Czytaj książkę: «Litwa za Witolda», strona 22

Czcionka:

Następnie usiłował Zygmunt zawrzeć przymierze z Polską i Litwą, prosząc o pomoc przeciwko husytom w Czechach i Turkom a Saracenom. W nagrodę zaś, zażalony od dawna na Wołochów za niedostarczenie posiłków do wojny tureckiej, ofiarował podzielić się z królem i w. księciem Wołoszczyzną; co już wprzód raz w r. 1412 wnoszone było. Polacy oparli się temu i po naradzie z niemi, król odpowiedział:

– Że Wołoszczyzny nie tylko rozbierać nie dozwoli, ale jej bronić będzie jako przedmurza od Turka; – że z Turkami trwa jeszcze zawarte przymierze, którego się łamać nie godzi, a na kraj ciężką naprowadzać wojnę, chybaby wszyscy królowie i książęta chrześcijańscy ruszyli razem przeciwko niemu. Naówczas i Jagiełło wystąpić ofiarował się. Co się tycze husytów, składano dowody, że im pomocy nie dawała Litwa ani Polska. Legat wniósł potem rzecz o zjednoczeniu kościołów wschodniego z zachodnim, ale Witold i Jagiełło upatrując w tem przyczyny zamieszek na Rusi, nagle tak stanowczego kroku podjąć się nie śmiejąc, sprawę tę na stronę odłożyli.

Cesarz ukrył nieukontentowanie swoje, odebrawszy odpowiedzi wcale niezadowalniające, i poznając w nich nieżyczliwe sobie rady dwóch swych na dworze Jagiełły nieprzyjaciół, Oleśnickiego i Tarnowskiego. Całą więc siłą postanowił przyłożyć się do uzyskania pozwolenia na koronację Witolda. Tajemnie naradziwszy się z cesarzem, Witold wysłał go z cesarzową Barbarą, aby usilnie nastali na króla o dozwolenie korony w. księciu, ukazując powiększenie blasku jego rodu i wieloliczne mniemane korzyści.

Bardzo rano, gdy chory Jagiełło leżał jeszcze w łóżku, cesarz i cesarzowa przyszli nań nalegać, pokładając rozmaite przyczyny i usiłując go skłonić na stronę brata. Sam Witold chociaż wiedziano o tem, że korony żądał, sam jeszcze otwarcie Jagielle nic o tem nie mówił. Zygmunt dowodził w imieniu jego Jagielle, jak Litwa podniesie się wysoko tytułem królestwa, jak Witold godzien jest korony, której tytułu mu tylko braknie, gdy w rzeczy potęgą i sławą jest już królem, jak nareszcie korona ta tylko pozornie odłączy Polskę od Litwy, gdyż kraje te związku z sobą rozerwać nie mają potrzeby. Milczał na to wszystko Jagiełło i jak zwykle odpowiedział, że nic bez porady panów senatorów swych uczynić nie może. Na tem pierwszy krok się ograniczył, lecz sprawa już była rozpoczęta.

Tymczasem, opowiadając Witoldowi cesarz to, co uczynił, dla niego u Jagiełły, wmówił mu, a raczej przekonać się starał, że nie potrzebuje u nikogo w świecie starać się o wzniesienie na królestwo, prócz u niego. Ja, mówił cesarz, zarówno z papieżem mam prawo rozdawać korony, i bez papieża uczynić to mogę.

Pomimo tych zapewnień, Witold, podziękowawszy cesarzowi, odparł, że bez Jagiełły, który mu dał rządy Litwy, nic czynić nie chce. Cesarz niecierpliwił się odpowiedzią taką; jemu właśnie szło o to, by zwadził Jagiełłę z Witoldem, Polskę z Litwą. Witold zaś spodziewał się jeszcze znając słabość charakteru Jagiełły, wymóc na nim zezwolenie.

Postrzegli się w czas panowie polscy, że Jagiełło zmiękczony cesarza wstawieniem się, zaręczeniami, że to związku z Polską nie rozerwie ani nawet osłabi, już się nakłaniać poczynał na prośby Witolda. Złożono wielką radę senatorów umyślnie dla roztrząśnienia tego ważnego zadania.

Wysłany na nią przez Witolda Mikołaj Sępiński Nowina, mówił naprzód od pana swego, wystawując, że cesarz Zygmunt godnością królewską uczcić go zamierza, że król Jagiełło, byleby się panowie Rady zgodzili na to, zezwolenie swoje dać obiecuje. Pozostaje więc tylko uzyskać na to ich zgodę, o którą w. książę prosi.

Sam Witold nadszedł na koniec mowy Sępińskiego i począł żywo nalegać na senatorów, aby tak świetnemu dla niego wzniesieniu się nie chcieli być przeciwni; aby sami jedni nie stawili się przeciw niemu, wystawując, co uczynił dla Polski, i że z nią zrywać ani chce, ani myśli, ani może.

