Czytaj książkę: «Pierścień i róża», strona 7

Czcionka:

Rozdział piętnasty. Zły król Padella sroży się

Zaledwie król Padella I wszedł do lochu i ujrzał królewnę Różyczkę, uległ, jak w ogóle wszyscy mężczyźni, epidemii miłosnej, a że był wdowcem, oświadczył gotowość poślubienia jej natychmiast. Królewna odpowiedziała mu ze zwykłą słodyczą i wdziękiem, że jest zaręczona z księciem Lulejką i nikogo innego nie poślubi. Padella usiłował zmienić jej postanowienie łzami i błaganiem, a gdy to nie pomogło, wpadł w szalony gniew i zagroził, że wymusi na niej przyzwolenie najokrutniejszymi torturami. Na to królewna spojrzała mu prosto w twarz i odpowiedziała z godnością, że woli umrzeć w najsroższych męczarniach niż oddać rękę mordercy swojego ojca. Padella ryknął z wściekłości i opuścił loch, złorzecząc jej najokropniej i przysięgając, że królewna jeszcze tego ranka życiem zapłaci za swe zuchwalstwo.

Król nie zmrużył oka przez całą noc, tylko przewracał się z boku na bok, obmyślając, jaki rodzaj śmierci wybrać dla Różyczki. Nic nie zadowalało jego okrucieństwa. Ścięcie? – Ach, to by była śmierć za lekka. Szubienica? – W Krymtatarii wieszano codziennie całe tuziny delikwentów i ten rodzaj rozrywki nie sprawiał już królowi żadnej przyjemności. W końcu przypomniał sobie dwa dzikie lwy, przysłane mu niedawno w podarunku, i postanowił natychmiast rzucić Różyczkę na pożarcie tym krwiożerczym bestiom.

Do zamku przylegał wielki amfiteatr, gdzie odbywały się często walki byków, walki kogutów i różne inne równie dzikie i okrutne igrzyska. W klatce umieszczonej pod amfiteatrem ryczały po nocach uwięzione lwy, budząc grozę i przerażenie w tchórzliwych mieszkańcach miasta. Ale zaledwie rozeszła się wieść, że król zamierza piękną, niewinną dziewicę rzucić lwom na pożarcie, tłumy ludu pośpieszyły do amfiteatru, pragnąc się przyjrzeć tak zajmującemu widowisku.

Król Padella raczył zjawić się także i zasiadł w loży na wprost areny. Otaczali go najpierwsi dygnitarze dworu; po prawej ręce miał hrabiego Brodacza Pancernego, który raz po raz błyskał ku niemu złowrogo zębami. Padella, ponury jak chmura gradowa, rzucał mu wściekłe spojrzenia, usłużni bowiem zausznicy nie omieszkali opowiedzieć mu historii niefortunnych oświadczyn hrabiego i obietnic, jakie czynił królewnie. Donieśli mu, że przysięgał osadzić ją na krymtatarskim tronie a jako podarunek ślubny ofiarowywał jej ścięty łeb Padelli. Nastrój więc panujący w królewskiej loży nie należał do bardzo pogodnych. Jedno uczucie było tylko wspólne obu okrutnikom: uczuciem tym było pragnienie zemsty nad biedną, młodziutką królewną, która za chwilę miała stać się bohaterką ponurej tragedii na arenie amfiteatru.

Z zapartym oddechem patrzył tłum na królewnę odzianą w białą szatę. Złote włosy, opadające miękką falą aż ku jej drobnym bosym nóżkom, były całą jej ozdobą (nóżki nie bolały ją, bo arena posypana była trocinami). Nie potrzebuję wam chyba mówić, że królewna była dziś piękniejsza niż kiedykolwiek i oczarowała nawet straż królewską i dozorców dzikich zwierząt, którzy patrzyli na nią z uwielbieniem i gorzkimi łzami płakali na myśl o czekającej ją śmierci.

Różyczka stała oparta o wielki kamień, wzniesiony pośrodku areny, i spokojnie czekała śmierci. Wszystkie loże opatrzone były grubymi kratami, bo wygłodzone lwy, karmione od trzech tygodni jedynie wodą i grzankami, ryczały straszliwie, kłapały zębami i toczyły pianę z rozwartych paszcz.

Na skinienie Padelli dozorcy otwarli klatkę i dwie straszliwe, płowe, chude bestie wypadły z okropnym rykiem: wurrrorrr – wurrrrrr – wurrrrrr – wurrr… i rzuciły się ku Różyczce. Ach, westchnijcie, drogie dzieci, na jej intencję, bo jeszcze sekunda – i już będzie po małej królewnie. Dreszcz grozy wstrząsnął całym amfiteatrem; nawet ponury Padella uczuł w okolicy serca coś niby drgnienie litości. Jeden tylko Brodacz Pancerny machał rękami i ryczał: – Huzia! Huzia! Huź! Huź! – bo nie mógł darować Różyczce, że nie chciała zostać jego żoną.

