Za darmo

Faraon, tom trzeci

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział III

Straż czuwająca w przedpokoju zameldowała Pentuera. Kapłan upadł na twarz przed faraonem i zapytał o rozkazy.

– Nie rozkazywać, ale prosić cię chcę – rzekł pan. – Wiesz, w Egipcie bunty!… Bunty chłopów, rzemieślników, nawet więźniów… Bunty od morza do kopalń!… Brakuje tylko, aby zbuntowali się moi żołnierze i ogłosili faraonem… na przykład Herhora!…

– Żyj wiecznie, wasza świątobliwość – odparł kapłan. – Nie ma w Egipcie człowieka, który nie poświęciłby się za ciebie i nie błogosławił twego imienia.

– Ach, gdyby wiedzieli – mówił z gniewem władca – jak faraon jest bezsilny i ubogi, każdy nomarcha zechciałby być panem swego nomesu!… Myślałem, że odziedziczywszy podwójną koronę, będę coś znaczył… Lecz już w pierwszym dniu przekonywam się, że jestem tylko cieniem dawnych władców Egiptu! Bo i czym może być faraon bez majątku, bez wojska, a nade wszystko bez wiernych sług… Jestem jak posągi bogów, którym kadzą i składają ofiary… Ale posągi są bezsilne, a ofiarami tuczą się kapłani… Ale prawda, ty trzymasz z nimi!…

– Boleśnie mi – odrzekł Pentuer – że wasza świątobliwość mówi tak w pierwszym dniu swego panowania. Gdyby wieść o tym rozeszła się po Egipcie…

– Komuż powiem, co mi dolega?… – przerwał pan. – Jesteś moim doradcą i ocaliłeś mi, a przynajmniej chciałeś ocalić życie, chyba nie po to, ażeby rozgłaszać: co się dzieje w królewskim sercu, które przed tobą otwieram… Ale masz słuszność.

Pan przeszedł się po komnacie i po chwili rzekł znacznie spokojniejszym tonem:

– Mianowałem cię naczelnikiem rady, która ma wyśledzić przyczyny nieustannych buntów w moim państwie. Chcę, ażeby karano tylko winnych, a czyniono sprawiedliwość nieszczęśliwym…

– Niech Bóg wspiera cię łaską swoją!… – szepnął kapłan. – Zrobię, panie, co każesz. Ale powody buntów znam i bez śledztwa…

– Powiedz.

– Nieraz o tym mówiłem waszej świątobliwości: lud pracujący jest głodny, ma za dużo roboty i płaci za wielkie podatki. Kto dawniej robił od wschodu do zachodu słońca, dziś musi zaczynać na godzinę przed wschodem, a kończyć w godzinę po zachodzie. Nie tak dawno co dziesiąty dzień prosty człowiek mógł odwiedzać groby matki i ojca, rozmawiać z ich cieniami i składać ofiary. Ale dziś nikt tam nie chodzi, bo nie ma czasu.

Dawniej chłop zjadał w ciągu dnia trzy placki pszenne, dziś nie stać go na jęczmienny. Dawniej roboty przy kanałach, groblach i gościńcach liczyły się między podatkami; dziś podatki trzeba płacić swoją drogą, a roboty publiczne wykonywać darmo.

Oto przyczyny buntów.

– Jestem najbiedniejszy szlachcic w państwie! – zawołał faraon, targając sobie włosy. – Lada właściciel folwarku daje swoim bydlętom przystojne jadło i odpoczynek; ale mój inwentarz jest wiecznie głodny i znużony!…

Więc co mam robić, powiedz, ty, który prosiłeś mnie, abym poprawił los chłopów?…

– Rozkazujesz, panie, abym powiedział?…

– Proszę… każę… jak wreszcie chcesz… tylko mów mądrze.

– Błogosławione niech będą twoje rządy, prawdziwy synu Ozyrysa! – odparł kapłan. – A oto co czynić należy…

Przede wszystkim rozkaż, panie, aby płacono za roboty publiczne, jak było dawniej…

– Rozumie się.

– Dalej – zapowiedz, ażeby praca rolna trwała tylko od wschodu do zachodu słońca… Potem spraw, jak było za dynastii boskich, ażeby lud wypoczywał co siódmy dzień; nie co dziesiąty, ale co siódmy. Potem nakaż, aby panowie nie mieli prawa zastawiać chłopów, a pisarze bić i dręczyć ich według swego upodobania.

A nareszcie daj – dziesiątą lub choćby dwudziestą część ziemi chłopom na własność, aby nikt jej odebrać ani zastawiać nie mógł. Niechaj rodzina chłopa ma choćby tyle ziemi, co podłoga tej komnaty, a już nie będzie głodna. Daj, panie, chłopom pustynne piaski na własność, a w kilka lat wyrosną tam ogrody…

– Pięknie mówisz – wtrącił faraon – ale mówisz to, co widzisz w swym sercu, nie na świecie. Ludzkie pomysły, choćby najlepsze, nie zawsze zgadzają się z naturalnym biegiem rzeczy…

– Wasza świątobliwość, ja już widywałem podobne zmiany i ich skutki – odrzekł Pentuer.

