauroczenia.

Spoglądając przez okno w głąb sklepu, Lacey zobaczyła, że jest pusty i nieoświetlony. Podłogi były z jasnego drewna. W licznych wnękach znajdowały się wbudowane półki, a naprzeciwko jednej ze ścian stało duże, drewniane biurko. Z sufitu zwisała antyczna, mosiężna oprawa na lampę. Bardzo cenna – pomyślała Lacey. – Ktoś musiał o niej zapomnieć.

Lacey spostrzegła, że drzwi są otwarte. Nie mogła się powstrzymać. Weszła do środka.

W powietrzu unosił się metaliczny zapach z nutką kurzu i pleśni, który przyprawił Lacey o kolejne uderzenie melancholii. Dokładnie tak pachniał stary sklep z antykami jej ojca.

Kochała tamto miejsce. Kiedy była dzieckiem, na długie godziny gubiła się w tym labiryncie skarbów, bawiąc się strasznymi, porcelanowymi lalkami i pochłaniając wszystkie znalezione komiksy, o misiu Rupercie, blondynce o imieniu Bunty czy Robin Hoodzie. Jednak najbardziej lubiła po prostu przyglądać się tym wszystkim dziwnym drobiazgom i wyobrażać sobie życiorysy i osobowości ludzi, do których kiedyś należały. Osobliwym bibelotom i gadżetom nigdy nie było końca, a wszystkie miały ten sam metaliczny zapach, zmieszany z kurzem i pleśnią, który czuła teraz.

Zapach wydobył z niepamięci marzenia z dzieciństwa o prowadzeniu własnego sklepu z antykami, tak, jak widok Domku na Urwisku przywołał dawne marzenia o mieszkaniu nad morzem.

Nawet układ wnętrza był podobny do starego sklepu taty. Rozejrzała się dookoła, a z najgłębszych zakamarków pamięci zaczęły wyłaniać się obrazy, jak kalka kreślarska nałożona na rzeczywistość. Oczyma wyobraźni widziała półki uginające się od pięknych staroci – głównie naczyń z epoki wiktoriańskiej, którymi szczególnie interesował się ojciec. Na ladzie mogła zobaczyć wielką, mosiężną kasę, archaiczny, zacinający się, trudny w użyciu przedmiot, który – jak mawiał ojciec – nie pozwalał mu się nudzić i dawał okazję do liczenia w pamięci. Uśmiechnęła się z rozmarzeniem, niemal słysząc słowa ojca. Przed jej oczami przewijały się obrazy i wspomnienia z przeszłości.

Pochłonięta myślami, Lacey nawet nie usłyszała odgłosu kroków zbliżających się w jej stronę z zaplecza. Nie zauważyła też zachmurzonego mężczyzny, który wyłonił się zza drzwi i szedł w jej stronę. Dopiero, kiedy poczuła czyjąś rękę na ramieniu, zrozumiała, że nie jest sama.

Serce podeszło jej do gardła. Podskoczyła i odwróciła się, ledwo powstrzymując krzyk. Spojrzała na twarz nieznajomego. Należała do starszego mężczyzny o cienkich, siwych włosach i podkrążonych, jasnobłękitnych oczach.

– Czy mogę w czymś pomóc? – spytał szorstko.

Lacey złapała się za serce. Dopiero zaczęło do niej docierać, że to nie duch ojca właśnie poklepał ją po ramieniu. Że nie by była dzieckiem bawiącym się w sklepie z antykami, tylko dorosłą kobietą na wakacjach w Anglii. Dorosła kobietą, która wtargnęła na prywatną posesję.

– O mój Boże! Bardzo przepraszam – zaczęła się tłumaczyć. – Nie wiedziałam, że ktoś jest w środku. Drzwi były otwarte.

Mężczyzna rzucił jej sceptyczne spojrzenie.

– Nie widzi pani, że sklep jest zamknięty? Nic tu pani nie kupi.

– Wiem – tłumaczyła dalej Lacey, próbując oczyścić swoje imię i wyprostować grymas podejrzenia na twarzy mężczyzny. – Ale nie mogłam się powstrzymać. To miejsce tak bardzo przypomina mi sklep mojego ojca – powiedziała, zaskoczona łzami, którymi nagle wypełniły się jej oczy. – Nie widziałam go, odkąd byłam dzieckiem.