Ale – o dziwo! O cudowne zrządzenie losu! Cóż za wyjątkowy zbieg okoliczności! Jestem pewien, że nikt z was nie mógłby tego przewidzieć! Ledwie lwy dopadły Różyczki, zaczęły się łasić do niej, merdać ogonami i omalże nie udusiły jej pieszczotami. Skomląc lizały jej bose nóżęta i mruczały z radości:

– Siostrzyczko, siostrzyczko najmilsza, czy pamiętasz swoich braciszków, lwiątka z ciemnego boru?

Różyczka poznała lwy od razu i objąwszy białymi ramionami płowe, kudłate ich karki, tuliła złotą główkę do ich sierści i całowała gorąco swoich mlecznych braci.

Król Padella oczom własnym nie wierzył, a Brodacz Pancerny trząsł się z oburzenia.

– To drwiny! to oszustwo! – krzyczał, wymachując pięścią. – Albo lwy są oswojone, albo też Wasza Królewska Mość błaznów dworskich kazał przebrać w lwie skóry i myśli, że się damy wystrychnąć na dudków. To nie są lwy, to błazeństwo!

– Dam ja ci błazeństwo! Dam ja ci oszustwo! – ryknął Padella. – Hej, dozorcy! Hej, gwardziści moi! Daj, Brodaczu, radę przynajmniej jednej z tych bestii… zostawić mu miecz, tarczę i pancerz, zobaczymy, czy da sobie z lwami radę!

Brodacz Pancerny włożył lornetkę w futerał i jednym błyskiem strasznych oczu wstrzymał gwardzistów, gotowych już-już rzucić się na niego.

– Na świętego Bramarbasa! – ryknął okropnym głosem. – Precz, kundle, ode mnie, bo jakem Brodacz Pancerny, poszatkuję was na kapustę! Wasza Królewska Mość sądzisz, że Brodacz Pancerny się boi? Kpię sobie ze stu tysięcy takich lwów! Zejdź ze mną na arenę, Padello! Ha! Ha! Nie śmiesz, Padello? Dobrze, niech więc oba idą na mnie! – Silnym pchnięciem potężnej pięści otworzył żelazną kratę i skoczył w sam środek areny.

I w jednej chwili – w jednym okamgnieniu:

 
Wrrr – wrrr – wrrr – hau – hau – wrr —
Kłapnęły strasznie lwie kły
I Brodacz Pancerny
został pożarty
cały – caluteńki
z pancerzem, hełmem, brodą —
i kaput!
Już było po nim!
 

A król Padella wykrzyknął radośnie:

– No, pozbyłem się nareszcie tego bandyty. Skoro jednak lwy nie chcą pożreć tej białogłowy…

– Łaski! Łaski! – zakrzyczał tłum.

– Żadnej łaski! – wrzasnął Padella. – Hej, straż, na arenę i roznieść ją na szablach! A gdyby lwy chciały jej bronić, zastrzelić je. Albo nie, wziąć ją żywcem i poddać torturom!

– Hańba! Hańba! – ryczał tłum.

– Kto śmie tu wołać „hańba”? – wykrzyknął Padella drżący z wściekłości (tyrani zwykle nie umieją panować nad swymi namiętnościami). – Pierwszego łotra, który jedno słowo piśnie, schwytać i cisnąć na arenę!

W cyrku zapanowała tak śmiertelna cisza, że wyraźnie słyszało się wściekłe sapanie monarchy. Nagle jednak tru-tu-tu-tu! – rozległ się dźwięk rogu. Ram, bam, bam, ram, bam, bam, dzień, dzień, dzień! – zadudniły ciężkie kopyta końskie, zadźwięczała żelazna zbroja i u wejścia wiodącego do cyrku ukazał się rycerz na koniu, poprzedzony przez herolda.

Rycerz był w pełnej zbroi, przyłbicę miał podniesioną i niósł zatknięty na końcu lancy list.

– Kogo widzę! – wykrzyknął król. – Wszakżeż to poseł mego kuzyna, króla paflagońskiego, a wąsaty ten rycerz, jeśli mnie oczy nie mylą, to kapitan Zerwiłebski! Bliżej, bliżej, przyjacielu… Cóż słychać w Paflagonii, dzielny mój Zerwiłebski? Przestań już trąbić, heroldzie, bo jeśli tak dmiesz w róg swój, odkąd opuściłeś dwór paflagoński, musiało ci już dobrze zaschnąć w gardle. Mówcie, czego byście się napili: miodu czy wina?

– Zanim skorzystamy z zaproszenia Waszej Dostojności – rzekł dobitnie kapitan Zerwiłebski – musimy wypełnić zlecenie naszego Pana i Króla.

– Waszej Dostojności? – rzekł władca krymtatarski, marszcząc groźnie brew. – Zaiste, dziwnie brzmi ten tytuł24. Spiesznie wypełnijcie poselstwo wasze, heroldzie i kapitanie, bo nie na długo starczy mi cierpliwości.