Przy niektórych świątyniach dokonywają się różne próby; nad leczeniem chorych, uczeniem dzieci, hodowlą bydła i roślin, wreszcie nad poprawą ludzi. A oto, co się zdarzało:

Gdy chłopu leniwemu i chudemu dawano dobre jadło i odpoczynek co siódmy dzień, człowiek ten robił się tłustym, chętnym do pracy i więcej skopywał pola niż dawniej. Robotnik płatny jest weselszy i więcej wykonywa23 roboty aniżeli niewolnik, choćby go bić żelaznymi prętami. Ludziom sytym rodzi się więcej dzieci niż głodnym i spracowanym; potomstwo ludzi wolnych jest zdrowe i silne, a niewolników – wątłe, ponure i skłonne do kradzieży i kłamstwa.

Przekonano się wreszcie, że ziemia, którą uprawia jej właściciel, daje półtora raza więcej ziarn24 i jarzyn niż ziemia obsługiwana przez niewolników.

Ciekawszą rzecz powiem waszej świątobliwości: gdy oraczom przygrywa muzyka, ludzie i woły robią lepiej, prędzej i mniej męczą się aniżeli bez muzyki.

Wszystko to sprawdzono w naszych świątyniach.

Faraon uśmiechał się.

– Muszę ja na moich folwarkach i w kopalniach zaprowadzić muzykę – rzekł. – Jeżeli jednak kapłani przekonali się o takich dziwach, jakie mi opowiadasz, to dlaczego w swoich majątkach nie postępują w ten sposób z chłopstwem?…

Pentuer opuścił głowę.

– Bo – odparł wzdychając – nie wszyscy kapłani są mędrcami i mają serca szlachetne…

– Otóż to!… – zawołał pan.

A teraz powiedz mi, ty, który jesteś synem chłopów i wiesz, że między kapłanami znajdują się hultaje i głupcy, powiedz: dlaczego nie chcesz mi służyć w walce przeciw nim?… Bo przecie rozumiesz, że ja nie poprawię losu chłopskiego, jeżeli pierwej nie nauczę kapłanów posłuszeństwa dla mojej woli…

Pentuer załamał ręce.

– Panie – odparł – bezbożna to i niebezpieczna sprawa walka z kapłaństwem!… Niejeden faraon rozpoczynał ją i… nie mógł dokończyć…

– Bo go nie popierali tacy, jak ty, mędrcy!… – wybuchnął pan. – I zaprawdę, nigdy nie zrozumiem: dlaczego mądrzy i zacni kapłani wiążą się z bandą łotrów, jakimi jest większość tej klasy?…

Pentuer trząsł głową i zaczął mówić powoli:

– Od trzydziestu tysięcy lat święty stan kapłański pielęgnuje Egipt i on zrobił kraj tym, czym jest dziś: dziwem dla całego świata. A dlaczego kapłanom, pomimo ich wad, udało się tak zrobić?… Gdyż oni są kagańcem, w którym płonie światło mądrości.

Kaganiec może być brudny, nawet śmierdzący, niemniej jednak przechowuje boski ogień, bez którego między ludźmi panowałaby ciemność i dzikość.

Mówisz, panie, o walce z kapłaństwem – ciągnął – Pentuer. – Co może z niej wyniknąć dla mnie?… Jeżeli ty przegrasz, będę nieszczęśliwy, bo nie poprawisz losu chłopom. A gdybyś wygrał?… O, bodajbym nie doczekał tego dnia!… Bo gdybyś rozbił kaganiec, kto wie, czy nie zgasiłbyś tego ognia mądrości, który od tysięcy lat płonie nad Egiptem i światem…

Oto, panie mój, powody, dla których nie chcę mieszać się do twej walki ze świętym stanem kapłańskim… Czuję, że ona się zbliża, i cierpię, że taki robak, jakim jestem, nie mogę jej zapobiec. Ale wdawać się w nią nie będę, bo musiałbym zdradzić albo ciebie, albo Boga, który jest twórcą mądrości…

Słuchając tego, faraon chodził po komnacie zamyślony.

– Ha – rzekł bez gniewu – czyń, jak chcesz. Nie jesteś żołnierzem, więc nie mogę wyrzucać ci braku odwagi… Nie możesz być jednak moim doradcą… Choć proszę cię, abyś utworzył sąd do rozpatrzenia chłopskich buntów i gdy cię wezwę, mówił, co nakazuje mądrość.

Pentuer ukląkł, żegnając pana.

– W każdym razie – dodał faraon – wiedz o tym, że ja nie chcę gasić boskiego światła… Niech kapłani pielęgnują mądrość w swoich świątyniach, ale – niech mi nie marnują wojska, nie zawierają haniebnych traktatów i… niech nie okradają – mówił już z uniesieniem – królewskich skarbców…

Czy może myślą, że ja jak żebrak będę wystawał pod ich bramami, aby raczyli mi dostarczyć funduszów do podźwignięcia państwa zrujnowanego przez ich głupie i nikczemne rządy?… Cha!… cha!… Pentuerze… ja bym bogów nie prosił o to, co stanowi moją moc i prawo.

Możesz odejść.

Kapłan, cofając się tyłem, wyszedł wśród ukłonów i jeszcze we drzwiach upadł twarzą na ziemię.

Pan został sam.

