Za darmo

Faraon

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział XV

Już dnia osiemnastego Paofi w Egipcie zapanował chaos. Komunikacja między dolnym i górnym państwem została przerwana, handel ustał, po Nilu krążyły tylko statki strażnicze, drogi lądowe były zajęte przez wojska, które dążyły ku miastom posiadającym sławniejsze świątynie.

Na polach pracowali tylko kapłańscy chłopi. Zaś w majątkach szlachty, nomarchów, a osobliwie faraona, len nie był wyrwany, koniczyna nie tknięta, winogron nie miał kto zrywać. Chłopi nie robili nic, tylko włócząc się bandami śpiewali, jedli, pili i odgrażali się bądź kapłanom, bądź Fenicjanom.

W miastach sklepy były pozamykane, a pozbawieni zajęcia rzemieślnicy po całych dniach radzili nad przeobrażeniem państwa. Gorszące to zjawisko już nie było nowym dla Egiptu, ale wystąpiło w tak groźnych rozmiarach, że poborcy, a nawet sędziowie zaczęli się kryć; tym bardziej iż policja bardzo łagodnie traktowała nadużycia prostego ludu.

Jedna jeszcze rzecz zasługiwała na uwagę, oto – obfitość pokarmów i wina. W szynkowniach i garkuchniach, szczególnie fenickich, zarówno w Memfis, jak na prowincji, mógł jeść i pić, kto chciał i ile chciał, za bardzo niską opłatą lub bez opłaty.

Mówiono, że jego świątobliwość wyprawia swemu ludowi ucztę, która ciągnąć się ma przez cały miesiąc.

Z powodu utrudnionych, a nawet poprzerywanych komunikacji, miasta niedobrze wiedziały, co się dzieje u ich sąsiadów. I tylko faraon, a jeszcze lepiej kapłani zdawali sobie sprawę z ogólnego położenia kraju.

Położenie to cechował przede wszystkim rozłam między Górnym, czyli Tebańskim, i Dolnym, czyli Memfijskim Egiptem. W Tebach miało przewagę stronnictwo kapłanów, w Memfis – faraonowe. W Tebach mówiono, że Ramzes XIII oszalał i chce sprzedać Egipt Fenicjanom; w Memfisie dowodzono, że kapłani chcą otruć faraona i naprowadzić do kraju Asyryjczyków.

Lud prosty, zarówno na północy, jak i na południu, czuł instynktowny pociąg do Ramzesa. Ale lud była to siła bierna i chwiejna. Gdy przemawiał agitator rządowy, chłopi gotowi byli uderzyć na świątynie i bić kapłanów; lecz gdy wystąpiła procesja, padali na twarze i truchleli słuchając zapowiedzi jakichś klęsk, które już w tym miesiącu groziły Egiptowi.

Przerażona szlachta i nomarchowie prawie wszyscy zjechali do Memfisu błagać faraona o ratunek przeciw buntującym się chłopom. Lecz ponieważ Ramzes XIII zalecał im cierpliwość i nie gromił pospólstwa, więc magnaci zaczęli naradzać się ze stronnictwem kapłańskim.

Prawda, że Herhor milczał albo także zalecał cierpliwość; ale inni arcykapłani dowodzili panom, że Ramzes jest szalony, i napomykali o potrzebie usunięcia go od władzy.

W samym Memfisie krążyły obok siebie dwie partie. Bezbożnicy, którzy pili, hałasowali i obrzucali błotem mury świątyń, a nawet posągi – i – pobożni, przeważnie starcy i kobiety, którzy modlili się na ulicach, głośno zapowiadając nieszczęścia i błagając bogów o ratunek. Bezbożnicy co dzień popełniali jakieś nadużycie; między pobożnymi co dzień jakiś chory lub kaleka odzyskiwał zdrowie.

Lecz dziwna rzecz: obie partie, pomimo rozkołysanych namiętności, nie robiły sobie krzywdy, a tym mniej – nie porywały się do czynów gwałtownych. Co pochodziło stąd, że każda z nich robiła zamieszanie pod kierunkiem i według planu obmyślanego w wyższych sferach.

Faraon, nie zgromadziwszy jeszcze wszystkich wojsk i dowodów przeciw kapłanom, nie dawał hasła do stanowczego napadu na świątynie; kapłani zdawali się czekać na coś. Było jednak widoczne, że już dziś nie czują się oni tak słabymi jak w pierwszych dniach po głosowaniu delegatów. A i sam Ramzes XIII zamyślał się, gdy mu ze wszystkich stron donoszono, że chłopi kapłańscy prawie wcale nie mieszają się do zaburzeń, lecz pracują.

„Co to znaczy? – sam siebie zapytywał faraon. – Czy gołe łby sądzą, że nie ośmielę się zaczepić świątyń, czyli też mają jakieś nie znane mi środki obrony?”