Kapitan Zerwiłebski skierował rumaka swego pod królewską lożę, zręcznie osadził go w miejscu i skinął na herolda. Rycerz zagrał na rogu, po czym przewiesił go przez ramię, wyjął spod kapelusza ćwiartkę papieru i zaczął:

– Słuchajcie! Słuchajcie! „My z Bożej łaski Lulejka I, król Paflagonii, Wielki Książę Kapadocji, Trapezuntu i Akrobatonii, obejmujemy w posiadanie z prawa i tytułu należący do nas tron królewski, nieprawnie, w zdradziecki sposób zagarnięty przez naszego stryja, Walorozę, nikczemnego uzurpatora, mianującego się królem Paflagonii.”

– Ach!… – zgrzytnął zębami Padella.

– „…Jako też wzywamy Padellę, zdrajcę, bezprawnie mianującego się królem Krymtatarii…”

Trudno opisać wściekłość króla.

– Dalej, heroldzie! – krzyknął nieustraszony Zerwiłebski.

„…by niezwłocznie wypuścił z więzienia i osadził na krymtatarskim tronie królewnę Różyczkę, córkę podstępnie zamordowanego króla Kalafiore, w przeciwnym bowiem razie my, Lulejka I, nazwiemy wyżej wymienionego Padellę złodziejem, zdrajcą, uzurpatorem, oszustem i tchórzem. Niniejszym wyzywamy go również, by zmierzył się z nami w pojedynku na pięści lub pistolety, miecze lub kije, by wyszedł przeciwko nam w pole, sam lub na czele wojska. Wyzwanie niniejsze podpisać pragniemy krwią jego, a przypieczętować jego życiem.”

– Niech żyje król Lulejka I! – krzyknął kapitan Zerwiłebski, stając w strzemionach i zawracając koniem w miejscu.

– Skończyłeś?… – zapytał Padella, usiłując sztucznym spokojem pokryć miotającą nim wściekłość.

– Poselstwo naszego króla skończone – odparł kapitan Zerwiłebski. – Oto jest własnoręczny list Jego Królewskiej Mości oraz jego rękawica… Gdyby którykolwiek z rycerzy krymtatarskich miał cokolwiek pismu mego pana do zarzucenia, każdej chwili i każdego czasu mogę mu dać satysfakcję. – To mówiąc, kapitan wyprostował się i powiódł wzrokiem dokoła. Ani jeden głos nie podniósł się w obronie Padelli.

– Jakież stanowisko zajął wobec pretensji swego bratanka mój kuzyn i teść syna mego, drogi sercu naszemu król Walorozo?

– Stanowisko jeńca wojennego – odparł kapitan. – Stryj Jego Królewskiej Mości został strącony z tronu, który w zdradziecki sposób sobie przywłaszczył, i czeka w więzieniu na wyrok Najjaśniejszego Pana, w towarzystwie eks-ministra Mrukiozy. Po bitwie pod Bombardarą…

– Po bitwie pod Bomb…? – zapytał zaskoczony Padella.

– Pod Bombardarą, gdzie Król i Pan mój byłby zapewne dokazał cudów waleczności, gdyby nie ta okoliczność, że cała armia byłego króla Walorozy przeszła pod jego komendę z wyjątkiem chorągwi księcia Bulby…

– Ha, poznaję mego syna! Bulbo mój nie zhańbił swego rodu, nie został zdrajcą! – wykrzyknął wzruszony Padella.

– Książę Bulbo bowiem, dowiedziawszy się o wystąpieniu króla Lulejki, rzucił się z chorągwią swoją do ucieczki… Dopędziłem go jednak i oddałem w ręce króla jako jeńca i zakładnika.Najjaśniejszy Pan polecił mi oznajmić Waszej Dostojności, że książę Bulbo będzie poddany najokrutniejszym torturom, jeśli bodaj jeden włos spadnie z głowy królewny Różyczki.

– Co?! – ryknął Padella posiniały z wściekłości. – Tortury? Wielka mi rzecz. Tortury! Tym gorzej dla Bulby. Mam dwudziestu takich synów jak Bulbo i każdy w sam raz tak się nadaje na następcę tronu jak on! Bijcie go, męczcie, wydłubujcie mu oczy, wbijajcie go na pal, drzyjcie z niego żywcem pasy, wyrywajcie mu zęby jeden po drugim. Droższy nad źrenicę oka mego jest mi mój syn pierworodny, ale droższa jeszcze jest mi zemsta! Hej, siepacze! Hej, oprawcy! katy! Rozpalić ogień i mieć szczypce w pogotowiu. Kocioł napełnić wrzącym ołowiem! Nuże, bierzcie się do tej dzierlatki!…

Rozdział szesnasty. Kapitan Zerwiłebski powraca do króla Lulejki

Usłyszawszy straszliwy rozkaz Padelli, mężny kapitan zawrócił rumaka i wyciągniętym galopem pomknął ku granicy paflagońskiej. Misja, którą mu poruczył król, była już spełniona. Żal mu było niezmiernie królewny, ale czyż mógł przeszkodzić temu, co ją czekało?