„Ludzie śmiertelni – myślał – są jak dzieci. Herhor jest przecie mądry, wie, że Egipt na wypadek wojny potrzebuje pół miliona żołnierzy, wie, że te wojska trzeba ćwiczyć, a mimo to – zmniejszył liczbę i komplet pułków…

Wielki skarbnik jest także mądry, lecz wydaje mu się rzeczą całkiem naturalną, że wszystkie skarby faraonów przeszły do Labiryntu!…

Wreszcie Pentuer… Co to za dziwny człowiek!… Chce obdarowywać chłopów jadłem, ziemią i nieustającymi świętami… Dobrze, ależ to wszystko zmniejszy moje dochody, które i tak już są za małe. Lecz gdybym mu powiedział: pomóż mi odebrać kapłanom królewskie skarby, nazwałby to bezbożnością i gaszeniem światła w Egipcie!…

Osobliwy człowiek… Rad by całe państwo przewrócić do góry nogami, o ile chodzi o dobro chłopów, a nie śmiałby wziąć za kark arcykapłana i odprowadzić go do więzienia. Z największym spokojem każe mi wyrzec się może połowy dochodów, ale jestem pewny, że nie odważyłby się wynieść miedzianego utena z Labiryntu…”

 

Faraon uśmiechał się i znowu medytował:

„Każdy pragnie być szczęśliwym; ale gdy zechcesz zrobić, ażeby wszyscy byli szczęśliwi, każdy będzie cię chwytał za ręce, jak człowiek, któremu chory ząb wyjmują…

I dlatego władca musi być stanowczym… I dlatego boski mój ojciec niedobrze czynił, zaniedbując chłopstwo, a bez granic ufając kapłanom… Ciężkie zostawił mi dziedzictwo, ale… dam sobie radę…

U Sodowych Jezior także była trudna sprawa… Trudniejsza niż tu… Tutaj są tylko gadacze i strachopłochy, tam byli ludzie zbrojni i zdecydowani na śmierć…

Jedna bitwa szerzej otwiera nam oczy aniżeli dziesiątki lat spokojnych rządów… Kto sobie powie: złamię przeszkodę! złamie ją. Ale kto się zawaha, musi ustąpić…”

Mrok zapadł. W pałacu zmieniono warty i w dalszych salach zapalano pochodnie. Tylko do pokoju faraona nikt nie śmiał wejść bez rozkazu.

Pan, zmęczony bezsennością, wczorajszą podróżą i dzisiejszymi zajęciami, upadł na fotel. Zdawało mu się, że już setki lat jest faraonem, i nie mógł wierzyć, że od tej godziny, kiedy był pod piramidami, nie upłynęła jeszcze doba.

„Doba?… Niepodobna!…”

Potem przyszło mu na myśl, że może być, iż w sercu następcy osiedlają się dusze poprzednich faraonów. Chyba tak jest, bo inaczej – skądże by wzięło się w nim jakieś uczucie starości czy dawności?… I dlaczego rządzenie państwem dziś wydaje mu się rzeczą prostą, choć jeszcze parę miesięcy temu truchlał myśląc, że nie potrafi rządzić.

„Jeden dzień?… – powtarzał w duchu. – Ależ ja tysiące lat jestem w tym miejscu!…”

Nagle usłyszał przytłumiony głos:

– Synu mój!… synu…

Faraon zerwał się z fotelu.

– Kto tu jest?… – zawołał.

– Ja jestem, ja… Czyliżbyś już o mnie zapomniał?…

Władca nie mógł zorientować się: skąd głos pochodzi? Z góry, z dołu czy może z dużego posągu Ozyrysa, który stał w kącie.

– Synu mój – mówił znowu głos – szanuj wolę bogów, jeżeli chcesz otrzymać ich błogosławioną pomoc… O, szanuj bogów, gdyż bez ich pomocy największa potęga ziemska jest jako proch i cień… O, szanuj bogów, jeżeli chcesz, ażeby gorycz twoich błędów nie zatruła mi pobytu w szczęśliwej krainie Zachodu…

Głos umilkł, pan kazał przynieść światło. Jedne drzwi komnaty były zamknięte, przy drugich stała warta. Nikt obcy nie mógł tu wejść.

Gniew i niepokój szarpały serce faraona. Co to było?… Czy naprawdę przemawiał do niego cień ojca, czy też ów głos był tylko nowym oszustwem kapłanów?

Lecz jeżeli kapłani mogą przemawiać do niego z odległości bez względu na grube mury, w takim razie mogą i podsłuchiwać. A wówczas on, pan świata, jest jak dzikie zwierzę obsaczony ze wszystkich stron.

Prawda, w pałacu królewskim podsłuchiwanie było rzeczą zwyczajną. Faraon jednak sądził, że przynajmniej ten gabinet jest wolny i że zuchwalstwo kapłanów zatrzymuje się u progu najwyższego władcy.

A jeżeli to był duch?…

Pan nie chciał jeść kolacji, lecz udał się na spoczynek. Zdawało mu się, że nie zaśnie; lecz zmęczenie wzięło górę nad rozdrażnieniem.

