Za darmo

Opowiadanie Króla Wysp Hebanowych

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Ponieważ zamiast nóg miałem czarne marmury, nie mogłem poruszyć się na swym tronie, nie mogłem podbiec do Chryzeidy i mieczem ugodzić ją w serce za tę zbrodnię zaklętą, którą popełniła na mnie i na moich poddanych.

Odtąd skazany byłem na życie samotne w pustej komnacie. Oczy moje błąkały się się wciąż po ścianach, pokrytych wizerunkami ryb kolorowych. W tych czterech dziwacznych ścianach wspominałem dawną swoją władzę królewską i dawne państwo, pełne bogactw i przepychu.

Chryzeida co dzień z rana zjawia się na brzegu czarno-złotego jeziora i rybom, które pląsają w jego falach, zadaje co dzień jednakie pytanie:

 
Już słońce wraca z dalekich krajów,
W niebie poranna dzwoni godzina —
Mówcie mi, ryby czterech kolorów,
Czy chcecie uczcić mego Murzyna?
 

Ryby wysuwają z fal swe pyszczki i chórem odpowiadają:

 
Wolimy pląsać w falach jeziora,
Niżeli uczcić twego potwora.
 

Chryzeida, rozgniewana tą niezmienną odpowiedzią, udaje się do pałacu. Serce we mnie zamiera, gdy słyszę jej kroki w pobliżu.

Pełna gniewu i okrucieństwa, wbiega do mojej komnaty.

– Czy już uznałeś bożka w moim szlachetnym i wspaniałym Murzynie? – pyta, marszcząc brwi i błyskając oczami.

– Nie uznałem i nigdy nie uznam! – odpowiadam, dumnie podnosząc głowę.

Chryzeida obnaża wtedy moje plecy i chłoszcze je do krwi żelaznym biczem. Całe plecy pokryte mam ranami. Rany te nie mają czasu zabliźnić się i zagoić, gdyż Chryzeida odnawia je co dzień.

Życie moje pełne jest męczarni nieludzkiej. Męczarnia ta trwa już od lat pięciu. Dzień w dzień znoszę okrutną chłostę i nie mogę nawet uciec z pałacu, i całemu światu opowiedzieć zbrodni, która się tu co dzień odbywa. Nie mogę, bo zamiast nóg mam czarne marmury.

Ale nie dość na tym. Od chwili zaklęcia nie mogę zasnąć. Zaklęcie bowiem wpływa na niektóre osoby w ten sposób, że odbiera im zdolność snu i wypoczynku. Ja, niestety należę właśnie do tych osób. Od lat pięciu nie zamknąłem powiek! Bezsenność, codzienna chłosta i okropna myśl, żem stracił swoje państwo – wszystko to razem do głębi rozrania moje serce!

Oto jest historia mego życia. Chciałeś ją posłyszeć, szlachetny sułtanie, więc ci ją opowiedziałem.

Od lat pięciu po raz pierwszy człowiek żywy odwiedził mnie w mojej pustej komnacie. Toteż uradowałem się niezmiernie, ujrzawszy ciebie. Przynajmniej miałem przed kim zwierzyć się ze swoich cierpień. Nie mogę wszakże mówić dłużej, bo płacz ściska mi gardło i nie pozwala mówić.

Król Wysp Hebanowych zasłonił twarz dłońmi i począł płakać.

– Królu! – zawołał sułtan. – Łzy nic nie pomogą. Trzeba pomyśleć o ratunku. Mam nadzieję, że uda mi się wyratować ciebie i twoich poddanych. Chcę nawet w tej chwili udać się do Świątyni Łez, aby zabić raz jeszcze Murzyna. Może maść czarodziejska nie utrzyma przy życiu potwora, po raz wtóry zabitego. A może uda mi się zabić samą Chryzeidę, której nienawidzę z całego serca. Zjawiła się ona memu kucharzowi i wielkiemu wezyrowi. Murzyna zaś widziałem osobiście w chwili, gdym smażył ryby zaklęte. Zdaje mi się, że trafię do Świątyni Łez. Pamiętam bowiem dobrze, iż trzeba przejść aleję kasztanową, cyprysową i palmową, a potem skręcić do alei krzewów różanych, gdzie właśnie znajduje się Świątynia Łez.

– Sułtanie! – odpowiedział król Wysp Hebanowych. – Widzę, że nie brak ci zapału i że nie chcesz nawet do jutra odkładać swych zamiarów. Musisz jednak do jutra odłożyć. Chryzeida teraz jest w Świątyni Łez. Łatwo cię może postrzec i obezwładnić zaklęciem czarodziejskim. Najlepiej zrobisz, udając się do Świątyni Łez jutro z rana, kiedy Chryzeida pójdzie na brzeg jeziora, a potem wejdzie do pałacu, aby biczem żelaznym chłostać moje plecy. Tymczasem przenocuj w pałacu, bo na pewno jesteś zmęczony podróżą.

– Masz słuszność – rzekł sułtan – trzeba być rozsądnym i przebiegłym w walce z taką potężną czarownicą, jaką jest Chryzeida.

I rzeczywiście sułtan usłuchał rady króla Wysp Hebanowych i przenocował w pałacu.

Nazajutrz, skoro świt, sułtan udał się do Świątyni Łez. Przeszedł aleję kasztanową, cyprysową i palmową, potem skręcił do alei krzewów różanych i na końcu tej alei postrzegł od razu Świątynię Łez.