Dziewiętnastego Paofi policja zawiadomiła władcę, że upłynionej nocy lud zaczął psuć mury otaczające świątynią Horusa.

– Kazaliście im to robić?… – spytał faraon naczelnika.

– Nie. Rzucili się z własnego popędu.

– Powstrzymujcie ich łagodnie… powstrzymujcie… – rzekł pan. – Za kilka dni będą mogli robić, co im się podoba. Ale teraz jeszcze niech nie występują zbyt gwałtownie…

Ramzes XIII, jako wódz i zwycięzca znad Sodowych Jezior, wiedział, że gdy raz tłumy wyruszą do ataku, już nic ich nie powstrzyma: muszą rozbić albo zostać rozbite. Gdyby świątynie nie broniły się, pospólstwo da im radę, ale – jeżeli zechcą bronić się?…

W takim wypadku lud ucieknie i trzeba na jego miejsce posłać wojska, których było wprawdzie dużo, lecz nie tyle, ile potrzeba według rachunków faraona.

Nadto – Hiram jeszcze nie wrócił z Pi-Bast z listami dowodzącymi zdrady Herhora i Mefresa. A co ważniejsze – przychylni faraonowi kapłani mieli dać pomoc wojsku dopiero dwudziestego trzeciego Paofi. Jakimże więc sposobem uprzedzić ich w tylu świątyniach odległych jedna od drugiej? I czy sama ostrożność nie nakazywała unikać z nimi stosunków, które mogły ich zdradzić?

Z tych powodów Ramzes XIII nie życzył sobie wcześniejszego napadania świątyń przez lud.

Tymczasem wbrew woli faraona wzburzenie rosło. Około świątyni Izydy zabito kilku pobożnych, którzy zapowiadali nieszczęścia dla Egiptu lub cudownym sposobem odzyskali zdrowie. Około świątyni Ptah pospólstwo rzuciło się na procesją, zbiło kapłanów i potłukło święte czółno, w którym podróżował posąg boga. Prawie współcześnie nadleciały sztafety z miast Sochem i Anu, że lud wdzierał się do świątyń, a w Cherau nawet wdarł się i znieważył miejsce najświętsze.

Nad wieczorem przyszła prawie ukradkiem do pałacu jego świątobliwości deputacja kapłanów. Czcigodni prorocy z płaczem upadli panu do nóg wołając, aby zasłonił bogów i świątynie.

Ten wcale nieoczekiwany wypadek napełnił serce Ramzesa wielką radością, a jeszcze większą dumą. Kazał powstać delegatom i łaskawie odpowiedział, że jego pułki zawsze gotowe są bronić świątyń, byle – zostały tam wprowadzone.

– Nie wątpię – mówił – że sami burzyciele cofną się zobaczywszy przybytki bogów zajęte przez wojsko.

Delegaci wahali się.

– Waszej świątobliwości wiadomo – odparł najstarszy z nich – że wojsko nie może wchodzić nawet za mur świątyń… Musimy więc zapytać o zdanie arcykapłanów…

– Owszem, naradźcie się – rzekł pan. – Nie umiem robić cudów i z odległości mego pałacu nie obronię świątyń.

Delegaci zasmuceni opuścili faraona, który po ich wyjściu zwołał radę poufną. Był przekonany, że kapłani poddadzą się jego woli, i ani mu przez myśl nie przeszło, że delegacja jest sztuką urządzoną przez Herhora, aby go w błąd wprowadzić.

Gdy w komnacie królewskiej zebrali się cywilni i wojskowi dostojnicy, Ramzes pełen dumy zabrał głos.

– Chciałem – rzekł – dopiero dwudziestego trzeciego Paofi zająć memfijskie świątynie… Uważam jednak, że lepiej będzie zrobić to jutro…

– Nasze wojska jeszcze nie zebrały się… – wtrącił Tutmozis.

– I nie mamy listów Herhora do Asyrii – dodał wielki pisarz.

– Mniejsza o to! – odparł faraon. – Niech lud jutro dowie się, że Herhor i Mefres są zdrajcami, a nomarchom i kapłanom okażemy dowody za parę dni, gdy wróci Hiram z Pi-Bast.

– Nowy rozkaz waszej świątobliwości bardzo zmienia plan pierwotny – rzekł Tutmozis. – Jutro nie zajmiemy Labiryntu… A gdyby i w Memfis świątynie ośmieliły się stawić opór, nie mamy nawet taranów do wybicia bram…

– Tutmozisie – odpowiedział pan – mógłbym nie tłumaczyć się z moich rozkazów… Ale chcę przekonać was, że serce moje głębiej ocenia bieg wypadków…

Jeżeli lud – ciągnął – już dziś napada świątynie, to jutro zechce wedrzeć się do nich. Jeżeli go nie poprzemy, zostanie odparty, a w każdym razie za trzy dni zniechęci się do śmiałych czynów.

A jeżeli kapłani już dziś wysyłają delegacją, muszą być słabi. Tymczasem za kilka dni może powiększyć się liczba ich stronników między ludem…

Zapał i strach jest jak wino w dzbanku: o ile wylewa się, o tyle go ubywa i ten tylko może się napić, kto w porę podsunie swój kubek. Gdy więc lud dziś jest przygotowany do napadu, a nieprzyjaciele wystraszeni, zużytkujmy to, gdyż, jak powiadam, szczęście za kilka dni może opuścić nas, jeżeli nie zwrócić się przeciw nam…

– I żywność kończy się – wtrącił skarbnik. – Za trzy dni pospólstwo musi wracać do roboty, bo nie będziemy mieli czym karmić ich darmo…

– O, widzisz!… – mówił faraon do Tutmozisa. – Ja sam rozkazałem naczelnikowi policji, ażeby hamował pospólstwo. Lecz gdy powściągnąć go nie można, trzeba skorzystać z ruchu. Doświadczony żeglarz nie walczy z prądem ani z wiatrem, ale pozwala im unosić się w obranym przez siebie kierunku…

W tej chwili wszedł kurier z doniesieniem, że lud rzucił się na cudzoziemców. Napadli Greków, Syryjczyków, nade wszystko Fenicjan… Wiele sklepów zrabowano i kilku ludzi zabito.

– Oto dowód – zawołał oburzony władca – że tłumów nie należy sprowadzać z drogi raz wytkniętej!… Jutro niech wojska będą w pobliżu świątyń… I niech natychmiast wkraczają do nich, jeżeli lud zacznie wdzierać się tam, albo… Albo gdyby zaczął cofać się pod naciskiem…

Prawda, że winogrona powinny być zrywane w miesiącu Paofi. Lecz czyliż jest ogrodnik, który gdyby owoce dojrzały o miesiąc wcześniej, zostawiłby je na łozach?…

Powtarzam: chciałem opóźnić ruch pospólstwa aż do ukończenia naszych przygotowań. Ale gdy odkładać tych rzeczy nie można, więc korzystajmy z gotowego wiatru i – rozepnijmy żagle!…

Jutro Herhor i Mefres powinni być uwięzieni i przyprowadzeni do pałacu. A z Labiryntem skończymy za kilka dni.

Członkowie rady uznali, że postanowienie faraona jest dobre, i rozeszli się podziwiając jego stanowczość i mądrość. Nawet jenerałowie oświadczyli, że lepiej korzystać z gotowej okazji aniżeli gromadzić siły na ten czas, kiedy okazja minie.

 

Była już noc. Nadbiegł drugi kurier od Memfisu z doniesieniem, że udało się policji ochronić cudzoziemców. Ale lud jest rozjuszony i nie wiadomo, do czego posunie się jutro.

Od tej chwili kurier przychodził za kurierem. Jedni przynosili wiadomości, że wielkie masy chłopstwa uzbrojonego w topory i pałki ze wszystkich stron podążają do Memfisu. Skądinąd donoszono, że lud w okolicach Peme, Sochem i On ucieka w pole krzycząc, że jutro będzie koniec świata. Inny kurier przywiózł list od Hirama, że wnet przybywa. Inny zawiadamiał o przekradaniu się pułków świątyniowych do Memfisu i co ważniejsza, że z Górnego Egiptu posuwają się mocne oddziały ludu i wojska, wrogo usposobione dla Fenicjan, a nawet dla jego świątobliwości.

„Nim tamci nadejdą – myślał faraon – ja już będę miał w rękach arcykapłanów i nawet pułki Nitagera… Spóźnili się o kilka dni!…”

Donoszono wreszcie, że tu i owdzie na gościńcach wojsko schwytało przebranych kapłanów, którzy usiłowali dostać się do pałacu jego świątobliwości, zapewne z niedobrymi zamiarami.

– Niech ich przyprowadzą do mnie – odparł ze śmiechem faraon. – Chcę widzieć tych, którzy ośmielili się mieć względem mnie złe zamiary!…

Około północy czcigodna królowa Nikotris zażądała posłuchania u jego świątobliwości.

Dostojna pani była blada i drżąca. Kazała wyjść oficerom z królewskiej komnaty, a zostawszy sam na sam z faraonem rzekła płacząc:

– Synu mój, przynoszę ci bardzo złe wróżby…

– Wolałbym, królowo, usłyszeć dokładne wiadomości o sile i zamiarach moich nieprzyjaciół…

– Dziś wieczorem posąg boskiej Izydy w mojej modlitewni odwrócił się twarzą do ściany, a woda w świętej cysternie poczerwieniała jak krew…

– To dowodzi – odparł faraon – że wewnątrz pałacu mamy zdrajców. Nie są oni jednak zbyt niebezpieczni, jeżeli umieją tylko brudzić wodę i odwracać posągi.

– Cała nasza służba – ciągnęła pani – cały lud jest przekonany, że gdy wojska twoje wkroczą do świątyń, na Egipt spadnie wielkie nieszczęście…

– Większym nieszczęściem – rzekł pan – jest zuchwalstwo kapłanów. Wpuszczeni przez mego wiecznie żyjącego ojca do pałacu, myślą dziś, że zostali jego właścicielami… Ależ, na bogi, czymże ja w końcu zostanę wobec ich wszechmocy!… I czy nie wolno mi upomnieć się o moje królewskie prawa?…

– Przynajmniej… przynajmniej – odezwała się pani po namyśle – bądź miłosierny… Tak, prawa musisz odzyskać, ale nie pozwalaj twoim żołnierzom, aby gwałcili święte przybytki lub krzywdzili kapłanów… Pamiętaj, że łaskawi bogowie zsyłają radość na Egipt, a kapłani mimo swych błędów (któż ich nie ma!) niezrównane usługi oddają temu krajowi… Pomyśl tylko, że gdybyś ich zubożył i rozpędził, zniszczyłbyś mądrość, która nad inne ludy wywyższyła nasze państwo…

Faraon wziął matkę za obie ręce, ucałował ją i śmiejąc się odparł:

– Kobiety zawsze muszą przesadzać!… Ty, matko, przemawiasz do mnie, jak gdybym był wodzem dzikich Hyksosów, a nie faraonem. Czyliż ja chcę krzywdy kapłanów?… Czy nienawidzę ich mądrości, choćby nawet tak jałowej jak śledzenie obrotu gwiazd, które i bez nas chodzą po niebie nie zbogacając nas o jednego utena?…

Nie drażni mnie ich rozum ani pobożność, ale nędza Egiptu, który wewnątrz chudnie z głodu, a na zewnątrz boi się lada asyryjskich pogróżek. Tymczasem kapłani, pomimo swoją mądrość, nie tylko nie chcą mi pomagać w moich królewskich zamiarach, ale w najbezczelniejszy sposób stawiają opór.

Pozwól więc, matko, abym przekonał ich, że nie oni, lecz ja jestem panem mego dziedzictwa. Nie umiałbym mścić się nad pokornymi, ale – podepczę karki zuchwalców.

Oni wiedzą o tym, ale jeszcze nie dowierzają i – w braku sił rzeczywistych – chcą zastraszyć mnie zapowiedzią jakowychś klęsk. Jest to ich ostatnia broń i ucieczka… Gdy więc zrozumieją, że nie lękam się strachów, upokorzą się, a w takim razie nie upadnie ani jeden kamień z ich świątyń, nie ubędzie ani jeden pierścień z ich skarbców.

Znam ja ich!… Dziś robią wielkie miny, bo jestem od nich daleko. Lecz gdy wyciągnę spiżową rękę, padną na twarz i – cały ten zamęt skończy się spokojem i ogólną pomyślnością.

Królowa objęła nogi władcy i wyszła ukojona zakląwszy jednak Ramzesa, aby szanował bogów i miał miłosierdzie nad ich sługami.

Po odejściu matki faraon wezwał Tutmozisa.

– Jutro tedy – rzekł pan – wojska moje zajmą świątynie. Zapowiedz jednak pułkownikom, niech wiedzą, że wolą moją jest, aby święte przybytki były nie tknięte i aby nikt nie podnosił ręki na kapłanów…

– Nawet na Mefresa i Herhora?… – spytał Tutmozis.

– Nawet na nich – odparł faraon. – Dość będą mieli kary, gdy usunięci z dzisiejszych stanowisk osiądą przy uczonych świątyniach, ażeby modlić się tam i badać mądrość bez przeszkód…

– Stanie się, jak rozkazuje wasza świątobliwość… Chociaż…

Ramzes podniósł w górę palec na znak, że nie chce słuchać żadnych przedstawień. A następnie, aby zmienić temat rozmowy, rzekł z uśmiechem:

– Pamiętasz, Tutmozisie, manewry pod Pi-Bailos?… Już minęło dwa lata!… Kiedy wówczas gniewałem się na zuchwalstwo i chciwość kapłanów, czy mogłeś pomyśleć, że tak prędko zrobię z nimi rachunek?…

A biedna Sara… A mały synek mój… Jaki on był piękny…

Dwie łzy stoczyły się po twarzy faraona.

– Zaprawdę – mówił – gdybym nie był synem bogów, którzy są litościwi i wspaniałomyślni, wrogowie moi przeżyliby jutro ciężkie godziny… Ile oni zadali mi upokorzeń… Ile razy płacz zaćmiewał mi oczy z ich winy!…

Rozdział XVI

Dnia dwudziestego Paofi – Memfis wyglądało jakby podczas uroczystego, święta. Ustały wszelkie zajęcia, nawet tragarze nie nosili ciężarów. Cały lud wysypał się na place i ulice albo skupiał się dokoła świątyń. Głównie około bożnicy Ptah, która była najwarowniejszą i gdzie zebrali się dostojnicy duchowni tudzież świeccy, pod przewództwem Herhora i Mefresa.

W pobliżu świątyń stały wojska w luźnym szyku, aby żołnierze mogli porozumiewać się z ludem.

Między pospólstwem i między wojskiem krążyli mnodzy przekupnie z koszami chleba, z dzbanami i skórzanymi workami, w których było wino. Częstowali oni lud darmo. Gdy zaś spytał ich kto, dlaczego nie biorą zapłaty? jedni odpowiadali, że – to jego świątobliwość częstuje swoich poddanych, a drudzy mówili:

– Jedzcie i pijcie, prawowierni Egipcjanie, gdyż nie wiadomo, czy doczekamy jutra!…

Byli to przekupnie kapłańscy.

Agentów kręciło się mnóstwo. Jedni głośno dowodzili słuchaczom, że kapłani buntują się przeciw panu, a nawet chcą go otruć za to, że obiecał ludowi siódmy dzień odpoczynku. Inni szeptali, że faraon oszalał i sprzysiągł się z cudzoziemcami na zgubę świątyń i Egiptu. Tamci zachęcali lud, ażeby napadł na świątynię, gdzie kapłani z nomarchami radzą nad uciemiężeniem rzemieślników i chłopów. Ci wyrażali obawę, że gdyby świątynie napadnięto, mogłoby zdarzyć się wielkie nieszczęście…

Mimo to, nie wiadomo skąd, pod murem świątyni Ptah znalazło się kilka potężnych belek i stosy kamieni.

Poważni kupcy memfijscy przechadzający się między tłumami nie mieli żadnej wątpliwości, że ludowy zamęt był wywołany sztucznie. Drobni pisarze, policjanci, oficerowie robotników i przebrani dziesiętnicy wojskowi już nawet nie kryli się ani ze swoimi urzędowymi stanowiskami, ani z tym, że chcą popchnąć lud do zdobycia świątyń. Z drugiej strony: paraszytowie, żebracy, słudzy świątyń i niżsi kapłani choć pragnęli ukryć się, nie mogli, a każdy obdarzony zmysłami widział, że i oni zachęcają pospólstwo do gwałtu!…

Toteż rozsądni mieszczanie memfijscy byli zdumieni takim postępowaniem kapłańskiego stronnictwa, a lud – poczynał ostygać z wczorajszego zapału. Rodowici Egipcjanie nie mogli zrozumieć: o co tu chodzi i kto naprawdę wywołuje zaburzenia? Chaos powiększał się dzięki półobłąkanym bigotom, którzy nago przebiegając ulice ranili sobie ciało do krwi i wołali:

– Biada Egiptowi!… Bezbożność przebrała miarę i zbliża się godzina sądu!… Bogowie okażą swoją moc nad zuchwalstwem nieprawości!…

Wojsko zachowywało się spokojnie, czekając, aż lud zacznie wdzierać się do świątyń. Z jednej bowiem strony taki rozkaz wyszedł z królewskiego pałacu; z drugiej zaś – oficerowie przewidywali zasadzki w świątyniach i woleli, ażeby ginęło pospólstwo aniżeli żołnierze. Żołnierze i tak będą mieli dosyć zajęcia.

Ale tłum, pomimo krzyku agitatorów i wina rozdawanego darmo, wahał się. Chłopi oglądali się na rzemieślników, rzemieślnicy na chłopów, a wszyscy oczekiwali czegoś.

Nagle, około pierwszej w południe, z bocznych ulic wylała się ku świątyni Ptah pijana banda, zbrojna w topory i drągi. Byli to rybacy, greccy majtkowie, pastusi, libijskie włóczęgi, nawet więźniowie z kopalni w Turra. Na czele bandy szedł robotnik olbrzymiego wzrostu, z pochodnią. Stanął on przed bramą świątyni i ogromnym głosem począł wołać do ludu:

– A wiecież wy, prawowierni, nad czym tu radzą arcykapłani i nomarchowie?… Oto chcą zmusić jego świątobliwość Ramzesa, ażeby robotnikom odjął po placku jęczmiennym na dzień, a chłopów obłożył nowym podatkiem, po drachmie od każdej głowy…

Dlatego mówię wam, że popełniacie głupstwo i nikczemność stojąc tu z założonymi rękoma!… Trzeba nareszcie wyłapać świątyniowych szczurów i oddać ich w ręce faraonowi, panu naszemu, na którego krzywdę zmawiają się bezbożnicy!… Bo gdyby władca nasz musiał ulec radzie kapłańskiej, któż wtedy ujmie się za uczciwym ludem?…

– Prawdę mówi!… – odezwano się w tłumie.

– Pan kazał dać nam siódmy dzień wypoczynku…

– I obdarzy nas ziemią…

– Zawsze miał litościwe serce dla prostaków!… Pamiętacie, jak dwa lata temu uwolnił chłopów oddanych pod sąd za napaść na folwark Żydówki?…

– Ja sam widziałem, jak przed dwoma laty zbił pisarza, który ściągał z chłopów niesprawiedliwy podatek…

– Niech żyje wiecznie pan nasz, Ramzes XIII, opiekun uciśnionych!…

– Patrzajcie ino – odezwał się głos z daleka – samo bydło wraca z pastwisk, jakby zbliżał się wieczór…

– Co tam bydło!… Dalejże na kapłanów!…

– Hej, wy! – krzyczał olbrzym pod bramą świątyni. – Otwórzcie nam dobrowolnie, ażebyśmy przekonali się: nad czym radzą arcykapłani z nomarchami?…

– Otwórzcie!… bo wywalimy bramę!…

– Dziwna rzecz – mówiono z daleka – ptaki kładą się spać… A przecież to dopiero południe…

– Dzieje się coś niedobrego w powietrzu!…

– Bogowie! już noc nadchodzi, a ja jeszcze nie narwałam sałaty na obiad… – dziwiła się jakaś dziewczyna.

Lecz uwagi te zagłuszył wrzask pijanej bandy i łoskot belek uderzających w miedzianą bramę świątyni.

Gdyby tłum mniej był zajęty gwałtami napastników, już spostrzegłby, że w naturze zachodzi jakieś niezwykłe zjawisko. Słońce świeciło, na niebie nie było ani jednej chmurki, a mimo to jasność dzienna poczęła się zmniejszać i powiał chłód.

– Dajcie tu jeszcze jedną belkę!… – wołali napastnicy na świątynią. – Brama ustępuje!…

– Mocno!… Jeszcze raz!…

Przyglądający się tłum huczał jak burza… Tu i owdzie poczęły odrywać się od niego małe grupy i łączyć z napastnikami. Wreszcie cała masa ludu z wolna podsunęła się ku murom świątyni.

Na dworze, mimo południa, wzrastał mrok; w ogrodach świątyni Ptah zaczęły piać koguty. Ale wściekłość tłumu była już tak wielka, że mało kto dostrzegał te zmiany.

– Patrzcie! – wołał jakiś żebrak – oto zbliża się dzień sądu… Bogowie…

Chciał mówić dalej, lecz uderzony kijem w głowę padł na miejscu.

Na mury świątyni poczęły wdzierać się nagie, lecz uzbrojone postacie. Oficerowie wezwali żołnierzy pod broń, pewni, że niebawem trzeba będzie wesprzeć atak pospólstwa.

– Co to znaczy?… – szeptali żołnierze przypatrując się niebu. – Nie ma chmur, a jednakże świat wygląda jak podczas burzy.

– Bij!… łam!… – krzyczano pod świątynią. Łoskot belek odzywał się coraz częściej.

W tej chwili na tarasie stojącym nad bramą ukazał się Herhor, otoczony orszakiem kapłanów i dygnitarzy świeckich. Najdostojniejszy arcykapłan miał na sobie złoty ornat i czapkę Amenhotepa otoczoną królewskim wężem.

Herhor spojrzał po ogromnych masach ludu, który otaczał świątynię, i schyliwszy się do szturmującej bandy rzekł:

– Kimkolwiek jesteście, prawowiernymi czy poganami, w imię bogów wzywam was, ażebyście świątynię zostawili w spokoju…

Gwar ludu nagle ucichnął i tylko słychać było tłuczenie belek o miedzianą bramę. Lecz wnet i belki ustały.

– Otwórzcie bramę! – zawołał z dołu olbrzym. – Chcemy przekonać się, czy nie knujecie zdrady przeciw naszemu panu…

– Synu mój – odparł Herhor – upadnij na twarz i błagaj bogów, aby przebaczyli ci świętokradztwo…

– To ty proś bogów, ażeby cię zasłonili!… – krzyknął dowódca bandy i wziąwszy kamień rzucił go w górę, ku arcykapłanowi.

Jednocześnie z okna pylonu wyleciał cieniutki strumyk, niby wody, na twarz olbrzyma. Bandyta zachwiał się, zatrzepotał rękoma i upadł.

 

Jego najbliżsi wydali okrzyk trwogi, na co dalsze szeregi, nie wiedząc, co się stało, odpowiedziały śmiechem i przekleństwami.

– Wyłamujcież bramę!… – wołano od końca i grad kamieni posypał się w stronę Herhora i orszaku.

Herhor wzniósł do góry obie ręce. A gdy tłum znowu ucichnął, arcykapłan zawołał silnym głosem:

– Bogowie! pod waszą opiekę oddaję święte przybytki, przeciw którym występują zdrajcy i bluźniercy…

A w chwilę później, gdzieś nad świątynią, rozległ się nadludzki głos:

– Odwracam oblicze moje od przeklętego ludu i niech na ziemię spadnie ciemność…

I stała się rzecz okropna: w miarę jak głos mówił, słońce traciło blask. A wraz z ostatnim słowem zrobiło się ciemno jak w nocy. Na niebie zaiskrzyły się gwiazdy, a zamiast słońca stał czarny krąg otoczony obrączką płomieni.

Niezmierny krzyk wydarł się ze stu tysięcy piersi. Szturmujący do bramy rzucili belki, chłopi upadli na ziemię…

– Oto nadszedł dzień sądu i śmierci!… – zawołał jękliwy głos w końcu ulicy.

– Bogowie!… litości… święty mężu, odwróć klęskę!… – zawołał tłum.

– Biada wojskom, które spełniają rozkazy bezbożnych naczelników!… – zawołał wielki głos ze świątyni.

W odpowiedzi – już cały lud upadł na twarz, a w dwu pułkach stojących przed świątynią powstało zamieszanie. Szeregi połamały się, żołnierze poczęli rzucać broń i bez pamięci uciekać w stronę rzeki. Jedni pędząc jak ślepi wśród ciemności rozbijali się o ściany domów; inni padali na bruk deptani na śmierć przez swoich towarzyszów. W ciągu paru minut, zamiast zwartych kolumn wojska, leżały na placu porozrzucane włócznie i topory, a przy wejściu do ulic – piętrzyły się stosy rannych i trupów.

Żadna przegrana bitwa nie skończyła się podobną klęską.

– Bogowie!… bogowie!… – jęczał i płakał lud – zmiłujcie się nad niewinnymi…

– Ozyrysie!… – zawołał z tarasu Herhor – ulituj się i okaż oblicze swoje nieszczęśliwemu ludowi…

– Po raz ostatni wysłucham modlitwy moich kapłanów, bom jest miłosierny… – odpowiedział nadludzki głos ze świątyni.

I w tejże samej chwili ciemność pierzchnęła, a słońce odzyskało swój blask.

Nowy krzyk, nowy płacz, nowe modlitwy rozległy się między tłumem. Pijani radością ludzie witali zmartwychwstające słońce. Nieznajomi padali sobie w objęcia, kilka osób zmarło, a wszyscy na klęczkach pełzali do świątyni, aby całować jej błogosławione mury.

Na szczycie bramy stał najdostojniejszy Herhor, zapatrzony w niebo, a dwaj kapłani podtrzymywali jego święte ręce, którymi rozpędził ciemność i uratował lud swój od zagłady.

Takie same sceny, z pewnymi odmianami, miały miejsce w całym Dolnym Egipcie. W każdym mieście, dwudziestego Paofi, lud od rana zbierał się pod świątyniami i w każdym mieście około południa jakaś banda szturmowała do bramy świętej. Wszędzie nad bramą, około pierwszej, ukazywał się arcykapłan świątyni z orszakiem, przeklinał bezbożników i robił ciemność. A gdy tłum uciekał w popłochu albo padał na ziemię, arcykapłani modlili się do Ozyrysa, aby ukazał swoje oblicze, i – dzienna światłość znowu powracała na ziemię.

Tym sposobem, dzięki zaćmieniu słońca, pełne mądrości stronnictwo kapłańskie już i w Dolnym Egipcie zachwiało powagę Ramzesa XIII. W ciągu kilku minut rząd faraona stanął, nawet nie wiedząc o tym, nad brzegiem przepaści. Ocalić go mógł tylko wielki rozum i dokładna znajomość sytuacji. Tego jednak zabrakło w królewskim pałacu, gdzie właśnie w ciężkiej chwili zaczęło się wszechmocne panowanie przypadku.

Dwudziestego Paofi jego świątobliwość wstał równo ze wschodem słońca i ażeby być bliżej teatru działań, przeniósł się z głównego gmachu do willi, która zaledwie o godzinę drogi pieszej leżała od Memfisu. Willa ta miała z jednej strony koszary wojsk azjatyckich, z drugiej – pałacyk Tutmozisa i jego małżonki, pięknej Hebron. Wraz z panem przyszli tutaj wierni Ramzesowi dygnitarze i – pierwszy pułk gwardii, w którym faraon pokładał nieograniczone zaufanie.

Ramzes XIII był w doskonałym humorze. Wykąpał się, zjadł z apetytem śniadanie i – zaczął przesłuchiwać gońców, którzy co kwadrans nadlatywali z Memfisu.

Raporta ich były jednostajne aż do znudzenia. Arcykapłani i kilku nomarchów, pod przewództwem Herhora i Mefresa, zamknęli się w świątyni Ptah. Wojsko jest pełne otuchy, a lud wzburzony. Wszyscy błogosławią faraona i czekają na rozkaz do ataku.

Kiedy o godzinie dziewiątej czwarty kurier powtórzył te same słowa, faraon zmarszczył brwi.

– Na co oni czekają?… – zapytał pan. – Niech atakują natychmiast.

Goniec odpowiedział, że jeszcze nie zebrała się główna banda, która ma napaść świątynię i wyłamać miedzianą bramę.

Objaśnienie to nie podobało się panu. Potrząsnął głową i wysłał do Memfisu oficera, ażeby przyśpieszyć atak.

– Co znaczy ta zwłoka?… – mówił. – Myślałem, że moje wojsko obudzi mnie wiadomością o zdobyciu świątyni… W podobnych wypadkach szybkość działań jest warunkiem powodzenia.

Oficer odjechał, ale pod świątynią Ptah nie zmieniło się nic. Lud czekał na coś, a głównej bandy nie było jeszcze na placu.

Można było sądzić, że jakaś inna wola opóźnia wykonywanie rozkazów.

O dziewiątej rano do willi zajmowanej przez faraona przybyła lektyka królowej Nikotris. Czcigodna pani prawie gwałtem wdarła się do synowskiej komnaty i z płaczem upadła do nóg panu.

– Czego żądasz, matko? – rzekł Ramzes, z trudem ukrywając niecierpliwość. – Czy zapomniałaś, że dla kobiet nie ma miejsca w obozie?…

– Dzisiaj nie ruszę się stąd, nie opuszczę cię ani na chwilę!… – zawołała. – Prawda, że jesteś synem Izydy i ona otacza cię swoją opieką… Ale mimo to umarłabym z niepokoju.

– Cóż mi grozi? – spytał faraon wzruszając ramionami.

– Kapłan, który śledzi gwiazdy – mówiła z płaczem królowa – odezwał się do jednej ze służebnic, że jeżeli dzisiaj… jeżeli dzisiejszy dzień upłynie ci szczęśliwie, będziesz żył i panował sto lat…

– Aha!… Gdzież jest ten znawca moich losów?

– Uciekł do Memfisu… – odparła pani.

Faraon zamyślił się, potem rzekł śmiejąc się:

– Jak Libijczycy nad Sodowymi Jeziorami wyrzucali na nas pociski, tak dziś kapłaństwo miota na nas groźby… Bądź spokojna, matko! Gadulstwo, nawet kapłanów, jest mniej niebezpieczne aniżeli strzały i kamienie.

Od Memfisu nadleciał nowy kurier z doniesieniem, że wszystko jest dobrze, lecz – główna banda jeszcze nie gotowa.

Na pięknej twarzy faraona ukazały się znaki gniewu. Pragnąc uspokoić władcę, odezwał się Tutmozis:

– Pospólstwo nie jest wojskiem. Nie umie zebrać się na oznaczoną godzinę; idąc ciągnie się jak błoto i – nie słucha komendy. Gdyby pułkom powierzono zajęcie świątyń, już by tam były…

– Ależ co mówisz, Tutmozisie?… – zawołała królowa. – Gdzie kto słyszał, ażeby wojsko egipskie…

– Zapomniałeś – wtrącił Ramzes – że, według moich rozkazów, wojsko nie miało napadać, ale bronić świątyń przed napaścią pospólstwa…

– Przez to też opóźniają się działania – odparł niecierpliwie Tutmozis.

– Oto są królewscy doradcy!… – wybuchnęła królowa. – Pan robi mądrze, występując jako obrońca bogów, a wy, zamiast łagodzić, zachęcacie go do gwałtu…

Tutmozisowi krew uderzyła do głowy. Na szczęście wywołał go z komnaty adiutant donosząc, że w bramie zatrzymano starego człowieka, który chce mówić z jego świątobliwością.

– U nas dzisiaj – mruczał adiutant – każdy dobija się tylko do pana; jakby faraon był właścicielem karczmy…

Tutmozis pomyślał, że jednak za Ramzesa XII nikt nie ośmieliłby się w ten sposób wyrażać o władcy… Ale udał, że nie uważa.

Starym człowiekiem, którego zatrzymała warta, był fenicki książę Hiram. Miał na sobie okryty kurzem płaszcz żołnierski, a sam był zmęczony i zirytowany.

Tutmozis kazał przepuścić tyryjczyka, a gdy obaj znaleźli się w ogrodzie, rzekł mu:

– Sądzę, że wasza dostojność wykąpiesz się i przebierzesz, zanim wyjednam ci posłuchanie u jego świątobliwości?

Hiramowi najeżyły się siwe brwi i jeszcze mocniej krwią nabiegły oczy.

– Po tym, co już widziałem – odparł twardo – mogę nawet nie żądać posłuchania…

– Masz przecie listy arcykapłanów do Asyrii…

Inne książki tego autora