W kilka godzin obudziły go dzwonki i światło. Była już północ i kapłan-astrolog przyszedł złożyć panu raport o stanowisku ciał niebieskich. Faraon wysłuchał sprawozdania, a w końcu rzekł:

– Czy nie mógłbyś, czcigodny proroku, od tej pory składać swoich raportów dostojnemu Semowi?… On jest przecie moim zastępcą w rzeczach dotyczących religii…

Kapłan-astrolog bardzo zdziwił się obojętności pana dla rzeczy niebieskich.

– Wasza świątobliwość – spytał – raczy zrzekać się wskazówek, jakie władcom dają gwiazdy?…

– Dają? – powtórzył faraon. – Zatem powiedz, jakie są ich obietnice dla mnie?

Astrolog widocznie spodziewał się tej kwestii, odparł bowiem bez namysłu:

– Horyzont chwilowo jest zaćmiony… Pan świata nie trafił jeszcze na drogę prawdy, która prowadzi do poznania woli bogów. Ale prędzej czy później znajdzie ją, a na niej długie życie i szczęśliwe, pełne chwały panowanie…

– Aha!… Dziękuję ci, mężu święty. Skoro już wiem: czego powinienem szukać, zastosuję się do wskazówek, a ciebie znowu proszę, abyś odtąd komunikował się z dostojnym Semem. On jest moim zastępcą i jeżeli coś ciekawego wyczytasz kiedy w gwiazdach, opowie mi o tym z rana.

Kapłan opuścił sypialnię, potrząsając głową.

– Wybili mnie ze snu!… – rzekł pan z wyrazem niezadowolenia.

– Najczcigodniejsza królowa Nikotris – odezwał się nagle adiutant – godzinę temu rozkazała mi prosić waszą świątobliwość o posłuchanie…

– Teraz?… o północy?… – spytał pan.

– Właśnie mówiła, że o północy wasza świątobliwość obudzi się…

Faraon pomyślał i odpowiedział adiutantowi, że będzie czekać na królowę25 w sali złotej. Sądził, że tam nikt nie podsłucha ich rozmowy.

Pan narzucił na siebie płaszcz, włożył niewiązane sandały i rozkazał dobrze oświetlić złotą salę. Potem wyszedł, zalecając służbie, aby mu nie towarzyszyła.

Matkę już zastał w sali, w szatach z grubego płótna na znak żałoby. Zobaczywszy faraona, czcigodna pani chciała znowu upaść na kolana, ale syn podniósł ją i uściskał.

– Czy zdarzyło się coś ważnego, matko, że trudzisz się o tej godzinie? – spytał.

– Nie spałam… modliłam się… – odparła. – O synu mój, mądrze odgadłeś, że sprawa jest ważną!… Słyszałam boski głos twego ojca…

– Doprawdy? – rzekł faraon czując, że gniew go napełnia.

– Nieśmiertelny twój ojciec – ciągnęła królowa – mówił mi pełen smutku, że wchodzisz na błędną drogę… Wyrzekasz się z pogardą arcykapłańskich święceń i źle traktujesz sługi boże.

„Któż zostanie przy Ramzesie – mówił twój boski ojciec – jeżeli zniechęci bogów i opuści go stan kapłański?… Powiedz mu… powiedz mu – powtarzał czcigodny cień – że tym sposobem zgubi Egipt, siebie i dynastię…”

– Oho! – zawołał faraon – więc już tak mi grożą, zaraz w pierwszym dniu panowania?… Moja matko, pies najgłośniej szczeka, kiedy się boi, więc i pogróżki są złą wróżbą, ale tylko dla kapłanów!

– Ależ to twój ojciec mówił… – powtórzyła stroskana pani.

– Nieśmiertelny ojciec mój – odparł faraon – i święty dziad Amenhotep, jako czyste duchy, znają moje serce i widzą opłakany stan Egiptu. A ponieważ serce moje chce podźwignąć państwo przez ukrócenie nadużyć, oni więc nie mogliby przeszkadzać mi do spełnienia zamiarów…

– Więc ty nie wierzysz, że duch ojca daje ci rady? – spytała coraz bardziej przerażona.

– Nie wiem. Ale mam prawo przypuszczać, że te głosy duchów, rozlegające się w różnych kątach naszego pałacu, są jakimś figlem kapłańskim. Tylko kapłani mogą lękać się mnie, nigdy bogowie i duchy… Więc nie duchy straszą nas, matko…

Królowa zadumała się i było widać, że słowa syna robią na niej wrażenie. Widziała ona wiele cudów w swym życiu i niektóre jej samej wydawały się podejrzanymi.

– W takim razie – rzekła z westchnieniem – nie jesteś ostrożny, mój synu!… Po południu był u mnie Herhor, bardzo niezadowolony z posłuchania u ciebie… Mówił, że chcesz usunąć kapłanów ze dworu…

– A oni mi na co?… Czy ażeby moja kuchnia i piwnica miały duże rozchody?… Czy może na to, ażeby słuchali, co mówię, i patrzyli, co robię?…

– Cały kraj wzburzy się, gdy kapłani ogłoszą, że jesteś bezbożnikiem… – wtrąciła pani.

– Kraj już się burzy, ale z winy kapłanów – odparł faraon. – A i o pobożności egipskiego ludu zaczynam mieć inne wyobrażenie… Gdybyś, matko, wiedziała, ile w Dolnym Egipcie jest procesów o znieważanie bogów, a w Górnym – o okradanie zmarłych, przekonałabyś się, że dla naszego ludu sprawy kapłańskie już przestały być świętymi.

