Za darmo

Magon

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

– Nie widziałem ja, o Archileu, w ojczyźnie swej, Kartaginie, miłowania takiego i gdy brwi moje kładą mi na czoło znaki zdziwienia, w piersi zrywa się śmiech z miłowania wielkiego, z miłowania takiego, jakiegom nie widział.

– Dlaczegóż nie śmiejesz się, o najszczęśliwszy z ludzi?

– Głaz ciężki legł mi na śmiechu i wyjść mu ze mnie nie daje…

– Ten głaz, o wodzu, to smutek…

– Czyliż smucą się potężni?

– Spójrz w siebie, najpotężniejszy! Czy nie uczuwasz, jakoby wiatr niósł powiewy od hyperborejskich lodów? Czy nie spostrzegasz, jako uciekają, w blade mary przemienione, dymy kadzidłowe. Lodem hyperborejskim, marami uformowanemi z dymu są potęga, sława, miód rozkoszy, połysk djamentu, czerwień purpury, gdy ogniem ich nie przepływa i słodyczą nie nasyca – wielkie kochanie.

Mago silnie zwarł dumne wargi, długo milczał, a potem rozkazał:

– Mów dalej!

– Koryntjanie, przewidując niedaleką wojnę, składają nowe pułki i dowództwo nad niemi oddają Timofanowi, jako najwięcej zasłużonemu ojczyźnie, o tem, że zasługi ukrytą sprawą Timoleona były, nie wiedząc. Wnet człek pyszny i pełen wrzących chuci ogłasza się panem samowładnym miasta, na karki tych, którzy opór mu stawią, morderczy miecz opuszcza i kraj kwitnący, szczęśliwy, wolny kładzie w paszczę tyranidy. Timoleon rzuca się do stóp brata i na duchy przodków, na łono wspólnej matki, na ogień święty, na wody czyste, na niebo wysokie zaklina, aby szlak krwawy opuścił, ojczyznę przebłagał, przebaczenie jej kupił…

– Kupił? – przerwał Mago.

– Tak jest, panie. Takie prawo nad śmiertelnymi zawiesiły moce niepojęte, że wszystko, co ich żywi, poi, raduje, wynosi, wzbogaca, oczyszcza, kupować oni muszą. Bólem płaci niewiasta powstanie dziecka swego, ceną śmiechu bywają przybiegające za nim łzy, mędrzec za mądrość monetą trudu, młodość starością, nadzieja wspomnieniem, życie śmiercią i śmierć sama tworzeniem nowego życia płacą. Opłatą winy – jest cierpienie…

– A czem za cnotę płaci cnotliwy? – zapytał Mago.

Archileos po chwili myślenia odrzekł:

– Cierpieniem.

Porwał się Mago i krzyknął:

– Srogie to prawo! Któż je zawiesił nad ziemią? Po co zawiesił?

Archileos nie odpowiadał długo, a potem, usta z otaczającym je włosem siwym i całe prawie oblicze, w oponę purpurową tak utulając, jakby jej jednej powierzał tajemnicę straszliwą i żałosną, rzekł:

– Głaz poświęcony Bogu Nieznanemu – milczy.

Długie milczenie, które nastąpiło potem, przerwał Nawarchos rozkazem:

– Mów dalej!

– Timofanes odtrącił brata, znowu głów wiele strącił z karków współobywateli, majętności ich zagrabił, ostatni szczęt sprawiedliwych praw Koryntu zniósł. Jak zwierzę, które wije się z bólu pod chłostą nielitościwej dłoni, pod biczem jego i pod piętami jego żołnierzy Korynt wił się i wył; cicho wył, bo za głośne szczeknięcie wszelka głowa rozdzielała się ze swym tułowiem. Natenczas przed Timoleonem otwarły się bramy pałacu tyrana, pilnie przed innymi strzeżone. Zbrojna straż, bez podejrzeń, przed oblicze wszechwładnego dopuściła brata-dobroczyńcę. Z dwoma przyjaciółmi przybył i znowu, kolana umiłowanego objąwszy, błagał… a w odpowiedź otrzymawszy śmiech szyderski człowieka, który z ziemi i nieba, ze sprawiedliwości i ojczyzny wesoło drwi sobie, do przyjaciół rzekł: „czyńcie!” i, twarz skrajem chlamidy zasłoniwszy, padł na ziemię cały w płaczu… A oni uczynili… Porywasz się, Panie! Siadasz na łożu! Z szeroko rozwartych oczu twych, z warg drgających, z piersi dyszącej wybucha pytanie, którego nie wymawia głos. Co uczynili? Przebili go mieczami swemi. Przebili go na rozkaz tego, który więcej nad miłowanego człowieka miłował ludzi…

Jak iskry drgające na wietrze, tak błyskają naokół płomyki egipskich lampek, lecz nie wtórzy im błyskanie oczu Magonowych, które spuszczone powieki okryły. Tylko na wielkiem czole Punity zmarszczki skłębione świadczą, że przetaczają się pod niem ciężkie kłęby myśli i pierś szeroka wznosi się ciężkim oddechem.

– Mów dalej!

– Rozległy się w murach miasta i na otaczających je polach hymny radości, peany zwycięstwa, lecz Timoleon nie widział, nie słyszał nic, bo od gromu przeraźliwego oślepły, ogłuchły, Korynt opuścił. Kędy sam na sam ze stropem niebieskim rozmawiają pola najjałowsze, kędy po skalnych wzgórzach stada kóz pną się pod strażą ubogich pasterzy, skąd wieczna samotność odgania pociechy i uciekają przed głuchem milczeniem nadzieje, tam poszedł… Któż wie, dlaczego tam poszedł? Może żałobę swą przed oczyma ludzi ukryć pragnął? Może gdy usta jego słowa: bracie! wymówić już nie mogły, dla słów innych otwierać się nie miały siły. Może obmierzły mu ludzkie sprawy i błagać chciał gwiazd, chmur, wichrów, gromów i milczeń pustyni, aby odkryły przed nim sprawy Boga Nieznanego. Któż zgadnie, jakie gwiazdy kierują sercem wielkiem i jakie zalegają je chmury, gdy zaszumi w nim wicher przeznaczeń nieszczęsnych, gdy w nie uderzy grom nieskończonego bólu!…