Przybywszy do obozu Lulejki, czym prędzej pośpieszył do namiotu królewskiego, w którym młody monarcha oczekiwał jego powrotu z największym niepokojem. Podniecenie jego wzmogło się jeszcze, gdy kapitan opowiedział mu, jaki wynik dało poselstwo.

– Ach, łotr nikczemny! – wykrzyknął Lulejka. – Powiedz, powiedz mi, drogi kapitanie, bo myśli mi się w głowie plączą, czy nie mówi w którymś z wierszy jeden z wielkich naszych wieszczów: „O, jakim łotrem jest mąż, co na kobietę dłoń podnosi.”

– Ach, tak właśnie mówi – przytaknął poczciwy Zerwiłebski.

– Czy byłeś przy tym, gdy mą ukochaną w kocioł z roztopionym ołowiem rzucano? Czyżby na ognia żar i na ołowiu war nie działał wcale anielskiej jej postaci czar? Ach, mów, kapitanie, czy mogłeś patrzeć na jej konanie?

– Na honor mój rycerski, nie mógłbym patrzeć na śmierć tej słodkiej dzieweczki. Wypełniwszy poselstwo Waszej Królewskiej Mości zawróciłem czym prędzej, by tobie, Miłościwy Panie, dać odpowiedź. Mówiłem Padelli, że Bulbo, pierworodny syn jego, życiem za życie królewny zapłaci. W odpowiedzi rzekł: „Na dworze moim mam dwudziestu synów, z których każdy tyle wart, co i Bulbo.” Po czym rozkazał nieludzkim siepaczom zabrać się do roboty.

– Nieludzki ojcze! Nieszczęśliwy synu! – zawołał Lulejka. – Hej, służba! Niech idzie który i przyprowadzi mego jeńca, księcia Krymtatarii Bulbę!

Pod eskortą dwóch żołnierzy nadszedł książę Bulbo.

Bulbo był bardzo zadowolony z niewoli, bo nie potrzebował turbować się o nic i nie słyszał nieustannego zgiełku i wrzawy wojennej. Na rozkaz królewski przerwał na chwilę partyjkę gry w guziki, którą się zabawiał ze strażą od rana do wieczora.

– Biedny mój Bulbo – zaczął król, obrzucając swego jeńca spojrzeniem pełnym współczucia. – Muszę podzielić się z tobą bardzo smutną wiadomością (jak widzicie, Lulejka oględnie przygotował Bulbę do tego, co miał usłyszeć). Krwiożerczy rodzic twój skazał na śmierć królewnę Różyczkę, to jest Rózię, Rózię zamordować rozkazał. Tak, mój książę Bulbo!

– Zamordować Rózię? Bu-u-u! – ryknął płaczem Bulbo. – Naszą śliczną, słodką Rózieńkę! Na całym świecie nie ma milszej dzieweczki od niej, tysiąc tysięcy razy wolę ją od Angeliki!

Rozpacz Bulby była tak szczera, a sposób wyrażania jej tak pełen prostoty, że rozrzewnił Lulejkę serdecznie. Toteż król uścisnął dłoń swego więźnia i powiedział mu, że do najmilszych chwil w życiu swoim zaliczać będzie zawsze tę, w której poznał dzielnego kawalera Bulbę.

Poczciwy Bulbo zaproponował Lulejce, że będzie gwoli pocieszenia go w nieszczęściu wraz z nim palił papierosy. Lulejka zgodził się na to chętnie i zaraz poczęstował nimi Bulbę. Bulbo nie mógł się nimi dość narozkoszować, bo odkąd go więziono, nie miał jeszcze papierosa w ustach.

Możecie sobie wyobrazić, jak przykro było Lulejce, najlitościwszemu z panujących, zawiadamiać Bulbę o czekającej go śmierci. Wyjaśnił mu w najserdeczniejszych słowach, ze wobec zachowania się Padelli względem Różyczki nic innego nie pozostaje mu, jak jego, Bulbę, posłać na rusztowanie.

Lulejka rozpłakał się przy tych słowach, grenadierzy rozpłakali się także i oficerowie także, a najgłośniej płakał biedny Bulbo. Ale Bulbo, wychowany na królewskim dworze, dobrze rozumiał, że słowu królewskiemu musi stać się zadość i że nie pozostaje mu nic innego, jak pogodzić się z losem. Wyprowadzono więc biednego Bulbę z królewskiego namiotu, a kapitan Zerwiłebski, który go eskortował, próbował go pocieszyć, napomykając, że gdyby Bulbo był wygrał bitwę pod Bombardarą, byłby mógł powiesić Lulejkę.

„Ach, co mi to teraz pomoże?…” – myślał Bulbo.

I rzeczywiście, w owej chwili niewiele to pomóc mogło biedakowi.