– To wpływ cudzoziemców, którzy zalewają Egipt – zawołała pani. – Zwłaszcza Fenicjanie…

– Wszystko jedno, czyj wpływ; dość, że Egipt już nie uważa ani posągów, ani kapłanów za istoty nadludzkie… A gdybyś jeszcze, matko, posłuchała szlachty, oficerów, żołnierzy, zrozumiałabyś, że nadszedł czas postawienia władzy królewskiej na miejscu kapłańskiej, jeżeli wszelka władza nie ma upaść w tym kraju.

– Egipt jest twój – westchnęła królowa. – Mądrość twoja jest nadzwyczajna, więc czyń, jak chcesz… Ale postępuj ostrożnie… O, ostrożnie!… Skorpion, nawet zabity, jeszcze może ranić nieostrożnego zwycięzcę…

Uściskali się i pan wrócił do swej sypialni. Ale tym razem naprawdę nie mógł zasnąć.

Już jasno widział, że między nim i kapłanami rozpoczęła się walka, a raczej coś wstrętnego, co nawet nie zasługiwało na nazwę walki i z czym on, wódz, w pierwszej chwili nie umiał sobie poradzić.

Bo gdzie tu jest nieprzyjaciel?… Przeciw komu ma wystąpić jego wierne wojsko?… Czy przeciw kapłanom, którzy upadają przed nim na ziemię? Czy przeciw gwiazdom, które mówią, że faraon nie wszedł jeszcze na drogę prawdy? Co i kogo tu zwalczać?…

Może owe głosy duchów rozlegające się wśród pomroki? Czy własną matkę, która, przerażona, błaga go, ażeby nie rozpędzał kapłanów?…

Faraon wił się na swym łożu w poczuciu bezsilności. Nagle przyszła mu myśl: „Co mnie obchodzi nieprzyjaciel, który rozłazi się jak błoto w garści?… Niech sobie gadają w pustych salach, niech gniewają się na moją bezbożność…

Ja będę wydawał rozkazy, a kto ośmieli się nie spełnić ich, ten jest moim wrogiem i przeciw temu zwrócę policję, sąd i wojsko…”

Rozdział IV

Tak tedy w miesiącu Hator, po trzydziestu czterech latach panowania, umarł faraon Mer-amen-Ramzes XII, władca dwu światów, pan wieczności, rozdawca życia i wszelakiej uciechy.

Umarł, ponieważ czuł, że ciało jego staje się mdłe i nieużyteczne. Umarł, ponieważ tęsknił do wiekuistej ojczyzny, a rządy ziemskiego państwa pragnął powierzyć młodszym rękom. Umarł wreszcie, bo tak chciał, bo taką była jego wola. Boski duch odleciał niby jastrząb, który długo krążąc nad ziemią, w końcu rozpływa się w błękitnych przestworach.

Jak jego życie było pobytem nieśmiertelnej istoty w krainie znikomości, tak i śmierć była tylko jednym z momentów nadludzkiego istnienia.

Pan zbudził się o wschodzie słońca i wsparty na dwu prorokach, otoczony chórem kapłanów, udał się do kaplicy Ozyrysa. Tam, jak zwykle, wskrzesił bóstwo, umył je i ubrał, złożył ofiarę i podniósł ręce do modlitwy.

Przez ten czas kapłani śpiewali:

Chór I. „Cześć tobie, który wznosisz się na horyzoncie i przebiegasz niebo…

Chór II. Gościńcem twej świętości jest pomyślność tych, na których oblicza padają twe promienie…

Chór I. Mógłżebym iść, jako ty idziesz, bez zatrzymywania się, o słońce!…

Chór II. Wielki wędrowcze przestrzeni, który nie masz pana i dla którego setki milionów lat są tylko oka mgnieniem…

Chór I. Ty zachodzisz, ale trwasz. Mnożysz godziny, dnie i noce i trwasz sam, według praw twoich własnych…

Chór II. Oświetlasz ziemię, ofiarowując własnymi rękoma samego siebie, kiedy pod postacią Ra wschodzisz na widnokręgu.

Chór I. O gwiazdo, wynurzająca się, wielka przez swoją światłość, ty sama kształtujesz swoje członki…

Chór II. I nie urodzony przez nikogo rodzisz sam siebie na horyzoncie.”

A w tym miejscu odezwał się faraon:

– „O promieniejący na niebie! Pozwól, ażebym wstąpił do wieczności, połączył się z czcigodnymi i doskonałymi cieniami wyższej krainy. Niechaj wraz z nimi oglądam twoje blaski z rana i wieczorem, kiedy łączysz się z twoją matką Nut26. A gdy zwrócisz ku zachodowi twe oblicze, niech moje ręce składają się do modlitwy na cześć usypiającego za górami życia27.”

 

Tak z podniesionymi rękoma mówił pan otoczony chmurą kadzideł. Nagle umilkł i rzucił się w tył, w ramiona asystujących kapłanów.

Już nie żył.

Wieść o śmierci faraona jak błyskawica obiegła pałac. Słudzy opuścili swoje zajęcia, dozorcy przestali czuwać nad niewolnikami, zaalarmowano gwardię i obsadzono wszystkie wejścia.