Panowie senatorowie nieprzyjaźni cesarzowi i wszystkiemu, co od niego pochodziło, stali nieugięci pod wejrzeniem nakazującem Witolda, ani prośbami jego, ani zapałem, z jakim mówił, przekonać się nie dając; aż pierwszy arcybiskup gnieźnieński zdanie swoje otworzył.

Mowa jego była długa, zawiła i pochwałami poczęta, pochwałami się skończyła, ale z niej zdania i myśli prałata, który chciał do większości się przyłączyć nie objawiając wyraźnie, co o tem sądził, – zbadać nie było można.

Po nim Zbigniew biskup krakowski, silnie i otwarcie przeciwko zamiarowi Witolda i powziętym nadziejom powstał, nie kryjąc się z tem bynajmniej, że w tem widzi zdradę cesarza, że nie rada lecz zdrada pod pozorem życzliwości się chowa – (frigidum latilare anguem in herbis) zimny wąż pod kwiecistą osłonką – że Zygmuntowi wiele zależy na tem, aby Polskę osłabić – „Syt wieku i sławy, wyższym jesteś nad wszelkie zaszczyty znikome, pomnieć winieneś na przysięgę, która cię z Polską łączy” zakończył.

Mowa Zbigniewa umiarkowana w wyrażeniach, otwarcie przecież sprzeciwiała się zamiarom Witolda; Jan Tarnowski poparł ją silniej, a inni pokonani ich wymową, dowodami zwyciężeni, poszli za niemi.

W czasie tych głosów, Witold dawał oznaki najwyższej niecierpliwości, rzucał się, zgrzytał, trząsł z gniewu, podnosząc rękę a grożąc pięścią, uniósł się wreszcie i zawołał:

– Zrobię i bez was co zechcę!

To rzekłszy, wybiegł z sali i udał się do cesarza; senatorowie zaś oburzeni na Zygmunta pośpieszyli z wymówkami gwałtownemi ku Jagielle, przedstawując mu zdradliwe postępowanie cesarza, niebezpieczeństwo, jakiem to grozi dla Polski, wieczną dla synów Jagiełłowych utratę Litwy, osłabienie państw obu itp. Nareszcie poczęli mu wyrzucać, że nieprzyjaznemu monarsze w państwach swoich przebywać dozwala i knować przeciwko sobie, pod jednym dachem z wrogiem i przez drzwi zamieszkując. Król wyrzutami temi do łez rozczulony, przenikniony gorliwością panów senatorów, wyparł się, żeby miał zezwolić na oderwanie Litwy, i przyrzekł nadal opierać się temu.

Na naleganie, ażeby co najrychlej wyjeżdżał, odpowiedział, że zaraz to uczyni; jakoż i panowie senatorowie natychmiast tłumnie zaczęli Łuck opuszczać, nie poszedłszy nawet pożegnać wielkiego księcia, a król nocy następnej za niemi także ruszyć musiał.

W ślad prawie za Władysławem poczęli się rozjeżdżać inni książęta i posłowie; cesarz tylko pozostał jeszcze, ciesząc Witolda i radząc mu, iżby bez zezwolenia Polski koronę przyjął, wystawując mu jako rzecz możną i łatwą, co zdaniem Litwy i jego samego było nie do spełnienia. Świeża unia horodelska 1413 roku stała murem na przeszkodzie; zerwać z Polską, było to sprowadzić wojnę na oba kraje, a panowie litewscy pamiętni swej przysięgi, dochować jej chcieli. Korzyści połączenia z Polską, w przyszłości nadto były dla nich widoczne, aby poświęcając je na niepewne losy rzucać się zapragnęli. Cesarz po odjeździe Jagiełły, bawił jeszcze pięć dni w Łucku, aż nareszcie obdarowany, obiecując nadesłać dyplom i korony, odjechał; przy wsiadaniu jeszcze odebrawszy na pamiątkę róg turzy na czaszę w złoto oprawny, z tura zabitego przez Gedymina pod Wilnem.

Tyle dokazały namowy Zygmunta, że Witold, spodziewając się jeszcze kupić sobie panów polskich lub bez nich i dozwolenia króla na swojem postawić, wysłał od siebie posłów do papieża: Symona Gedygoldowicza i Szedybora brata Kieżgajłły [Narbutt]; do Polski zaś sam na usilne prośby króla do Sandomierza zjechać nie chcąc, po kilkakrotnych wezwaniach, wyprawił tylko na zjazd do Nowego Korczyna Gasztolda wojewodę wileńskiego i Rombowda marszałka, aby ci, jeśli się panowie polscy jeszcze raz przeciwko koronacji oświadczą, zapowiedzieli w imieniu jego, iż za zgodą lub bez zgody ich, Witold włoży koronę na swoje skronie.