Ponieważ Chryzeida wyszła ze Świątyni Łez na brzeg jeziora, sułtan śmiało rozsunął złocistą kotarę i wszedł do wnętrza tajemniczej świątyni.

Owionął go wonny dym, unoszący się ze złotych kadzielnic.

Na środku świątyni stał sarkofag z białego marmuru. Sułtan podszedł do sarkofagu. Murzyn spał w głębi sarkofagu, wypoczywając po smutnym swoim dziennym żywocie. Chryzeida nie natarła go jeszcze maścią czarodziejską, gdyż nacierała zazwyczaj po powrocie z pałacu.

Sułtan obnażył miecz i rozciął Murzyna na dwoje. Wyniósł potem rozcięte zwłoki do ogrodu i ukrył je w krzewach różanych. Wrócił natychmiast do Świątyni Łez, położył się w głębi sarkofagu na miejscu Murzyna, a ponieważ w Świątyni Łez było ciemno i zaledwo źdźbło światła dziennego przenikało przez kotarę złocistą, więc trudno było odróżnić sułtana od Murzyna.

Wkrótce sułtan posłyszał straszliwe jęki i krzyki króla Wysp Hebanowych. Domyślił się, że to Chryzeida biczem żelaznym chłoszcze zbolałe plecy nieszczęśliwego króla. Po chwili jęki ucichły.

W pobliżu Świątyni rozległy się kroki Chryzeidy i wówczas sama Chryzeida weszła do Świątyni Łez.

Podbiegła szybko do sarkofagu i rzekła:

– O drogi mój, wspaniały Murzynie! Już byłam nad brzegiem czarno-złotego jeziora i zadałam rybom zwykłe pytanie, ale niestety, otrzymałam tę samą upartą odpowiedź! Już wychłostałam biczem żelaznym plecy króla Wysp Hebanowych! A teraz przybiegłam do ciebie z prośbą, abyś przemówił do mnie choćby jedno słowo! Od lat pięciu czekam na dźwięk twego głosu – ale czekam nadaremnie! O, kiedyż nareszcie przemówisz do mnie, abym znała twoje myśli, pragnienia i marzenia!

Sułtan z lekka poruszył się w sarkofagu i z cicha mruknął, jakby chciał coś powiedzieć.

– Czy słuch mnie myli? – zawołała radośnie Chryzeida. – Czyż rzeczywiście słyszałam przed chwilą twoje cudowne, rozkoszne mruknięcie?

– Tak, to ja mruknąłem – rzekł sułtan, udając gruby głos Murzyna. – Mruknąłem, bo jestem niezadowolony z ciebie. Już od lat pięciu patrzę na twoje głupie czyny i milczę uparcie, bo nie chcę rozmawiać z tobą. Znużyło mnie wreszcie to pięcioletnie milczenie i mruknąłem z niezadowolenia. Od dawna bym się wyleczył ze swojej martwoty, gdyby nie jęki króla Wysp Hebanowych. Te jęki psują mi humor i wesołość i przeszkadzają działaniu maści czarodziejskiej. Idź natychmiast do pałacu i zdejm6 z króla zaklęcie!

– Spełnię niezwłocznie twoje życzenie! – rzekła Chryzeida i pobiegła do pałacu.

Zdziwił się i zatrwożył król Wysp Hebanowych, ujrzawszy znowu Chryzeidę w swojej komnacie, gdyż Chryzeida odwiedzała go raz tylko dziennie, nad ranem.

– Czy chcesz mnie dwa razy dziennie chłostać biczem żelaznym? – zapytał, dumnie podnosząc głowę.

– Nie! – odparła Chryzeida. – Tym razem przychodzę po to, aby cię odkląć, gdyż mój szlachetny i wspaniały Murzyn zażądał tego odklęcia.

Chryzeida wyjęła muszlę pełną wody i wylała ją na króla, wymawiając te wyrazy:

 
Zamiast biczem ciebie chłostać,
Chcę ci dawną wrócić postać.
 

W tej chwili król Wysp Hebanowych uczuł, że czarne marmury zeń spadły, i że mu odrosły nogi, silne i zwinne, jak za dawnych czasów.

Chryzeida wróciła do Świątyni Łez i znów stanęła koło sarkofagu.

– Mój drogi Murzynie! – rzekła. – Już król Wysp Hebanowych odzyskał swoje nogi. Czy jesteś teraz zadowolony?

– Nie! – mruknął sułtan. – Nie jestem jeszcze zadowolony. Ryby zaklęte co noc wysuwają z fal swe pyski i jęczą tak głośno, że spać mi nie dają! Brak snu opóźnia moje wyzdrowienie. Idź na brzeg jeziora i cofnij zaklęcie, które rzuciłaś na poddanych króla, na miasta, na grody, na łąki, na lasy i na pola. Wówczas dopiero będę mógł spać spokojnie i nabierać sił i życia.

Chryzeida pobiegła z muszlą w ręku na brzeg jeziora i wylała wodę z muszli na jezioro, wymawiając te wyrazy:

 
Ludzie, łąki, lasy, grody —
Wynurzcie się z głębi wody!
 

W tej chwili jezioro znikło, a na jego miejscu zjawiło się dawne państwo, pełne miast, łąk, lasów i pól. Ulice zapełniły się ludźmi, którzy wesołymi okrzykami witali się nawzajem. Stada wołów, krów i kóz pasły się na łąkach. Drzewa zaroiły się od ptaków. Wszędzie było pełno życia, szczęścia i wesela.

66 zdejm – dziś popr. forma 2os. lp trybu rozkazującego: zdejmij. [przypis edytorski]