Mężczyzna momentalnie złagodniał. Zniknęło zachmurzenie i defensywność, a ich miejsce zajęła troska i delikatność.

– Już, już, kochaniutka – powiedział ciepło ze skinieniem głowy, kiedy Lacey wycierała łzy. – Wszystko w porządku, kochana. Twój ojciec miał podobny sklep?

Lacey zrobiło się głupio, że nie potrafiła ukryć targających nią emocji, nawet nie wspominając o tym, że zamiast zadzwonić po policję po tym, jak wtargnęła na jego posesję, mężczyzna zareagował jak terapeuta, bez oceny, a ze współczuciem i autentyczną troską. Lacey nie mogła się powstrzymać. Musiała to z siebie wyrzucić.

– Sprzedawał antyki – powiedziała, a delikatny uśmiech przebiegł przez jej zapłakaną twarz. – Ten zapach przeniósł mnie do przeszłości. Nawet układ sklepu był taki sam – wskazała na drzwi na zaplecze, z których musiał wyjść mężczyzna. – Zaplecza używał jako magazynu, ale zawsze chciał przekształcić je w salę aukcyjną. Było bardzo długie i wychodziło na ogród.

Mężczyzna zaśmiał się lekko.

– Chodź i rozejrzyj się. Pokój jest długi i też wychodzi na ogród.

Wzruszona jego wyrozumiałością, Lacey poszła za nim na zaplecze. Było długie i wąskie, przywodzące na myśl przedział pociągowy, prawie identyczne do tego, w którym ojciec chciał urządzić salę aukcyjną. Przeszła przez pomieszczenie i wyszła na znajdujący się na tyłach zaczarowany ogród. Był wąski i długi na jakieś piętnaście metrów. Wszędzie roiło się od kolorowych kwiatów, drzew i krzewów posadzonych tak, żeby rzucać odpowiednią ilość cienia. Jedyną rzeczą oddzielającą ogród od sąsiedniego, był płot do kolan. Jednak w przeciwieństwie do tego, w którym stała Lacey, sąsiedni ogród wydawał się być używany tylko do przechowywania rzeczy. Stało tam kilka brzydkich składzików z szarego plastiku, a cały ten widok oszpecał jeszcze bardziej rząd koszy na śmieci.

Lacey skierowała swoją uwagę z powrotem na piękny ogród.

– Niesamowity – wykrztusiła.

– Tak, to piękne miejsce – odparł mężczyzna, stawiając przewróconą doniczkę. – Ludzie, którzy wynajmowali lokal, prowadzili tu sklep ogrodniczy.

Lacey usłyszała melancholijny ton w głosie mężczyzny. Zauważyła, że duże drzwi szklarni stoją otworem, a niektóre z roślin w doniczkach są rozrzucone po podłodze, z korzeniami na wierzchu i ziemią wokół. Obraz leżących na ziemi roślin, tak bardzo niepasujący do tego zadbanego ogrodu, wzbudził jej ciekawość. Jej myśli ze wspomnień o ojcu wróciły do teraźniejszości.

– Co tu się stało? – spytała.

Mężczyzna sposępniał.

– Właśnie dlatego tu jestem. Rano zadzwonił do mnie sąsiad i powiedział, że w ciągu nocy wszystko zniknęło.

Lacey wzięła gwałtowny oddech.

– Ktoś się włamał? – nie mogła pojąć, że w takim pięknym, sielskim miejscu jak Wilfordshire mogło dojść do przestępstwa. Wydawało jej, że najgorszą rzeczą, która może się tu stać, jest kradzież stygnącego na parapecie ciasta przez miejscowego rozrabiakę.

Mężczyzna potrząsnął głową.

– Nie, nie. Wyjechali. Spakowali wszystko i odjechali. Nawet nie dali mi znać. Jedyne, co po nich zostało, to długi. Niezapłacone rachunki, sterta faktur – ze smutkiem spuścił wzrok.

Wstrząśnięta Lacey zrozumiała, że sklep dopiero dzisiaj zakończył działalność, że znalazła się w środku kiełkującej, tajemniczej historii.

– Tak mi przykro – powiedziała ze szczerym zatroskaniem. Teraz przyszła jej pora na zabawę w terapeutę, na odwdzięczenie się za całą uprzejmość, jaką okazał jej mężczyzna. – Da pan sobie radę?