W Nowym Korczynie nie wypadło, czego się spodziewać było można: panowie polscy oświadczyli, że nigdy na oderwanie się Litwy nie zgodzą; a o zdradziectwie rady cesarskiej chcąc przekonać wielkiego księcia, uprosić go lub wreszcie groźbą go zastraszyć, wysłali ze zjazdu do niego Zbigniewa Oleśnickiego biskupa krakowskiego i Michała z Michałowa wojewodę sandomierskiego, starostę krakowskiego. Ci na święta wielkanocne przybyli do Witolda do Grodna, a w osobnem posłuchaniu, biskup oświadczywszy o wypadku rady sejmowej, przekładał długo wielkiemu księciu, aby zawartego raz z Polską związku nie gwałcił, Polski nie krzywdził bez korzyści dla Litwy, rozlewu krwi i wojny braterskiej nie stawał się przyczyną; pogroził w ostatku wojną. Ale na to wszystko odparł Witold: że długo myśli się tej opierał, ale teraz kiedy na nią sam Władysław Jagiełło zezwolił, gdy kroki ku temu poczynione po całym już świecie są głośne, wstyd sam cofać mu się nie daje.

Wyszło i poselstwo polskie do cesarza, usiłując go odwieść od myśli dania korony Witoldowi; Zygmunt doniósł o niem w. księciu; co spowodowało list pełen gorzkich wyrzutów do Jagiełły z Trok pisany [Feria V. ante domin. Reminiscere. 1429]. W tym liście głosił Witold oburzenie Litwy na wyrazy pisma Jagiełłowego do cesarza, w którem ich spiskowemi i łamiącemi przymierze nazywał; wyrzucał królowi niestałość i słabość jego, grożąc mu wiecznem całej ślachty litewskiej zniechęceniem. Do cesarza zaś pisał Witold [in Curia nostra Eyxischky die Dom. Invocavit. 1429], że król Polski, Litwę wasalami swemi i poddanemi czyni, kraj cały na siebie oburza, gdy Litwa swobodną jest i nikomu nieuległą; powtórzył przytem, że trwa w przedsięwzięciu i nie da się pokonać oporem panów polskich itp.

Zagrożeni oderwaniem się Litwy Polacy, których Witold za późno już starał się darami dla siebie ująć, gdy sprawa ta nadto już miała rozgłosu, zebrali się do Sandomierza d. 8 września dla nowych narad. Stąd znowu posłani zostali do Witolda Jan z Tarnowa wojewoda krakowski i biskup Zbigniew Oleśnicki, którzy jeśliby inaczej od zgubnej myśli odwieść nie potrafili Witolda, polecenie mieli od Jagiełły ofiarować mu koronę Polską, byleby potomstwu Jagiełłowemu następstwo po sobie zapewnił.

Stary i osłabiony, a znużony walką Jagiełło, chętnie ciężkiej ustępował korony; myślał bowiem, że tu szło o dostojność tylko, nie o losy Litwy. Może przekupieni senatorowie niektórzy, w ten sposób pogodzić chcieli żądania wszystkich i trudności ważniejszych uniknąć.

Witold nie przyjął ofiarowanej mu korony polskiej dlatego, że mu nie tak o koronę, jak raczej o niepodległość Litwy chodziło; z kroku tego wszakże przekonywając się, że Polaków nie skłoni do zezwolenia na koronację swoję. Przyboczni jego i zaufani doradcy Lutko z Brzezia i Mikołaj Cebulka, radzili mu nawet poprzestać myśleć o koronie, ale Witold przekonać się nie dał i trwał w uporze niezłomnie. Miłość kraju i duma zarówno podżegały go ku temu. Przyjął polskich posłów uprzejmie, a Tarnowskiego obdarzył, prócz innych kosztowności, dając mu sto rubli pieniędzmi (około 12 000 zł.); Zbigniewowi zaś nic nie ofiarował, wiedząc, że nic nie przyjmie, czyniąc jeszcze wyrzuty, że o niego wszystek się zamiar rozbija.

Biskup odparł, wskazując Tarnowskiego: „Nie o mnie, jeśli się zgodzi wojewoda krakowski, i ja się zgadzam”. Ale wojewoda niezłamany darami oświadczył, iż nic go do tego skłonić nie potrafi. W ostatku dana odpowiedź Polakom, że Witold przestanie starać się o koronę, lecz jeśli dyplom i ona nadejdą, królem się Litwy sam ogłosi. Przyjąć za życia Jagiełły tron Polski byłoby to wydrzeć mu berło, wyzuć go z dostojeństwa, czego Witold uczynić nie chce. Rozmaitemi sposoby, różnie obracanemi mowy, starał się pokonać Polaków, już prosząc ich, aby w uporze tyle mu szkodliwym nie trwali, już nagląc, by króla starali się zjednać dla niego, w ostatku oznajmując, że gdyby i do wojny przyjść miało, tej się także nie zlęknie.

Może by się był dał wreszcie od zamiaru swego odwieść Witold, gdyby nie ciągłe napomnienia i poddmuchy cesarza, i podżegania Krzyżaków. Witold odprowadził posłów do Wołkowyska, gdy tu właśnie nadbiegł poseł Zygmunta, rycerz Leonard, z podarkiem od niego na znak przymierza i jedności. Dar ten wyobrażał smoka w kłąb zwiniętego z paszczą ziejącą ogień, z krzyżem czerwonym do noszenia na szyi. Napis na tem godle miał być: O quam misericors Deus justus et clemens!

List cesarski i poseł ustnie upewniali, że takie znamię na znak rycerskiego braterstwa i nierozerwanego związku nosić będzie cesarz.

Witold przyjmując oświadczył posłowi, że to jako znak przyjaźni osobistej przyjmuje, ale przymierzem nowem nie chce dawnej uczynionej Jagielle łamać przysięgi. Widoczna jest, że cesarz poddania się Litwy Cesarstwu, któremu Witold tylekroć w zwadach z Krzyżakami opierał się, wymagać musiał przy tym podarku. Rycerz Leonard doniósł także o jadących już dla Witolda koronach i koronacja na dzień 16 października wyznaczona została.

Przerażeni Polacy i król sam przedsięwzięli środki, zapobiegając przychodzącemu już do skutku zgubnemu usamowolnieniu Witolda. Pośpieszono z prośbą do papieża Marcina V, aby cesarzowi odradził powagą swoją koronowania w. księcia, a biskupowi, któremu obrzęd ten spełnić polecono, zakazał uczestniczyć; Krzyżakom zaś dopomagać do tego, Witoldowi starać się nawet nadal o to. Bulle wydane zostały na imię biskupa chełmińskiego, który miał Witolda koronować [Dat. Romae Anno P. XIV. Novembr.], w. mistrza i Witolda. [Ibid. Novemhr. pontif. XIV, u Długosza]. Bulla na imię cesarza Zygmunta doszła go już, gdy korony i dyplom wyprawione zostały.

W końcu roku widział się Witold z Władysławem Jagiełłą, ale obojętnie i bez żadnego skutku spełzł zjazd ten braci; Witold postanowił do czasu myśl swoję pokrywać.

1430

W marcu panowie polscy zjechali się w Jedlnie; do nich i do króla posły swoje wysłał Witold z zażaleniem, że go król przed papieżem i monarchami katolickiemi czerni, wysławiło wiarołomnym, gdy wprzód sam na koronację był dozwolił, a krok ten bynajmniej zerwania jedności swoich państw nie ma na celu; skarżąc się, że go wystawiano próżnym i dumnym, itp.

Z odpowiedzią na te zarzuty wyjechali znów do Witolda biskup krakowski Zbigniew Oleśnicki i wojewoda sandomierski, tłumacząc naprzód, że do papieża nie tak czernić Witolda, jak raczej cesarza wstrzymując udawano się; wymawiając nawzajem Witoldowi, że niedawno nowej od Litwy dla siebie tylko wymagał przysięgi wierności, widocznie chcąc z Polską zerwać.

Posłowie ci w wielkim poście przybyli do Grodna, a Witold odpowiedział im znowu, że nic nie knuje przeciwko Polsce i królowi, nie dlatego, żeby się wojny od nich lękał przysięgi nowej wymaga i zamki umacnia, lecz z obawy o napad czeskich husytów, którzy ciągnąć chcieli przez Polskę na Litwę i o dozwolenie przejścia domagali się, o czem był uwiadomiony.

Tak byli już między sobą zajątrzeni bracia, że wielki mistrz ofiarował im swoje pośrednictwo i zjazd osobisty pod Toruniem, na którym o oparciu się husytom i uczynieniu zgody między bracią traktować miano. Król zezwolił na ten zjazd, ale dodał, że wolałby z Witoldem widzieć się bez świadków [in Gambine feria IV. in Vigilia Corp. Xti. 1430]. Wszystkie teraz listy Jagiełły, cesarza, kopie swoich, zamiary i myśli przesyłał Witold w. mistrzowi, nic nie czyniąc bez jego porady, a najotwarciej przyjaźń mu i zaufanie okazując.

Cesarz chciał przyśpieszyć koronację; korony oczekiwane były we wrześniu, wedle oznajmienia naznaczono d. 8 września na tę uroczystość, już wcale nie troszcząc się o zezwolenie Polaków. Listy cesarskie oznajmujące o koronach i zagrzewające do wytrwania, gorliwy Jan Czarnkowski podkomorzy poznański wszędzie zasadzając się po drogach na posłów korony wieźć mających, złapał, gdy z Saksonii do Prus z niemi wjeżdżać mieli, i posłów, odebrawszy je, puścił na słowo. Ci uszli do Litwy i oznajmili o tem Witoldowi.

W listach przejętych od cesarza Zygmunta, tak groźną dla siebie przyszłość wyczytali Polacy, że cała Wielkopolska uzbrajać się zaczęła i za szable chwyciła. Wszystkie gościńce poosadzano, czatując na posłów z koronami; Sędziwój Ostroróg, Dobrogost Szamotulski, czynnie zastępując chorego Czarnkowskiego, pilnowali na wszystkich drogach i drożynach, tak ściśle, że posłowie cesarscy, dowiedziawszy się o tem, z Frankfurtu nazad się zwrócili.

Tymczasem dzień koronacji nadchodził; liczni goście, posłowie, książęta wezwani, zjeżdżali się do Wilna, a Witold niespokojny oczekiwał jeszcze co chwila mających nadejść koron.

Przeszedł wreszcie d. 8 września, goście czekali jeszcze w Wilnie. Zjazd nowy niemniej od pierwszego był świetny, a przynajmniej liczny bardzo: wielki książę Bazyli wnuk Witolda, metropolita Focjusz, książęta: Borys Twerski, Odojewscy, Razańscy i wielu innych z Rusi hołdowników i sprzymierzeńców; książęta mazowieckie, chan perekopski, Eliasz wojewoda wołoski, posłowie Paleologa, w. mistrz Zakonu krzyżackiego z marszałkiem, mistrz Inflant i starszyzna otaczali Witolda.

Ale na próżno oczekiwano na korony, które wieźli w imieniu Rzeszy arcybiskup magdeburski, od Węgier Piotr Jurgo i Wawrzyniec Handrewar koniuszy koronny, Czech Władysław przełożony odźwiernych, Przemko ks. ppawski i Pot de Potenstein. Z Norymbergi zajechali byli do Frankfurtu nad Odrą i w dalszą już wybrali się drogę, gdy ich wiadomość doszła, że przodem jadący z darami i listami w towarzystwie kilku Litwinów Baptyst Cigalla Włoch, dr praw, i inny jakiś Włoch Sjeńczyk z Zygmuntem Roth Szlązakiem, przejęci w Polsce, odarci, poranieni, pieszo uciekli do Człuchowa, skąd ich komandor tamtejszy do Malborga odesłał.

Jagiełło wiedząc już o zjeździe i przygotowaniach, a chcąc zyskać na czasie, napisał do Witolda, prosząc go o odłożenie obrzędu, obiecując zgodzenie się swoje, lecz wprzód osobiście z nim widzieć się żądając dla polecenia mu synów swoich, gdyż starość go uciskała i spokój był mu nade wszystko potrzebny. Wielki książę odpisał, że był w gotowości zupełnej, gości sprosił i odkładać już nie mógł.

Polacy tymczasem burzyli się i odgrażali, a Krzyżacy, oczekując na korony przez Prusy iść mogące, polecili, aby je natychmiast z Malborga do Wilna przeprowadzono z silnym oddziałem. Gości utrzymywano od dnia do dnia na próżno, nareszcie znużeni próżnemi odkładami, rozjeżdżać się poczęli. Nowe poselstwo królewskie do zgody wzywało; Witold już jej nie unikał, ale chciał wprzódy obmyśleć, jakby się pojednać mogli w sprawie głównej niezależności Litwy. W. mistrz stanął tu jako pośrednik w Wilnie w końcu września, na zjazd z królem umówiony.

Wiadomość o wstrzymaniu się posłów z koronami, o niemożności niezwłocznego przyprowadzenia do skutku zamiarów swoich, starego i znużonego ciągłą walką Witolda z reszty sił wyzuła. Z jednej strony nadjeżdżał w licznym poczcie Władysław, gdy z drugiej goniec o nowem zbliżaniu się posłów korony wiozących oznajmił, donosząc, że są już w Starym Berlinie, na Szczecin dalej postępując ku Litwie. Witold, chorując na wrzód na krzyżach, osłabiony lecz niezgięty, postanowił choćby umierając jeśli nie tę koronę, to bez woli cesarza i dyplomu inną własnemi rękami wdziać na głowę swoję i żony, aby ją przekazać bratu i Litwę niezależną po sobie zostawić.

