Za darmo

Z pożogi

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Długo patrzałam na ptaki, z radośnym szczebiotem krążące dokoła gniazd swoich; Melka patrzała na nie także. Potém spojrzałyśmy wzajem na siebie i z piekącemi łzami w źrenicach, jednomyślnie rzekłyśmy obie:

– Szczęśliwe jaskółki.

*

Po wielu latach, znowu o schyłku pięknego dnia letniego, szłam ulicą, prowadzącą ku owemu staremu gmachowi, teraz bezludną i cichą jak grób. Lecz był to grób upalny, duszny, z dwu stron opasany wysokiemi ściany, a za wieko mający długi pas błękitu, po którym płynęły niebieskie dyamenty. Dołem słał się wązki szlak gorących kamieni, okryty warstwą popiołu i garbami gruzów, a wysokie ściany stały z obu stron jego bezludne i nieme; z rozwartemi szczerbami swych nagich wierzchołków, niedoścignionemi okiem rzędami martwych otworów. Powierzchnie ich pałały czerwonością ogołoconych cegieł, śród któréj rozwierały się próżnie szerokie, napełnione ciemnością, pełną majaczących i powikłanych zarysów zniszczenia. Zewsząd tu wiało śmiercią i pustką; na warstwie popiołu okrywającéj kamienie, nie było nawet śladu stóp ludzkich. Nikt tędy nie chodził i nie przejeżdżał, bo droga ta do niczego już i do nikogo nie wiodła. Może jakieś ocalałe myszy przebiegały jeszcze spodem téj mogiły; tłum ludzki, który ją przedtém napełniał, wyparły ztąd furye ogniste i ptaków nie było; spłonęły albo frunęły daleko, gdzież-by żyć miały, gdy przez rozwarte próżnie wyzierały gdzieniegdzie suche, sztywne, zczerniałe skielety pomarłych drzew.

Jednak nagle o słuch mój uderzył ogromny krzyk ptaków i szumny łoskot ich skrzydeł. Spojrzałam w górę. A! dom Batorego! Ta sama ściana, którą niegdyś dziecięcym oczom moim ukazywała pomarszczona dłoń mojéj babki! A tam wysoko, to okno, przez które niegdyś dwie młode kobiety, z sercami pełnemi ruin przyglądały się szczęściu jaskółek. Ale teraz i jaskółki już gniazd swych nie mają. Ogromném stadem wzbiły się nad wierzchołki ścian nagich, wyzębionych, obleczonych w ponurą czerwoność i wyprawiają w powietrzu zawrotny taniec rozpaczy. A powietrze tam w górze takie przezrocze i czyste jak kryształ: drgają w niém złote iskry i unoszą się dwie wielkie gromady. Wyżéj, we wdzięcznéj i lotnéj gonitwie igrają obłoki śnieżne, srebrzyste, różowe jak rubiny, opalowemi tęczami nalane, złotem obrębione, niby radośne i świetne geniusze wolności i blasku. Niżéj ptaki czarne, zdjęte szaleństwem bólu i trwogi szukają swych gniazd zburzonych. Było ich mnóztwo. Jedne latały wciąż wkółko, wkółko, z rozwartych dziobów wydając przeciągłe wołania; inne wzbijały się wysoko, jakby swą skargę pod błękity nieść zamierzały, lecz wkrótce, z obwisłemi skrzydły, spływały ku dołowi, na ostre kanty padając białemi piersiami. Były téż takie, które z wydłużoną szyją zaczynały leciéć kędyś w linii prostéj, naoślep, i błyskawiczny zwrot czyniąc w powietrzu, niewiedziéć dlaczego i poco znowu wracały tam, dokąd ich przyciągała niezmierna siłapamięci. Nad ruinami te nieszczęsne ptaki wydawały się falującym skrzydlatym całunem. Wydawały się one jeszcze wojskiem, rozbitém przez siłę przemożną i z ostatkami niewygasłego męztwa, obiegającém pole straconéj bitwy…