– Nie wydaje mi się – powiedział zrezygnowany. – Musimy sprzedać to miejsce, żeby opłacić rachunki. A szczerze, z żoną jesteśmy za starzy na taką nerwówkę – poklepał się po klatce piersiowej, a Lacey zrozumiała, że chodzi mu o problemy z sercem. – Na pewno nie łatwo będzie pożegnać się z tym miejscem – jego głos się załamał. – Było w rodzinie od lat. Kocham je. Przewinęło się kilku kolorowych najemców – zaśmiał się z oczami szklącymi się od wspomnień. – Ale nie. Nie możemy znowu przez to wszystko przechodzić. Wystarczy.

Smutek w jego głosie łamał Lacey serce. Cała sytuacja była przykra. Silną empatię, którą czuła wobec mężczyzny, pogłębiała jeszcze bardziej jej własna sytuacja. To, jak całe życie, które zbudowała z Davidem w Nowym Jorku, zostało jej zabrane bez uprzedzenia. Poczuła, że musi coś z tym zrobić.

– Ja wynajmę sklep – powiedziała, zanim nawet zdążyła to pomyśleć.

Mężczyzna uniósł brwi w zdziwieniu.

– Co, przepraszam?

– Ja go wynajmę – powtórzyła szybko, zanim część jej mózgu odpowiedzialna za logiczne myślenie miała szansę zareagować. – Nie może pan go sprzedać. Za dużo wspomnień, sam pan powiedział. Za duża wartość sentymentalna. Może mi pan zaufać. Mam doświadczenie. Powiedzmy.

Przypomniała sobie strażniczkę z lotniska o ciemnych brwiach i jej słowa, że potrzebuje specjalnej wizy, żeby pracować. I swoją odpowiedź, że to ostatnia rzecz, na jaką ma ochotę.

Co z Naomi? I z jej pracą u Saski? Co zamierza z tym zrobić?

Ale to wszystko nagle wydało się nieistotne. Uczucie, które ogarnęło ją na widok sklepu, było jak miłość od pierwszego wejrzenia. Postanowiła w pełni mu zaufać.

– To jak? Co pan uważa? – spytała.

Mężczyzna oniemiał. Lacey nie mogła go za to winić. Nie mógł przypuszczać, że do jego sklepu wparuje Amerykanka w ciuchach z lumpeksu i postanowi go wynająć w momencie, kiedy już zdecydował, żeby go sprzedać.

– Cóż… To… – zaczął. – Na pewno chciałbym jeszcze go zatrzymać. I to nie jest najlepszy moment na sprzedaż. Przy tym, co się dzieje na rynku. Ale muszę najpierw porozmawiać z żoną, z Marthą.

– Oczywiście – odpowiedziała Lacey. Szybko zapisała swoje imię i nazwisko na skrawku papieru i wręczyła go mężczyźnie, zaskoczona swoją pewnością. – Nie musi się pan spieszyć.

I tak potrzebowała czasu na zdobycie wizy, na ułożenie biznesplanu, na ogarnięcie finansów, na kupno asortymentu, na wszystko. Chyba powinna zacząć od kupienia książki “Prowadzenie firmy dla opornych”.

– Lacey Doyle – przeczytał mężczyzna z kartki, którą mu podała.

Pokiwała głową. Jeszcze dwa dni temu to imię brzmiało tak nieznajomo. Czuła jednak, że coraz bardziej do niej pasuje.

 

– Jestem Stephen – przedstawił się.

Wymienili uścisk dłoni.

– Będę czekać na telefon – powiedziała Lacey.

Wyszła ze sklepu, a jej ciało było napięte w oczekiwaniu. Jeśli Stephen zgodzi się na wynajęcie jej sklepu, zostanie w Wilfordshire nieco dłużej, niż planowała. Powinna czuć strach. Ale czuła jedynie euforię. Czuła, że podjęła dobry wybór. A może to nie był wybór. Może to przeznaczenie.

Rozdział 5

– Myślałam, że pojechałaś na wakacje! – krzyknęła Naomi w słuchawkę, którą Lacey przytrzymywała ramieniem.

Westchnęła głęboko, puszczając mimo uszu tyradę siostry i pisząc na klawiaturze komputera w bibliotece. Sprawdzała status swojego podania o zmianę wizy z turystycznej na biznesową.