Król naglony przez posłów chorego już Witolda, wstrzymywany na próżno przez panów polskich, przybył nareszcie do Wilna. Na granicy wysłani przeciw niemu książęta litewscy, przyjęli go i przeprowadzili do Wołkowyska, skąd udał się do Grodna, gdzie jeszcze czas jakiś się zatrzymał. Na ostatek ponowionemi prośbami znaglony, wyruszył do Wilna. O milę od stolicy, pod Kielmeją, spotkany przez wielkiego księcia Witolda, w. księcia Bazylego, w. mistrza Pawła Russdorffa i wielu innych panów.

Zbliżając się ku niemu wszyscy z koni zsiedli, a bracia powitali się serdecznym uściskiem. Było to d. 4 października.

Dzień upłynął na nabożeństwie i przyjęciach.

Tu gdy Witolda z Jagiełłą chce pojednać i pośredniczyć między niemi, usilnie się do tego ofiarując Paweł Russdorff, zgromiony przez Zbigniewa Oleśnickiego umilkłszy, tegoż dnia cicho z Wilna odjechał. Witold już chory zaraz do Trok się wybierał, a król przeprowadzić go życzył, i oba wyjechali konno za miasto. Witold na wrzód między łopatkami cierpiący, wzruszeniami osłabiony, z konia upadł i omdlałego do wozu, którym jechała księżna Julianna, wsadzić go musiano. Tak do Trok zajechał. Wypadek ten zdarzył się d. 15 października.

Już na łożu śmiertelnem Witold myśli swej nie rzucał jeszcze, owszem nalegał znowu na króla natarczywie, usilnie, aby mu się umierającemu nie sprzeciwiał. Ofiarował się pośredniczyć między cesarzem a królem, między Krzyżakami a Polską, na co Jagiełło zgadzał się, warując, aby cesarz i Krzyżacy na to się pisali. Co do koronacji przynaglony król tem się składał, że odjeżdżając z Polski dał słowo senatorom, iż nic bez dołożenia się ich nie uczyni.

Książęta szląscy oświadczyli się z gotowością służenia Jagielle, ostrzegając go o przechwałkach Zygmunta, który miał powiadać, że kość rzucił między braci i że się o nią zagryzą! Część już prawdy w tym była, jeden z nich leżał na łożu śmiertelnem.

Pomimo oporu Władysława, konający już prawie wielki książę dopraszał się jeszcze tej nieszczęsnej korony dla siebie i żony swojej, choćby na godzinę przed zgonem miał ją na skroń włożyć. Na próżno jednak wysłani do Zbigniewa, który się temu najmocniej sam prawie opierał, Mikołaj Sępiński i Małdrzyk z Kobiela, ofiarami, prośbami i pochlebstwy pokonać go chcieli; kapłan-obywatel pozostał nieugięty, zawsze jednę mając odpowiedź na ustach. Próżno najwyższe dostojeństwa w Litwie mu ofiarowano, otwierano skarbiec, grożono, Zbigniew odpowiadał ciągle: że lubo Witold godzien jest najwyższej godności, z tem wszyslkiem dopiąć jej nie może, nie gwałcąc przysiąg złożonych; że korona litewska oderwie kraj ten od Polski, a na oba ściągnie wysiłki nieprzyjaciół. Dodał wreszcie, że ani go łaską przekupić, ani groźbą zastraszyć, ani prośbami ująć nie potrafią.

Powtórnie z nastawaniem wysłani jeszcze Małdrzyk, Sępiński i Maciej biskup wileński, prosili go tylko, aby dla uniknienia wstydu i hańby, choćby na godzinę królem być Witoldowi dozwolono; ofiarując i przyrzekając uroczyście, że koronę swą złoży i bliski już zgonu dźwigać jej nie będzie, sam ją odeszle i zrzecze się jej.

Wreszcie zagrożono Oleśnickiemu:

– Wiesz – rzekł przez swoich Witold – król jak zrzucił z dostojeństwa Piotra Wisza, tak i ciebie potrafi, w nędzy i upokorzeniu życia dokonasz!

– Nie uczyni pan mój tego, bom na to nie zasłużył – rzekł Zbigniew – wreszcie na nędzę i ubóstwo gotów jestem. Królestwo udane zmieniłoby się ze szkodą obu państw na rzeczywiste, na to więc zezwolić nie mogę.

Na tym bohaterskim oporze ze strony Zbigniewa, całe staranie o koronę się rozchwiało; choroba Witolda przy tem coraz bardziej zagrażającą przybierając postać, myśleć o tem nie dozwalała. Na łożu boleści Witold oddał wreszcie Zbigniewowi sprawiedliwość. Wszystkich innych Polaków, rzekł, ująłem groźbą lub datkiem, tego nic wzruszyć, nic pokonać, nic zmienić nie mogło.

Wyrzekłszy się wreszcie tej myśli królowania przedśmiertelnego, w. książę okazał nawet dla Zbigniewa szacunek, na jaki ten zasługiwał. Zrzekając się korony nie tylko słowy, ale na piśmie dał zaręczenie Zbigniewowi biskupowi krakowskiemu, Ziemowitowi księciu mazowieckiemu i Władysławowi z Oporowa kanclerzowi koronnemu, że więcej o nią starać się nie będzie. Radzono królowi, aby senatorów swych nie odpuszczał od boku, ale upewniony pismem, pozwolił im odjechać do Polski. Witold na list cesarski, którym donosił mu, że wojsko zbierze w Niemczech i zbrojnemi ludźmi przeszle mu korony, odparł, że umierający już ich nie żąda i prosi cesarza, aby wszelkich starań poprzestał [Voigt].

Witold dogorywał w Trokach, z choroby i boleści upokorzenia swojego; słabość wzmagała się w sposób zastraszający. Ciągły niepokój, cierpienie duszy, pierwszy zaród śmierci wszczepiły w silne jeszcze ciało. U łoża konającego żona więcej o swe skarby niż o życie jego troskliwa (gdyż klejnoty własne, obawiając się już gospodarzyć poczynającego Świdrygiełły, odesłała do przechowania Zbigniewowi, który ich nie przyjął), łamała ręce z bojaźni o siebie raczej niż o niego!

Żona garnąca skarby, król Władysław znużony, obojętny i zimny, Świdrygiełło chciwie godziny śmierci wyglądający, oto co otaczało łoże wielkiego człowieka w chwili jego zgonu. Nikogo przyjaznego, nikogo z sercem i współczuciem! Świdrygiełło wcześnie już mając się za pana, nim jeszcze Wielki Witold umarł, w dworcu trockim i po skarbcach książęcych gospodarować poczynał, nie opowiadając się nikomu, a zaglądając tylko ku łożu, jakby śmierci wyglądał! Zgromił mu to król, za co gniewny i rozsrożony, odjechał zaraz.

Zbliżała się uroczysta, wielka śmierci godzina; czternaście dni już trwała choroba, bohater po sobie państwo bez następcy, Litwę bez pana w objęciach Polski, Świdrygiełłę wichrzyciela obok starca Władysława i Juliannę bez opieki rzucał. Zgon wielkiego bohatera, smutny był i nauczający: wezwany Władysław, stawił się na to ostatnie zimnej dłoni pożegnanie.

Witold przepraszał go ze łzami za przykrości, jakich się stał przyczyną, zwłaszcza starając o koronę; polecał mu żonę swoję i rodzinę, a oddając Litwę, te pamiętne wyrzekł słowa, które Bielski wzmiankuje: „prosił go za Litwą, aby jej ustaw i danin nie zmieniał”.

Ostatnią myślą, ostatnim słowem Witolda była Litwa; poczem czując się bliski śmierci, klucze zamków oddać kazał Jagielle.

Przed przywołanym biskupem wileńskim Maciejem, spowiadał się Witold po kilka razy bardzo gorliwie. Nie wiem, skąd [Narbutt] ostatni dziejopis Litwy wzmiankuje, że książę, który powątpiewał i często dysputował o ciał zmartwychwstaniu, ostatni raz skład wiary powtarzając, wyznał, że szczerze i silnie w nie wierzy.

Umarł nade dniem d. 27 października 1430 roku. Z nim ostatnia myśl Litwy niezależnej, potężnej, samoistnej skonała; na nim dzieje kraju tego się kończą; poczyna historia kolei, jakie przeszła Litwa w połączeniu z Polską, która potrafiła wcielić ją w siebie bez wstrząśnień, bez boju prawie i bez żalu; czuła Litwa, że ją to nowe zjednoczenie do nowych a wyższych powołuje instytucji, do nowych a większych losów.

Pogrzeb Witolda odbył się z wielką wspaniałością w Wilnie, dokąd Władysław Jagiełło ciało przeprowadził i z przepychem królewskim pochował d. 7 listopada w kościele katedralnym św. Stanisława. Pogrzebowi mnogość ludu, książąt i panów towarzyszyła. Litwa traciła w nim męża, co ostatni o jej potędze marzył. Na grobie Witolda wywieszona była w początku z obrazem jego na koniu chorągiew, obyczajem greckim, pisze Bielski; później po prawej ręce wielkiego ołtarza w katedrze wzniosła mu grobowiec Bona królowa, a ten podobno w ostatniej restauracji kościoła zniszczony został tak, że śladu kości jego i pamiątki grobu nie zostało.

Potrzebujeż pochwał pośmiertnych człowiek, którego czyny tak wielki rozgłos miały, imię tak daleko się rozeszło. Od Baltas do Morza Czarnego, nad brzegami Wołgi i Wisły, jeszcze dziś lud powtarza to imię wielkie, którego już znaczenia jak tajemniczego hieroglifu nie rozumie. Łaźnie Witolda, mosty, drogi i rzeki, zachowały od niepamięci po dziś dzień nazwisko bohatera; zapomniano jego czynów, lecz urok wielkości pozostał.

Wojownik niezrażonej odwagi i przebiegłości, nieraz dał dowody osobistego męstwa i geniuszu dowódcy; chytry z chytremi, prawy, gdy z przyjaciółmi miał do czynienia, nie tylko wojować, lecz ze zwycięstw korzystać umiał. Kraj swój, jego język i obyczaje, kochał nade wszystko; nieprzyjaciołom jak poganin mściwy i niełatwo urazy darowujący, dla wiernych i przychylnych hojny był, przyjacielski i otwarty. W rzeczach wiary można go było posądzać o obojętność zupełną, gdybyśmy tylko wnosić chcieli z jego pierwszych czynów: kilkakroć powtarzanego chrztu i szczególnej na ów wiek tolerancji dla Żydów, Tatarów i wszelkiej wiary ludzi. Postarzawszy wszakże, nie tylko obojętnym nie był, ale często lubił o wierze rozprawiać. Tomasz Walden (Baliński ze Smolleta), sławny ze swych dysput teolog, który czas jakiś bawił na dworze Witolda, użyty będąc przez Henryka V do negocjacji między Jagiełłą a Krzyżakami, nauczał go wiary i często się z nim o nią spierał. Ciał zmartwychwstanie w początku najniepojętszem mu się zdawało. Dla duchowieństwa wszelkich wyznań był panem łaskawym, a nadania jego liczne, zwłaszcza w latach ostatnich, świadczą, jak stan ten w Litwie naówczas wiarę krzewiący, wspierał i poważał. Kościoły przez niego założone, oprócz żmudzkich i biskupstwa żmudzkiego, nadań katedrze wileńskiej i wielu cząstkowych dobrodziejstw, były jeszcze w Wołkowysku, Grodnie, Brześciu Litewskim dwa, w starych Trokach itd. Wileńskiemu biskupstwu świadczył wiele, a na biskupie Macieju, który mu z drugą jego żoną dla przeszkód kanonicznych ślubu dać nie chciał, ani się mścił, ani go o to upominał wcale.

Charakter jego prywatny malują te drobnostki, któreśmy w części już w opowiadaniu umieścili, wreszcie tu jeszcze z kronik zbierzemy. Czynny niezmordowanie, u stołu nawet, na łowach sądził, przyjmował poselstwa, o wojnie się naradzał, chwili nie tracąc.

Zabaw, krom turniejów rycerskich, nie lubił i unikał; pokarmów ani napoju zbytkiem nie zgrzeszył, a wodę tylko pijał. Dla kobiet był słabym i łatwo im się uwodzić dawał; przecież żadnego gwałtu, żadnej zbrodni, mając ogromną potęgę w ręku, nie popełnił. Żywy a przezorny, gdzie nie mógł siłą, wygrywał przemysłem i chytrością. Krzyżacy obawiali się go więcej niż wszystkich razem nieprzyjaciół swoich, a nigdy, chyba w ostatnich kilku leciech, całkiem mu zaufać nie chcieli. W obejściu się ze swemi podwładnemi, surowy był do zbytku; starostów i wielkorządców, gdy się wzbogacili, zsadzał z urzędu, odbierał, im co mieli, i znów aby się zapomogli, posyłał na nowe posady. Były to czasy, w których powszechnie obchodzono się z poddanym jak z nieprzyjacielem, i nie dziw, poddani byli po większej części zawojowani. Srogim był też Witold dla poddanych i pieśni o nim wzmiankują.

 
Witold idzie po ulicy
Za nim niosą dwie szablicy.
 

Ta pieśń była może powodom utworzenia baśni, którą pierwszy Aeneas Sylvius zapisał, jakoby jadąc łuk przy sobie lub łucznika miewał zawsze, i niemiłych z twarzy natychmiast zabijać kazał. Że na rozkaz jego w r. 1410 Litwini sami dla siebie szubienice stawiąc, wieszać się śpieszyli, aby go nie rozgniewać, przywodzi Długosz. Co się tycze owego łucznika, Aeneas Sylvius tyle bajek zapisał w swój podróży, że i tę do ich liczby można śmiało dołączyć.

Morderstwy nigdy się nie skaził, choć żył w wieku, gdy były pospolitemi, a urodził się poganinem; wyrzucane mu nie mają najmniejszego prawdopodobieństwa nawet. Odebranie dóbr książętom Giedrockim, nie musiało być bez słusznych powodów, które czas zatarł przed nami.

Ograniczenie wiekowe:
0+
Data wydania na Litres:
19 czerwca 2020
Objętość:
390 str. 1 ilustracja
Właściciel praw:
Public Domain
Format pobierania:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip