Czytaj książkę: «Portret Doriana Graya», strona 13

Czcionka:

Rozdział XV

Tegoż wieczora o wpół do dziewiątej Dorian Gray, wytwornie ubrany, z dużym pękiem fiołków parmeńskich w butonierce, wchodził wśród głębokich ukłonów służby do salonu lady Narborough. Tętna w skroniach biły mu gorączkowo i czuł się szalenie podniecony, ale sposób, w jaki całował rękę pani domu, był równie swobodny i wdzięczny, jak zawsze. Być może, że człowiek nigdy nie czuje się tak swobodny, jak wtedy gdy ma do odegrania jakąś rolę. Na pewno nikt z obecnych na tym wieczorze nie podejrzewał, że Dorian Gray przeżył tragedię straszniejszą niż wszystkie tragedie naszych czasów. Te smukłe palce nigdy nie mogły trzymać morderczego noża ani te uśmiechnięte usta bluźnić Bogu i miłosierdziu. On sam nie mógł powstrzymać się od podziwiania spokoju swego zachowania i przez chwilę żywo odczuwał straszliwą rozkosz podwójnego życia.

Towarzystwo było nieliczne, zebrane może w zbyt wielkim pośpiechu przez lady Narborough, bardzo mądrą kobietę, o której zwykł wyrażać się lord Henryk, że jest szczątkiem naprawdę niezwykłej brzydoty. Była wzorową żoną jednego z najnudniejszych naszych ambasadorów, a gdy pochowała swego męża w marmurowym mauzoleum, wykonanym według jej własnego rysunku, i wydała swe córki za bogatych, nieco wiekowych mężów, poświęciła się sama rozkoszom francuskiej poezji, francuskiej kuchni i, o ile było to jej dostępne, francuskiemu dowcipowi.

Dorian był jednym z jej wyjątkowych ulubieńców i zawsze powtarzała mu, że jest niezmiernie zadowolona, że nie spotkała się z nim za swych młodszych lat. „Wiem, mój drogi – zwykła mówić – że byłabym się w panu szalenie zakochała i dla pana puściłabym moją cnotę na wolę wiatrów. Wielkie szczęście, że wówczas jeszcze nie mówiono o panu. Zresztą nasza cnota była dość niedostępna, a wiatry tak zajęte obracaniem wiatraków, że nigdy z nikim nie miałam żadnego flirtu. Poza tym zawinił tu głównie Narborough. Miał strasznie krótki wzrok, nie byłoby więc przyjemnością zdradzać męża, który nic nigdy nie widzi”.

Tego wieczora jej goście byli dość nudni. Przyczyną było to, jak objaśniała Dorianowi zza bardzo zniszczonego wachlarza, że niespodziewanie przyjechała do niej jedna z zamężnych córek, a co jeszcze gorsze, przywiozła z sobą męża.

– Uważam to, mój drogi, za najwyższy brak uprzejmości z jej strony – wyszeptała. – Co prawda, odwiedzam ją każdego lata, gdy wracam z Homburga180, ale kobieta w moim wieku potrzebuje czasami świeżego powietrza, a przy tym ja ich naprawdę rozruszam. Nie wyobraża pan sobie, jakie oni prowadzą tam życie. Czyste, niezmącone życie wiejskie. Wstają wcześnie, gdyż mają dużo do roboty, spać idą wcześnie, bo mają mało do myślenia. W okolicy nie było ani jednego skandalu od czasów królowej Elżbiety, skutkiem czego po obiedzie wszyscy zapadają w drzemkę. Niech pan nie siada koło nich. Proszę siedzieć koło mnie i bawić mnie.

Dorian rzucił miłe słówko podziękowania i rozglądał się po salonie. Tak, towarzystwo było rzeczywiście nudne. Oprócz dwojga osób, które widział po raz pierwszy, znajdował się tu Ernest Harrowden, jedna z tych przeciętności w przeciętnym wieku, tak pospolitych w klubach londyńskich, pozbawiona wrogów, ale niecierpiana przez przyjaciół; lady Roxton, przesadnie ubrana kobieta czterdziestosiedmioletnia, z haczykowatym nosem, pragnąca ciągle uchodzić za skompromitowaną, ale tak osobliwie płytka, że ku jej wielkiemu rozczarowaniu nikt nigdy nie chciał wierzyć w żadną o niej plotkę; pani Erlynne, zupełne zero, rozkosznie szepleniące, o rudych włosach weneckich; lady Alicja Chapman, córka pani domu, niezdarnie głupie dziewczę, o jednej z tych charakterystycznych twarzy brytyjskich, których niepodobna zapamiętać; jej mąż, ogorzały jegomość z siwymi bokobrodami, mający, jak wielu ludzi z jego środowiska, przeświadczenie, że niezwykła jowialność181 może zastąpić zupełny brak myśli.

Zaczął już żałować, że przyszedł, gdy lady Narborough, spoglądając na wielki zegar z pozłacanego brązu, błyszczący krzykliwymi liniami na udrapowanym w malwową tkaninę gzymsie kominka, zawołała:

– Jak to nieładnie ze strony Henryka Wottona, że się spóźnia! Na los szczęścia posyłałam do niego dziś rano i przyrzekł stanowczo, że nie zrobi mi zawodu.