Po spotkaniu ze Stephenem, Lacey zaczęła zbierać informacje i dowiedziała się, że jako osoba anglojęzyczna z pokaźnym kapitałem, do zdobycia wizy potrzebny jej będzie jedynie porządny biznesplan. Dzięki pracy u Saski i jej zwyczajowi, by swoje obowiązki zrzucać na pracowników, Lacey miała w tym spore doświadczenie. W kilka wieczorów plan był gotowy do wysłania, a łatwość, z jaką przebiegał cały proces, tylko dodawała jej pewności, że wszechświat jej kibicuje.

Zalogowała się na swój profil na stronie brytyjskiego rządu i zobaczyła, że jej aplikacja była “przetwarzana”. Tak bardzo chciała już zrobić następny krok, że nie mogła powstrzymać uczucia rozczarowania. Usłyszała głos Naomi w słuchawce.

– NIE WIERZĘ, że się przeprowadzasz – wrzeszczała. – Na stałe!

– Nie na stałe – wyjaśniła Lacey ze spokojem. Przez lata nauczyła się nie reagować na humory Naomi. – Wiza jest tylko na dwa lata.

Ups. Fałszywy krok.

– DWA LATA? – krzyczała Naomi, a jej głos wchodził na nowe częstotliwości.

Lacey przewróciła oczami. Dobrze wiedziała, że rodzina nie poprze jej decyzji. W końcu Naomi potrzebowała niańki w Nowym Jorku, a matka potrzebowała ramienia, na którym zawsze może się wypłakać. Beztroska wiadomość wysłana na Dziewczynki Doyle została przyjęta nie cieplej niż bomba atomowa, a dni później Lacey dalej musiała zmagać się z jej skutkami.

– Tak, Naomi – odrzekła z rozczarowaniem. – Na dwa lata. Nie wydaje ci się, że na nie zasłużyłam? Czternaście oddałam Davidowi. Piętnaście mojej pracy. Nowemu Jorkowi trzydzieści dziewięć. Niedługo będę mieć czterdziestkę, Naomi! Myślisz, że chcę spędzić całe życie w jednym miejscu? W jednej pracy? Z jednym mężczyzną?

Po tych słowach przed jej oczami stanął Tom i poczuła ogarniające ją ciepło. Była tak zajęta organizowaniem swojego nowego życia, że nawet nie wstąpiła do jego cukierni. Zamiast leniwych śniadań na tarasie, musiał wystarczyć jej banan w drodze i frappuccino ze sklepu. Dopiero teraz dotarło do niej, że jeśli Martha i Stephen zgodzą się na wynajem, jej sklep będzie dokładnie naprzeciwko sklepu Toma. Codziennie będzie widzieć go za oknem. Przyjemny dreszcz przebiegł po jej ciele na samą myśl.

– Co z Frankim? – lamentowała Naomi, sprowadzając ją na ziemię.

– Wysłałam mu krówki.

– Potrzebuje swojej ciotki!

– Wciąż mnie ma! Jeszcze nie umarłam, Noami! Po prostu na jakiś czas przeprowadziłam się za granicę.

Młodsza siostra rzuciła słuchawką.

Kto by uwierzył, że ten dzieciak ma trzydzieści sześć lat – pomyślała cierpko.

Wkładając telefon z powrotem do kieszeni, Lacey spostrzegła mrugnięcie na ekranie komputera. Status jej podania zmienił się z “przetwarzanego” na “zatwierdzony”.

Z piskiem zeskoczyła z krzesła i wyrzuciła ręce do góry. Spojrzało na nią kilka par zaniepokojonych oczu seniorów grających w pasjansa na komputerach w bibliotece.

– Przepraszam – krzyknęła, próbując się opanować.

Usiadła na krześle, a zachwyt odebrał jej dech w piersiach. Udało jej się. Dostała zielone światło. Może zacząć realizować swój plan. I wszystko poszło tak gładko, że Lacey nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przeznaczenie było po jej stronie.

Przed nią tylko ostatnia prosta. Stephen i Martha musieli zgodzić się na wynajęcie jej sklepu.