Przed zamknięciem go w lochu oświadczono mu, że stracenie jego nastąpi nazajutrz z rana o godzinie ósmej. Wszyscy usiłowali mu osłodzić ostatnie chwile życia. Żona dozorcy więziennego posłała mu herbaty z doskonałym arakiem, a córka odźwiernego poprosiła go uprzejmie o wpisanie jakiegoś wierszyka do jej pensjonarskiego albumu. Wielu już godnych panów zrobiło jej tę przyjemność w podobnych jak ta okolicznościach.

– A idźże, panna, do diaska ze swoim albumem! – odpowiedział jej Bulbo.

Przedsiębiorca pogrzebowy wziął miarę na najpiękniejszą i najdroższą trumnę, jaką u niego nabyć było można. Ale i to nie pocieszyło Bulby.

Kucharz przyniósł najlepsze potrawy – więzień nawet nie spojrzał na nie. Usiadł przy stole i zaczął pisać ostatni list do młodej swej małżonki, Angeliki, podczas gdy zegar tykał nieustannie, znacząc wskazówką zbliżanie się fatalnej godziny…

Późnym już wieczorem zapukał jeszcze miejski balwierz, zapytując, czy książę Bulbo nie zechciałby się ogolić przed jutrzejszą uroczystością; ale Bulbo wyrzucił go za drzwi energicznym kopnięciem. I znowu usiadł, pragnąc sklecić bodaj parę słów, ale przeszkadzały mu wskazówki zegara posuwające się z nieubłaganą jednostajnością naprzód i ciągle naprzód. Bulbo porwał się nagle z krzesła, podbiegł do łóżka, ustawił je na stole, na łóżku ustawił stołek, na nim jeszcze pudło od kapelusza i wdrapawszy się na tę piramidę, wspiął się na końce palców i wyjrzał oknem, chcąc się przekonać, czy nie dałoby się umknąć z więzienia. Łatwiej było jednak wyjrzeć przez okno aniżeli przez nie wyskoczyć – a zegar niezmordowanie posuwał się i posuwał naprzód.

Usłyszawszy, że na wieży miejskiej bije godzina siódma, Bulbo przypomniał sobie, że nie spał wcale tej nocy, więc położył się na łóżku, żeby podrzemać po raz ostatni, ledwie jednak zamknął oczy, wszedł dozorca więzienny i rzekł: – Niech Jego Wielmożność raczy wstać, bo za dziesięć minut ósma.

Bulbo wstał, a że nie rozbierał się wcale, więc się i ubierać nie potrzebował. Nie chciał nawet zjeść śniadania, tylko, ujrzawszy grenadierów mających go eskortować na plac egzekucji, powiedział smutnie: – Idźcie naprzód – po czym ponury pochód ruszył. Najstarsi żołnierze nie mogli wstrzymać się od płaczu i łzami skrapiali obficie drogę.

Koło rynku, na którym ustawiono rusztowanie, czekał na Bulbę król Lulejka, który chciał pożegnać go po raz ostatni i królewskimi słowami dodać mu otuchy w tej ciężkiej dla niego godzinie. Zapewniam was, że Lulejka uczynił to w serdeczny i tkliwy sposób. Bulbo dochodził już do rusztowania, gdy wtem… czy słyszycie?

– Hau, hau, wrrr – wrrr, wrr-wrrr, wrr – rozległ się ryk dzikich bestii. Ulicznicy i policjanci rozpierzchli się w popłochu, bo oto w pełnym galopie ukazał się najpierw jeden, a potem drugi olbrzymi lew z królewną Różyczką na grzbiecie!

Posłuchajcie, co się stało! W czasie gdy kapitan Zerwiłebski rozprawiał się z królem Padellą, mądre lwy wypadły z areny ku bramie, połknęły sześciu strażników stojących u wejścia, porwały Różyczkę i, kolejno niosąc ją na grzbietach, pognały ku obozowi Lulejki.

Możecie sobie wyobrazić, z jaką radością pomógł Lulejka Jej Królewskiej Mości zsiąść z tego dziwnego rumaka. Lwy utuczyły się na strażnikach i na Brodaczu Pancernym jak wieprzki i zrobiły się tak łagodne, że każdy mógł je pogłaskać. Lulejka przykląkł na jedno kolano i całował ręce swej ukochanej, a Bulbo objął oba lwy za szyje i całował je w pyski, i tulił się do ich królewskich łbów, płacząc i śmiejąc się na przemian z radości. – Och, zwierzaki moje poczciwe, jakżem rad, że widzę was i że widzę Rózień… królewnę Różyczkę!

– Ach, waszmość tutaj, biedny książę Bulbo? Jakżeż się cieszę, że widzę waszmości – rzekła królewna, podając mu drobną dłoń do pocałowania.

Lulejka poklepał przyjaźnie Bulbę po ramieniu i rzekł:

– Cieszę się serdecznie, że Jej Królewska Mość przybyła dość wcześnie, by cię ocalić od śmierci.

– Oj, i ja się cieszę, oj, cieszę się! – wykrzyknął Bulbo.

W tej chwili zbliżył się kapitan Zerwiłebski i salutując po wojskowemu, oznajmił:

– Najjaśniejszy Panie, melduję pokornie, że zegar zamkowy wybił pół do dziewiątej, czas najwyższy rozpocząć egzekucję.

– Egzekucję? Jaką znowu egzekucję? – zapytał przestraszony Bulbo.

– Oficer trzyma się ściśle rozkazu – odparł kapitan, wyjmując z zanadrza rozkaz stracenia Bulby, ale Jego Królewska Mość roześmiał się serdecznie i wytłumaczył kapitanowi, że Bulbo nie jest już jego jeńcem, tylko gościem, po czym, pełen dobrotliwej łaskawości, zaprosił swego eks-jeńca oraz kapitana na śniadanie.

Rozdział siedemnasty. Jak się rozegrała straszliwa bitwa i kto w niej zwyciężył

Wściekłość króla Padelli na wieść o ucieczce Różyczki i lwów nie miała granic. Natychmiast kazał wrzucić w przygotowany kocioł z wrzącym ołowiem Wielkiego Kanclerza, Wielkiego Ochmistrza dworu i wszystkich królewskich urzędników, którzy mu się nawinęli pod rękę. Nie zdołało to jednak zaspokoić jego pragnienia krwi i zemsty. W mig powołał pod broń piechotę, konnicę, artylerię i wyruszył w pole na czele nieprzeliczonych tłumów wojska. Dość powiedzieć, że samych doboszów i trębaczów było ponad dwadzieścia tysięcy.

Naturalnie, że warty Lulejki doniosły mu natychmiast o nadciągającym nieprzyjacielu. Ale Lulejka był zbyt dobrze wychowanym młodzieńcem, by niepokoić królewnę, bawiącą u niego w gościnie, przedwczesnymi alarmami wojennymi. Pragnąc uprzyjemnić jej pobyt w obozie, wydał na jej cześć śniadanie i wyprawił wspaniałe i huczne przyjęcie, a wieczorem urządził wspaniały bal, na którym przez cały czas z nią jedną tylko tańczył.

Poczciwy Bulbo, przywrócony do łaski, był także w liczbie zaproszonych. Król odnosił się do niego z nadzwyczajną łaskawością, ofiarował mu kilka nowych garniturów i publicznie nazywał go „kochanym kuzynem”. Mimo to jednak Bulbo nie czuł się szczęśliwy, przeciwnie, widać było, że jest bardzo biedny. A wiecie, co było przyczyną jego smutku? Naturalnie, tajemnicze działanie zaczarowanego pierścienia, który Różyczka nosiła na palcu. Ujrzawszy królewnę w prześlicznej balowej sukni, Bulbo zapłonął ku niej znowu szaloną miłością i najzupełniej zapomniał, że w domu pozostawił żonę, Angelikę, która zresztą, prawdę mówiąc, nie bardzo o nim pamiętała.

Właśnie Lulejka przetańczył dwudziestą piątą turę polki z Różyczką, gdy nagle spojrzawszy na mały paluszek narzeczonej, spostrzegł na nim ze zdumieniem dobrze znaną obrączkę, którą niegdyś ofiarował Angelice. Na pytanie, skąd ma tę obrączkę, Różyczka odpowiedziała, że otrzymała ją w upominku od Gburii-Furii.

Rozmowę ich słyszała Czarna Wróżka, która właśnie przybyła do nich w gościnę. Więc podeszła ku młodej parze i rzekła:

– Tak jest, Lulejko, obrączka ta jest tą samą obrączką, która czas jakiś była w twoim posiadaniu. Ongi, przed wielu już laty, ofiarowałam ją królowej matce twojej, która – nie weź mi za złe tej uwagi – nie bardzo była rozsądna! Pierścionkowi temu nadałam cudowną własność czynienia uroczą osoby, która go nosi na palcu. Różę o podobnej własności posiadał i biedny Bulbo. Dopóki nosił ją na piersi, wydawał się wszystkim przystojny, później jednak oddał ją Angelice i odtąd żona jego zadziwia wszystkich urodą, a on jest takim samym brzydalem, jakim był dawniej.

– Królewna Różyczka nie potrzebuje zaczarowanego pierścionka, by w oczach moich być najpiękniejszą z pięknych – rzekł z galanterią Lulejka i pochylił czoło przed narzeczoną w głębokim, pełnym czci i miłości pokłonie.

– Ach, królu!… – szepnęła Różyczka.

– Miłościwa Pani, dozwólcie słudze waszemu zdjąć gwoli próby pierścień ten z waszego paluszka – powiedział żartobliwie Lulejka, a gdy królewna wyciągnęła ku niemu rączkę, szybko zsunął obrączkę z jej palca.

I jak przeczuwał, żadna zmiana nie zaszła w Różyczce. Dla zakochanego w niej Lulejki Różyczka była równie czarująca jak przedtem.

