Czytaj książkę: «Gargantua i Pantagruel», strona 50

Czcionka:

Rozdział pięćdziesiąty drugi. Dalsze wyliczanie cudów sprowadzonych przez Dekretalia

– Oto mi – rzekł Panurg – gadać jak wyrocznia. Ale ja gwiżdżę na to całe gadanie. Bowiem zdarzyło mi się jednego dnia w Połtirze, u pewnego szkockiego doktora Dekretalipotensa, przeczytać z nich jeden rozdział: niech mnie diabli porwą, jeśli przy tej lekturze nie dostałem takiego zatwardzenia w brzuchu, iż przez więcej niż cztery, ba, przez pięć dni, wybejałem z siebie zaledwie maleńki bobek. Wiecie jaki? Tyli, przysięgam wam, jak go opisuje Katullus, mówiąc o Furiuszu, swoim sąsiedzie:

 
Przez rok ich wydam ledwie dziesięć z siebie;
A jeśli w dłoni chcesz go zgnieść w potrzebie,
Nie miej obawy o palców zbrudzenie:
Twardszy ten bobek niż młyńskie kamienie.
 

– Ha, ha – rzekł Homenas – hi, hi, mój przyjacielu, prawdopodobnie byłeś w stanie grzechu śmiertelnego.

– To – rzekł Panurg – znowu inna para butów.

– Jednego dnia – rzekł brat Jan – (było to w naszym klasztorze) podtarłem sobie zadek kartą jakichś zużytych Klementynek, które nasz furtian porzucił gdzieś na podworcu klasztornym: niech mnie diabli porwą, jeśli nie dostałem tak strasznych zadziorów i hemoroidów, że biedna dziura mojej zadecznej spiżarki całkiem była pokiereszowana.

– Hm – rzekł Homenas – to była oczywista kara boża za grzech, jaki popełniłeś, walając łajnem te święte księgi, które powinieneś był ucałować i czcić, ba, ubóstwić z wielkim nabożeństwem i pokorą. Panormitanus nic tu nie powiada za wiele.

– Jan Szular – rzekł Ponokrates – kupił w Montpellier od mnichów z Sankt-Olary piękne Dekretalia wypisane na dużym i pięknym pergaminie lambalskim, aby z nich zrobić formy do wybijania złota. Otóż, jakimś dziwnym nieszczęściem, ani jedna sztuka nie udała się jak należy. Wszystkie były popękane i porysowane.

– Kara – rzekł Homenas – i pomsta niebios.

– W Mansie – rzekł Eudemon – Franciszek Piguła, aptekarz, obrócił jakiś egzemplarz podartych Ekstrawagantów na robienie tutek: wyrzekam się diabła uroczyście, jeżeli wszystko, co w nie zawinął, nie stało się w tejże chwili zatrute, zepsute i zgniłe; kadzidło, pieprz, gencjana, cynamon, szafran, wosk, korzenie, kassja, rabarba, tamarynda: w ogóle wszystko, drogi, gogi i senogi.

– Pomsta – rzekł Homenas – i kara boska. Nadużywać do rzeczy świeckich tych tak świętych kart!

– W Paryżu – rzekł Karpalim – mistrz Nogawica, krawiec, użył jakichś starych Klementynek na patrony i wzory. I rzecz osobliwa! Wszystkie ubrania wycięte na tych patronach i skrajane według tych wzorów okazały się spartolone i popsute: suknie, kapuzy, płaszcze, kamizele, szarawary, opończe, kołnierze, kaftany, pludry, werdugale. Bowiem ów Nogawica, mając wyciąć kapuzę, skrajał ją w formie saczka; zamiast pludrów uszył czapkę z klapami na uszy. Z patronu na kaftan wycinał kieckę dziewczyńską. Zamiast kołnierza, sporządził trzewiki: chciał uszyć płaszcz, a uszyła mu się kamizelka. Tak, iż biednego człeczynę sądownie skazano, aby zapłacił koszt materiału wszystkim kundmanom1006. I poszedł nieborak z torbami.

– Kara – rzekł Homenas – i pomsta boża.

– W Kossakowie – rzekł Gymnastes – umówił się pan Detysk i wicehrabia Lozen, że będą strzelać do tarczy. Tedy podarli w sztuki pół Dekretaliów na dobrym, mszalnym papierze. Z okładki i kartek zrobili cel do strzelania. Otóż oddaję się, sprzedaję, zdaję na łaskę i niełaskę wszystkim diabłom z piekła, jeżeli którykolwiek z okolicznych łuczników (a są to pierwsi strzelcy w całej Gujanie) bogdaj raz trafił w tarczę. Wszyscy pudłowali. Ani jeden punkcik przenajświętszej bazgraniny nie został nadwęrężony ani nie stracił dziewictwa. A Sansoryn starszy, który stróżował u celu, przysięgał nam na figi boże (jego wielkie zaklęcie), że widział najwyraźniej, najoczywiściej, najjawniej, jak strzały leciały prosto na centrum w środku białej karty, ale w chwili, gdy miały go dotknąć i uderzyć, skręcały o sążeń w stronę pieca.

– Cud – wykrzyknął Homenas – cud, cud! Clerice, poświeć tutaj. Piję do wszystkich. Jesteście prawi chrześcijanie!!

Na te słowa dziewczęta zaczęły pośmiechiwać się między sobą. Brat Jan parskał końcem nosa jakoby gotów wierzgnąć sobie i stanąć dęba, i obskoczyć je sumiennie.

– Zdaje mi się – rzekł Pantagruel – że, stojąc za takim celem, bezpieczniejszym by się było przeciwko niebezpieczeństwom strzał niż niegdyś Diogenes.

– Co? – zapytał Homenas. – Jak to? Czyż on był dekretalistą?

– Trafiliście w samo sedno – rzekł Epistemon, który wrócił właśnie od swoich zatrudnień.

– Diogenes – odparł Pantagruel – poszedł jednego dnia, dla rozrywki, przyjrzyć się łucznikom, którzy strzelali do celu. Między nimi był jeden tak pudłujący, niewprawny i niedoświadczony, że kiedy na niego była kolej strzelać, cały naród pozierający cofał się, z obawy, aby kogo nie postrzelił. Diogenes, widząc, że strzelił tak nieopatrznie, iż strzała przeszła o więcej niż cztery sążnie mimo celu, gdy przy następnym strzale lud rozstępował się szeroko na jedną i na drugą stronę, podbiegł i ustawił się przy samej tarczy: twierdząc, iż to miejsce jest najpewniejsze i że ów łucznik raczej w każde inne trafi niżeli w tarczę i samo tylko centrum jest w zupełnym bezpieczeństwie przed strzałem.

– Jeden paź pana Detyska – rzekł Gymnastes – imieniem Szamuja, spostrzegł te czary. Za jego radą, strzelcy odmienili cel i użyli aktów jakiegoś procesu w Pujaku. Od tej chwili, jedni po drugich, walili w centrum jak w bęben.

– W Landrucku – rzekł Rizotomos – na weselu Jana Defila, wydano ucztę weselną bogatą i wspaniałą, jako jest obyczaj w tych stronach. Po wieczerzy odegrano rozmaite farsy, komedie, ucieszne błazeństwa; odtańczono mnogo tańców mauryjskich z dzwoneczkami i bębenkami; bawiono się w rozmaite maszkary i przebrania. Moi towarzysze szkolni i ja, pragnąc wedle sił naszych przyczynić się do uświetnienia święta (bowiem ubrano nas od rana w piękne bukiety wstążek, białe i fiołkowe), wykonaliśmy pod koniec wesołą maskaradę. W braku innego papieru, z kartek starych Sekstów, które leżały gdzieś porzucone, uczyniliśmy sobie maski, wyciąwszy w kartach dziury na oczy, nos i usta. I rzecz zadziwiająca! Skoro ukończyliśmy te nasze zabawy i igraszki chłopięce i odjęli fałszywe twarze, ukazaliśmy się oczom ludzkim bardziej szpetni i plugawi niżeli młode diabły z pasji duańskiej, tak mieliśmy twarze oszpecone w miejscach, które się zetknęły z owymi kartkami. Jeden miał tam świerzb, drugi liszaj, inny ospę, inny francę, inny duże furunkuły. Słowem, najmniej jeszcze ucierpiał z nas ten, któremu zęby wypadły.

– Cud – wykrzyknął Homenas – cud!

– To jeszcze nic – odparł Rizotomos. – Moje dwie siostry, Kasia i Renatka, włożyły w te piękne Seksty, jak w prasę (bowiem były oprawne w grube deszczki z żelaznymi okuciami), swoje kołnierze, fartuszki i mankietki świeżo uprane, namydlone i nakrochmalone. I, klnę się wam na imię Boga…

– Czekaj no – rzekł Homenas – o jakim Bogu mówisz?

– Jest tylko jeden – odparł Rizotomos.

– Tak – odparł Homenas – na niebie. Żali1007 na ziemi nie mamy innego?

– Jedźmyż dalej – rzekł Rizotomos – nie pamiętałem o tym. Zatem, na imię papieża, Boga na ziemi, fartuszki, kołnierzyki, czepeczki, śliniaczki i wszelka inna bielizna zrobiła się bardziej czarna niż worek węglarza.

– Cud – wykrzyknął Homenas. – Clerice, poświeć tutaj i zanotuj te piękne historie.

– Jak to – zapytał brat Jan – toć powiadają:

 
Odkąd dekrety mają skrzydła1008,
Rycerstwo juki na kształt bydła,
A zasię konno jeżdżą mnichy,
Porządek świata stał się lichy.
 

– Ho, ho – rzekł Homenas – odgaduję. To są przygryzki owych nowych heretyków.

Rozdział pięćdziesiąty trzeci. Jako, przez ukrytą moc Dekretaliów, złoto subtelnie przedostaje się z Francji do Rzymu

– Chętnie bym zapłacił – rzekł Epistemon – miskę flaków, gdybyśmy mogli porównać z oryginałem owe straszliwe rozdziały1009Execrabilis, De multa, Si plures, De Annalis per totum, Nisi essent, Cum ad Monasterium, Quod dilectio, Mandatum, i różne inne, które wyciągają z Francji do Rzymu corocznie czterysta tysięcy dukatów i więcej.

– Czy to fraszki? – rzekł Homenas. – Wszelako wydaje mi się to mało, zważywszy, iż wielce chrześcijańska Francja jest jedyną żywicielką Kurii Rzymskiej. Ale znajdźcie mi na świecie jakie księgi, niech to będzie z filozofii, medycyny, prawa, matematyki, nauk humanistycznych, ba, nawet (przez mojego Boga) z Pisma Świętego, które by były zdolne tyle wyciągnąć? Nie masz takich. Bzdury, bzdury! Nigdzie nie znajdziecie tej złotopłynnej siły, ręczę wam. I te diabły, heretyki, nie chcą nauczyć się ich i poznać! Palcie, rwijcie, szczypcie obcęgami, topcie, wieszajcie, wbijajcie na pal, wykręcajcie łopatki, wyrywajcie członki, prujcie wnętrzności, ćwiartujcie, smażcie, pieczcie, ćwiartujcie, krzyżujcie, gotujcie, odzierajcie ze skóry, rwijcie końmi, wyłamujcie stawy, kłujcie gwoździami, przypiekajcie węglami tych złośliwych heretyków dekretalifugów, dekretalicydów, gorszych niż mężobójce, gorszych niż ojcobójce, dekretalibójców diabelskich. Wy zaś, dobrzy ludzie, jeżeli chcecie aby was nazywano i uważano za prawdziwych chrześcijan, błagam was ze złożonymi rękami, abyście nie wierzyli w nic innego, nie myśleli, nie mówili, nie przedsiębrali, nie czynili nic innego, jeno tylko to, co zawierają nasze święte dekretalia i ich korrolaria: szlachetna Seksta, wdzięczne Klementyny, nadobne Ekstrawaganty. O, księgi niebiańskie! W ten sposób jedynie będziecie pływać we czci, sławie, uwielbieniu, bogactwach, godnościach, potędze u świata: od wszystkich szanowani, w każdym lęk wzbudzający, nad wszystkich przenoszeni, ze wszystkich wyróżnieni i wybrani. Bowiem nie masz pod sklepieniem niebios stanu, w którym byście znaleźli ludzi bardziej sposobnych do czynienia i sprawowania wszystkiego jak ci, którzy, dzięki boskiej mądrości i odwiecznemu przeznaczeniu, poświęcili się studiowaniu świętych dekretaliów. Chcecie wybrać władnego cesarza, dzielnego hetmana, godnego wodza i przodownika armii w czasie wojny, który by umiał przewidzieć wszelkie przeszkody, uniknąć wszelkich niebezpieczeństw i w wesołości serca dobrze powieść swych ludzi do szturmu i walki, nic nie narażać, zawsze zwyciężyć bez straty w żołnierzach i dobrze wyzyskać zwycięstwo? Weźcież co żywo dekretystę. Nie, nie, powiadam: dekretalistę.

– O hycel! – rzekł Epistemon.

– Chcecie w czasie pokoju znaleźć człowieka zdatnego i odpowiedzialnego do mądrego zarządu rzeczypospolitej, królestwa, cesarstwa, monarchii; do zachowania Kościoła, szlachty, senatu i ludu w bogactwie, przyjaźni, zgodzie, posłuszeństwie, cnocie, poczciwości? Bierzcież mi dekretalistę. Chcecie znaleźć człowieka, który by życiem przykładnym, piękną wymową, świętymi napomnieniami, w niedługi czas, bez rozlewu krwi ludzkiej, zdobył Ziemię Świętą i na świętą wiarę nawrócił niewiernych Turków, Tatarów, Moskali, Mameluków; Sarobaitów? Bierzcież mi dekretalistę.

Co sprawia, iż w rozmaitych krajach lud jest zuchwały i zepsuty, paziowie łakomi i rozpustni, szkolarze tępi i leniwi? To, że ich rektorzy, ich ochmistrze, ich bakałarze nie byli dekretalistami.

A znów co (z ręką na sumieniu) umocniło, utwierdziło, dało powagę owym pięknym zakonom, którymi po wszystkich miejscach widzicie chrześcijaństwo przystrojone, ozdobione, uświetnione jako firmament jasnymi gwiazdami? Boskie dekretalia.

Kto założył, ufundował, zgromadził, kto utrzymuje, kto podsyca, kto żywi pobożnych zakonników po klasztorach, monastyrach i opactwach: bez których modłów dziennych, nocnych, nieustających świat znalazłby się w niechybnym niebezpieczeństwie wrócenia do dawnego chaosu? Święte dekretalia.

Kto wspomaga i codziennie bogaci w obfitość wszelkich dóbr doczesnych, cielesnych i duchowych sławną i wspaniałą ojcowiznę świętego Piotra? Święte dekretalia.

Co czyni świętą Stolicę Apostolską w Rzymie, od niepamiętnych czasów i dziś, tak groźną w świecie, iż, chcąc nie chcąc, wszyscy królowie, cesarze, potentaci i panowie muszą być od niej zawiśli, przez nią są koronowani, zatwierdzani, uprawomocnieni, iż przychodzą do niej kłaniać się i padać na twarz przed czarodziejskim pantoflem, którego widzieliście wizerunek? Piękne dekretalia boże.

Wyjawię wam wielki sekret. Wasze świeckie uniwersytety w swoich herbach i godłach mają zazwyczaj księgę, jedne otwartą, drugie zamkniętą. Jak myślicie, co to może być za księga?

– Tego nie wiem – rzekł Pantagruel – nie zaglądałem do niej.

– To są – rzekł Homenas – dekretalia, bez których przepadłyby przywileje wszystkich uniwersytetów. Przecieście się czegoś nauczyli ode mnie. Ha, ha, ha, ha.

Tutaj Homenas zaczął czkać, pierdzieć, śmiać się, ślinić i pocić; i oddał swoją czapeczkę o czterech saczkach1010 jednej z dziewcząt, która wsadziła ją na swoją piękną główkę z wielką wesołością, ucałowawszy ją przedtem miłośnie, jako zakład i upewnienie, iż pierwsza wyda się za mąż.

– Vivat! – wykrzyknął Epistemon – Vivat, pijat, sikat! O, tajni apokaliptyczna!

– Clerice – rzekł Homenas – clerice, poświeć tutaj podwójną latarnią. Dajcie owoce, dziewczątka. Mówiłem tedy, że jeśli poświęcicie się wyłącznie studiowaniu świętych dekretaliów, będziecie bogaci i szanowani na tym świecie. Powiadam dalej, że prócz tego na drugim świecie będziecie niechybnie zbawieni i wpuszczeni do błogosławionego królestwa niebios, którego klucze powierzone są naszemu dobremu Bogu Dekretaliarsze. O, mój dobry Boże, którego uwielbiam, a którego nigdy nie widziałem, otwórz nam, w szczególnej łasce twojej, bodaj in articulo mortis, ten przenajświętszy skarb naszej świętej matki kościoła, którego jesteś protektorem, konserwatorem, administratorem, dyspensatorem. I daj rozkaz, aby te kosztowne dona superrogationis1011, te piękne odpusty nie zbywały nam w potrzebie. Iżby diabły nie miały mocy ukąsić naszych biednych dusz, iżby okropna paszcza piekieł nie zdołała nas pochłonąć. Jeśli trzeba nam przejść przez ogień czyścowy, cierpliwości! W twojej mocy i woli jest uwolnić nas zeń, kiedy zechcesz.

Tutaj Homenas zaczął ronić ciężkie i gorące łzy i całować własne kciuki złożone na krzyż1012.

Rozdział pięćdziesiąty czwarty. Jako Homenas dał Pantagruelowi gruszki chrześcijanki1013

Epistemon, Brat Jan i Panurg, widząc ten przykry obrót, zasłonili się serwetami i poczęli piszczeć: miau, miau, miau, udając wszelako, iż obcierają sobie oczy, jak gdyby płakali. Dziewczęta były dobrze wyszkolone i podały wszystkim puchary pełne wina klementyńskiego1014 wraz z dostatkiem konfitur. Na koniec uczty Homenas dał nam wielką obfitość dużych i pięknych gruszek, mówiąc:

– Macie, bierzcie, przyjaciele: gruszki są nie byle jakie. Gdzie indziej takich nie znajdziecie. Nie wszędzie ziemia wydaje wszystko. W Indiach tylko rodzi się czarny heban. Z Sabei pochodzi dobre kadzidło. Z wyspy Lemnos glinka pieczętarska. Na tej wyspie jedynie rodzą się te piękne gruszki. Posadźcie je, jeżeli wasza wola, u siebie w kraju.

– Jakże – zapytał Pantagruel – je nazywacie? Zdają mi się bardzo dobre i szlachetnej wody. Gdyby je ugotować w garnku, pokrajane z odrobiną wina i cukru, sądzę, iż byłaby z nich potrawa bardzo zbawienna tak dla chorych, jak dla zdrowych.

– Nie mają innej nazwy – odparł Homenas. – My jesteśmy ludzie prości, Bogu dzięki: figi nazywają się u nas figi, śliwki, śliwki, a gruszki, gruszki.

– Zaprawdę – rzekł Pantaguel – kiedy będę na swoim gospodarstwie (co nastąpi, jeżeli Bóg pozwoli, niebawem), zasadzę je i zaszczepię w moim ogrodzie w Turenii nad brzegiem Loary i będą się nazywać gruszki chrześcijanki. Bowiem nigdzie nie widziałem lepszych chrześcian, jako owych zacnych Papimanów.

– Nie miałbym i ja nic przeciwko temu – rzekł brat Jan – gdyby nam dał ze dwa albo trzy kopiate wózki swoich dziewczątek.

– Na co ci to? – zapytał Homenas.

– Aby im krew puścić – odparł brat Jan – prościuteńko pomiędzy ich dwa kciuki, za pomocą pewnych lancetów z najlepszej stali. Czyniąc im tę przysługę, zaszczepilibyśmy im dziatki wielce chrześcijańskie i ta rasa poprawiłaby się w naszym kraju, gdzie dotąd nie najlepiej się dzieje.

– Oho – odparł Homenas – tego nie uczynimy, bowiem wnetki1015 dobralibyście się im gdzie nie trzeba: z nosa wam to czytam, chociaż was pierwszy raz widzę. Ho, ho, z was jest kawałek nicponia! Chcielibyście tedy koniecznie zgubić duszę? Nasze dekretalia zabraniają tego: przydałoby się wam ich nauczyć.

– Cierpliwości – rzekł brat Jan. – Ale si tu non vis dare, presta, quaesumus1016. To tekst z brewiarza. I nie lękam się w tej materii żadnej istoty z zarostem na twarzy, chociażby to był nawet sam doktor dekretyniczny (chcę powiedzieć: dekretaliczny) z potrójną gałką.

Skoro ukończył się obiad, pożegnaliśmy się z Homenasem i z całą poczciwą ludnością, dziękując im uniżenie i, jako odwdzięczenie za tyle łask, obiecując im, iż za przybyciem do Rzymu uzyskamy na Ojcu Świętym, że z pewnością nawiedzi ich kraj własną osobą. Po czym wróciliśmy na okręt. Pantagruel, z wrodzonej hojności i przez wdzięczność za święty wizerunek papieża, dał Homenasowi dziesięć sztuk kędzierzawego złotogłowiu, aby je umocował z przodu świętego okienka. Prócz tego kazał napełnić skarbonkę odnowienia kościoła bitymi talarami, zaś każdej z dziewczyn, które usługiwały przy stole podczas obiadu, kazał wręczyć dziewięćset czternaście dukatów, aby im stały za posag, w sposobnym czasie małżeństwa.

Rozdział pięćdziesiąty piąty. Jako na pełnym morzu Pantagruel usłyszał rozmaite odtajane słowa1017

Podczas gdyśmy na pełnym morzu ucztowali, przegryzali, zabawiali się i wiedli ucieszne pogawędki, Pantagruel podniósł się z miejsca i stał przez chwilę, rozglądając się po okolicy. Następnie rzekł do nas:

– Towarzysze, zali1018 nic nie słyszycie? Zdaje mi się, że słyszę w powietrzu jakby ludzkie głosy, wszelako nie widzę nikogo. Słuchajcie.

Na jego rozkaz wszyscy daliśmy baczenie i pełnymi uszami wsysaliśmy powietrze jakoby świeże ostrygi ze skorupy, aby usłyszeć, czy nie schwycimy gdzie jakiego głosu albo dźwięku i aby nic nie stracić. Niektórzy z nas, za przykładem cesarza Antoniusza przykładali dłoń z tyłu do ucha. Ale nie usłyszeliśmy żadnego głosu. Pantagruel twierdził wszelako dalej, iż słyszy rozmaite głosy w powietrzu, tak męskie, jak i niewieście: nagle i nam się zdało, iż coś słyszymy albo że w uszach nam dzwoni. Im baczniej wytężaliśmy słuch, tym wyraźniej rozróżnialiśmy głosy, tak iż nawet chwytaliśmy całe słowa. To nas przeraziło wielce, i nie bez przyczyny, jako że nie widzieliśmy nikogo, a słyszeliśmy tyle rozmaitych głosów i dźwięków, jakoby mężczyzn, kobiet, dzieci, koni. Aż wreszcie Panurg zakrzyknął:

– Do kroćset, czy to jakie czary? Zgubieni jesteśmy. Uciekajmy. Tu jest jakaś zasadzka w pobliżu. Bracie Janie, jesteś, mój przyjacielu? Trzymaj się koło mnie, błagam cię. Masz twój kordelas? Spróbuj go, czy się nie zacina w pochwie. Czyś go aby dobrze oczyścił ze rdzy? Zgubieni jesteśmy. Słuchaj no: dalibóg, to strzały armatnie. Uciekajmy. Nie mówię: rękami i nogami, jako mówił Brutus w bitwie Farzalskiej; mówię: wiosłami i żaglami. Zmykajmy. Nie czuję odwagi na morzu. W piwnicy i gdzie indziej mam jej aż do zbytku. Zmykajmy. Ratujmy się. Nie mówię tego ze strachu, bowiem nie boję się niczego prócz niebezpieczeństwa. Zawsze to mówię. Zmieniaj front. Zakręć no sterem, sk…ysynu! Dałby Bóg, abym teraz znajdował się w moim domostwie, choćbym na zawsze miał obyć się bez żony! Zmykajmy, to nie dla nas zabawa. Jest ich dziesięciu na jednego, ręczę wam. A potem1019 oni są tu na swoich śmieciach, a my nie znamy kraju. Zabiją nas. Zmykajmy, w tym nie ma wstydu. Demostenes powiada, że człowiek, który ucieka, może kiedyś znów walczyć. Ukryjmy się gdzieś przynajmniej. Na prawo, na lewo, naprzód, żwawo! Zmykajmy, do wszystkich diabłów, zmykajmy.

Pantagruel, słysząc gwałty, jakie czynił Panurg, spytał:

– Któż jest ten tam, tak skory do uciekania? Zobaczmyż wprzód, co to za ludzie. A gdyby to byli nasi? Jeszcze nie widzę nikogo, a wszelako widzę na sto mil wokoło. Ale słuchajmy. Czytałem, iż pewien filozof, imieniem Petroniusz, był tego zdania, iż istnieje więcej światów, stykających się wzajem ze sobą w formie trójkąta równoramiennego, w którego ośrodku i centralnym punkcie znajduje się domostwo Prawdy i że tam mieszkają słowa, myśli, pierwowzory i wizerunki wszystkich rzeczy przeszłych i przyszłych: naokoło nich zasię jest Czas. I w niektórych latach, w długich odstępach, cząstka z nich spada na ludzi jak katar, i jako rosa spadła na runo Gedeonowe; część zaś przechowuje się tam na przyszłość, aż do skończenia wieków.Przypominam sobie także, iż Arystoteles utrzymuje, iż słowa Homera są bujające, latające, lotne i tym samym obdarzone życiem.

Antyfanes znowuż mówił, iż nauka Platona podobna jest do słów, które w jakiejś okolicy, w czasie ostrej zimy, w samej chwili wychodzenia z ust, marzną i ścinają się na mroźnym powietrzu i zgoła ich nie słychać. Podobnie to, co Platon wykładał małym chłopcom, dochodziło do ich zrozumienia zaledwie wówczas kiedy się mieli ku starości. Zatem trzebaby rozstrzygnąć i zbadać, czy przypadkiem nie jest tu miejsce, w którym takie słowa tają. Bardzo bylibyśmy zdumieni, gdyby się okazało, iż to jest głowa i lutnia Orfeusza. Bowiem skoro kobiety trackie rozszarpały Orfeusza na sztuki, rzuciły głowę i lutnię do rzeki Hebrus. Z tą rzeką dostały się do morza ponckiego, aż do wyspy Lesbos, ciągle wraz utrzymując się na morzu. I z głowy nieustannie dobywał się śpiew żałosny, jakoby żalący się śmierci Orfeusza; zaś struny lutni, poruszane tchnieniem wiatru, towarzyszyły harmonijnie śpiewowi. Patrzmyż, czy ich gdzie nie ujrzymy w pobliżu.

1006.kundman – klient. [przypis edytorski]
1007.żali a. zali (daw.) – czy, czyż. [przypis edytorski]
1008.dekrety mają skrzydła – Gra słów na słowie dekretalia (alae, skrzydła). [przypis tłumacza]
1009.owe straszliwe rozdziały „Execrabilis” (…) „Mandatum” i różne inne – Początkowe słowa często cytowanych ustępów. [przypis tłumacza]
1010.czapeczka o czterech saczkach – Dawna forma księżego biretu. [przypis tłumacza]
1011.dona superrogationis – nadliczbowe dobre uczynki. [przypis tłumacza]
1012.całować własne kciuki złożone na krzyż – Jak jest obyczajem pobożnych w braku krzyża. [przypis tłumacza]
1013.gruszki chrześcijankiPoire de bon chretien nazwa gatunku gruszek we Francji. [przypis tłumacza]
1014.wino klementyńskie – Z winnicy, którą papież Klemens V (1304–1314), będący rodem z Bordeaux, założył opodal w Bessac. [przypis tłumacza]
1015.wnetki (daw., gw.) – zaraz, wnet. [przypis edytorski]
1016.si tu non vis dare, presta, quaesumus (łac.) – jeśli nie chcesz dać, pożycz przynajmniej, prosimy. [przypis tłumacza]
1017.Jako na pełnym morzu Pantagruel usłyszał rozmaite odtajane słowa – Baśń ta o odtajanych wyrazach sięga odległej starożytności. Między innymi znajdujemy ją u Plutarcha De profect. virt. sent. i w Cortigiano Baltazara Castiglione. [przypis tłumacza]
1018.zali (daw.) – czy. [przypis edytorski]
1019.potem – tu: poza tym. [przypis edytorski]