* * *

Lacey, pełna niepokoju, przechadzała się po mieście. Nie chciała za bardzo oddalać się od sklepu, bo planowała wparować do niego w momencie, kiedy tylko zadzwoni do niej Stephen, z długopisem i książeczką czekową. I zamierzała podpisać tę cholerną umowę, zanim jej wewnętrzna sabotażystka przekona ją, że nie da sobie rady. Na szczęście miała duże doświadczenie w przyglądaniu się witrynom sklepowym i chłonęła wzrokiem wszystko, co miasto miało do zaoferowania. Nagle, w swoich tanich mokasynach z lotniska, poślizgnęła się na kostce brukowej i niemal skręciła kostkę. Dotarło do niej, że czas zmienić swoje ciuchy rodem z lumpeksu na coś bardziej formalnego, jeśli ktoś ma potraktować ją jako poważną właścicielkę firmy.

Skierowała się w stronę butiku sąsiadującego z pustym sklepem, który miała nadzieję wynająć.

Może czas poznać sąsiadów – pomyślała.

Weszła do środka sklepu, który był utrzymany w bardzo minimalistycznym stylu. Asortyment był mały i starannie wyselekcjonowany. Kobieta za ladą spojrzała na nią i z zadartym nosem zaczęła lustrować jej ubrania. Była poważna i chuda jak patyk, ale jej falowane, brązowe włosy były dokładnie takie same jak włosy Lacey. W swojej małej, czarnej sukience wyglądała jak jej nikczemny klon, pomyślała Lacey z rozbawieniem.

– Czy mogę w czymś pomóc? – spytała kobieta cienkim i nieprzyjemnym głosem.

– Nie, dziękuję – odrzekła Lacey. – Dokładnie wiem, czego szukam.

Już sięgała po wieszak z dwuczęściowym kostiumem, takim, jaki zwykła nosić w Nowym Jorku, kiedy nagle zatrzymała się. Czy to właśnie do niej pasowało? Ubrania kobiety, którą kiedyś była? A może była już zupełnie kimś innym?

Wróciła do ekspedientki.

– Właściwie będę potrzebować pomocy.

Ekspedientka, zachowując kamienną twarz, wyszła zza lady i podeszła do Lacey. Ewidentnie uważała ją za stratę czasu – nikogo w takich łachmanch nie będzie stać na rzeczy z tego butiku. Lacey nie mogła się doczekać, aż pomacha swoją kartą kredytową przed pogardliwą twarzą kobiety.

– Potrzebuję ubrań do pracy – powiedziała Lacey. – Formalnych, ale bez przesady.

Kobieta mrugnęła.

– A jaka to praca?

– Antyki.

Antyki?

Lacey skinęła głową.

– Dokładnie. Antyki.

Kobieta zaczęła wybierać kostium. Był modny, ale wyrazisty, nie typowo kobiecy. Lacey wzięła go do przymierzalni, żeby sprawdzić rozmiar. Odbicie w lustrze przyprawiło ją o uśmiech. Wyglądała, nie bała się tego słowa, obłędnie. Ekspedientka mogła stroić swoje miny, ale trzeba przyznać, że miała świetny gust i wyczucie mody.

Lacey prawie wybiegła z przymierzalni.

– Jest idealny! Biorę. I jeszcze w czterech innych kolorach.

Brwi sprzedawczyni wystrzeliły w górę.

– Słucham?

Lacey usłyszała dzwonek swojego telefonu. Spojrzała na ekran i zobaczyła na nim numer Stephena. Jej serce zabiło mocniej. W końcu! Telefon, na który tyle czekała. Który rozstrzygnie o jej przyszłości!

– Wezmę go – powtórzyła ekspedientce, ledwo łapiąc oddech ze zdenerwowania – i jeszcze cztery w kolorach, które według pani będą mi pasować.

Zdezorientowana kobieta wyszła na zaplecze – pewnie do tych brzydkich, szarych składzików w ogrodzie, pomyślała Lacey, po jej nowe rzeczy. Odebrała telefon.

– Stephen?

– Cześć, Lacey. Jesteśmy z Marthą w sklepie. Może wpadniesz i porozmawiamy?

Jego ton brzmiał obiecująco, a Lacey nie mogła powstrzymać uśmiechu.

– Jasne. Przyjdę za pięć minut.

Ekspedientka wróciła, obładowana ubraniami. Lacey zerknęła na idealnie dobraną paletę barw – cielisty, czarny, granatowy i pudrowy róż.

– Chce je pani przymierzyć? – zapytała.