Było to pewną pociechą, że Henryk przyjdzie, i gdy usłyszał, że otworzono drzwi i że zaczął usprawiedliwiać się nieszczerze swym cichym, melodyjnym głosem, pełnym wdzięku, przestał się nudzić.

Podczas obiadu nie mógł jednak nic jeść. Danie po daniu zabierano nietknięte. Lady Narborough gniewała się, nazywając to „obelgą dla biednego Adolfa, który obmyślił menu wyłącznie dla pana”, a lord Henryk spoglądał nań co jakiś czas, dziwiąc się jego milczeniu i roztargnieniu. Służący raz po raz dolewał mu szampana. Pił gorączkowo, a pragnienie jego zdawało się wciąż wzmagać.

– Dorianie – rzekł wreszcie lord Henryk, gdy podawano chaud-froid182 – co się z tobą dziś dzieje? Jesteś zupełnie nieswój.

– Podejrzewam, że się zakochał – zawołała lady Narborough – i nie chce się do tego przyznać z obawy, abym nie była zazdrosna. Ma zupełną słuszność. Na pewno byłabym zazdrosna.

– Droga lady Narborough – rzekł Dorian z uśmiechem – od całego tygodnia nie byłem zakochany, tak jest, od wyjazdu pani de Ferrol.

– Mężczyźni, jakżeż możecie się kochać w tej kobiecie! – wykrzyknęła stara lady. – Doprawdy, nie mogę tego pojąć.

– To jedynie dlatego, że przypomina panią, lady Narborough, gdy była pani małym dziewczęciem – powiedział lord Henryk. – Ona jest jedynym ogniwem łączącym nas z pani krótkimi sukniami.

– Moich krótkich sukien, lordzie Henryku, ona nie pamięta. Bardzo dobrze jednak przypominam sobie ją z Wiednia przed trzydziestu laty, była wówczas bardzo wydekoltowana.

– Ona jest zawsze wydekoltowana – odparł, biorąc oliwkę swymi długimi palcami – a gdy ubierze się bardzo strojnie, wygląda jak edition de luxe183 lichej powieści francuskiej. Ona jest naprawdę cudowna i pełna niespodzianek. Jej zdolność do uczuć rodzinnych jest wprost niezwykła. Po śmierci trzeciego męża jej włosy ze zmartwienia stały się zupełnie złote.

– Jak możesz, Henryku! – zawołał Dorian.

– Bardzo romantyczne wyjaśnienie – zaśmiała się pani domu. – Ale trzeci mąż, lordzie Henryku! Wszak nie chciał pan powiedzieć, że Ferrol jest czwartym?

– Owszem, lady Narborough.

– Nie wierzę panu w ani jedno słowo.

– Więc proszę zapytać pana Graya. Jest jednym z jej najbliższych przyjaciół.

– Czy to prawda, panie Gray?

– Tak mnie przynajmniej zapewniała, lady Narborough – powiedział Dorian. – Zapytałem ją kiedyś, czy jak Małgorzata z Nawarry184 nosi przy pasku zabalsamowane serca swych mężów. Odpowiedziała, że nie, dlatego że żaden z nich nie miał serca.

– Czterech mężów! Dalibóg, że trop de zèle185.

– Trop d'audace186, powiedziałem jej – rzekł Dorian.

– Och, na odwadze nie zbywa jej nigdy, mój drogi. A jakiż jest Ferrol? Nie znam go.

– Mężowie bardzo pięknych kobiet zawsze należą do klasy zbrodniarzy – rzekł lord Henryk, pijąc wino.

Lady Narborough uderzyła go wachlarzem.

– Lordzie Henryku, wcale się nie dziwię, że świat uważa cię za nadzwyczajnie złośliwego.

– Ale który świat tak twierdzi? – zapytał lord Henryk, podnosząc brwi. – To może być tylko inny świat. Ten świat i ja jesteśmy w doskonałej zgodzie.

– Wszyscy moi znajomi twierdzą, że jest pan bardzo złośliwy – zawołała stara lady, potrząsając głową.

Lord Henryk miał przez parę chwil poważny wyraz twarzy.

– To doprawdy potworne – powiedział w końcu – że ludzie za czyimiś plecami mówią o kimś coś bezwzględnie i zupełnie prawdziwego.

– Czyż on nie jest niepoprawny? – zawołał Dorian, pochylając się na krześle.

– Tak sądzę – powiedziała pani domu, śmiejąc się. – Skoro jednak rzeczywiście wszyscy tak ubóstwiacie panią de Ferrol, muszę znowu wyjść za mąż, aby stać się modną.

– Pani się już nigdy nie ożeni, lady Narborough – wtrącił lord Henryk. – Zbyt pani była szczęśliwa. Kobieta wychodzi za mąż po raz drugi dlatego, że nienawidziła pierwszego męża. Gdy mężczyzna żeni się powtórnie, to dlatego, że ubóstwiał swą pierwszą żonę; kobiety próbują szczęścia, mężczyźni rzucają je na kartę.

– Narborough nie był doskonałością – zawołała stara lady.

– Gdyby był, nie kochałaby go pani, droga lady – brzmiała odpowiedź. – Kobiety kochają nas za nasze wady. Jeżeli mamy ich dosyć, wybaczają nam wszystko, nawet nasz rozum. Obawiam się, lady Narborough, że po tych słowach nie zaprosi mnie już pani na obiad, ale jest to całkowita prawda.

– Zupełna prawda, lordzie Henryku. Gdybyśmy nie kochały was za wasze błędy, co by się z wami stało? Żaden z was nie mógłby się ożenić. Bylibyście gromadą nieszczęśliwych starych kawalerów. Zapewne, nie bardzo by to was zmieniło. Dziś wszyscy żonaci żyją jak kawalerowie, a kawalerowie jak żonaci.

– Fin de siècle187 – mruknął lord Henryk.

– Fin de globe188 – odparła pani domu.

– Chciałbym, aby to był fin de globe – rzekł Dorian z westchnieniem. – Życie jest wielkim rozczarowaniem.

– Ale, mój drogi – zawołała lady Narborough, naciągając rękawiczki – niech pan nie mówi, żeś pan już wyczerpał życie. Jeśli mężczyzna tak mówi, to można mniemać, że życie go wyczerpało. Lord Henryk jest bardzo złośliwy i ja chwilami pragnęłabym być złośliwa; ale pan jest stworzony, aby być dobrym, wygląda pan tak dobrze. Muszę panu wyszukać piękną żonę. Lordzie Henryku, czy nie myśli pan, że pan Gray powinien się ożenić?

– Wciąż mu to powtarzam, lady Narborough – odrzekł lord Henryk, skłaniając się.

– Doskonale. Musimy rozejrzeć się za stosowną dla niego żoną. Dziś wieczór uważnie przejrzę Debretta189 i przygotuję spis wszystkich możliwych młodych dam.

– Czy z podaniem wieku, lady Narborough? – zapytał Dorian.

– Oczywiście, że z podaniem wieku, ogólnie uznanego. Niczego jednak nie należy robić w pośpiechu. Chciałabym, ażeby było to tym, co „The Morning Post” nazywa właściwym związkiem i żebyście byli oboje szczęśliwi.

– Jakichże to niedorzeczności nie opowiada się o szczęśliwych małżeństwach! – zawołał lord Henryk. – Mężczyzna może być szczęśliwy z każdą kobietą, dopóki jej nie kocha.

– Ach, jaki z pana cynik! – zawołał stara lady, odsuwając swe krzesło i kiwając na lady Ruxton. – Musi pan niebawem znowu przyjść do mnie na obiad. Doskonały z pana środek pokrzepiający, dużo lepszy od tego, jaki mi przepisał sir Andrew. Musi mi pan powiedzieć, jakie mam zaprosić towarzystwo. Postaram się o najlepszy dobór.

– Lubię mężczyzn z przyszłością i kobiety z przeszłością – odpowiedział. – Przyzna pani, że tworzą razem dobrane towarzystwo?

– Tak myślę – powiedziała, śmiejąc się, i powstała od stołu. – Stokrotnie przepraszam, droga lady Ruxton – dodała – nie zauważyłam, że pani nie skończyła papierosa.

– Nic nie szkodzi, lady Narborough. Palę przeważnie za wiele. Na przyszłość chciałabym się ograniczyć.

– Niech pani tego nie robi – rzekł lord Henryk. – Każde ograniczenie jest zgubne. Umiarkowanie jest równie złe, jak posiłek. Nadmiar jest tak dobry, jak uczta.

Lady Ruxton spojrzała nań z zaciekawieniem.

– Musi pan przyjść, lordzie Henryku, któregoś popołudnia wytłumaczyć mi to. To wygląda na zachwycającą teorię – mówiła, przechodząc do salonu.

– Tylko nie zabawiajcie się zbyt długo polityką i plotkami – zawołała od drzwi lady Narborough. – Bo się na pewno posprzeczamy.

Mężczyźni roześmiali się, a pan Chapman uroczyście wstał od końca stołu i przeniósł się na pierwsze miejsce. Dorian Gray zmienił krzesło, przysiadając się do lorda Henryka. Pan Chapman zaczął opowiadać ciężkim głosem o sytuacji w Izbie Gmin. Miotał gromy na swych przeciwników. Wyraz „doktryner” – wyraz napełniający trwogą umysły brytyjskie – powtarzał się co pewien czas w jego wybuchach. Przedrostki służyły mu za upiększenie przemowy. Podnosił Union Jack190 na szczyty myśli. Dziedziczną głupotę rasy – jak jowialnie określał angielski zdrowy rozsądek – ukazywał jako prawdziwą twierdzę społeczeństwa.

Uśmiech wykrzywił usta lorda Henryka, który odwracając się, spojrzał na Doriana.

– Czy czujesz się lepiej, drogi przyjacielu? – zapytał. – Przy obiedzie wyglądałeś bardzo nieswojo.

– Czuję się zupełnie dobrze, Henryku. Jestem znużony. Nic więcej.

– Wczoraj wieczór byłeś zachwycający. Młoda księżna jest tobą wprost oczarowana. Mówiła mi, że wybiera się do Selby.

– Obiecała przyjechać dwudziestego.

– Czy Monmouth będzie także?

– Ach, tak, Henryku.

– Nudzi mnie strasznie, niemniej niż ją. Ona jest bardzo mądra, za mądra na kobietę. Brak jej tego nieokreślonego wdzięku słabości. Gliniane nogi podnoszą wartość złotego posągu191. Jej nogi są bardzo piękne, ale nie są to nogi z gliny. Powiedzmy, że z białej porcelany. Przeszły przez ogień, a czego ogień nie zniszczy, to zahartuje. Ona ma za sobą doświadczenie.

– Jak dawno jest zamężna? – zapytał Dorian.

– Mówiła mi, że wieczność. Na podstawie herbarza przypuszczam, że dziesięć lat, ale dziesięć lat z Monmouthem to wieczność pomnożona przez doczesność. Kto będzie jeszcze?

– Och, państwo Willoughby, lord Rugby z żoną, nasza dzisiejsza gospodyni, Geoffrey Clouston, zwykłe kółko. Zaprosiłem też lorda Grotriana.

– Lubię go – rzekł lord Henryk. – Wielu go nie lubi, ale dla mnie jest czarujący. Pewną niekiedy przesadę w ubraniu okupuje bezwzględną wysokością wykształcenia. Człowiek na wskroś nowoczesny.

– Nie wiem tylko, czy będzie mógł przybyć, Henryku. Ojciec chce go zabrać do Monte Carlo.

– Ach, jakże nieznośni bywają ludzie! Postaraj się, aby przyjechał. Ale, Dorianie, uciekłeś wczoraj tak wcześnie. Wyszedłeś przed jedenastą. Coś robił później? Czy poszedłeś prosto do domu?

Dorian spojrzał nań przelotnie, marszcząc brwi.

– Nie, Henryku – rzekł w końcu – wróciłem do domu dopiero koło trzeciej.

– Czy byłeś w klubie?

– Tak – odparł. Potem zagryzł wargi. – Nie, nie to chciałem powiedzieć. Nie byłem w klubie. Wałęsałem się. Zapomniałem, gdzie… Jak ty się dopytujesz, Henryku! Zawsze chcesz wiedzieć, co kto robił. Ja zawsze staram się zapomnieć o tym, co robiłem. Wróciłem o wpół do trzeciej, jeśli chcesz znać dokładną godzinę. Zostawiłem w domu klucz i wpuszczał mnie służący. Jeżeli chcesz potwierdzającego dowodu w tej sprawie, możesz go zapytać.

Lord Henryk wzruszył ramionami.

– Mój drogi przyjacielu, jakżebym śmiał! Przejdźmy do salonu. Nie, za sherry dziękuję panu, panie Chapman. Dorianie, miałeś jakąś nieprzyjemność. Powiedz mi, jaką. Nie poznaję cię dziś.

– Nie troszcz się o mnie, Henryku. Jestem rozdrażniony i nieswój. Przyjdę do ciebie jutro lub pojutrze. Wytłumacz mnie wobec lady Narborough. Ja wyjdę. Pójdę do domu. Muszę iść do domu.

– Dobrze, Dorianie. A zatem oczekuję cię jutro w porze podwieczorku. Będzie księżna.

– Postaram się przyjść, Henryku – odpowiedział, wychodząc z pokoju.

Jadąc do domu, uświadamiał sobie, że uczucie trwogi, jakie myślał, że zadusił, owłada nim znowu. Przypadkowe pytania lorda Henryka wyprowadziły go na chwilę z równowagi i chciał uspokoić swe nerwy. Trzeba zniszczyć wszystkie niebezpieczne rzeczy. Drgnął. Sama myśl o nich była mu nienawistna.

A jednak należało to zrobić. Postanowił to i zamknąwszy na klucz drzwi biblioteki, otworzył tajną skrytkę, gdzie wrzucił płaszcz i walizkę Bazylego Hallwarda. Na kominku płonął ogień. Dorzucił doń parę polan. Smród płonącego sukna i palącej się skóry był okropny. Zanim się wszystko spaliło, upłynęły trzy kwadranse. Pod koniec uczuł się omdlewający i słaby. Zapalił w kadzielnicy kilka algierskich pastylek i obmył ręce i czoło zimnym octem piżmowym.

Nagle drgnął. Oczy jego dziwnie rozszerzyły się, a zęby wpiły się nerwowo w dolną wargę. Pomiędzy dwoma oknami stała duża, hebanowa szafa florencka, wykładana kością słoniową i niebieskim lapisem. Patrzył na nią wzrokiem wyrażającym zarazem zachwyt i przerażenie, jakby zawierała coś, za czym tęsknił i czego również nienawidził. Oddychał szybko. Ogarnęło go szalone pożądanie. Zapalił papierosa i odrzucił go. Przymknął oczy tak, że długie rzęsy niemal dotykały policzka. Wciąż jednak wpatrywał się w szafę. W końcu powstał z sofy, na której leżał, i podszedłszy do szafy, otworzył ją, dotykając jakiejś ukrytej sprężyny. Wysunęła się cicho trójkątna szuflada. Palce jego zbliżyły się do niej odruchowo, poczęły czegoś poszukiwać i coś uchwyciły. Była to mała chińska szkatułka z czarnej i ciemnozłotej laki, kunsztownie zrobiona. Boki przedstawiały wzburzone fale, a zwisające jedwabne sznury były zakończone krągłymi kryształami i frędzlami ze splecionych metalowych nici. Otworzył ją. Znajdowała się w niej zielona maść o woskowym połysku, o dziwnie ciężkim i oszałamiającym zapachu.

