Czytaj książkę: «Litwa za Witolda», strona 19

Czcionka:

1417

Witold pozostał z Krzyżakami w stosunkach jeśli nie przyjaznych, to przynajmniej pozornie życzliwych i powierzchownie spokojnych: obsyłano się podarkami, obsypywano obietnicami, a korzystając z czasu, krzątano około nawrócenia Żmudzi.

Po weselu swem z Elżbietą córką Ottona Pileckiego wojewody sandomierskiego, wdową po Gronowskim i kilku już mężach, starą i suchotnicą – jechał król do Litwy widzieć się z Witoldem, ze Lwowa do Kamionki, potem do Dobrotworu nad Bug; gdzie przybył d. 2. czerwca zostawując Elżbietę we Lwowie, a chcąc Witolda wybadać, co by myślał o powszechnie ganionem małżeństwie i usiłując wymóc, by je pochwalił. Nie wiadomo, z czem odjechał stąd do Glinian. Może wskutek umowy w czasie tego widzenia się zawartej, wysłał Witold Jagielle przez Mikołaja Cebulkę, sekretarza swego, pożyczonych tysiąc grzywien groszy praskich. [Datt. 1417, w dzień św. Katarzyny, Czacki].

Arcybiskup Jan Rzeszowski i Piotr biskup wileński z polecenia soboru, w czasie pobytu króla w Litwie zjechali do Miednik, dla poświęcenia katedralnego kościoła pod nazwaniem św.św. Aleksandra, Ewencjusza i Teodoryka. Król Władysław miał kościół ten uposażyć, tymczasem zaś Witold zobowiązał się go opatrywać. Uposażono także i nadano dwanaście parafialnych kościołów na Żmudzi, staraniem króla i w. księcia; proboszczowie ich kanonikami katedry miednickiej mianowani. Biskupem wyświęcony został Maciej, kapłan z Wilna, rodem Niemiec, ale języka krajowego świadomy; w parafiach osadzeni po większej części księża Polacy dla niedostatku, trwającego dotąd, duchowieństwa litewskiego. Opatrzyli ich w księgi, sprzęt kościelny, fundusze, król Władysław i polscy panowie. Jagiełło do Bożego Narodzenia w Litwie zabawił. Ochrzciwszy resztę pogan i nadawszy kościoły, król i Witold posłali z oznajmieniem o tem papieżowi.

Na czterdziestej drugiej sesji soboru konstancjeńskiego, papież z powodu nawrócenia Żmudzi, potwierdził nadania swych poprzedników uczynione królowi polskiemu i w. księciu litewskiemu. Dwie bulle dane z Konstancji d. 4 i 13 maja 1418 r. czyniły króla polskiego w Polsce i Rusi wikariuszem generalnym kościoła; a Witolda podobnież w państwie jego. Lecz Żmudź dopiero w r. 1421 przyjęta uroczyście na łono kościoła powszechnego. [Bulla d. Romae. III. Ibid. Sept. Pent. an. IV. 11 września 1421].

1418

Pozorna zgoda z Zakonem Witolda, wzajemnym jednak wymówkom i wyrzutom tamy nie kładła [17 stycz. Index. Napierski. Listy]. W końcu stycznia, Witold do zawarcia pokoju nakłaniać się poczynał [ibid. 828]. Użyci za pośredników: biskup dorpacki Teodoryk i ks. troppawski Przymko, mieli ułatwić spory o ile możności. Chociaż zjazd dla umów z Polską w oczekiwaniu na sąd soboru, nie doszedł lub na niczem spełzł, Witold w lutym [19 lut. ibid. 833] wymagał od w. mistrza, aby pskowianom przeciwko niemu nie dopomagał, jak on z Moskwą nie wiąże się przeciw Zakonowi; zagrażał później [20 lutego, ibidem, 1134] m. inflanckiemu, iż na niego skarżyć się będzie przed Stolicą Apostolską, jako na sprzymierzeńca pogan.

Oczekiwany sąd soboru, rozejmem tylko nowym do d. 20 lipca skończył się. Nakazano jako zakład zdać trzy zamki cesarzowi (a przez niego Polsce) Orłów, Murzynów, i Nową Wieś; jeśliby zaś Krzyżacy wyroku nie przyjęli, oznaczono winę 100 000 czerw. złotych, do podziału między cesarza, papieża i króla. Pokój taki smakować nie mógł Zakonowi, ani miłem mu też było, że Witold mianowany był protektorem biskupstwa dorpackiego, dla opiekowania się nim przeciw uciskom mistrza Inflanckiego. Zażalenia Krzyżaków sprawiły, że bulla przygotowana, oddaną nie została.

Witold umiejący pozyskać sobie Tatarów osiadłych w Litwie, których część jednak ochrzczoną była [27 paźdz. 1418. Napierski 873. List starsz. prokuratora Piotra von Wormedith]; – odparł niemi napad na Podole uczyniony w tym roku.

Straciliśmy z oczów Świdrygiełłę osadzonego w więzieniu krzemienieckim na Wołyniu, i trzymanego pod strażą. Łagodne obejście się z nim starosty, Konrada Frankenberga, nie tylko niewolę tę czyniło znośną, ale podało środki do ucieczki. Świdrygiełło widując się często z Daszką ks. ostrogskim, umówił z nim o uwolnienie swoje. Należeli do spisku ruscy książęta Aleksander Nos i inni. W dzień Wielkiego Czwartku, posłani ludzie ks. Daszki Dymitr i Eliasz weszli do zamku, gdzie już zmowa uczyniona była.

Książęta przypadli w nocy, w dziewięć tylko koni pod bramy, i dobijać się do niej poczęli. Ze środka otwarto im wrota; z drugiej strony przystawione do murów drabiny, rozruch w twierdzy sprawiły. Chcąc go uśmierzyć, wypadł Frankenberg z tarczą i mieczem, lecz zabity w miejscu; zamkiem owładali spiskowi i Świdrygiełło oswobodzony z więzienia, bo go nikt zatrzymywać nie śmiał, uszedł. Most zwodzony odrąbany został, a zdrajcy zamkowi podali w ręce Rusi wielu ludzi, których pościnano. Świdrygiełło rabując po drodze, w kilkaset koni złupionych po ślacheckich dworach, ciągnął na Łuck, potem do Multan i Węgier; aż wreszcie schronił się pod opiekę cesarza Zygmunta, szukając szczęścia to w zamierzonem ożenieniu z siostrą Konrada biskupa wrocławskiego ks. oleśnickiego, to na dworze Ernesta ks. Austrii, to w stosunkach z Zakonem itp.

Gdy się to działo, Witold znajdował się w Trokach, z Moniwidem i starszyzną swą naradzając się, co by miał począć ze Świdrygiełłą, o którym sądził w początku, że wojnę domową zapali. Lecz burzliwy Świdrygiełło nadto był słabym, ażeby nawet za pozorny powód do wojny mógł służyć. Zamieszanie buntem jego wzniecone na chwilę na Wołyniu, wezwało Witolda do Łucka; gdy zaledwie przybyłego tutaj wieść smutna pośpieszniej jeszcze wracać zmusiła.

Żmudź dotąd ani wiary nowej, ani panów swych znieść i cierpieć nie mogła: gwałtowne może nawracanie, żal po bogach dawnych, zgaszonych ogniach i wyciętych gajach, może poddmuch krzyżacki, zrodziły tu ogromne powstanie. Żmudzini w lecie tego roku, podniósłszy się przeciwko duchowieństwu, biskupowi, staroście i jego urzędnikom, wygnali ich, kościoły popalili. Ślachtę, która przewodniczyła nawracaniu, wymordowali i porabowali jej dwory. W. książę pośpieszył z wysłaniem na Żmudź posiłków; schwytanych sześćdziesiąt buntowników na gardle ukarać kazał. Pożar jednak wzniecony trwał jeszcze. Zakon zwycięsko wołał, że Żmudź chrześcijańską nie była, choć ją za taką na soborze przedawano. Lud tłumami zebrany wpadł w Rosieńskie na włości bajorasów niszcząc ich osady, potem w Miednickie, w Krzetowie i innych okolicach. Nareszcie wylało się powstanie na ziemie pruskie, niszcząc około komandorstwa memelskiego. Witold użył całej srogości na powstrzymanie zamieszek: ścinano, więziono, brano podejrzanych, i tym ledwie nieszczęsnym sposobem, trochę spokoju okupiono.

W Polsce zajmowano się w tym czasie na dwóch zjazdach w Gnieźnie i Łęczycy książką Falkemberga. W Gnieźnie czytano ją przełożoną po polsku, a król zasięgał rady, czy odpowiadać na nię i mścić się za takie bezeceństwa należało? PP. rady życzyli pogardzić lichą potwarzą. W Łęczycy mówiono znowu o tem, król odzywał się do papieża prosząc, aby pismo i pisarza razem spalić rozkazał; ale Marcin V ujęty przez Krzyżaków, na usilne naleganie nic nie odpowiedział. Z Łęczycy wysłano posłów do Witolda, Macieja z Łabiszyna wojewodę brzeskiego, Piotra Szafrańca podkomorzego krakowskiego, Marcina z Goworzyna pisarza, dla narady o sposobach uposażenia i wydzielenia Świdrygiełły, którego z Witoldem pojednać chciano; o co cesarz się wsławiał. Dał się Witold namówić na zgodę i udzielił glejtu na powrót Świdrygiełły do kraju. Na wstawienie się cesarza i króla, wydzielono mu znowu w Rusi: Brańsk i Nowogródek Siewierski, przy których do śmierci Witolda pozostał.

Po śmierci Zedy (Saladyna) sułtana tatarskiego, który służył Witoldowi w wyprawach 1410 i 1414 przeciwko Krzyżakom, pozostali trzej synowie: Keremberden, Belsabuła czyli Tochtamysz i Geremferden. Keremberden chcąc zawładnąć ordą Kipczacką, wygnał swych braci, którzy musieli uciekać do Litwy. Usiłując podnieść dawne Tatarów znaczenie, rozpoczął najazdy i łupieże, namawiając Edygę do napadów na ziemie litewskie, niszcząc Podole i Ukrainę.

To postępowanie zmusiło Witolda do zrzucenia go z carstwa i posiłkowania przeciwko niemu bratu Betsabule. Betsabuła w Wilnie czapką i szubą bogatą udarowany, mianowany carzykiem, z posiłkiem Tatarów litewskich, wyprawiony został na brata. To posiłkowanie jednych przeciwko drugim i podżeganie kłótni książątek tatarskich, dążyło do owładania niemi i osłabienia ich. Witold żadnego nigdy nie odepchnął, owszem przyjmował te narzędzia rozterek i bojów.

Betsabuła wypędził Keremberdena i zmusił go do ucieczki, lecz prześladowanie i srogie rządy przywróciły pierwszemu utraconą władzę. Wkrótce Keremberden zawładał znowu stolicą, brata pojmał i ściąć rozkazał. Ostatni brat najmłodszy, Geremferdenem u naszych pisarzy zwany, uszedł do Litwy; tego z kolei wspaniale bardzo na chana ordy Witold podniósł w Wilnie, wyprawując znowu z posiłkami na brata. Szli z nim Tatarowie litewscy i Litwa; naczelnikiem wyprawy uczyniony Mikołaj Radziwiłł, jeden z marszałków litewskich.

Keremberden uszedł wcześnie ze swej stolicy, szukając schronienia w Kazaniu. Ścigano go, dognano i ujęto ze skarbami, które uwoził.

Tatarzy śmiercią go, za zabicie brata Betsabuły, ukarali; a Geremferden naczelnikiem ordy i użytecznym został sprzymierzeńcem dla Litwy. Wyprawa pod wodzą Radziwiłła wróciła szczęśliwie do kraju; a zamieszki w ordzie ukończyły się pozyskaniem jej pod wpływ Witolda.

Uspokajając Żmudź i posiłkując Tatarom, w. książę miał czas jeszcze urządzać się wewnątrz kraju. Nałożone w tym roku po Litwie całej opłaty (daniny) od wszystkich klas społeczeństwa, na bajorasów, mieszczan i wieśniaków, w stosunku do mienia każdego. W ten sposób uregulowano podatkowanie dotąd zapewne nie dość stałe i ciężące najbardziej na najliczniejszej, ale najuboższej klasie narodu. Szkoda, że listy krzyżackie, które o tem wzmiankują, nie przytaczają szczegółów urządzenia; lecz samo zajęcie ślachty do stanów podatkujących już wskazuje, na jak sprawiedliwych osnutym było zasadach.

Śmierć drugiej żony Witoldowej, Anny, z którą w. książę, długie przeżył lata i najrozmaitsze wespół przecierpiał losy, na chwilę zasępiła czoło bohatera. W. ks. Anna umarła w Trokach d. 1 sierpnia 1418 r., a pochowaną została w Wilnie, w kościele katedralnym, przy ołtarzu św. Michała. W dziejach życia Witolda, niepospolite zajmuje miejsce towarzyszka wierna do zgonu, wybawicielka z krewskiej niewoli. Ona była gwiazdą jasną burzliwego w początkach i miotanego żywota Witolda; i mogła się spodziewać być matką zacnego rodu, gdyby krzyżacka trucizna nie zgładziła dwóch jej synów, których matka nosiła w sercu do śmierci, i wyryć kazała na pieczęci swojej. Na starość została samą jedną. Witold szanując ją i zostawując przy dostojeństwie, wcześnie gotów był do zawarcia nowych związków, gdyż kobieta, którą później zaślubił, przed ożenieniem podobno za ulubienicę jego uważana była publicznie, i Krzyżacy usiłujący zawsze działać przez kobiety, już o związku z nią Witolda wiedzieli [List kmdr. Ragnedy do W. Marszałka. 23 kwiet. 1418].

W. ks. Anna była pobożną, jak to dowodzą pielgrzymka jej do Prus i dary kościołom; sprzyjała Krzyżakom, którzy przez nią często trafiali do Witolda. Zakon bolejąc nad tą stratą, odprawił po niej uroczyste żałobne nabożeństwo [List W. Mistrza do W. Księcia d. Marienb. am. T. Laurentii. 1418].

Witold został pośrednikiem do zgody między Zakonem a królem polskim, zgody wiecznie projektowanej, która nigdy do skutku przyjść nie mogła.

Z Łęczycy król przez Lublin ciągnął do Litwy z Wojciechem Jastrzębcem biskupem krakowskim, Janem Kropidło, biskupem kujawskim, Janem z Tarnowa krakowskim i Sędziwojem Ostrorogiem poznańskim wojewodami, przez Stoki przybywszy do Niemna, a siadłszy w Dubnie nadniemeńskiem na statek, płynął do Grodna; skąd w dół udał się na spotkanie Witolda oczekującego nań w Dorsuniszkach. Umówiono drugi zjazd pod Wieloną.

Szło o oddanie, wedle wyroku soboru, trzech zamków w ręce cesarza. Krzyżacy protestowali się, że nie był wysłany nikt do ich przyjęcia; ale nareszcie zdać byli zmuszeni Henrykowi Stosch, legatowi cesarskiemu.

To przyśpieszać zdawało się układy w Wielonie, chociaż pierwszy zjazd nie mógł króla do drugiego zachęcać. W. mistrz przybywał znowu w poczcie znakomitych osób, z arcybiskupem kolońskim i ryskim, biskupem dorpackim, mistrzem niemieckim, komandorem Alzacji i wielu innemi z starszyzny miast hanzeatyckich. Wezwano cesarskich posłów, ale ich Zygmunt nie wyprawił; legacji papieskiej nie uważając za potrzebną, sam król ją wstrzymał. Mistrz inflancki przez Żmudź uspokojoną dostał się do Wielony we 300 koni.

Nakazano modły w Prusiech o pomyślne zawarcie pokoju.

W. mistrz położył się obozem niedaleko Wielony na wyspie niemnowej. Król i Witold w licznym poczcie, zostawiwszy królowę w Kownie, nadjechali w połowie października.

Rozpoczęły się układy w sposób najgorszy, bo obie strony za wiele pragnąc zrazu, ustąpić od żądań swych nie chciały. Król żądał ustępstwa Żmudzi, połowy Sudawii, Nieszawy, michałowskiej ziemi, Orłowa, Murzynowa i Nowej Wsi. Odpowiedziano mu, że Zakon ma niezaprzeczone prawa do posiadania tych ziem, a sam pokój toruński je utwierdził. W. mistrz odwoływał się znowu do sądu papieża, cesarza, książąt i rycerzy. Na próżno pośrednicząc biskup dorpacki usiłował zbliżyć króla i w. mistrza; zjazd spełzł na niczem i w. mistrz odjechał nic nie ustąpiwszy.

Żałobne listy królewskie na Zakon wyszły zaraz z Trok i Wilna do papieża, cesarza i chrześcijańskich panów. Król rozpuściwszy radę, pozostał w Litwie i udał się do Grodna. Witold zaś po stracie żony niedługo bolejąc, spiesznie zaślubić myślał ulubioną swą Juliannę, siostrzenicę zmarłej żony, córkę Algimunda ks. olszańskiego, wdowę po ks. Janie Karaczewskim, kobietę wielkiej piękności, ale chciwą i przewrotną. Piotr biskup wileński, z powodu bliskiego pokrewieństwa ze zmarłą żoną, bez rozwiązania Stolicy Apostolskiej związku tego pobłogosławić nie chciał. Na próżno w. książę prosił, groził i upierał się; nic nie pomogło.

Kapłan stał przy prawie. Ale znalazł się inny, przybyły z królem Jan Kropidło (z ks.ks. opolskich) biskup kujawski, który nie zważając na kanoniczne przeszkody, ślub ten w listopadzie pobłogosławił. Wesele odbyło się w Grodnie, skąd królowa wróciła do Polski, a król pojechał do Trok i Merecza dla łowów, gdzie i Boże Narodzenie świętował; potem za Niemen, na Wingry, dla polowania także wyjeżdżając.

Tu gdy się łowami bawił, Krzyżacy, którzy obawiali się króla Władysława, za osobistego uważając go nieprzyjaciela, i z jego namowy lękali się zupełnego z Prus wygnania, a przesadzenia do Cypru, uczynić mieli zasadzkę na jego życie.

W czasie łowów, komandor Rastemburga ukazał się naprzód z trzema tylko ludźmi, jakby dla rozpatrzenia liczby i siły dworu królewskiego. Wzbudziło to poselstwo podejrzenia, tak że król spiesznie uszedł do wsi Jancza i rozesłał swoich na zwiady. Znaleziono zasadzkę 50 koni, przednię straż liczniejszego ludu składającą; a król przerażony pośpieszniej jeszcze, przez jednę noc dwanaście mil ujechał na saniach pędząc do jeziora Methis, skąd do Grodna bezpiecznie się dostał. Jakkolwiek nie jest dowiedzionym zamiar Krzyżaków, ich rozdrażnienie, przestrach, gniew, przy wielu innych postępkach zdradzieckich, świadczą o prawdopodobieństwie.

1419

Wypadek ten rozjątrzył króla, a rozgłoszony, zrażał do reszty ku Zakonowi cesarza i książąt niemieckich, dotąd mu sprzyjających. Naradzano się nawet nad zupełnem zniszczeniem Zakonu lub wygnaniem ich z Prus tam, gdzie by wedle reguły swej, z pogany jeszcze walczyć mogli. Postrach padł na mistrza i braci; usposobienie papieża, cesarza, króla duńskiego, Władysława nareszcie, zobojętnienie i wstręt dawnych przyjaciół, groźną zwiastować się zdawały przyszłość.

Dotąd przyjaźń i życzliwość Witolda pocieszała Zakon utrzymaniem pokoju od Litwy; lecz i tę listy obraźliwe i postępowanie niegodne zachwiały.

Witold otwarcie [9 marca; Napierski, 891] groził już w. mistrzowi, że nadal nie znajdzie w nim dawnej powolności i życzliwości, jeśli postępować będzie jak dotąd. W maju zabierać się zdawało na wojnę z Zakonem [17 maja; Napierski 899]. Powodem do tego było przetrzymywanie zbiegów Rusinów w Ragnedzie, tamowanie handlu Kowna z Królewcem i nareszcie nietajne zapewne Witoldowi, nowe związki Zakonu ze Świdrygiełłą. Burzyciel ten znowu z Zakonem się znosił, a Krzyżacy spodziewali się, że Żmudź zniechęconą względem Witolda srogiem jego obejściem, gwałtownem nawracaniem i świeżemi kary, potrafią do powstania na rzecz Świdrygiełły nakłonić. Wśród powabnych obietnic zgody, tłumaczeń pokornych, Zakon umawiał się o zdrady zawsze i knuł je po cichu.

Witold i król, znowu gotowali się coraz wyraźniej do wojny: zaciągi w Niemczech czynione, zbieranie Tatarów i Rusi nie zostawiło wątpliwości Zakonowi, że na niego siły te obrócone być mają. Witold usiłował nawet skłonić do posiłkowania przeciw Krzyżakom w. księcia moskiewskiego, nie mogąc rachować na pomoc w ludziach od zniechęconej Żmudzi.

Krzyżacy gotowali się także do boju.

Cesarz i papież zdawali się chcieć temu zapobiec, ale im już Krzyżacy nie dowierzali, zwłaszcza cesarzowi, więcej na legatów papieża rachując [bulla papieska Mantue XIII, Calend. Febr. p.n.a. secundo]. Bulla Ojca Św. ubolewająca nad niezgodami, obiecująca pośrednictwo stolicy rzymskiej, uspokoiła nieco Zakon; nieustanne przygotowania wojenne przecież całkiem polegać na tem nie dozwalały. Król Jagiełło zjechał się z cesarzem w Koszawie, ale tu nic nie uczyniono, gdyż w. mistrz wezwany, posłał tylko na swoje miejsce komandora toruńskiego. Legaci papiescy, Jakub biskup Spoletu i Ferdynand biskup Lukki, przybyli z królem do Polski, gdzie otrzymawszy warunki pokoju, pojechali wyrozumieć żądania Krzyżaków do Marienburga i Torunia.

Przybyli i pełnomocnicy polscy do Inowrocławia: arcybiskup gnieźnieński Mikołaj, biskupi Jakub płocki i Andrzej poznański, Sędziwój Ostroróg wojewoda poznański itd.

Z niemi zjechać się miano w Gniewkowie Kujawskim, gdzie jako pełnomocnicy wysłani od Zakonu biskup Jan ermlandski, Gerhard pomezański, wielki komandor, marszałek, w. szatny i inni. Polscy posłowie (oprócz innych artykułów) żądali dla Litwy zupełnego oddania Żmudzi, z granicami od morza i Niemna do Memla sięgającemi.

Zakon odrzucił dość ciężkie pokoju warunki; Polacy ustępowali nieco z granic Żmudzi opisanych i innych wymagań; ale to do niczego nie wiodło. Zaproszeni posłowie do Torunia dla złożenia dowodów; legaci papiescy skłonili dla zgody w. mistrza do postąpienia Żmudzi w ściśle opisanych granicach, Orłowa, Murzynowa i Nowej Wsi, z opłatą 30 000 czerw. zł. dla króla; – ale Polacy przyjąć takich wniosków upoważnieni nie byli. Znowu więc starano się przynajmniej opisać z obu stron na sąd polubowny królów i książąt, ale i do tego nie przyszło. Widoczne sprzyjanie legatów Krzyżakom, skłonność dla nich i stronniczy sad, tak obruszyły posłów polskich, a potem króla, że dalszego traktowania unikając, odwołał się do papieża ze skargą i żalem na pośredników zesłanych.

List królewski do papieża w tym przedmiocie pisany tak jest charakterystycznym, tak poważnie pięknym i głębokiego żalu pełnym, że nie możemy się powściągnąć, abyśmy choć początku jego nie umieścili tu na próbę. Kraj, którego królowie w ten sposób odzywali się do głowy chrześcijaństwa, nie stał na stopniu wykształcenia tak niskim, jak dziś sobie, dla małej liczby pomników wyobrażamy.

„Odebraliśmy – pisze Jagiełło – listy Waszej Świętobliwości w sprawie między nami a Mistrzem Zakonu Niemieckiego w Prusiech i przyjęliśmy posłów, których W.Ś. posłaliście dla uczynienia pokoju między nami, a zadzierżenia tych, którzy traktaty zawarli. Ja zaś Ojcze święty, choć nie mogę, tylko pochwalać co W.Ś. pochwalacie, a potępiać, co potępiacie, wszakże musiałem boleć, że ciż posłowie W.Ś. nie wysłuchawszy strony mojej, bez niej nawet, nie jako sędziowie, a jako kusiciele, wydali przeciwko mnie wyrok, jak gdybym czego żądał niesłusznie, jakby sprawiedliwość żądań strony przeciwnej okazywała się z tego właśnie, o co się ja dopominałem. Co uczynili tem niesprawiedliwiej, że wyrok ów ich wprzód wszystkim obcym niżeli mnie ogłoszony został. Dali stronie przeciwnej listy, któremi by się przed książęty usprawiedliwiać mogła, a mnie ucisnęli. Chociaż przez to prawom moim żaden się nie stał uszczerbek, jak to W.Ś. listy otwartemi ostrzegliście, ale na sławie ponieśliśmy szkodę wielką; wydaję się jako potwarca i niesłusznych wojen podżegacz. Czemu tem bardziej po mężach owych się dziwię, iż się tak pośpieszyli z szybkim wyrokiem, gdy ich jako ludzi doświadczonych i uczciwych, i za takowych znanych W.Ś. zaleciliście w początku dla sprawy tej wysadzając, a ja też od prałatów i panów państwa mego, którzy na konstancjeńskim znajdowali się soborze, wiele o nich z pochwałą słyszałem. Albowiem i oni sami w przytomności strony przeciwnej, przy sługach ich, nie raz, ale po wielekroć w różnych miejscach słyszeć się dali, że oni sprawiedliwej stronie sprzyjają, my zaś niesłusznych rzeczy żądamy: poddanych nawet strony przeciwnej i obcych ludzi do obrony Zakonu i posiłkowana go zachęcali. Można by przebaczyć temu, że pomagać chcieli tym, których za szczególnie przyjaznych sobie obrali i w ich położeniu godnemi pomocy być sądzili; lecz nade wszystko przykrem i boleśnem jest dla mnie to, że sławę moję i strony mojej, która ich w niczem nie obraziła, w obliczu całego świata niegodziwie szarpali. Stąd wynikło, że ja z nadziei pokoju wiecznego przez nich dokonać się mającego wedle obietnicy W.Ś. wyzuty, a przeciwnicy moi świadectwem ich pokrzepieni, do zgody trudniejszemi się stają. Nie nowa to, ani nie zwykła rzecz dla strony przeciwnej, że jakiemi tylko środkami i sposoby mogą, starają się imię moje bezcześcić. Boć przez Jana Falkemberga mnicha, którego więzienie W.Ś. słusznie zamknęło, o inne mnie rzeczy pomawiali i wielokroć potwarzali, jakobym był przyszłym kościoła burzycielem i wiary chrześcijańskiej zagładą.

Lecz com czynił, czy to w wojnach przeciwko nim, którzy się zowią sługami wiary, czy to czasu pokoju z drugiemi i z niewiernemi, których do wiary prawdziwej przywiodłem, nie tak słowa jako raczej czyny moje świadczą. Gdy przedtem do wojny mnie podbudzali, gwałcąc traktaty wiecznego pokoju, między królestwem mojem a niemi zawarte; – obozy ich rozproszyłem z pomocą Bożą, a większą część ziemi ich podbiłem; pozostali zginęli w walce. Przecieżem nigdy podbijając ziemie okrucieństw nie popełniał, owszem ze wszelką ludzkością ziemie te z jeńcami, gdy do pokoju przyszło, za małym wykupem wróciłem. Pokój ten oni złamali powtórnie, a ja z wojskiem mojem musiałem ziemie ich najechać, niemałą liczbę grodów znacznych pobrałem, a na żądanie i upewnienie Najwyższego Pasterza naówczas panującego i P. Lanseńskiego Nuncjusza a P. Zygmunta Rzymskiego i Węgierskiego Króla, wojska moje cofnąłem, anim ziemi ich pustoszyć dozwolił: lecz zawarłem rozejm, w nadziei tej i wierze, że za łagodność moję miałem sprawiedliwością być zapłacony, trwałym pokojem a zgodą.

Sądziłem, iżem się wywyższył wielce, słuchając takich pośredników i nauczycieli, i wielkiego szukałem zwycięstwa, przewyższając ich okrucieństwa i nieprzyjaźnie a wściekłości, ludzkością moją. Lecz i teraz nawet najprzedziwniejszy Ojcze, gdy nie pozostała, zdaje się, między nami pokoju nadzieja, gdyśmy z bratem moim Witoldem W. Ks. Litwy, zebrali wojska wielce już liczne, dobrze zbrojne, wprawne do boju, dozwalam mówić, co zechcą; jużeśmy blisko ziem nieprzyjacielskich, – przecież szanując wieleb. Ojca P. Bartłomieja arcybiskupa Mediolanu, od Króla Rzymskiego upominającego nas, abyśmy się wstrzymali z wojskiem od ziem ich, a przyjęli rozejm; najniesłuszniejszy niech sądzi, jeżeliśmy to czyniąc nie okazali się największemi przyjaciółmi pokoju. Tylekroć obrażeni, tylekroć wyzywani z bronią w ręku, dla wojsk naszych łup, dla nas zwycięstwo łatwe, gotowe mieliśmy; wszystkośmy przecię odłożyli na stronę, aby się krwi chrześcijańskiej oszczędziło, a jawnie okazało, że my zmuszeni tylko i po niewoli, oręż na sług wiary podnosim.

W doprowadzaniu niewiernych do wiary chrześcijańskiej, ileśmy pracowali, ile uczynili, nie chcemy się chwalić. Temu chwała niech będzie, od kogo się spodziewamy nagrody; a pewnie więcej daleko, daleko skuteczniej dokonalibyśmy i więcejśmy czynili wierze Chrystusowej sług, gdyby nam różnemi sposoby i drogami, przeszkód ku temu nie kładli. Gdyby od czasu, jak przez chrztu łaskę odrodzony zostałem i wiarę prawdziwą przyjąłem, policzyły się owoce, jakie ja świecki człowiek, i nie ja, ale Bóg przeze mnie uczynił, a porównały się z temi owocami, które wiara odniosła od nich, duchownemi się mieniących, nawet od czasu ich ustanowienia, choć oni obrońcami wiary się zowią – wiele by niższemi ode mnie się okazali: dla tego to oni boleją tak gwałtownie, że nie wszystkich sąsiadów pogan mają i niewiernych, aby z niemi walczyć i majętność ich zabierać mogli.

Ja zaś żądam mieć wszystkich sąsiadów chrześcijanami i cały ród ludzki, abym z nim pokój stały mógł utrzymać. Dalekich nawet nieprzyjaciół wiary Chrystusa, ile sił moich gonię, abym ich lub nawrócił, lub zniszczył. Teraz oni (Zakon) stają mi na przeszkodzie; a ich więcej lękać się muszę niż barbarzyńców i pogan. Ci ode mnie nic bezbożnego nie żądają, ani krwi mojej, ani zaguby zupełnej.

O czem gdyby się byli przekonali posłowie W.Ś. nie tak by się pośpieszyli z wyrokiem przeciw imieniowi i sławie mojej. Słusznie bowiem czynności raczej na dobrą niż na złą stronę tłumaczyć. Pojmuję teraz, co W.Ś. powiedzieć raczyliście, że oni są pośrednikami pokoju, boć zrazu jednej stronie coś przyznali, potem drugiej, aby je łatwiej do zgody i pokoju przywieść. Lecz jeśli tyle przyznali tym, którzy pokoju unikają, że im się przypodobywając tak ciężko sławę moję i imię szarpnęli i potępili, cóż mnie równego i godnego mnie przyznają, który pracuję dla pokoju i staram się o niego? abym się nie wydał bojaźliwym i tchórzliwym nie okazał. Wyglądać będę, aby dali odpowiedź, jeśli być może, która by mogła obeldze mnie wyrządzonej wyrównać i ją nagrodzić” itd.

Wyglądano pewnej już wojny, gdyż zaciągi polskie, usposabiania się do wojny Witolda, ściąganie Tatar, przymierza z Rusią, nietajne były Zakonowi, który ze swej strony ostatka sił i zapasów dla podołania dobywał, wołając głosem żałobnym o ratunek i pomoc na Zachód. Legaci papiescy poświadczyli wszystko, co im Zakon polecił poświadczyć, pochwalili, co kazano pochwalić, zganili, co zganić dano. Pozostali jeszcze w Prusiech, gdy nadeszli posłowie od Króla Rzymskiego do w. mistrza z listem Króla Polskiego, który im zdawał całą rzecz na sąd jego bez odwołania; obiecując do wyroku Króla Rzymskiego zastosować się, byleby wypadł przed św. Michałem.

Chodziło o to, aby i w. mistrz zgodził się na wyrok króla rzymskiego, czego uczynić właśnie nie chciał. Komandor toruński na zjeździe w Koszawie odmówił opisu; ociągano się z nim i podejrzewano obu monarchów o zbyt ścisłe stosunki i zmowę poprzednią na szkodę Zakonu. Obrażony król rzymski groził, że zawrze przymierze z Jagiełłą i posiłkować go będzie; znów wojna zdawała się bliską wybuchnienia, a Zakon tylko podwajał starania o pomoc króla czeskiego, książąt Rzeszy i miast niemieckich. Witoldowe siły już stały na granicy. Ruś groziła Inflantom, których ogołocić z wojska nie było można; żołdaków opłacić nie było czem, choć wszystkie srebrne naczynia, nawet z kościelnych skarbców na pieniądz przebito; najemnicy odmawiali posługi. Nakazano modlitwy, posty, jałmużny, a postrach dochodził do najwyższego stopnia.

D. 12 lipca upływał rozejm do dnia św. Małgorzaty zawarty; nic zdaje się nie mogło uratować już Krzyżaków, gdy papież, uwiadomiony o nieszczęśliwym ich stanie, wysłał z największym pośpiechem dla wstrzymania kroków nieprzyjacielskich Bartłomieja Capra arcybiskupa Mediolanu i dwóch posłów króla angielskiego znajdujących się podówczas u króla rzymskiego.

Jagiełło był już z wojskiem w ziemi dobrzyńskiej, Witold ciągnął przez Mazowsze; M. inflanckiego wstrzymywało w miejscu przymierze przez Witolda z W. Ks. Moskwy zawarte.

Bartłomiej Capra zniósłszy się z dawniejszą legacją papieską, pracował szybko nad zawarciem rozejmu, a raczej przedłużeniem dawnego, i nad skłonieniem w. mistrza, aby się poddał zarówno z królem polskim sądowi króla rzymskiego. Przecież rozejm do d. 13 lipca następującego roku zawarty został [In suburbio Castri Grudenz an. 1419 XIX mensis Julii]. Ale mistrz wielki nieufny i podejrzliwy, bo czując się słabym, zażądał jeszcze zaręczeń od Jagiełły, że przyjmuje nowe zawieszenie broni i zdaje się na sąd króla rzymskiego. W obozie pod Będzinem, król i Witold potwierdzili nowy rozejm, za którego dochowanie ręczyli także arcybiskup gnieźnieński, krakowski i płocki biskupi [In loco campestri exercituum nostror. circa villam Bandzino in crastino S. Jacobi. 1419].

Wojska odstąpiły od granic, a mistrz zmuszony opłacić najemnego żołnierza, musiał też powiększyć i tak ogromne w Prusiech podatki i opłaty. Król rzymski odłożył sąd swój do następującego roku, za zgodą stron obu, usiłując postrachem wytargować co na Krzyżakach.

Wmieszanie się do spraw tatarskich Witolda, a najbardziej osadzenie ostatniego chana na stolicy, przewagę Litwy w tej stronie utwierdziło. Odtąd Tatarowie coraz bardziej zwracać się poczęli ku Litwie i wiernemi jej sprzymierzeńcami zostali. Część Tatar102 za Dniestrem będąca podlegała W. Ks. Litewskiemu, mając od niego pozwolenie koczowania i pastwisk około ujścia Dniepru i Dniestru; inni wszakże za Dnieprem ku Donowi żyjący, dla bliskości Nohajców, Kipczaków nie podlegali Litwie. Tych podbił Hadzi-Gerej urodzony w Trokach i wychowany w Litwie, którego Witold na Perekopskiem chaństwie osadził, i z podbitemi razem wspierał Litwę. Litwa potężniej coraz ku morzu Czarnemu rozciągała się. Tu port litewski Hadzi-Bej znajdował się, skąd nieraz do Konstantynopola statki zbożem ładowane wychodziły. Litwa od Tatar miała zamki u Dniepru: Kremienczug, Upsk, Hierbedejów-róg, Missuryn, Koczkos, Tawań, Barhuń, Tiahyń (Bender) i Oczaków. W nich opierała się niepodległym ordom, za dońskiemi wody koczującym. Za czasów Witolda, składem handlu wschodniego była Kaffa, skąd szły karawany kupieckie przez Perekop do Tawania, do Kijowa i dalej.

102.Tatar (daw.) – dziś popr. forma D.lm: Tatrów. [przypis edytorski]
Ograniczenie wiekowe:
0+
Data wydania na Litres:
19 czerwca 2020
Objętość:
390 str. 1 ilustracja
Właściciel praw:
Public Domain
Format pobierania:
epub, fb2, fb3, ios.epub, mobi, pdf, txt, zip