Za darmo

Podlasiak

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Wszakże przez zbytnie roztargnienie pokwapił się naprzód kulawą nogą i runął, jak długi, na ziemię.

Teraz dopiero jednoręki zoczył uchodzącą.

Miał ją niemal no podorędziu, więc pośpiesznie wyciągnął dłoń, aby dziwożonę w czas zatrzymać, ale w nadmiarze wzruszenia wyciągnął właśnie tę dłoń, której nie miał…

Dziwożona z radosnym i dzikim krzykiem uchodziła w głąb lasu – wolna, wyśmiewna, niedościgła…

Zanim kulawiec zdążył powstać z upadku, znikła w rozbłyskanej słońcem zieleni.

Dwaj przyjaciele, milcząc, spojrzeli wzajem po sobie.

Obydwaj zrozumieli, że bójka, którą toczyli przed chwilą, stała się już zbyteczna.

Popołudniowe cienie z wolna gromadziły się pomiędzy drzewami. Szum chodził wierzchem lasu, nie przenikając do głębi.

– Ładny był dziewczak – rzekł wreszcie kulawiec i spojrzał na przyjaciela.

Jednoręki wyciągnął z torby kubek blaszany, obejrzał go starannie i schował z powrotem.

– Nie popsuła? – spytał kulawiec.

– Nie popsuła – odparł jednoręki.

– A chleba nie wyżarła? – spytał znowu kulawiec.

– Wyżarła – wyznał z westchnieniem jednoręki.

– Tatarakiem go, widać, przegryzała… – domyślił się kulawiec.

Jednoręki rozejrzał się naokół.

– A Podlasiak gdzie? – zapytał z niepokojem.

– Do nieba go zaniosło! – odparł kulawiec, palcem niebo wskazując. – W pogoni za dziewczakiem odbił się zbytnio od ziemi i odleciał bezpowrotnie. Podlasiakiem go nie nazywaj, bo dla nas jeno owo nazwisko niestosowne przybrał, lecz wzbijając się ku niebu, wobec Pana Boga prawdziwe imię wyznać musiał.

– Jakże mu było na imię? – spytał ciekawie jednoręki.

– Żegnajta – odpowiedział kulawiec. – Takie imię, że dość je przed kimkolwiek wymówić, aby już tyłem do ciebie się odwrócił…

– Podlasiaków dwóch znałem, a Żegnajty ani jednego – przypomniał sobie nagle jednoręki.

Wiatr powiał od lasu i odął z lekka na piersiach kulawca rozchełstaną w bójce koszulę.

– Czas nam w drogę! – rzekł nagle kulawiec i zajął zwykłe po prawej stronie stanowisko…

– Czas! – powtórzył jednoręki i poprawił torbę na plecach.

Obydwaj zgodnym krokiem ruszyli w jednaką zawsze drogę.

– Żegnajta! Żegnajta! – rozlegało się coraz wyżej i coraz ciszej w promiennych od słońca przestworach.

Lecz zadumani przyjaciele nie słyszeli dalekich okrzyków zapodzianego w niebiosach upiora.

Szli znowu – donikąd.