Przez kilka chwil wahał się, z dziwnie nieruchomym uśmiechem na twarzy. Dygotał, choć w pokoju było strasznie gorąco. Przeciągnął się i spojrzał na zegar. Była za dwadzieścia dwunasta. Schował szkatułkę na miejsce, zamknął szafę i przeszedł do sypialni.

Gdy spiżowe dźwięki w ciemności biły północ, Dorian Gray, w lichym ubraniu, w chustce owiniętej dokoła szyi, wymykał się po cichu ze swego domu. Na Bond Street znalazł dorożkę z dobrym koniem. Zawołał na dorożkarza i cichym głosem podał mu adres.

Woźnica wstrząsnął głową.

– To dla mnie za daleko – mruknął.

– Oto dla was suweren192 – rzekł Dorian. – Dostaniecie drugiego, jeśli pojedziecie prędko.

– Dobrze, jaśnie panie – odparł woźnica – będzie tam pan za godzinę – i kiedy pasażer wsiadł, zawrócił na miejscu i pojechał szybko w stronę rzeki.

Rozdział XVI

Zaczął padać zimny deszcz, a w wilgotnej mgle latarnie uliczne wyglądały upiornie. Zamykano właśnie szynki i posępne grona mężczyzn i kobiet stały jeszcze u wejść. Z jakichś szynków dochodziły odgłosy przeraźliwych śmiechów. Z innych pijackie wrzaski i kłótnie.

Wsparty o tył dorożki, z czapką nasuniętą na czoło, Dorian Gray obojętnie patrzył na ponurą hańbę wielkiego miasta i co pewien czas powtarzał sobie słowa wypowiedziane przez lorda Henryka w pierwszym dniu ich znajomości: „Leczyć duszę za pomocą zmysłów i zmysły za pomocą duszy”. Tak, to była tajemnica. Często ją stosował i chciał zastosować ją znowu. Istnieją wszak palarnie opium, gdzie można kupić zapomnienie, potworne nory, gdzie pamięć starych grzechów można unicestwić szałem grzechów nowych.

Księżyc zawisł nisko na niebie niby żółta trupia czaszka. Od czasu do czasu ciężka, niezdarna chmura wysuwała swe długie ramię, aby go zasłonić. Lampy gazowe stawały się rzadsze, a ulice węższe i ciemniejsze. Raz woźnica zmylił drogę i wracał z pół mili. Para unosiła się z konia, kłusującego przez błotne kałuże. Szyby dorożki przesłaniała szara, gęsta mgła.

„Leczyć duszę za pomocą zmysłów i zmysły za pomocą duszy!”. Jak te słowa brzmiały mu w uszach! Jego dusza była istotnie śmiertelnie chora. Czy to prawda, że zmysły ją uleczą? Przelano niewinną krew. Jakaż może być za to pokuta? Ach, to się nie da odpokutować. Ale jeśli odpuszczenie jest niemożliwe, to zawsze jest możliwe zapomnienie, postanowił więc zapomnieć, wygnać to z pamięci, zdeptać, jak depcze się żmiję, gdy ukąsi. Bo i jakież prawo miał Bazyli, aby mówić do niego w ten sposób? Kto go uczynił sędzią nad drugimi? Mówił rzeczy straszne, okropne, nie do zniesienia.

Dorożka toczyła się z turkotem i wydawało mu się, że z każdym krokiem coraz wolniej. Odemknął drzwiczki i zawołał na woźnicę, aby jechał prędzej. Potworny głód opium zaczął go palić. W gardle mu zaschło, a wykwintne ręce zaciskały się kurczowo. Jak szalony poganiał konia laską. Woźnica, śmiejąc się, popędzał go batem. I on się roześmiał, a wtedy woźnica zamilkł.

Droga wydawała się nieskończona, a sieć ulic robiła wrażenie czarnej przędzy jakiegoś pełzającego pająka. Jednostajność stawała się nie do zniesienia, a gęstniejąca mgła przyprawiała go o trwogę.

Potem przejeżdżali koło odludnych cegielni. Mgła była tu rzadsza, tak że widoczne były piece o dziwacznym kształcie butelek z ich podobnymi do pomarańczowych wachlarzy językami ognia. Gdy tamtędy jechali, zaszczekał na nich pies, a gdzieś w oddali krzyczała jakaś zabłąkana mewa. Koń potknął się na jakimś wyboju, skoczył w bok i popędził galopem.

Po pewnym czasie wydostali się z gliniastej drogi i potoczyli się po źle brukowanych ulicach. W większości okien było ciemno, ale gdzieniegdzie na osłonach przyćmionych lamp rysowały się dziwaczne cienie. Patrzył na nie z ciekawością. Wyglądały jak potworne marionetki i wykonywały ruchy, jakby były żywe. Były mu wstrętne. Opanowywała go ponura wściekłość. Na rogu jakiejś ulicy jakaś kobieta zakrzyczała coś do nich z otwartych drzwi i dwóch ludzi biegło za dorożką jakieś sto jardów193. Woźnica zdzielił ich batem.

Mówi się o namiętności, że ściąga nasze myśli do jednego koła. Toteż pokąsane do krwi wargi Doriana Graya dopóty powtarzały te przebiegłe słowa o duszy i zmysłach, dopóki nie znalazł w nich pełnego wyrazu dla swego usposobienia w tej chwili oraz zgodnego z rozumem usprawiedliwienia namiętności, które i bez tego byłyby zawładnęły jego umysłem. W mózgu jego ta jedyna myśl pełzała z komórki do komórki; dzika żądza życia, straszniejsza od wszelkich pragnień ludzkich, naprężała każdy drgający nerw i każde włókno jego ciała. Brzydota, której niegdyś nienawidził, ponieważ nadawała rzeczom rzeczywistość, z tego samego powodu stawała mu się teraz droga. Brzydota była jedyną rzeczywistością. Prostacka kłótnia, wstrętna nora, surowa gwałtowność nieokiełzanego życia, naga nikczemność złodzieja i włóczęgi w swej głębokiej bezpośredniości wrażenia stawały się żywsze niż wytworne kształty sztuki, cienie sennych marzeń. Tego mu było potrzeba, ażeby zapomnieć. Za trzy dni będzie wyzwolony.

Nagle woźnica zatrzymał się u wylotu ciemnego zaułka. Ponad niskimi dachami i zębatymi szczytami kominów piętrzyły się czarne maszty okrętów. Zwoje białej mgły czepiały się lin jak upiorne żagle.

– To gdzieś tutaj, prawda, jaśnie panie? – zapytał z kozła woźnica chrapliwym głosem.

Dorian zerwał się i spojrzał wokół.

– Tak, to tu – odparł i spiesznie wyskakując z dorożki, dał woźnicy obiecaną zapłatę, po czym popędził w stronę wybrzeża.

Gdzieniegdzie płonęły latarnie na tyłach kilku wielkich statków kupieckich. Światło odbijało się migotliwie w falach. Czerwone blaski biły od wielkiego parowca, na który ładowano węgiel. Oślizgły bruk wyglądał jak zmoczony płaszcz przeciwdeszczowy.

Pośpiesznie zawrócił na lewo, oglądając się co trochę, czy go ktoś nie śledzi. Po siedmiu czy ośmiu minutach stanął przed lichym domkiem, wciśniętym między dwie nędzne fabryczki. W jednym z okien na górze świeciła się lampa. Zatrzymał się i zapukał w umówiony sposób.

Po krótkiej chwili usłyszał kroki w korytarzu i brzęk łańcucha zdejmowanego z drzwi. Drzwi otwarły się cicho. Wszedł, nie powiedziawszy słowa do skulonej, drobnej postaci, usuwającej się przed nim w cień. W końcu korytarza wisiała podarta zielona zasłona, poruszająca się i szeleszcząca od ostrego wichru, który wpadł za nim z ulicy. Odsunął ją i wszedł do podłużnego, niskiego pokoju, który wyglądał, jak gdyby kiedyś był trzeciorzędną salą do tańca. Jaskrawe, migoczące lampki gazowe, zawieszone wzdłuż ścian, odbijały się dziwacznie w lustrach upstrzonych przez muchy. Znajdujące się za nimi brudne reflektory z blachy cynkowej rzucały drżące koła świateł. Podłoga była posypana trocinami o barwie ochry, zdeptanymi miejscami w błoto i pokrytymi ciemnymi plamami rozlanych trunków. Przy małym piecyku węglowym przykucnęło kilku Malajczyków, grających w kości i ukazujących w rozmowie białe zęby. W jednym kącie spał nad stołem jakiś marynarz z głową ukrytą w ramionach, a przed jaskrawo pomalowanym szynkwasem194, biegnącym wzdłuż jednej ze ścianę, dwie dziko wyglądające kobiety szydziły ze starca, który z obrzydzeniem czyścił rękawy swego palta.

– Jemu się zdaje, że oblazły go czerwone mrówki – zaśmiała się jedna z nich do przechodzącego Doriana.

Człowiek spojrzał na nią z przerażeniem i zaczął stękać.

W głębi pokoju małe schodki prowadziły do ciemnej izby. Gdy Dorian przebiegł trzy uginające się schody, doleciała go ciężka woń opium. Głęboko zaczerpnął powietrza, a nozdrza zadrżały mu z rozkoszy. Gdy wszedł, młody mężczyzna o jedwabnych blond włosach, pochylony nad lampą, aby od jej ognia zapalić długą, wąską fajkę, spojrzał na niego i skłonił mu się z pewnym wahaniem.

– Ty tutaj, Adrianie? – mruknął Dorian.

– A gdzie mógłbym być? – odparł ów obojętnie. – Nikt mnie teraz nie chce znać.

– Myślałem, że nie ma cię w Anglii.

– Darlington nic nie zrobi. Mój brat spłacił w końcu weksel. Poza tym Jerzy nie chce ze mną mówić… Wszystko mi jedno – dodał w westchnieniem. – Dopóki się ma to, nie potrzeba przyjaciół. Zdaje mi się, że miałem ich za wielu.

Dorian wzdrygnął się i spojrzał wokoło na groteskowe postacie, leżące na porozkładanych materacach w dziwacznych pozach. Przykuwały jego wzrok ich powyginane członki, otwarte usta i szklane, nieruchome oczy. Wiedział, przez jakie dziwne nieba udręki przechodzili i jak ponure piekła uczyły ich tajemnicy nowej radości. Było im lepiej niż jemu, niewolnikowi własnej myśli. Pamięć jak straszliwa choroba żarła mu duszę. Zdawało mu się czasami, że widzi patrzące nań oczy Bazylego Hallwarda. Czuł jednak, że nie będzie mógł tu zostać. Niepokoiła go obecność Adriana Singletona. Chciał być tam, gdzie go nikt nie zna. Chciał uciec sam przed sobą.

– Pójdę gdzie indziej – powiedział po chwili.

– Na wybrzeże portowe?

– Tak.

– Będzie tam na pewno ta wariatka. Tutaj już jej nie chcą.

Dorian wzruszył ramionami.

– Zmęczyły mnie już kobiety, które kochają. Ciekawsze są te, które nienawidzą. Poza tym mają lepszy towar.

– Ten sam.

– Smakuje mi lepiej. Chodź, napijemy się. Muszę się napić.

– Nie mam na nic ochoty – mruknął młody człowiek.

– Nic nie szkodzi.

Adrian Singleton podniósł się leniwie i podążył za Dorianem do baru. Mieszaniec w podartym turbanie i wytartym surducie, wyszczerzając się ohydnie na powitanie, postawił przed nimi butelkę wódki i dwa kieliszki. Kobiety zbliżyły się i poczęły paplać. Dorian odwrócił się do nich tyłem i rzekł coś po cichu do Adriana Singletona.

Jedna z kobiet skrzywiła się w złym uśmiechu, podobnym do zmarszczki na malajskiej twarzy.

– Jesteśmy dziś bardzo dumni – zadrwiła.

– Na Boga, nie odzywaj się do mnie – zawołał Dorian, tupiąc nogą. – Czego chcesz? Pieniędzy? Masz. Ale nie odzywaj się już do mnie.

Dwie czerwone iskry zamigotały na chwilę w błędnych oczach kobiety, ale niebawem zgasły i oczy wróciły do poprzedniego wyrazu szklanej martwoty. Odrzuciła głowę i chciwymi palcami zgarniała monety z szynkwasu. Druga przyglądała się jej z zazdrością.

– To na nic – westchnął Adrian Singleton. – Nie zależy mi, żeby wrócić. Zresztą po co? Jest mi tu całkiem dobrze.

– Napisz do mnie, jeśli będziesz czegoś potrzebował, dobrze? – powiedział po chwili Dorian.

– Może napiszę.

– A więc dobranoc.

– Dobranoc – odparł młody człowiek, idąc po schodach i ocierając spalone usta chustką.

Dorian z wyrazem cierpienia na twarzy skierował się ku wyjściu. Gdy uchylił zasłonę, ohydny śmiech wydarł się z malowanych warg kobiety, której dał pieniądze.

– Odchodzisz, czarci synu! – zachichotała ochryple.

– Przeklęta! – odparł – Nie nazywaj mnie tak.

Pstryknęła palcami.

– Wolałbyś, aby nazywano cię księciem z bajki? – zadrwiła za nim.

Na te słowa śpiący marynarz zerwał się na równe nogi i spojrzał dziko. Trzask zamykanych drzwi wpadł mu do uszu. Wybiegł w pościg.

Dorian Gray szedł pospiesznie wzdłuż wybrzeża w mżącym deszczu. Spotkanie z Adrianem Singletonem dziwnie go wzburzyło i zapytywał się w duchu, czy rzeczywiście jest odpowiedzialny za złamanie tego młodego życia, jak mu to obelżywie rzucił był w twarz Bazyli Hallward. Zagryzł wargi i przez kilka sekund na jego oczach osiadł wyraz smutku. Poza wszystkim jednak, co go to obchodzi? Życie jest zbyt krótkie, abyśmy brali na swoje barki brzemię cudzych win. Każdy żyje swym własnym życiem i za nie odpowiada. Szkoda tylko, że tak często trzeba płacić za raz popełniony błąd. Niejeden musi zaiste płacić wciąż na nowo. W swych stosunkach z człowiekiem los nigdy nie zamyka rachunków.

Zdarzają się chwile, jak twierdzą psychologowie, kiedy żądza grzechu lub tego, co świat nazywa grzechem, do tego stopnia włada człowiekiem, że każde włókno ciała, każda komórka mózgu jest opanowana straszliwymi popędami. Mężczyźni i kobiety tracą w takich chwilach poczucie własnej woli. Jak automaty zdążają do swego przeraźliwego końca. Odjęta jest im wolność wyboru i zabite w nich sumienie, a jeśli żyje, to tylko po to, aby bunt ożywić czarem, a nieposłuszeństwo wdziękiem. Bo jak tego nie zapominają wciąż przypominać nam teolodzy, wszystkie grzechy są grzechami nieposłuszeństwa. Gdy ów szczytny duch, jutrzenka zła, spadał z niebios, był opanowany uczuciem buntu.

Zatwardziały, skupiony na złu, ze splugawioną myślą i duszą łaknącą buntu, Dorian Gray pędził przed siebie. Zwalniając kroku, skręcił w ciemny zaułek, którym zazwyczaj skracał sobie drogę do osławionego lokalu, dokąd zdążał. Nagle poczuł, że schwycono go z tyłu i zanim zdążył pomyśleć o obronie, rzucono nim o mur, a jakaś brutalna ręka schwyciła go za gardło.

Bronił swego życia jak szalony i po strasznym wysiłku udało mu się oderwać od szyi dławiące go palce. W tej samej chwili usłyszał trzask odwodzonego kurka i zobaczył błyszczącą lufę skierowaną prosto w jego głowę, a przed sobą ciemną sylwetkę niskiego, przysadzistego mężczyzny.

– Czego chcesz? – wykrztusił.

– Cicho bądź – rzekł mężczyzna. – Jeden ruch, a cię zastrzelę.

– Jesteś szalony. Cóż ci zrobiłem?

– Zmarnowałeś życie Sybilli Vane – brzmiała odpowiedź – a Sybilla Vane była moją siostrą. Zabiła się sama. Wiem o tym. Za jej śmierć ty odpowiadasz. Przysiągłem, że cię zabiję. Szukałem cię całe lata. Nie miałem żadnej wskazówki, ani śladu. Tych dwoje ludzi, którzy mogliby cię opisać, nie żyje. Nie wiedziałem o tobie nic oprócz pieszczotliwego imienia, którym zwykła była cię nazywać. Dziś usłyszałem je przypadkiem. Pojednaj się z Bogiem, bo dzisiejszej nocy umrzesz.

Dorian Gray omdlewał ze strachu.

– Nigdy jej nie znałem – wyjąkał. – Nigdy o niej nie słyszałem. Jesteś szalony.

– Wyspowiadaj się lepiej ze swoich grzechów, bo jakem Jakub Vane, zapewniam cię, że umrzesz. – Była to straszna chwila. Dorian nie wiedział, co mówić czy robić. – Na kolana! – warknął mężczyzna. – Na obrachunek z Bogiem daję ci minutę, nie więcej. Dziś w nocy odjeżdżam do Indii, więc muszę wpierw załatwić się z tobą. Jedna minuta. Nie więcej.

180.Homburg – kurort w Niemczech, znany ze swoich wód mineralnych, odkrytych w 1834, ob. Bad Homburg vor der Höhe. [przypis edytorski]
181.jowialność – pogodne usposobienie, dobroduszność. [przypis edytorski]
182.chaud-froid (fr.) – sos z wywaru mięsnego z galaretą do pokrywania mięs na zimno; niekiedy także: danie mięsne z takim sosem. [przypis edytorski]
183.edition de luxe (fr.) – wydanie luksusowe. [przypis edytorski]
184.Małgorzata z Nawarry – tu: Małgorzata de Valois (1492–1549), królowa Francji i Nawarry; znana z licznych kochanków; bohaterka powieści Alexandre'a Dumasa pt. Królowa Margot (1847), w której zamieszczono przypis ze wzmianką o kolekcjonowaniu przez nią serc kochanków. [przypis edytorski]
185.trop de zèle (fr.) – zbytek gorliwości. [przypis edytorski]
186.trop d'audace (fr.) – zbytek odwagi. [przypis edytorski]
187.fin de siècle (fr.) – koniec wieku; koniec epoki. [przypis edytorski]
188.fin de globe (fr.) – koniec globu. [przypis edytorski]
189.Debrett – pot. nazwa książki Debrett's Peerage and Baronetage, przewodnika z krótkimi informacjami o wszystkich utytułowanych rodzinach w Wielkiej Brytanii; kolejne wydania tej książki są regularnie publikowane od 1802 aż do dziś. [przypis edytorski]
190.Union Jack – nazwa brytyjskiej flagi państwowej. [przypis edytorski]
191.Gliniane nogi podnoszą wartość złotego posągu – odniesienie do biblijnego obrazu posągu z głową ze złota, coraz niższymi częściami ciała z pośledniejszych metali, stojącego na glinianych stopach (Dn 2, 31–35). [przypis edytorski]
192.suweren – angielska złota moneta o wartości 1 funta (20 szylingów). [przypis edytorski]
193.jard – anglosaska miara długości równa ok. 0,9 metra. [przypis edytorski]
194.szynkwas – lada w szynku, w karczmie, przy której kupowało się trunki. [przypis edytorski]
Ograniczenie wiekowe:
0+
Data wydania na Litres:
01 lipca 2020
Objętość:
280 str. 1 ilustracja
Właściciel praw:
Public Domain
Format pobierania:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip

Z tą książką czytają