Obawiając się jednak niebezpiecznej władzy pierścionka, król zamierzał go wyrzucić, gdyż nie chciał, żeby wszyscy mężczyźni kochali się w jego przyszłej żonie – ale w tej chwili wzrok jego padł na biednego Bulbę stojącego nie opodal i spoglądającego na Różyczkę żałośnie.

Lulejka był dziś w wyjątkowo dobrym humorze; żal mu się zrobiło biedaka, więc wyciągnął doń rękę z pierścionkiem i rzekł:

– Spróbuj, Bulbo, czy ta obrączka przyda ci się na co. Królewna Różyczka oddaje ci ją na własność.

Czarodziejska moc pierścionka była zaiste zdumiewająca.

Zaledwie Bulbo włożył go na palec, od razu wydał się wszystkim zupełnie innym niż przed chwilą. Teraz był wcale przystojnym młodzieńcem o miłej, pulchnej twarzy i pięknie falujących się jasnych włosach. Trochę był zanadto przysadkowaty i krępy i nogi miał nieco krzywe, ale któż by na to zwracał uwagę, skoro były opięte w safianowe kamasze, tak śliczne, że budziły powszechny podziw! Bulbo przejrzał się w lustrze i natychmiast nabrał otuchy i humoru. Zaczął wesoło rozmawiać z Ich Królewskimi Mościami, a do kadryla zaprosił najpiękniejszą damę dworu. Ponieważ tańczył naprzeciw Różyczki, miał sposobność przyjrzeć się jej dokładnie i po chwili szepnął do swej tancerki:

– Dziś dopiero widzę, że królewna, jakkolwiek bardzo ładna, nie jest jednak klasyczną pięknością.

– O, zupełnie nie jest pięknością – śpiesznie potwierdziła dama dworu.

Królewna usłyszała widocznie tę rozmowę, bo uśmiechnąwszy się z nieopisanym wdziękiem do króla, rzekła:

– Jakżeż mi to obojętne, że nie podobam się innym, skoro Wasza Królewska Mość uważa mnie za piękną!

Lulejka odpowiedział jej spojrzeniem pełnym takiego zachwytu i miłości, że żaden malarz oddać by go na pewno nie potrafił.

Czarna Wróżka zbliżyła się wtedy do nich.

– Szczęść wam Boże, drogie moje dzieci – powiedziała serdecznie. – Otoście wreszcie złączeni uczuciem i szczęśliwi na całe życie. Teraz sami przyznacie zapewne, że odrobina niedoli, którą wam w darze ofiarowałam, wyszła wam obojgu na dobre. Gdyby Lulejka nie zaznał był trochę biedy, byłby zapewne do dziś dnia nie umiał pisać ani czytać. Byłby zgnuśniał do reszty w próżniaczym życiu, jakie wiódł na królewskim dworze, i nie byłby nigdy dobrym, rozumnym królem. I ty, Różyczko, byłabyś uwierzyła pochlebstwom dworaków i nie umiałabyś ocenić uczucia Lulejki, jak nie oceniła go Angelika, której się wydawało, że Lulejka jest niegodzien jej ręki.

– Ach, czyż on mógłby być kogoś niegodzien? – wykrzyknęła Różyczka.

– Aniele mój najdroższy! – szepnął Lulejka i już wyciągał ramiona, by ukochaną swoją przycisnąć do piersi, gdy nagle do sali balowej wpadł goniec wołając:

– Królu! Nieprzyjaciel!

– Do broni! – zawołał Lulejka.

– Boże mój! – westchnęła Różyczka i zemdlona osunęła się na ręce dam dworu.

Lulejka wycisnął na jej ustach pożegnalny pocałunek i dając przykład zaparcia się siebie i męstwa, wypadł wprost z sali balowej na pole walki.

Ale Czarna Wróżka czuwała nad swoim chrześniakiem i obdarowała go wspaniałą zbroją, wysadzaną najkosztowniejszymi kamieniami. Nikt na nią nie mógł patrzeć bez zmrużenia powiek – taki od niej bił blask!

Zbroja ta była nieprzemakalna, ogniotrwała, a tak mocna, że każda kula, każde cięcie szabli, każde pchnięcie lancy czy dzidy odbijało się od niej jak gumowa piłka. Toteż nie dziwota, że król w najgorętszym ogniu czuł się tak swobodny i wesoły jak w balowej sali. Gdyby mi kiedy przyszło wojować, to chętnie wdziałbym na siebie zbroję królewicza Lulejki. Ale, widzicie, Lulejka był królewiczem z bajki, a tacy królewicze zawsze dostają jakieś nadzwyczajne podarunki od swoich chrzestnych matek.

Oprócz tej ślicznej zbroi otrzymał jeszcze Lulejka Siwka-Złotogrzywka, który mógł nieść tak szybko, jak dusza pragnęła, i miecz czarodziejski, mający tę własność, że mógł się wydłużać w nieskończoność i przebić jednym pchnięciem cały pułk żołnierzy. Dziwię się Lulejce, że mając taką zbroję, takiego konia i taki miecz kazał jeszcze wojsku swemu stawać do walki; przecież mógł wszystkich wrogów pozabijać od razu. Dość jednak, że armia Lulejki wyruszyła w nowych, paradnych mundurach, pod dowództwem kapitana Zerwiłebskiego i poruczników Paliwody i Bałaguły. Naczelne kierownictwo nad całym wojskiem objął naturalnie sam król Lulejka.