Lacey potrząsnęła głową. Spieszyła się i chciała już skończyć zakupy i jak najszybciej pójść drzwi obok. Rzucała nerwowe spojrzenia w stronę wyjścia.

– Nie trzeba. Wszystkie są identyczne, więc powinny pasować. Może je pani skasować? – mówiła szybko, nie potrafiąc ukryć zniecierpliwienia. – Ach, i zostanę już w tym.

Zniecierpliwienie Lacey nie zrobiło na ekspedientce najmniejszego wrażenia. Jakby na przekór niemu, spokojnie i dokładnie kasowała ubrania i pakowała je w papier.

– Chwila! – krzyknęła Lacey na widok reklamówki, którą wyciągnęła kobieta. – Nie mogę pójść z reklamówką. Potrzebuję torebki. Porządnej – spojrzała na półkę pełną torebek za ladą. – Czy może wybrać pani coś, co będzie pasować do kostiumów?

Spojrzała na Lacey jak na wariatkę, ale obróciła się i zaczęła po kolei przyglądać się torebkom. Wybrała dużą, skórzaną, czarną kopertówkę ze złotą klamrą.

– Idealna – powiedziała Lacey, przestępując z nogi na nogę, jak biegacz czekający na sygnał startowy. – Może pani kasować.

Kobieta wykonała prośbę i zaczęła starannie pakować kopertówkę.

– To będzie…

– BUTY! – krzyk Lacey przerwał kobiecie. Brawo – pomyślała. Przecież właśnie mokasynów z lotniska chciała się pozbyć najbardziej. – Potrzebuję butów.

Jakimś cudem ekspedientka wyglądała na jeszcze bardziej niewzruszoną. Może myślała, że Lacey sobie żartuje i wcale nie zamierza wszystkiego kupić.

– Tam mamy buty – powiedziała zimno, wskazując ręką na jedną z półek.

Lacey spojrzała na rząd pięknie wyprofilowanych szpilek, które mogłaby nosić w Nowym Jorku, gdzie obolałe nogi były praktycznie wpisane w jej pracę. Ale teraz było inaczej, przypomniała sobie. Tu nie musi nosić niewygodnych butów.

Jej wzrok spoczął na parze jasnych półbutów. Idealnie pasowałyby do jej nowych, damsko-męskich kostiumów. Zdjęła je z półki.

– Te – powiedziała, kładąc je na ladzie przed ekspedientką.

Kobieta nawet nie spytała, czy Lacey chce przymierzyć buty, tylko skasowała je. Kaszlnęła w dłoń, kiedy na kasie pojawiła się czterocyfrowa liczba.

Lacey wyjęła kartę, zapłaciła i wskoczyła w nowe buty. Podziękowała kobiecie i pospieszyła do sklepu obok. W jej sercu rosła nadzieja, że już za parę chwil Stephen przekaże jej klucze, a apatyczna ekspedientka, od której właśnie kupiła nową tożsamość, stanie się jej sąsiadką.

Kiedy weszła do środka, Stephen spojrzał na nią ze zdziwieniem.

– Mówiłeś, że wygląda na roztrzepaną – powiedziała kącikiem ust kobieta siedząca obok niego. To pewnie Martha, jego żona. Jej próba dyskrecji wypadła bardzo nieudolnie. Lacey zaprezentowała swój nowy strój.

– Ta-da! Mówiłam, że wiem, co robię – droczyła się Lacey.

Martha spojrzała znacząco na Stephena.

– O co ty się martwiłeś, staruszku? Przecież ta kobieta to odpowiedź na nasze modlitwy! Daj jej umowę, nie ma na co czekać.

Lacey nie mogła uwierzyć w swoje szczęście. Przeznaczenie musiało maczać w tym palce.

Stephen szybko wyciągnął dokumenty z torby i rozłożył je na ladzie przed Lacey. W przeciwieństwie do dokumentów rozwodowych, którym przyglądała się z niedowierzaniem i żalem, te wydawały się obietnicą, szansą. Wyciągnęła swój długopis, ten sam, którym podpisała papiery rozwodowe, i złożyła swój podpis na kartce.

Lacey Doyle. Przedsiębiorca.

Przypieczętowała swoje nowe życie.

To koniec darmowego fragmentu. Czy chcesz czytać dalej?

Inne książki tego autora