Na głównym dziedzińcu począł zbierać się tłum: kucharzy, piwniczych, masztalerzy, kobiet jego świątobliwości i ich dzieci. Jedni zapytywali: czy to prawda? inni dziwili się, że jeszcze słońce świeci na niebie, a wszyscy razem krzyczeli wniebogłosy:

– „O panie!… o nasz ojcze!… o ukochany!… Czy to może być, ażebyś już odchodził od nas?… O tak, już idzie do Abydos28!… Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!… Miejsce, które ukochałeś, jęczy i płacze po tobie!…29

Straszny wrzask rozlegał się po wszystkich dziedzińcach, po całym parku. Odbijał się od gór wschodnich, na skrzydłach wiatru przeleciał Nil i zatrwożył miasto Memfis.

Tymczasem kapłani, wśród modłów, usadowili ciało zmarłego w bogatej, zamkniętej lektyce. Ośmiu stanęło przy drągach, czterej wzięli do rąk wachlarze ze strusich piór, inni kadzidła i gotowali się do wyjścia.

Na tę chwilę przybiegła królowa Nikotris, a zobaczywszy zwłoki już w lektyce, rzuciła się do nóg zmarłego.

– „O mężu mój! o bracie mój! o ukochany mój! – wołała, zanosząc się od płaczu. – O ukochany, zostań z nami, zostań w twoim domu, nie oddalaj się od tego miejsca na ziemi, w którym przebywasz…”

– „W pokoju, w pokoju, na Zachód – śpiewali kapłani – o wielki władco, idź w pokoju na Zachód…”

– „Niestety! – mówiła królowa – śpieszysz do przewozu, aby przeprawić się na drugi brzeg! O kapłani, o prorocy, nie śpieszcie się, zostawcie go; bo przecież wy wrócicie do domów, ale on pójdzie do kraju wieczności…”

– „W pokoju, w pokoju, na Zachód!… – śpiewał chór kapłański. – Jeżeli podoba się Bogu, kiedy dzień wieczności nadejdzie, ujrzymy cię znowu, o władco, bo oto idziesz do kraju, który łączy między sobą wszystkich ludzi30.”

Na znak dany przez dostojnego Herhora służebnice oderwały panią od nóg faraona i gwałtem odprowadziły do jej komnat.

Lektyka niesiona przez kapłanów ruszyła, a w niej władca ubrany i otoczony jak za życia. Na prawo i na lewo, przed nim i za nim szli: jenerałowie, skarbnicy, sędziowie, wielcy pisarze, nosiciel topora i łuku, a nade wszystko – tłum kapłanów różnego stopnia.

Na podwórzu służba upadła na twarz jęcząc i płacząc, ale wojsko sprezentowało broń i odezwały się trąby, jakby na powitanie żyjącego króla.

I istotnie, pan jak żywy niesiony był do przewozu. A gdy dosięgnięto Nilu, kapłani ustawili lektykę na złocistym statku, pod purpurowym baldachimem, jak za życia.

Tu lektykę zasypano kwiatami, naprzeciw niej ustawiono posąg Anubisa31 i – statek królewski ruszył ku drugiemu brzegowi Nilu, żegnany płaczem służby i dworskich kobiet.

O dwie godziny od pałacu, za Nilem, za kanałem, za urodzajnymi polami i gajami palm między Memfisem a „Płaskowzgórzem Mumii” leżała oryginalna dzielnica. Wszystkie jej budowle były poświęcone zmarłym, a zamieszkane tylko przez kolchitów32 i paraszytów, którzy balsamowali zwłoki.

Dzielnica ta była niby przedsionkiem właściwego cmentarza, mostem, który łączył żyjące społeczeństwo z miejscem wiecznego spoczynku. Tu przywożono nieboszczyków i robiono z nich mumie; tu rodziny układały się z kapłanami o cenę pogrzebu. Tu przygotowywano święte księgi i opaski, trumny, sprzęty, naczynia i posągi dla zmarłych.

Dzielnicę tą, oddaloną od Memfisu na parę tysięcy kroków, otaczał długi mur, tu i ówdzie opatrzony bramami. Orszak niosący zwłoki faraona zatrzymał się przed bramą najwspanialszą, a jeden z kapłanów zapukał.

– Kto tam? – spytano ze środka.

– Ozyrys-Mer-amen-Ramzes, pan dwu światów, przychodzi do was i żąda, abyście przygotowali go do wiekuistej podróży – odparł kapłan.

– Czy podobna, ażeby zagasło słońce Egiptu?… Ażeby umarł ten, który sam był oddechem i życiem?…

– Taką była jego wola – odpowiedział kapłan. – Przyjmijcież tedy pana z należytą czcią i wszystkie usługi oddajcie mu, jak się godzi, ażeby nie spotkały was kary w doczesnym i przyszłym życiu.

– Uczynimy, jak mówicie – rzekł głos ze środka.

Teraz kapłani zostawili lektykę pod bramą i śpiesznie odeszli, ażeby nie padło na nich nieczyste tchnienie zwłok nagromadzonych w tym miejscu. Zostali tylko urzędnicy cywilni pod przewodnictwem najwyższego sędziego i skarbnika.

Po niemałej chwili czekania brama otworzyła się i wyszło z niej kilkunastu ludzi. Mieli kapłańskie szaty i zasłonięte oblicza.

Na ich widok sędzia odezwał się:

– Oddajemy wam ciało pana naszego i waszego. Czyńcie z nim to, co nakazują przepisy religijne, i niczego nie zaniedbajcie, ażeby ten wielki zmarły nie doznał z winy waszej niepokoju na tamtym świecie.

Skarbnik zaś dodał:

– Użyjcie złota, srebra, malachitu, jaspisu, szmaragdów, turkusów i najosobliwszych wonności dla tego oto pana, aby mu nic nie brakło i aby wszystko miał w jak najlepszym gatunku. To mówię wam ja, skarbnik. A gdyby znalazł się niegodziwiec, który zamiast szlachetnych metalów33 chciałby podstawić nędzne falsyfikaty, a zamiast drogich kamieni – szkło fenickie, niech pamięta, że będzie miał odrąbane ręce i wyjęte oczy.

– Stanie się, jak żądacie – odpowiedział jeden z zasłoniętych kapłanów.

Po czym inni podnieśli lektykę i weszli z nią w głąb dzielnicy zmarłych śpiewając:

– „Idziesz w pokoju do Abydos!… Obyś doszedł w pokoju do Zachodu tebańskiego!… Na Zachód, na Zachód, do ziemi sprawiedliwych!”

Brama zamknęła się, a najwyższy sędzia, skarbnik i towarzyszący im urzędnicy zawrócili się do przewozu i pałacu.

Przez ten czas zakapturzeni kapłani odnieśli lektykę do ogromnego budynku, gdzie balsamowano tylko królewskie zwłoki oraz tych najwyższych dostojników, którzy pozyskali wyjątkową łaskę faraona. Zatrzymali się w przysionku, gdzie stała złota łódź na kółkach, i zaczęli wydobywać nieboszczyka z lektyki.

– Patrzcie! – zawołał jeden z zakapturzonych – nie sąż to złodzieje?… Faraon przecie umarł pod kaplicą Ozyrysa, więc musiał być w paradnym stroju… A tu – o!… Zamiast złotych bransolet – mosiężne, łańcuch także mosiężny, a w pierścieniach fałszywe klejnoty…

– Prawda – odparł inny. – Ciekawym, kto go tak oporządził: kapłani czy pisarze?

– Z pewnością kapłani… O bodaj wam poschły ręce, gałgany!… I taki łotr jeden z drugim śmie nas upominać, ażebyśmy dawali nieboszczykowi wszystko w najlepszym gatunku…

– To nie oni żądali, tylko skarbnik…

– Wszyscy są złodzieje…

Tak rozmawiając, balsamiści zdjęli z nieboszczyka odzież królewską, włożyli na niego tkany złotem szlafrok i przenieśli zwłoki do łodzi.

– Bogom niech będą dzięki – mówił któryś z zasłoniętych – że już mamy nowego pana. Ten z kapłaństwem zrobi porządek… Co wzięli rękoma, zwrócą gębą…

– Uuu!… mówią, że to będzie ostry władca – wtrącił inny. – Przyjaźni się z Fenicjanami, chętnie przestaje z Pentuerem, który przecie nie jest rodowity kapłan, tylko z takich biedaków jak my… A wojsko, powiadają, że dałoby się spalić i wytopić za nowego faraona…

– I jeszcze w tych dniach sławnie pobił Libijczyków…

– Gdzież on jest, ten nowy faraon?… – odezwał się inny. – W pustyni!… Otóż lękam się, ażeby zanim wróci do Memfis, nie spotkało go nieszczęście…

– Co mu kto zrobi, kiedy ma wojsko za sobą! Niech nie doczekam uczciwego pogrzebu, jeżeli młody pan nie zrobi z kapłaństwem tak jak bawół z pszenicą…

– Oj ty głupi! – wtrącił milczący dotychczas balsamista. – Faraon podoła kapłanom!…

– Czemuż by nie?…

– A czy widziałeś kiedy, ażeby lew poszarpał piramidę?…

– Także gadanie!…

– Albo bawół roztrącił ją?

– Rozumie się, że nie roztrąci.

– A wicher obali piramidę?

– Co on dzisiaj wziął na wypytywanie?…

– No, więc ja ci mówię, że prędziej lew, bawół czy wicher przewróci piramidę, aniżeli faraon pokona stan kapłański… Choćby ten faraon był lwem, bawołem i wichrem w jednej osobie…

– Hej tam, wy! – zawołano z góry. – Gotów nieboszczyk?…

– Już… już… tylko mu szczęka opada – odpowiedziano z przysionka.

– Wszystko jedno… Dawać go tu prędzej, bo Izyda za godzinę musi iść do miasta…

Po chwili złota łódź, wraz z nieboszczykiem, za pomocą sznurów została podniesiona w górę, na balkon wewnętrzny.

Z przysionka wchodziło się do wielkiej sali pomalowanej na kolor niebieski i ozdobionej żółtymi gwiazdami. Przez całą długość sali do jednej ze ścian był przyczepiony niby ganek w formie łuku, którego końce wznosiły się na piętro, środek na półtora piętra wysoko.

Sala wyobrażała sklepienie niebieskie, ganek drogę słońca na niebie, zmarły zaś faraon miał być Ozyrysem, czyli słońcem, które posuwa się od wschodu ku zachodowi.

Na dole sali stał tłum kapłanów i kapłanek, którzy oczekując na uroczystość, rozmawiali o rzeczach obojętnych.

– Gotowe!… – zawołano z balkonu.

Rozmowy umilkły. W górze rozległ się trzykrotny dźwięk spiżowej blachy i – na balkonie ukazała się złocista łódź słońca, w której jechał nieboszczyk.

Na dole zabrzmiał hymn na cześć słońca:

„Oto ukazuje się w obłoku, aby oddzielić niebo od ziemi, a później je połączyć…

Nieustannie ukryty w każdej rzeczy, on jeden żyjący, w którym wiekuiście istnieją wszystkie rzeczy…”

Łódź stopniowo posuwała się w górę łuku, wreszcie stanęła na najwyższym szczycie.

Wówczas na dolnym krańcu łuku ukazała się kapłanka przebrana za boginią Izydę, z synem Horusem34, i również wolno zaczęła wchodzić pod górę. Był to obraz księżyca, który posuwa się za słońcem.

Teraz łódź ze szczytu łuku zaczęła opuszczać się ku zachodowi, a na dole znowu odezwał się chór:

„Bóg wcielony we wszystkie rzeczy, duch Szu35 we wszystkich bogach. On jest ciałem żyjącego człowieka, twórcą drzewa, które nosi owoce, on jest sprawcą użyźniających wylewów. Bez niego nic nie żyje w ziemskim kręgu36.”

Łódź znikła na zachodnim końcu balkonu, Izyda z Horusem stanęli na szczycie łuku. Wówczas do łodzi przybiegła gromada kapłanów, wydobyli zwłoki faraona i położyli je na marmurowym stole, niby Ozyrysa na spoczynek po dziennym trudzie.

Teraz do nieboszczyka zbliżył się paraszyta przebrany za bożka Tyfona. Na głowie miał okropną maskę, rudą kudłatą perukę, na plecach skórę dzika, a w ręku – kamienny nóż etiopski.

23wykonywa – dziś popr. forma: wykonuje. [przypis edytorski]
24ziarn – dziś raczej: ziaren. [przypis edytorski]
25królowę – dziś popr. forma B. lp: królową. [przypis edytorski]
26Nut – egipska bogini nieba, córka boga powietrza Szu i bogini wilgoci Tefnut. Siostra i żona boga ziemi Geba. Uważana również za matkę-opiekunkę zmarłych. Matka Izydy, Nefrydy, Ozyrysa i Seta. Przedstawiana jako kobieta wygięta w łuk ponad ziemią, wspierająca się o nią dłońmi i stopami. [przypis edytorski]
27O promieniejący na niebie! […] usypiającego za górami życia – hymn autentyczny. [przypis autorski]
28Abydos – egipskie Abdżu, miasto na zachodnim brzegu Nilu, 50 km na południe od dzisiejszego Sohag. Stolica 8. nomu Górnego Egiptu, z wielką nekropolią, zawierająca groby królewskie z czasów I i II dynastii. W egipskiej religii miejsce, w którym Izyda pochowała szczątki Ozyrysa, centrum misteriów ozyryjskich. W sformułowaniach religijnych wyrażenie „odejść do Abydos” było znaczyło „odejść do Krainy Zmarłych”. [przypis edytorski]
29O panie […] Miejsce, które ukochałeś, jęczy i płacze po tobie! – autentyczne. [przypis autorski]
30O mężu mój! […] który łączy między sobą wszystkich ludzi – autentyczne. [przypis autorski]
31Anubis – egipski bóg mumifikacji, przewodnik i obrońca zmarłych w ich wędrówce przez świat pozagrobowy. Decydował o losie dusz, na sądzie pośmiertnym ważył serce zmarłego, jego uczynki. Przedstawiany jako spoczywający czarny szakal lub człowiek z głową szakala. [przypis edytorski]
32kolchici – właśc. choachyci (od gr. choachytes), grupa kapłanów odpowiedzialnych za sprawowanie kultu grobowego, regularne składanie ofiar zmarłemu. [przypis edytorski]
33metalów – dziś popr. forma: metali. [przypis edytorski]
34Horus – egipski bóg nieba, czczony pod postacią sokoła, jeden z najstarszych i najważniejszych bogów Egiptu. Syn Ozyrysa i Izydy, który po śmierci ojca jako następca tronu walczył z Setem o władzę nad światem żywych. Jako bóstwo królewskie był opiekunem faraonów i państwa egipskiego. Według innych wierzeń, syn boga słońca Re, czczony wspólnie z nim jako bóstwo solarne. [przypis edytorski]
35duch Szu – egipski bóg powietrza powstały z tchnienia Amuna; jego imię znaczy dosł.: pustka. Wspierający niebo ojciec boga ziemi Geba i bogini nieba Nut. Dawca ożywczego tchnienia i orzeźwiającego wiatru. [przypis edytorski]
36Bóg wcielony […] Bez niego nic nie żyje w ziemskim kręgu – hymn autentyczny. [przypis autorski]