Teraz powinien bym wam opisać straszliwą bitwę, jaka się rozegrała między wojskiem krymtatarskim i paflagońskim; powinien bym natchnionymi słowy25 oddać szczęk kopii i pałaszów zadających krwawe, śmiertelne rany, huk pękających bomb i granatów, ryk armat, impet kawalerii szarżującej na piechotę oraz piechoty bijącej kawalerię, grzmot trąb, warkot bębnów, ponoszenie rumaków, gwizd przeciągły piszczałek, wrzaski rannych, triumfalne okrzyki zwyciężających i donośną komendę:

– „Naprzód, wiarusy!”, „Bijcie, Paflagończycy!”, „Śmierć Padelli! Niech żyje nasz król Lulejka!”, „Wiwat Padella!”, „Życie za ojczyznę!…” Jak bardzo pragnąłbym opisać to wszystko w jak najwspanialszym języku! Niestety… skromne pióro moje nie potrafi odtworzyć należycie przebiegu tej wielkiej bitwy i wrzawy wojennej, więc powiem wam tylko, że Padella otrzymał cięgi, na jakie zasłużył.

Widząc, że wojsko jego idzie w rozsypkę, okrutny Padella, pod którym ubito już dwadzieścia pięć czy dwadzieścia sześć koni, silnym pchnięciem dzidy wyrzucił z siodła naczelnego dowódcę wojsk swoich, generała Suszyrumowa, i dosiadłszy jego rumaka, zaczął uciekać co sił. Ale choć koń Padelli leciał jak wicher, Lulejka, galopujący na Siwku-Złotogrzywku, biegł tuż-tuż za nim, krzycząc: – Poddaj się, zbóju nikczemny! Tchórzu! Potworze! Poddaj się w tej chwili, bo mieczem moim zetnę twój łeb obmierzły i strącę zeń skradzioną koronę!

Słowom tym towarzyszyły raz po raz pchnięcia miecza, który, wydłużając się podług woli Lulejki, raz po raz kłuł Padellę w niższe części pleców tak boleśnie, że tchórzliwy tyran ryczał z bólu, wściekłości i przerażenia.

Widząc, że Lulejka przystanął na chwilę, Padella zawrócił nagle i berdyszem26 trzymanym w ręku, którym dnia tego nie wiem już ile pułków rozbił i na drugi świat wyprawił, straszliwie ciął młodego króla przez głowę. No i co powiecie? Na hełmie Lulejki od uderzenia tego pozostał ślad taki, jak gdyby kulka masła uderzyła w niego. Berdysz roztrzaskał się na drobne kawałki, a Lulejka zaśmiał się szyderczo. Widząc, że żadna siła nie może zwalczyć Lulejki, Padella powiedział do niego:

– Skoro masz czarodziejską zbroję, czarodziejski miecz i czarodziejskiego konia, to po cóż, do kroćset, będę bił się z tobą? Wolę poddać się od razu, myślę jednak, że Wasza Królewska Mość nie będzie tak nikczemny, by mścić się na biednym człowieku, który już niczym bronić się nie może.

Trafność tej uwagi natchnęła Lulejkę uczuciem wspaniałomyślności.

– Poddajesz się więc, Padello? – zapytał.

– Oczywiście.

– Czy gotów jesteś zwrócić wszystkie zagrabione skarby i uznać królewnę Różyczkę prawowitą władczynią krymtatarskiego państwa?

– Cóż mam robić? Muszę ją uznać – odparł Padella, ale widać było, że jest w bardzo złym humorze.

Wobec takiego oświadczenia Lulejka skinął na swoich towarzyszy i rozkazał związać Padellę. Obrócono go twarzą do końskiego ogona, związano mu nogi pod brzuchem szkapy, a ręce na plecach, po czym odbył się triumfalny pochód Lulejki ku stolicy Paflagonii. Padella paradował na swym koniu w pochodzie, potem zaś zamknięto go w tym samym więzieniu, w którym parę dni przedtem przebywał syn jego Bulbo.

24.Waszej Dostojności? (…) Zaiste, dziwnie brzmi ten tytuł – Zerwiłebski zwraca się do Padelli jak do dostojnika, nie jak do króla. [przypis edytorski]
25.słowy – dziś popr.: słowami. [przypis edytorski]
26.berdysz – szeroki topór o silnie zakrzywionym ostrzu i długim drzewcu, rodzaj halabardy. [przypis edytorski]
Ograniczenie wiekowe:
0+
Data wydania na Litres:
19 czerwca 2020
Objętość:
140 str. 1 ilustracja
Właściciel praw:
Public Domain
Format pobierania:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip