Za darmo

Faraon

Tekst
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Rozdział XI

Po przyjęciu u namiestnika Sargon zatrzymał się jeszcze w Pi-Bast, czekając na listy faraona z Memfisu, a jednocześnie między oficerami i szlachtą zaczęły na nowo krążyć dziwaczne pogłoski.

Fenicjanie opowiadali, pod największym rozumie się sekretem, że kapłani, nie wiadomo z jakiego powodu, nie tylko darowali Asyrii zaległe daniny, nie tylko uwolnili ją raz na zawsze od ich płacenia, ale nadto, ażeby ułatwić Asyryjczykom jakąś wojnę północną, zawarli z nimi traktat pokojowy na długie lata.

– Faraon – mówili Fenicjanie – aż mocniej zachorował dowiedziawszy się o ustępstwach robionych barbarzyńcom. Książę Ramzes martwi się i chodzi smutny, lecz obaj muszą ulegać kapłanom, nie będąc pewni uczuć szlachty i wojska.

To najwięcej oburzało egipską arystokrację.

– Jak to – szeptali między sobą zadłużeni magnaci – więc dynastia już nam nie ufa?… Więc kapłani uwzięli się, ażeby zhańbić i zrujnować Egipt?… Bo przecie jasne jest, że jeżeli Asyria ma wojnę gdzieś na dalekiej północy, to właśnie teraz trzeba ją napaść i zdobytymi łupami podźwignąć zubożały skarb królewski i arystokrację…

Ten i ów z młodych panów ośmielał się zapytywać następcy: co myśli o asyryjskich barbarzyńcach? Książę milczał, ale błysk jego oczu i zacięte usta dostatecznie wyrażały uczucia.

– Oczywiście – szeptali panowie w dalszym ciągu – że dynastia jest opętana przez kapłanów, nie ufa szlachcie, Egiptowi zaś grożą wielkie nieszczęścia…

Ciche gniewy prędko zamieniły się w ciche narady mające nawet pozór spisku. Ale choć bardzo wiele osób brało w tym udział, pewny siebie czy zaślepiony stan kapłański nic o nich nie wiedział, a Sargon, choć przeczuwał nienawiść, nie przywiązywał do niej wagi.

Poznał on, że książę Ramzes jest mu niechętny, ale przypisywał to wypadkowi w cyrku, a więcej – zazdrości o Kamę. Ufny jednak w swoją poselską nietykalność, pił, ucztował i prawie co wieczór wymykał się do fenickiej kapłanki, która coraz łaskawiej przyjmowała jego zaloty i dary.

Taki był nastrój kół najwyższych, gdy pewnej nocy wpadł do mieszkania Ramzesa święty Mentezufis i oświadczył, że natychmiast musi zobaczyć się z księciem.

Dworzanie odpowiedzieli, że u księcia znajduje się jedna z jego kobiet, że więc nie śmią niepokoić swego pana. Lecz gdy Mentezufis coraz natarczywiej nalegał, wywołali następcę.

Książę po chwili ukazał się, nawet nierozgniewany.

– Cóż to – zapytał kapłana – czy mamy wojnę, że wasza cześć trudzisz się do mnie o tak późnej porze?

Mentezufis pilnie przypatrzył się Ramzesowi i głęboko odetchnął.

– Książę nie wychodziłeś cały wieczór? – zapytał.

– Ani na krok.

– Więc mogę dać na to kapłańskie przyrzeczenie?

Następca zdziwił się.

– Zdaje mi się – odparł dumnie – że twoje słowo już nie jest potrzebne, gdy ja dałem moje. Cóż to znaczy?…

Wyszli do osobnego pokoju.

– Czy wiesz, panie – mówił wzburzony kapłan – co zdarzyło się może przed godziną. Jego dostojność Sargona jacyś młodzieńcy napadli i obili kijami…

– Jacy?… gdzie?…

– Pod willą fenickiej kapłanki, nazwiskiem Kamy – ciągnął Mentezufis, pilnie śledząc fizjognomię następcy.

– Odważne chłopaki! – odparł książę, wzruszając ramionami. – Napadać takiego siłacza!… Przypuszczam, że musiała tam pęknąć niejedna kość.

– Ale napadać posła… Uważ, dostojny panie, posła, którego osłania majestat Asyrii i Egiptu… – mówił kapłan.

– Ho! ho!… – roześmiał się książę. – Więc król Assar wysyła swoich posłów nawet do fenickich tancerek?…

Mentezufis stropił się. Nagle uderzył się w czoło i zawołał również ze śmiechem:

– Patrz, książę, jaki ze mnie prostak, nieoswojony z politycznymi ceremoniami. Wszakże ja zapomniałem, że Sargon włóczący się po nocach około domu podejrzanej kobiety nie jest posłem, ale zwyczajnym człowiekiem!…

Lecz po chwili dodał:

– W każdym razie niedobrze się stało… Sargon może nabrać do nas niechęci…

– Kapłanie!… kapłanie!… – zawołał książę, kiwając głową. – Ty zapominasz daleko ważniejszej rzeczy, iż Egipt nie potrzebuje ani lękać się, ani nawet dbać o dobre lub złe usposobienie dla niego nie tylko Sargona, ale nawet króla Assara…

Mentezufis był tak zmieszany trafnością uwag królewskiego młodzieńca, że zamiast odpowiedzieć kłaniał się mrucząc:

– Bogowie obdarzyli cię, książę, mądrością arcykapłanów… niechaj imię ich będzie błogosławione!… Już chciałem wydać rozkazy, aby poszukano i osądzono tych młodych awanturników; lecz teraz wolę zasięgnąć twojej rady, bo jesteś mędrcem nad mędrce.

Powiedz zatem, panie, co mamy począć z Sargonem i tymi zuchwalcami?…

– Przede wszystkim zaczekać do jutra – odparł następca. – Jako kapłan, wiesz najlepiej, że boski sen często przynosi dobre rady.

– A jeżeli i do jutra nic nie obmyślę? – pytał Mentezufis.

– W każdym razie ja odwiedzę Sargona i postaram się zatrzeć w jego pamięci ten drobny wypadek.

Kapłan pożegnał Ramzesa z oznakami czci. Zaś wracając do siebie, myślał:

„Serce dam sobie wydrzeć z piersi, że do tego nie należał książę: ani sam bił, ani namawiał, a nawet nie wiedział o wypadku. Kto tak chłodno i trafnie sądzi sprawę, nie może być współwinnym. A w takim razie mogę zacząć śledztwo i jeżeli nie ułagodzimy kudłatego barbarzyńcy, oddam zawadiaków pod sąd. Piękny traktat przyjaźni między dwoma państwami, który zaczyna się sponiewieraniem posła!…”

Nazajutrz wspaniały Sargon do południa leżał na wojłokowym posłaniu, co wreszcie zdarzało mu się dosyć często, bo po każdej pijatyce. Obok niego, na niskiej sofie siedział pobożny Istubar, z oczyma utkwionymi w sufit, szepcząc modlitwy.

– Istubarze – westchnął dostojnik – czy jesteś pewny, że nikt z naszego dworu nie wie o moim nieszczęściu?

– Któż może wiedzieć, jeżeli cię nikt nie widział?

– Ale Egipcjanie!… – jęknął Sargon.

– Z Egipcjan wie o tym Mentezufis i książę, no i ci szaleńcy, którzy zapewne długo będą pamiętali twoje pięści.

– Może trochę… może!… Ale zdaje mi się, że był między nimi następca i ma nos rozbity, jeżeli nie złamany…

– Następca ma cały nos i on tam nie był, zapewniam cię.

– W takim razie – wzdychał Sargon – powinien książę kilku z nich wbić na pal. Przecieżem ja poseł!… ciało moje jest święte…

– A ja mówię ci – radził Istubar – wyrzuć złość z serca twego i nawet nie skarż się. Bo gdy hultaje pójdą pod sąd, cały świat dowie się, że poseł najdostojniejszego króla Assara wdaje się z Fenicjanami, a co gorsza, odwiedza ich samotny wśród nocy. Co zaś odpowiesz, gdy twój śmiertelny wróg, kanclerz Lik-Bagus zapyta cię: „Sargonie, z jakimiż to widywałeś się Fenicjanami i o czym mówiłeś z nimi pod ich świątynią wśród nocy?…”

Sargon wzdychał, jeżeli można wzdychaniem nazwać odgłosy podobne do mruczenia lwa.

Wtem wpadł jeden z oficerów asyryjskich. Uklęknął, uderzył czołem o podłogę i rzekł do Sargona:

– Światło źrenic pana naszego!… Przed gankiem pełno magnatów i dostojników egipskich, a na ich czele sam następca tronu… Chce tu wejść, widocznie z zamiarem złożenia ci hołdu…

Lecz, nim Sargon zdążył wydać polecenie, we drzwiach komnaty ukazał się książę. Odepchnął olbrzymiego Asyryjczyka, który trzymał wartę, i szybko zbliżył się do wojłoków, kędy zmieszany poseł, szeroko otworzywszy oczy, nie wiedział, co robić ze sobą: uciec nago do innej izby czy schować się pod pościel?

Na progu stało kilku oficerów asyryjskich, zdumionych wtargnięciem następcy wbrew wszelkiej etykiecie. Ale Istubar dał im znak i znikli za kotarą.

Książę był sam; zostawił świtę na dziedzińcu.

– Bądź pozdrowiony – rzekł – pośle wielkiego króla i gościu faraona. Przyszedłem odwiedzić cię i spytać: czy nie masz jakich potrzeb? Jeżeli zaś pozwoli ci czas i ochota, chcę, ażebyś w moim towarzystwie, na koniu ze stajni mego ojca, przejechał się po mieście, otoczony naszą świtą. Jak przystało na posła potężnego Assara, który oby żył wiecznie!

Sargon słuchał, leżąc i nie rozumiejąc ani słowa. Gdy zaś Istubar przetłumaczył mu mowę księcia, poseł wpadł w taki zachwyt, że zaczął bić głową o wojłoki powtarzając wyrazy: „Assar i Ramzes”.

Kiedy uspokoił się i przeprosił księcia za nędzny stan, w jakim go znalazł gość tak znakomity i dostojny, dodał:

– Nie miej za złe, o panie, że ziemny robak i podnóżek tronu, jakim ja jestem, w tak niezwykły sposób okazuje radość z twego przybycia. Ale ucieszyłem się podwójnie. Raz, że spadł na mnie nadziemski zaszczyt, po wtóre – żem myślał w moim głupim i nikczemnym sercu, iż to ty, panie, byłeś sprawcą mojej wczorajszej niedoli. Zdawało mi się, że między kijami, które spadały na moje plecy, czuję twój kij, zaprawdę tęgo bijący!…

Spokojny Istubar, wyraz po wyrazie, przetłumaczył to księciu. Na co następca z iście królewską godnością odparł:

– Omyliłeś się, Sargonie. Gdyby nie to, żeś sam poznał swój błąd, kazałbym ci natychmiast wyliczyć pięćdziesiąt kijów, ażebyś zapamiętał, że tacy jak ja nie napadają jednego człowieka gromadą ani po nocy.

Zanim światły Istubar dokończył tłumaczenia tej odpowiedzi, już Sargon przypełznął do księcia i objął jego nogi, wołając:

– Wielki pan!… wielki król!… Chwała Egiptowi, że posiada takiego władcę.

A na to znowu książę:

– Więcej powiem ci, Sargonie. Jeżeli zostałeś napadnięty wczoraj, zapewniam cię, że nie uczynił tego żaden z moich dworzan. Sądzę bowiem, że taki, jakim jesteś, mocarz musiał niejednemu rozbić czaszkę. Zaś moi bliscy są zdrowi.

– Prawdę rzekł i mądrze powiedział! – szepnął Sargon do Istubara.

– Lecz jakkolwiek – ciągnął książę – szpetny czyn stał się nie z mojej i mego dworu winy, jednak czuję się w obowiązku osłabić twój żal do miasta, w którym cię tak niegodnie przyjęto. Dlatego osobiście nawiedziłem twoją sypialnię, dlatego otwieram ci mój dom o każdej porze, ile razy zechcesz mnie odwiedzić. Dlatego… proszę cię, abyś przyjął ode mnie ten mały dar…

 

To mówiąc, książę sięgnął za tunikę i wydobył łańcuch wysadzany rubinami i szafirami.

Olbrzymi Sargon aż zapłakał, co wzruszyło księcia, lecz nie rozczuliło obojętności Istubara. Kapłan wiedział, że Sargon ma łzy, radość i gniew na każde zawołanie, jako poseł mądrego króla.

Namiestnik posiedział jeszcze chwilę i pożegnał posła. Zaś wychodząc pomyślał, że jednak Asyryjczycy, pomimo barbarzyństwa, nie są złymi ludźmi, skoro umieją odczuć wspaniałomyślność.

Sargon zaś był tak podniecony, że kazał natychmiast przynieść wina i pił, pił od południa aż do wieczora.

Dobrze po zachodzie słońca kapłan Istubar wyszedł na chwilę z komnaty Sargona i – niebawem wrócił, ale ukrytymi drzwiami. Za nim ukazali się dwaj ludzie w ciemnych płaszczach. Gdy zaś odsunęli z twarzy kaptury, Sargon poznał w jednym arcykapłana Mefresa, w drugim proroka Mentezufisa.

– Przynosimy ci, dostojny pełnomocniku, dobrą nowinę – rzekł Mefres.

– Obym mógł wam udzielić podobnej! – zawołał Sargon. – Siadajcie, święci i dostojni mężowie. A choć mam zaczerwienione oczy, mówcie do mnie, jak gdybym był zupełnie trzeźwy… Bo ja i po pijanemu mam rozum, może nawet lepszy… Prawda, Istubarze?…

– Mówcie – poparł go Chaldejczyk.

– Dziś – zabrał głos Mentezufis – otrzymałem list od najdostojniejszego ministra Herhora. Pisze nam, że jego świątobliwość faraon (oby żył wiecznie!) oczekuje na wasze poselstwo w swym cudownym pałacu pod Memfisem i że jego świątobliwość (oby żył wiecznie!) jest dobrze usposobiony do zawarcia z wami traktatu.

Sargon chwiał się na wojłokowych materacach, ale oczy miał prawie przytomne.

– Pojadę – odparł – do jego świątobliwości faraona (oby żył wiecznie!), położę w imieniu pana mego pieczęć na traktacie, byle był spisany na cegłach, klinowym pismem… bo ja waszego nie rozumiem… Będę leżał choćby cały dzień na brzuchu przed jego świątobliwością (oby żył wiecznie!) i traktat podpiszę… Ale jak wy go tam wykonacie… cha!… cha!… cha!… tego już nie wiem… – zakończył grubym śmiechem.

– Jak śmiesz, sługo wielkiego Assara, wątpić o dobrej woli i wierze naszego władcy?… – zawołał Mentezufis.

Sargon nieco wytrzeźwiał.

– Ja nie mówię o jego świątobliwości – odparł – ale o następcy tronu…

– Jest to pełen mądrości młodzian, który bez wahania wykona wolę ojca i najwyższej rady kapłańskiej – rzekł Mefres.

– Cha!… cha!… cha!… – zaśmiał się znowu pijany barbarzyńca. – Wasz książę… o bogowie, powykręcajcie mi stawy członków, jeżeli mówię nieprawdę, że chciałbym, ażeby Asyria miała takiego następcę…

Nasz asyryjski następca to mędrzec, to kapłan… On, zanim wybierze się na wojnę, zagląda naprzód w gwiazdy na niebie, później kurom pod ogony… Zaś wasz zobaczyłby: ile ma wojska? dowiedziałby się: gdzie obozuje nieprzyjaciel? I spadłby mu na kark jak orzeł na barana. Oto wódz!… oto król!… On nie z tych, którzy słuchają rady kapłanów… On radzić się będzie własnego miecza, a wy musicie spełniać jego rozkazy…

I dlatego, choć podpiszę z wami traktat, opowiem memu panu, że poza chorym królem i mądrymi kapłanami kryje się tu młody następca tronu, lew i byk w jednej osobie… który ma miody w ustach, a pioruny w sercu…

– I powiesz nieprawdę – wtrącił Mentezufis. – Bo nasz książę, aczkolwiek popędliwy i trochę hulaka, jak zwyczajnie młody, umie jednak uszanować i radę mędrców, i najwyższe urzędy w kraju.

Sargon pokiwał głową.

– Oj, wy mędrcy!… uczeni w piśmie!… znawcy gwiazdowych obrotów!… – mówił szydząc. – Ja prostak, zwyczajny sobie jenerał242, który bez pieczęci nie zawsze umiałbym wyżłobić moje nazwisko… Wy mędrcy, ja prostak, ale na brodę mego króla, nie zamieniłbym się na waszą mądrość…

Bo wy jesteście ludźmi, dla których otworzył się świat cegieł i papirusów, ale zamknął się ten prawdziwy, na którym wszyscy żyjemy… Ja prostak! Ale ja mam psi węch. A jak pies z dala wyczuje niedźwiedzia, tak ja moim zaczerwienionym nosem poznam bohatera.

Wy będziecie radzić księciu!… Ależ on was już dzisiaj zaczarował jak wąż gołębie. Ja przynajmniej nie oszukuję samego siebie, i choć książę jest dla mnie dobry jak ojciec rodzony, czuję przez skórę, że mnie i moich Asyryjczyków nienawidzi jak tygrys słonia… Cha!… cha!… Dajcie mu tylko armię, a za trzy miesiące stanie pod Niniwą, byle w drodze rodzili mu się żołnierze, zamiast ginąć…

– Choćbyś mówił prawdę – przerwał Mentezufis – choćby książę chciał iść pod Niniwę, nie pójdzie.

– A któż go powstrzyma, gdy zostanie faraonem?

– My.

– Wy?… wy!… Cha! cha! cha!… – śmiał się Sargon. – Wy wciąż myślicie, że ten młodzik nawet nie przeczuwa naszego traktatu… A ja… a ja… cha!… cha!… cha!… ja pozwolę się obedrzeć ze skóry i wbić na pal, że on już wszystko wie.

Czyliż Fenicjanie byliby tak spokojni, gdyby nie mieli pewności, że młody lew egipski zasłoni ich przed asyryjskim bykiem?

Mentezufis i Mefres spojrzeli na siebie ukradkiem. Ich prawie przeraził geniusz barbarzyńcy, który śmiało wypowiadał to, czego oni wcale nie brali pod rachunek.

I rzeczywiście: co by też było, gdyby następca tronu odgadł ich zamiary, a nawet chciał je powikłać?…

Lecz z chwilowego kłopotu wybawił ich milczący dotychczas Istubar.

– Sargonie – rzekł – mieszasz się w nie swoje sprawy. Twoim obowiązkiem jest zawrzeć z Egiptem traktat, jakiego chce pan nasz. A co wie, czego nie wie, co zrobi, a czego nie zrobi ich następca tronu, to już nie twoja sprawa. Skoro najwyższa, wiecznie żyjąca rada kapłanów zapewnia nas, traktat będzie wykonany. Jakim zaś zrobi się to sposobem? nie naszej głowy rzecz.

Oschły ton, z jakim wypowiedział to Istubar, uspokoił rozhukaną wesołość asyryjskiego pełnomocnika, Sargon pokiwał głową i mruknął:

– W takim razie szkoda chłopca!… Wielki to wojownik, wspaniałomyślny pan…

Rozdział XII

Po wizycie u Sargona dwaj święci mężowie, Mefres i Mentezufis, okrywszy się starannie burnusami, wracali zamyśleni do domu.

– Kto wie – rzekł Mentezufis – czy ten pijak Sargon nie ma słuszności co do naszego następcy?…

– W takim razie Istubar będzie miał lepszą słuszność – twardo odpowiedział Mefres.

– Jednak nie uprzedzajmy się. Trzeba pierwej wybadać księcia – odparł Mentezufis.

– Uczyń to, wasza cześć.

Istotnie nazajutrz obaj kapłani, z bardzo poważnymi minami, przyszli do następcy, prosząc go o poufną rozmowę.

– Cóż się stało? – zapytał książę – czy znowu jego dostojność Sargon odbył jakie nocne poselstwo?

– Niestety, nie chodzi nam o Sargona – odparł arcykapłan. – Ale… między ludem krążą pogłoski, że ty, najdostojniejszy panie, utrzymujesz ścisłe stosunki z niewiernymi Fenicjanami…

Po tych słowach książę zaczął już domyślać się celu wizyty proroków i krew w nim zakipiała. Lecz jednocześnie ocenił, że jest to początek gry między nim a stanem kapłańskim, i jak przystało na królewskiego syna, opanował się w jednej chwili. Jego twarz przybrała wyraz zaciekawionej naiwności.

– A Fenicjanie to niebezpieczni ludzie, urodzeni wrogowie państwa!… – dodał Mefres.

Następca uśmiechnął się.

– Gdybyście wy, święci mężowie – odparł – pożyczali mi pieniędzy i mieli przy świątyniach ładne dziewczęta, z wami musiałbym się widywać częściej. A tak z biedy muszę przyjaźnić się z Fenicjanami!

– Mówią, że wasza dostojność odwiedzasz w nocy tę Fenicjankę…

– I muszę tak robić, dopóki dziewczyna, nabrawszy rozumu, nie przeprowadzi się do mego domu. Ale nie bójcie się, chodzę z mieczem i gdyby mi kto zastąpił drogę…

– Przez tę jednak Fenicjankę nabrałeś, wasza dostojność, wstrętu do pełnomocnika asyryjskiego króla.

– Wcale nie przez nią, tylko że Sargon śmierdzi łojem… Wreszcie do czego to prowadzi?… Wy, święci ojcowie, nie jesteście dozorcami moich kobiet; sądzę, że dostojny Sargon nie powierzył wam swoich, więc – czego chcecie?…

Mefres tak zmieszał się, że aż na wygolonym czole zapłonął mu rumieniec.

– Rzekłeś, wasza dostojność, prawdę – odparł – że nie do nas należą wasze miłostki i sposoby, jakich do tego używacie. Ale… jest rzecz gorsza: lud dziwi się, że chytry Hiram tak łatwo pożyczył wam sto talentów, nawet bez zastawu…

Księciu drgnęły usta, lecz znowu rzekł spokojnie:

– Nie moja wina, że Hiram więcej ufa memu słowu aniżeli egipscy bogacze! On wie, że raczej wyrzekłbym się mojej zbroi po dziadzie, niż nie zapłacił mu tego, com winien. A zdaje się, że i o procent musi być spokojny, gdyż wcale mi o nim nie wspominał.

Nie myślę taić przed wami, święci mężowie, że Fenicjanie mają więcej zręczności od Egipcjan. Nasz bogacz, zanimby mi pożyczył sto talentów, robiłby surowe miny, nastękałby się, wytrzymał mnie z miesiąc, a w końcu wziąłby ogromny zastaw i jeszcze większy procent. Zaś Fenicjanie, którzy lepiej znają serca książąt, dają nam pieniądze nawet bez sędziego i świadków.

Arcykapłan był tak zirytowany spokojnym szyderstwem Ramzesa, że umilkł i zaciął usta. Wyręczył go Mentezufis, zapytawszy nagle:

– Co byś, wasza dostojność, rzekł, gdybyśmy zawarli z Asyrią traktat oddający jej północną Azję razem z Fenicją?…

Mówiąc tak, utkwił oczy w twarz następcy. Ale książę odparł całkiem spokojnie:

– Powiedziałbym, że tylko zdrajcy mogliby namawiać faraona do podobnego traktatu.

Obaj kapłani poruszyli się: Mefres podniósł ręce do góry, Mentezufis zacisnął pięści.

– A gdyby wymagało tego bezpieczeństwo państwa?… – nalegał Mentezufis.

– Czego wy ode mnie chcecie?… – wybuchnął książę. – Wtrącacie się do moich długów i kobiet, otaczacie mnie szpiegami, ośmielacie się robić mi wymówki, a teraz jeszcze zadajecie mi jakieś podstępne pytanie. Otóż mówię wam: ja, choćbyście mnie mieli otruć, nie podpisałbym takiego traktatu… Na szczęście, nie zależy to ode mnie, tylko od jego świątobliwości, którego wolę wszyscy musimy spełniać.

– Więc cóż byś zrobił, wasza dostojność, będąc faraonem?…

– To, czego wymagałaby cześć i interes państwa.

– O tym nie wątpię – rzekł Mentezufis. – Ale co wasza dostojność – uważasz za interes państwa?… Gdzie mamy szukać wskazówek?…

– A od czegóż jest najwyższa rada?… – zawołał książę, tym razem z udanym gniewem. – Powiadacie, że składa się z samych mędrców… Więc niechby oni wzięli na swoją odpowiedzialność traktat, który ja uważam za hańbę i zgubę Egiptu…

– Skądże wiesz, wasza dostojność – odparł Mentezufis – że właśnie tak nie postąpił wasz boski rodzic?…

– Więc po co wy mnie o to pytacie?… Co to za śledztwo?… Kto wam daje prawo zaglądać w głąb mego serca…

Ramzes udawał tak mocno oburzonego, że aż uspokoili się obaj kapłani.

– Mówisz, książę – odezwał się Mefres – jak przystało na dobrego Egipcjanina. Przecie i nas bolałby podobny traktat, ale bezpieczeństwo państwa niekiedy wymaga chwilowego poddania się okolicznościom…

– Ale co was zmusza do tego?… – wołał książę. – Czy przegraliśmy wielką bitwę, czy już nie mamy wojsk?…

– Wioślarzami okrętu, na którym Egipt płynie przez rzekę wieczności, są bogowie – odparł uroczystym tonem arcykapłan – a sternikiem Najwyższy Pan wszelkiego stworzenia. Nieraz zatrzymują oni albo i skręcają statek, ażeby ominąć niebezpieczne wiry, których my nawet nie dostrzegamy. W takich wypadkach z naszej strony potrzebną jest tylko cierpliwość i posłuszeństwo, za które wcześniej lub później spotyka nas hojna nagroda przewyższająca wszystko, co może wymyślić śmiertelny człowiek.

Po tej uwadze kapłani pożegnali księcia, pełni otuchy, że choć gniewa się na traktat, lecz go nie złamie i zapewni Egiptowi czas potrzebnego mu spokoju. Po ich odejściu Ramzes wezwał do siebie Tutmozisa. A gdy znalazł się sam na sam z ulubieńcem, długo hamowany gniew i żal wybuchnął. Książę rzucił się na kanapę, wił się jak wąż, uderzał pięściami w głowę i płakał.

Wylękniony Tutmozis czekał, aż księcia ominie atak wściekłości. Następnie podał mu wody z winem, okadził go kojącymi wonnościami, wreszcie usiadł przy nim i zapytał o przyczynę niemęskiej rozpaczy.

– Siądź tu – rzekł następca, nie podnosząc się. – Czy wiesz, dzisiaj jestem już pewny tego, że nasi kapłani zawarli z Asyrią jakiś haniebny traktat… Bez wojny, nawet bez żadnych żądań z tamtej strony!… Czy domyślasz się, ile tracimy?…

– Mówił mi Dagon, że Asyria chce zagarnąć Fenicję. Lecz Fenicjanie już mniej są zatrwożeni, gdyż król Assar ma wojnę na północno-wschodnich granicach. Siedzą tam ludy bardzo waleczne i mnogie, więc nie wiadomo, jak skończy się wyprawa. W każdym razie Fenicjanie będą mieli parę lat spokoju, co im wystarczy do przygotowania obrony i znalezienia sprzymierzeńców…

 

Książę niecierpliwie machnął ręką.

– Oto widzisz – przerwał Tutmozisowi – nawet Fenicja uzbroi się, a może i wszystkich sąsiadów, którzy ją otaczają. Na wszelki zaś sposób my stracimy choćby tylko zaległe daniny z Azji, które wynoszą – czy słyszałeś co podobnego?… – wynoszą przeszło sto tysięcy talentów!…

Sto tysięcy talentów… – powtórzył książę. – O bogowie! ależ taka suma od razu wypełniłaby skarb faraona… A gdybyśmy jeszcze napadli Asyrię w porze właściwej, w samej Niniwie, w samym pałacu Assara, znaleźlibyśmy niewyczerpane skarby…

Pomyśl teraz: ilu moglibyśmy zabrać niewolników?… Pół miliona… milion ludzi olbrzymio silnych, a tak dzikich, że niewola w Egipcie, że najcięższa praca przy kanałach lub w kopalniach wydałaby się im zabawką…

Płodność ziemi podniosłaby się w ciągu kilku lat, wynędzniały nasz lud odpocząłby i zanim umarłby ostatni niewolnik, już państwo odzyskałoby dawną potęgę i bogactwa…

I to wszystko zniweczą kapłani za pomocą kilku zapisanych blach srebrnych i kilku cegieł pociętych znakami w formie strzał, których nikt z nas nie rozumie!…

Wysłuchawszy żalów księcia, Tutmozis podniósł się z krzesła, z uwagą przejrzał sąsiednie komnaty, czy kto w nich nie podsłuchuje, potem znowu usiadł przy Ramzesie i zaczął szeptać:

– Bądź dobrej myśli, panie! O ile wiem, cała arystokracja, wszyscy nomarchowie, wszyscy wyżsi oficerowie słyszeli coś o tym traktacie i są oburzeni. Daj więc tylko znak, a rozbijemy traktatowe cegły na łbach Sargona, nawet Assara…

– Ależ to byłby bunt przeciw jego świątobliwości… – równie cicho odparł książę.

Tutmozis zrobił smutną miną.

– Nie chciałbym – rzekł – zakrwawiać ci serca, ale… twój, równy najwyższym bogom, ojciec jest ciężko chory.

– To nieprawda!… – zerwał się książę.

– Prawda, tylko nie zdradź się, że wiesz o tym. Jego świątobliwość jest bardzo zmęczony pobytem na tej ziemi i już pragnie odejść. Lecz kapłani zatrzymują go, a ciebie nie wzywają do Memfisu, ażeby bez przeszkód podpisać umowę z Asyrią…

– Ależ to są zdrajcy!… zdrajcy!… – szeptał rozwścieczony książę.

– Dlatego nie będziesz miał trudności z zerwaniem umowy, gdy obejmiesz władzę po ojcu (oby żył wiecznie!).

Książę zadumał się.

– Łatwiej – rzekł – podpisać traktat aniżeli go zerwać…

– I zerwać łatwo! – uśmiechnął się Tutmozis. – Czyliż w Azji nie ma plemion niesfornych, które wpadną w nasze granice?… Czyliż boski Nitager nie czuwa ze swoją armią, aby odparł ich i przeniósł wojnę do ich krajów?… A czy myślisz, że Egipt nie znajdzie ludzi do oręża i skarbów na wojnę?… Pójdziemy wszyscy, bo każdy może coś zyskać i jako tako ubezpieczyć sobie życie… Skarby zaś leżą w świątyniach… A w Labiryncie243!…

– Kto je wydobędzie stamtąd! – wtrącił z powątpiewaniem książę.

– Kto?… Każdy nomarcha, każdy oficer, każdy szlachcic zrobi to, byle miał rozkaz faraona, a… młodsi kapłani pokażą nam drogę do kryjówek…

– Nie ośmielą się… Kara bogów…

Tutmozis pogardliwie machnął ręką.

– Albożeśmy to chłopi czy pastuchy, ażeby lękać się bogów, z których drwią Żydzi, Fenicjanie i Grecy, a lada najemny żołnierz znieważa ich bezkarnie.

Kapłani to wymyślili brednie o bogach, w których sami nie wierzą. Przecie wiesz, że w świątyniach uznają tylko Jedynego… Oni też robią cuda, z których się śmieją… Chłop po dawnemu bije czołem przed posągami. Ale już robotnicy wątpią o wszechmocności Ozyrysa, Horusa i Seta, pisarze oszukują bogów w rachunkach, a kapłani posługują się nimi jak łańcuchem i zamkiem do zabezpieczenia swoich skarbców.

Oho! minęły te czasy – ciągnął Tutmozis – kiedy cały Egipt wierzył we wszystko, co mu donoszono ze świątyń. Dziś my obrażamy bogów fenickich, Fenicjanie naszych, i jakoś na nikogo nie spadają pioruny…

Namiestnik uważnie przypatrywał się Tutmozisowi.

– Skąd tobie takie myśli przychodzą do głowy? – spytał. – Wszakże nie tak dawno bladłeś na wzmiankę o kapłanach…

– Bo byłem jeden. Ale dziś, gdym poznał, że cała szlachta ma to samo rozumienie, co ja, jest mi raźniej…

– A kto szlachcie i tobie mówił o traktatach z Asyrią?

– Dagon i inni Fenicjanie – odparł Tutmozis. – Oni nawet ofiarowali się, gdy przyjdzie czas, podbuntować azjatyckie plemiona, aby nasze wojska miały pozór do przekroczenia granic. A gdy raz wyjdziemy na drogę do Niniwy, Fenicjanie i ich sprzymierzeńcy połączą się z nami… I będziesz miał armię, jakiej nie posiadał Ramzes Wielki!…

Księciu nie podobała się ta gorliwość Fenicjan; zamilczał jednak o niej. Natomiast spytał:

– A co będzie, jeżeli kapłani dowiedzą się o waszych gadaninach?… Zaprawdę żaden z was nie uniknie śmierci!

– O niczym nie dowiedzą się – wesoło odparł Tutmozis. – Zanadto ufają swej potędze, źle płacą szpiegom i zniechęcili cały Egipt swoją chciwością i pychą. Toteż arystokracja, wojsko, pisarze, robotnicy, nawet niżsi kapłani tylko czekają hasła, ażeby wpaść do świątyń, zabrać skarby i złożyć je u stóp tronu. Gdy im zaś skarbów zabraknie, święci mężowie utracą wszelką władzę. Nawet przestaną robić cuda, bo i do tego potrzebne są złote pierścienie…

Książę skierował rozmowę na inne przedmioty, wreszcie dał znak Tutmozisowi, że może odejść.

Gdy został sam, począł rozmyślać.

Byłby zachwycony wrogim usposobieniem szlachty do kapłanów i wojowniczymi instynktami najwyższych klas, gdyby zapał nie wybuchnął tak nagle i gdyby poza nim nie ukrywali się Fenicjanie.

To kazało następcy być ostrożnym; rozumiał bowiem, że w sprawach Egiptu lepiej ufać patriotyzmowi kapłanów aniżeli przyjaźni Fenicjan.

Lecz przypomniał sobie słowa ojca, że Fenicjanie są prawdomówni i wierni, gdy chodzi o ich interes. Otóż bez kwestii Fenicjanie mieli wielki interes w tym, ażeby nie dostać się pod władzę Asyryjczyków. I można było polegać na nich jako na sprzymierzeńcach w razie wojny, gdyż przegrana Egipcjan odbiłaby się przede wszystkim na Fenicji.

Z drugiej strony Ramzes nie przypuszczał, że kapłani, nawet zawierając tak szpetny traktat z Asyrią, dopuszczali się zdrady. Nie, to nie byli zdrajcy, ale – rozleniwieni dygnitarze. Dogadza im pokój, gdyż wśród spokoju mnożą swoje skarby i rozszerzają władzę. Nie chcą wojny, gdyż wojna spotęgowałaby władzę faraona, a ich samych naraziłaby na ciężkie wydatki.

I stało się, że młody książę, pomimo braku doświadczenia, rozumiał, że musi być ostrożnym, nie śpieszyć się, nikogo nie potępiać, ale też i nikomu nie ufać zbytecznie. On już postanowił wojnę z Asyrią, nie dlatego że pragnęła jej szlachta i Fenicjanie, lecz że Egipt potrzebował skarbów i niewolników.

Ale postanowiwszy wojnę, chciał działać rozważnie. Chciał powoli przekonać do niej stan kapłański, a dopiero w razie oporu – zgnieść go za pomocą wojska i szlachty.

I właśnie wówczas, gdy święty Mefres i Mentezufis żartowali z przepowiedni Sargona, że następca nie podda się kapłanom, ale ich zmusi do posłuszeństwa, już wówczas książę miał gotowy plan ujarzmienia ich i widział, jakie posiada do tego środki. Zaś chwilę rozpoczęcia walki i sposób przeprowadzenia jej pozostawiał przyszłości.

„Czas przynosi najlepsze rady!” – rzekł do siebie. Był spokojny i zadowolony jak człowiek, który po długim wahaniu wie, co ma robić, i posiada wiarę we własne siły. Toteż ażeby pozbyć się nawet śladów niedawnego wzburzenia, poszedł do Sary.

Zabawa z synkiem zawsze koiła jego troski i pogodą napełniała mu serce.

Minął ogród, wszedł do willi swej pierwszej kochanki i zastał ją – znowu we łzach.

– O Saro! – zawołał – gdybyś miała Nil w twojej piersi, potrafiłabyś go wypłakać.

– Już nie będę… – odparła, lecz jeszcze obfitszy strumień polał się z jej oczu.

– Cóż to? – spytał książę – czy znowu sprowadziłaś sobie jakąś wróżkę, która straszy cię Fenicjankami?

– Nie Fenicjanek lękam się, ale Fenicji… – rzekła. – O, ty nie wiesz, panie, jacy to nikczemni ludzie…

– Palą dzieci? – roześmiał się namiestnik.

– Myślisz, że nie?… – odpowiedziała, patrząc na niego wielkimi oczyma.

– Bajki! Wiem przecie od księcia Hirama, że to bajki!…

– Hiram?… – krzyknęła Sara. – Hiram, ależ to największy zbrodniarz… Spytaj mego ojca, o, on powie ci, panie, w jaki sposób Hiram zwabia na swoje statki młode dziewczęta dalekich krajów i – rozpiąwszy żagle, uwozi, aby je sprzedać… Była przecie u nas jasnowłosa niewolnica, którą porwał Hiram. Szalała z tęsknoty za swym krajem, ale nie umiała powiedzieć nawet, gdzie leży jej ojczyzna. I umarła!… Takim jest Hiram, takim nędzny Dagon i wszyscy ci nikczemnicy…

242jenerał – dziś: generał. [przypis edytorski]
243Labirynt – opisywana przez starożytnych historyków ogromna, skomplikowana budowla w oazie Fajum. Podobno liczyła 3000 w zawiły sposób połączonych pomieszczeń. Według Herodota połowa z nich znajdowała się pod ziemią, chowano w nich zmarłych władców oraz święte krokodyle. W XIX wieku we wskazanej okolicy odkryto szczątki otoczonego murem wielkiego kompleksu architektonicznego w sąsiedztwie piramidy Amenemhata III (ok.1860–1814 p.n.e.). Prawdopodobnie była to towarzysząca piramidzie świątynia grobowa. [przypis edytorski]

Inne książki tego autora