Yoko Tawada
Fruwająca dusza
przełożyła Barbara Słomka
Wydawnictwo Karakter
Kraków 2020
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Być może pewnego dnia obudzisz się i ujrzysz Tygrysa u wezgłowia. Lazur nieba zderzy się z bursztynową barwą ziemi, prąd powietrza wessie słowa, a wszelkie stworzenia: zwierzęta, ptaki i ludzie, przestaną rozróżniać ciepło i zimno, radość i smutek. Tygrys przemówi do ciebie. I choć nie można nauczyć się tygrysiej mowy, wsłuchasz się uważnie w to, co powie, i wszystko zrozumiesz. Jeśli spróbujesz odegnać go dymem, Tygrys zniknie, a ty poczujesz, jakby na całym ciele wyrosły ci zimne pędy trawy, i ustaną wszelkie odgłosy tego świata. Jeśli jednak nie zapalisz kadzidła, Tygrys będzie przychodził co dnia.
Ale może też być tak, że Tygrys nigdy do ciebie nie przyjdzie. Każdego ranka po przebudzeniu będziesz rozglądać się wkoło, ale nie usłyszysz nawet szelestu owadzich skrzydeł. A jeśli ma nie przyjść, to nie przyjdzie ani razu, choćbyś czekała całe życie. Miasta i wioski pełne są kobiet czekających na Tygrysa. Jedne, pragnąc jego przyjścia, układają się do snu z poduszką zwróconą w stronę gór Yara, inne nie kładą się wcale: pijąc herbatę, czuwają do rana.
Podobno człowiek od dawien dawna tęskni do Tygrysa. W księgach świątynnych są zapiski, że przed kilkuset laty liczne były przypadki porzucania domów przez młode dziewczęta, które odchodziły w głąb lasu, gdzie ponoć żyła pogromczyni Tygrysa imieniem Kikyo. W miejscu, gdzie przypuszczalnie stał jej dom, jest dziś Szkoła. Naucza tam mądrości z Księgi kobieta, która zdobyła rozgłos, naturalnie, jako Kikyo. I tak jak paręset lat temu, znów ciągną tam, zostawiając swe domy, młode dziewczęta. Risui też pewnego dnia spakowała rzeczy i odeszła. Risui to właśnie ja.
W czasie kiedy opuszczałam dom, kobiety ubierały się tak: piersi zakrywały niczym zbroją kimonem, którego lewa poła założona była na prawą, wokół szyi sztywna stójka w kolorze granatowym wpadającym w fiolet, pas obi zawiązany nad biodrami i buty z zaokrąglonymi czubkami, na płaskich obcasach. Sierpniowy żar wirował wraz z chmarami owadów, wdzierał się do mózgu. Nieprzyjemnie było iść w głąb lasu, szłam więc pochylona, wstrzymując oddech. Wcześniej nie raz już słyszałam, że bywają lata, kiedy pioruny sprowadzają co wieczór ulewę, podczas której powstaje zjawisko „jęku gałęzi”, nawet w dzień, ale tym razem zdarzyło mi się to naprawdę: nagle nad moją głową zajęczało drzewo, najzwyczajniejsze w świecie, sosna, może cedr. Skuliłam się, jakby mnie coś ukąsiło w szyję, i pomyślałam z lękiem, że skoro przerażają mnie takie rzeczy, może wcale nie zdołam dojść do Szkoły Kikyo. Bałam się tego, a jednocześnie ogarniał mnie jeszcze większy niepokój na myśl, jak to będzie, kiedy już tam dotrę. Tamtejszą mistrzynię ludzie nazywają pogromczynią Tygrysa i w ich słowach bynajmniej nie ma ironii. Pochwały pod adresem Kikyo słyszałam, kiedy chodziłam jeszcze do szkoły, dźwięk jej imienia budził we mnie nabożny szacunek, jakbym co najmniej zobaczyła sześciokątną chmurę unoszącą się na niebie. Nie znaczy to jednak, że kiedykolwiek pomyślałam, by zostać jej uczennicą; było dla mnie oczywiste, że Tygrys nie może mieć nic wspólnego z życiem osób takich jak ja. Ani w przedszkolu, ani w niższych klasach nie byłam zbyt pojętną uczennicą, nie umiałam ładnie czytać na głos, ani razu nie zdarzyło się, by nauczyciel mnie pochwalił. A już szczególnie źle radziłam sobie podczas dyskusji, do głowy by mi nie przyszło, że mogłabym rozgromić przeciwnika słowami. Z tego samego powodu nigdy nie pomyślałam, by zgłębić Drogę Tygrysa. I gdyby sprawy potoczyły się typowo, pewnie zaraz po skończeniu szkoły zaczęłabym częste spotkania z mężczyznami, takie, o jakich dorośli mówią, ściszając głos: „intymne chwile”. A kiedy zaszłabym już w ciążę, od wszystkich krewnych bez wyjątku dostałabym koperty z brzegami ozdobionymi czerwono-złotozieloną lamówką, z napisem „Z powinszowaniem” i stosowną kwotą w środku. Od tej chwili moje życie upływałoby zapewne na karmieniu piersią nagiego dzidziusia i dojadaniu resztek słodkiej porannej kaszki. Niestety, mężczyzna, z którym podczas intymnych chwil osiągaliśmy stan najwyższych miłosnych uniesień, już przy trzecim spotkaniu okazał się wróżbitą przepowiadającym przyszłość z żółwiego pancerza. Układ pieprzyków na wewnętrznej stronie moich ud odczytał jako kształt Tygrysa, zdarzający się u jednej na sześć tysięcy osób. Jeśli kobieta, która ma taki układ pieprzyków, zajdzie w ciążę, to urodzi trojaczki, a wkrótce po porodzie zachoruje i umrze. Jeśli zaś porzuci męża i poświęci się praktykom medytacyjnym, droga otworzy się przed nią aż po „niebo wędrowne”, zawyrokował. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że w niebie też jest wiele różnych miejsc, a to, do którego udają się ludzie naznaczeni znakiem Tygrysa, to właśnie „niebo wędrowne”. Wprawdzie znajduje się nisko, lecz rozciąga najdalej ze wszystkich, co daje naszym myślom nadzwyczajną wprost siłę – sięgającą zenitu. Gdybym jednak, wybrawszy dla siebie tę nową drogę, nie doszła do celu, byłby to prawdziwy powód do zmartwienia. Szłam więc przez las, gałęzie krępowały mi kroki, a serce przepełniał lęk: co zrobię, jeśli mimo żarliwej nauki słowa Księgi pozostaną dla mnie niezrozumiałe? Tamten mężczyzna namaścił moje czoło kroplą pachnidła, które zrobił na bazie tłuszczu z krokodyla, i pomodlił się o moje szczęście. Tego dnia zaczęłam przygotowania do odejścia. Wśliznęłam się jako pomoc domowa do znanej rodziny, która posiadała wiele książek, a po dwóch latach samodzielnej nauki napisałam do Kikyo. Żeby dostać się do jej Szkoły, trzeba – zamiast trudnych egzaminów, jakie zdają kandydaci do szkół przy ministerstwach skarbu lub zbrojeń – napisać list bezpośrednio do niej i przedstawić w nim wolę wstąpienia w szeregi jej uczennic, a potem czekać na decyzję. Słyszałam, że otrzymanie pozytywnej odpowiedzi jest czymś niezwykłym, że ktoś czeka już dwadzieścia trzy lata, a niektóre osoby natychmiast dostają odmowę. Nie słyszałam natomiast o nikim, kto by dostał list z informacją, że został przyjęty. Sama setki razy wspominałam potem dzień, w którym odpowiedź nadeszła.
Pamiętam, że tego dnia zniknął strach przed odejściem do lasu. Na powierzchni strumyka ukazał mi się „demon wody”, widziałam, że mi się przypatruje, ale bynajmniej nie miałam ochoty wracać z tego powodu do domu. Kiedy wspominam ten dzień, czoło mi płonie, czuję ostry ból, jakby ktoś przeciął je żyletką. Był wiosenny poranek, promienie słoneczne odbijały się od starej kamiennej latarni w kształcie karpia znajdującej się w ogrodzie, wyglądało to zupełnie tak, jakby we wnętrzu kamienia rodziły się złote łuski. Miałam wtedy zwyczaj zamykać się na długie godziny w pokoju i czytać, nie zdarzało mi się więc wystawać bezczynnie w ogrodzie, a mimo to owego dnia rano po zjedzeniu kleiku ryżowego z małżami wymknęłam się do ogrodu i stałam tam, wpatrując się w widoczną hen daleko pagodę. Zapytana przez matkę, co się stało, odparłam, że jest mi niedobrze i muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Nie miałam najmniejszej ochoty myśleć o kukiełkach, kiedy ojciec oznajmił, że podobno w Domu Kultury Pocztowca ma być wieczorem przedstawienie. W końcu ujrzałam nadbiegającego od strony pagody praktykanta z poczty, którego czerwony pas obi powiewał na wietrze. Już z daleka widać było wyraźnie, że wymachuje trzymaną w ręce brązową kopertą jak ćma skrzydłami. Zarys jego sylwetki rozmywał się, w miarę jak posłaniec się zbliżał, myślałam nawet, że zanim do mnie dotrze, rozpłynie się zupełnie w mlecznej poświacie. Wreszcie stanął przede mną i dał mi kopertę, ale nie byłam w stanie ani przeczytać, ani nawet otworzyć listu. Byłam tak podniecona, że łapiąc z trudem powietrze, wyrzucałam tylko z siebie gardłowe: aha, aha. Co ciekawe, bez czytania wiedziałam, że to odpowiedź pozytywna. Wybrana przez kogoś, kto mnie nawet nie zna, po raz pierwszy w życiu doznałam uczucia, jakby nagle całe moje ciało pokryło się skórką niczym świeżo uparowany słodki pączek. Długo jeszcze nie było mi dane spytać Kikyo, dlaczego właściwie zostałam wybrana. Czyżby dlatego, że miałam w sobie moc, którą ludzie w starożytności nazywali „fruwającą duszą”? Czy właśnie dlatego został wybrany ktoś taki jak ja: niemający wielkiej wiedzy, zmieniający wielekroć poglądy, błądzący w drodze do celu? Zjawisko „fruwającej duszy” znałam z książek, jednak dopiero dużo później miałam zrozumieć, co tak naprawdę oznacza. Wtedy natomiast działaniu „fruwającej duszy” przypisywałam to, że gdy szłam zziębnięta w cieniu drzew, ze ściśniętym ze strachu żołądkiem, wystarczyło, żebym przypomniała sobie dotyk światła, jaki poczułam, gdy dostałam odpowiedź od Kikyo, by dreszcz przerażenia ustąpił. I wierzyłam, że gdyby udało mi się przenieść duszę do jakiejś sytuacji przechowywanej w pamięci, ja sama bym się tam naprawdę znalazła.
Pamiętam do dziś, że tych parę minut, kiedy otwierałam skąpaną w porannym blasku kopertę i w milczeniu czytałam list, wypełniło się gwarem, jak gdyby pojedyncze drobinki światła wydawały głos. Treści listu zupełnie nie rozumiałam. Ale na przekór temu, czytałam go wielokrotnie z namaszczeniem. Może powinnam raczej powiedzieć: wodziłam wzrokiem po literach. Wzrosło mi tętno, podskoczyło ciśnienie. Musiałam wyglądać jak ogarnięta miłosną żądzą. Jaki był ten list? Nie potrafię sobie przypomnieć nawet tego, czy był napisany zrozumiałymi dla mnie słowami. Czy ja na pewno go przeczytałam? Stojący z boku młody praktykant z poczty nie miał oczywiście pojęcia, w czym rzecz, ale udzieliło mu się moje podniecenie i kiedy ja bezwstydnie wzdychałam raz po raz, przestępował z nogi na nogę, poruszając rękoma, ze wzrokiem wlepionym w moje wargi. Złożyłam list i powtarzając: wspaniale, wspaniale, objęłam z radości chłopaka, którego pierwszy raz widziałam na oczy. Gotowa byłam mu nieba przychylić tylko dlatego, że przyniósł mi list od Kikyo. Kiedy przypominam sobie twarz tego chłopaka, w dłoni czuję znów ciężar tamtego listu.
Las może wydawać nam się straszny, nie z powodu dzikich bestii, lecz dlatego, że to, co niewidzialne dla oka, przybiera postać koszmaru z naszej wyobraźni – tak stoi w księgach, zarówno w starych, jak i w nowych. „Wiatr urywający głowy” to tylko nagły podmuch, jeśli na jego drodze pojawi się ludzka istota, która akurat strasznie się boi, że straci głowę. Drzewa głów nie mają, nie martwią się więc o ich utratę. Ponieważ cały czas posuwałam się pochylona, zaczynałam odczuwać ból w krzyżu. Nie miałam odwagi się wyprostować, więc przykucnęłam, ale wtedy rozbolały mnie kolana. Usiadłam więc na wilgotnej ziemi. I wtedy ujrzałam, że ktoś się kryje za zaroślami. Nie do wiary, jakaś kobieta, podobnie jak ja, siedziała na ziemi. Jej ledwie widoczny profil mógłby należeć do lalki w stroju ślubnym. Kobieta nie wzbudziła mojej sympatii, nie mogłam jednak tak po prostu jej minąć, nie odezwawszy się słowem, przecież spotkałyśmy się w głębi lasu. Halo, halo, a pani dokąd?, zapytałam przez zarośla, a ona przerażona, jakby stłukła cenny dzban, rozejrzała się uważnie wokół. Lecz choć ja ją widziałam, ona zdawała się mnie nie dostrzegać. Wtedy nie wiedziałam jeszcze, że takie rzeczy często się zdarzają. Tutaj jestem! Po drugiej stronie zarośli, za pani plecami, z prawej strony, próbowałam jej tłumaczyć, ale wydawała się coraz bardziej zdezorientowana, wreszcie całkiem straciła głowę i rozglądała się nieprzytomnie na wszystkie strony, zatem podniosłam się, obeszłam krzaki dookoła i znalazłam się po jej stronie. Widząc mnie, uspokoiła się wreszcie i zgiąwszy się wpół w ukłonie, grzecznie zapytała: Czy pani też idzie do Szkoły pani Kikyo? Skinęłam głową zaniepokojona w głębi serca. Jeśli tam przyjmują takie młode, tak nieszczerze brzmiące i niezdradzające swym wyglądem głębszych przeżyć dziewczyny z nonszalancko uczesanymi włosami, to by znaczyło, że Kikyo wcale się dobrze na ludziach nie zna. Poprosiłam moją rozmówczynię, żeby poszła przodem, a ja posiedzę, aż ból w krzyżu trochę ustanie. Kobieta – przedstawiła się jako Shojo – słysząc to, oddaliła się w pośpiechu, jakby bała się zarazić jakąś okropną chorobą. Odetchnęłam z ulgą. Ciężko jest iść tak trudną drogą z kimś zupełnie obcym. Kiedy się idzie samemu, nic nie szkodzi, jeśli nawet samopoczucie się trochę popsuje. Można wtedy z uśmiechem wyobrażać sobie, że łupinki od kasztanów to jeże, można bawić się, próbując naśladować koniuszkiem języka odgłosy dzięciołów opukujących korę drzew. W ten sposób można poprawić sobie nastrój. Gdy zaś idzie się z kimś, a rozmowa się nie klei, nawet zachód słońca wydaje się przygnębiający, a mrok, jaki potem nastaje – jeszcze bardziej mroczny niż w rzeczywistości.
Gdy zostałam sama, wiatr się wzmógł. Kiedy dziś o tym myślę, muszę przyznać, że nie sposób nie dostrzec podobieństwa wielogłosowego szumu wiatru, szalejącego w górnych i dolnych warstwach chmur, do głosu Kikyo. Niełatwo śledzić jeden ton w jej głosie, traci się po drodze orientację. Kiedy wydaje nam się, że już, już uchwyciliśmy czysty dźwięk, to, co wydawało się dotąd niezmącone, natychmiast występuje z brzegów. Niektórzy mężczyźni błędnie oceniali, że w głosie Kikyo pobrzmiewają stłumione miłosne żądze, i gdy jej słuchali, twardniały im członki. Dowiedziałam się o tym dużo później. Stolarze, którzy naprawiali uszkodzony dach Szkoły, szeptali między sobą, jak to ją ukradkiem podsłuchują. W rzeczywistości jej głos pełen sprzecznych tonów, poszerzając bezustannie zasięg swego oddziaływania, wzmacniał jej ego. I nie miało to nic wspólnego z tłumieniem żądz. W każdym razie ja tak z początku myślałam. A odgłosy wiatru, które słyszałam tamtego dnia na chwilę przed zapadnięciem ciemności, z pewnością były do niego podobne.
W chwilę potem w zasięgu mojego słuchu pojawił się nagle jeszcze jeden dźwięk. Działo się to o takiej porze, kiedy nawet ostre kąty traw tworzą obrazy, rzucając cień. Wytężywszy wzrok, przez kilka warstw splątanych gałęzi cedru wypatrzyłam kamień wielkości żółwia morskiego. Siedziała na nim kobieta, której głośny, gwałtowny oddech mieszał się z odgłosami świata roślin. Zboczyłam z drogi, weszłam pomiędzy cedry i ujrzałam jej nagie pośladki i uda. Pocierała ciałem o kamień. Obok niego leżało na kupce, jak małe zwierzątko, jedwabne ubranie, które z siebie zdjęła, a nad nim fruwały owady, szeleszcząc skrzydełkami. Jedwabna opaska na jej czole powiewała w rytm jej ciała poruszającego się w przód i w tył. Miała włosy obcięte na pazia, pomarańczowe wargi i zamknięte oczy. Kiedy skończyła i otworzyła szeroko swoje sowie oczy, ujrzała mnie, nie okazała jednak zdziwienia, nie próbowała też zakryć swojego nagiego poniżej pasa ciała, uśmiechnęła się tylko jak mała dziewczynka. Pomyślałam, że z nią mogłabym dzielić niepokój drogi. Ona zaś powiedziała: Chętnie się z tobą zaprzyjaźnię, mimo że przeszkodziłaś mi w igraszkach z demonem rozkoszy... Zaciekawiło mnie bardzo, skąd może pochodzić ktoś, kto bez najmniejszego zażenowania używa w rozmowie słów „demon rozkoszy”, zapytałam więc o to, a ona wyjaśniła, że nazywa się Enka i pochodzi zza Wielkich Gór, z regionu słynnącego z hodowli bydła. Dodała: Jeśli ty też idziesz do Kikyo, to pośpieszmy się, bo zaraz zajdzie słońce. Owinęła szybko biodra jedwabną szatą i pierwsza ruszyła przed siebie. Widok wilgotnych ud Enki, oblepionych ziemią, przypomniał mi o układzie pieprzyków w kształcie Tygrysa na wewnętrznej stronie moich ud. Postanowiłam więc wstąpić do Szkoły Kikyo, ponieważ przepowiedziano mi, że tylko tam otworzy się przede mną Droga. Ale czy można prawidłowo odczytać czyjś los ze znaków na skórze? Spytałam Enkę, co sądzi o moich wątpliwościach. Odpowiedziała: Ja wierzę we wróżby, przecież znaki nie ukazują się bez powodu.
Dla Enki w tym czasie zarówno znak Tygrysa, jak i Droga Tygrysa nie były niczym więcej niż innymi nazwami mglistej nadziei wyłaniającej się z mrocznego koszmaru. Dyskusje na temat tego, czy można zaufać nauce, czy też uratować nas mogą tylko wróżby i czary, zaczęły się wtedy, kiedy okazało się, że choroba, którą nosiła w sobie Enka, mimo powstrzymywania jej w kolejnych miejscach, ciągle znajdowała sobie nowe ujścia. Kiedyśmy się spotkały po raz pierwszy, do głowy by mi nie przyszło, że może być chora. W owym czasie, prawdę mówiąc, nie rozumiałam, co to choroba: wydawało mi się to oględnym określeniem wypoczynku. Ani matka, ani ojciec nigdy nie chorowali poważnie. Powiedzenie, że ktoś jest chory, oznaczało dla mnie to, że zamiast pracować, chce sobie odpocząć w cieniu. Mnie też do tej pory nie przydarzyło się coś takiego jak choroba. W przypadku Enki była to erozja ciała pod wpływem zbyt wielkiej siły duchowej. Przez jej skórę biło gorąco godne pozazdroszczenia, ale nie mogła szybko iść. Wydawało się, że jej rozgrzane przez energię wewnętrzną nogi stały się dla niej zbyt ciężkie. Rzeczy gorące są cięższe w porównaniu z rzeczami zimnymi tej samej wielkości, trudno więc je nieść.
Gdyby nie złośliwy żart boga piorunów, prawdopodobnie duchowo nie zbliżyłybyśmy się do siebie tak bardzo. Na niebie, które zaczynał ogarniać mrok, ukazał się słup światła, a następnie z hukiem runął na ziemię. Włosy stanęły nam dęba, nogi ugięły się pod nami, objęłyśmy się z Enką, jakbyśmy się wcześniej umówiły, i runęłyśmy na ziemię. Kiedy człowiek przylgnie twarzą do ziemi, powierzając jej swe ciało, jakby było jej częścią, nie stanie się ofiarą nagłego kaprysu boga piorunów. On tylko nie lubi stworzeń, które maszerują z dumnie wypiętą piersią. Drugi piorun chyba zrezygnował, zamiast tego na las spadły wielkie krople deszczu. Odgłos, jaki pod wpływem tej chłosty wydawały gałęzie i liście drzew, był przerażający, zatykałyśmy sobie uszy i zasłaniałyśmy oczy, leżałyśmy bez ruchu, myśląc tylko o jednym: by zjednoczyć się z ziemią, wtopić w nią. Ponieważ zapadł już mrok, nie pozostało nam nic innego jak czekać w ten sposób. Ulewa była tak gwałtowna, że nie mogłam nawet dosłyszeć, co krzyczała leżąca obok mnie Enka. Zanim uświadomiłam sobie, że jest mi zimno, moje ciało zaczęło już drżeć pod mokrym ubraniem. W pewnym momencie grzmoty piorunów ustały i do czasu, aż ulewa przeszła w mżawkę, nic się właściwie nie działo. Kiedy deszcz zamienił się w mgłę, dał się słyszeć aksamitny głos nocnego ptaka śpiewającego z zapamiętaniem. Pomiędzy czarnymi splotami gałęzi ujrzałyśmy światło. Ruszyłyśmy powoli w jego stronę, mokre ubrania krępowały nasze ruchy. Była to mała chatka ze starym dachem i rozpadającymi się ścianami, być może służyła za miejsce wytchnienia utrudzonym drwalom. Oświetlające ją światło pochodziło ze starannie przygotowanego ogniska, którego pilnowała kobieta. Skierowała pełen pogardy wzrok na nasze przemoczone do suchej nitki postacie. Była to pogarda dla głupoty i bezmyślności, która każe takim jak my – niepotrafiącym nawet ogniska rozpalić – ruszać w trudną drogę, nie przejmując się porą dnia ani pogodą. W jej głosie zabrzmiała nuta rywalizacji, gdy spytała: Wy też idziecie do Szkoły Kikyo? Ta kobieta, imieniem Koseki, o spojrzeniu tak ostrym, że mogłoby ją samą rozszarpać na kawałki, potrafiła zachowywać się jak mały kotek przy Kikyo i nikt tak dobrze jak ona nie rozumiał lęków, jakie nagle rodziły się w sercu Enki, ale o tym miałam się przekonać dużo później. W tamtej chwili patrzyła jednak na podchodzącą bez chwili wahania do ognia Enkę jak zwierzę, które zaraz rzuci się na ofiarę. Ostrym tonem zwróciła jej uwagę, by nie strzepywała kropel wody z ubrania do ogniska. Miało to być chyba ostrzeżenie dla Enki, która odruchowo chciała się ogrzać ciepłem ognia, by nie ważyła się tego robić. Koseki zapewne uważała, że po to, by móc ogrzać się nieswoim ogniem, przemoczone do cna istoty powinny najpierw uznać własną głupotę, a jej okazać wdzięczność. Może było w tym też trochę wstrętu do mokrych ciał tej samej płci. Ubrania i włosy oblepiały nas jak skóra, wystawiałyśmy na widok publiczny: Enka nadmiar tłuszczu, a ja żałosną figurę, pozbawioną kobiecych krągłości. Nikt nie mógł wtedy przewidzieć, że gdy wskutek nagłego postępu choroby Enka zmizernieje, a ja nabiorę ciała, będę grubsza od niej. Ciało ludzkie to bardzo delikatna, zmienna materia: rozmawiając o jakichś przeszłych wydarzeniach, musimy mieć świadomość, że zarówno my sami, jak i inni ludzie, mieliśmy w tamtych czasach zupełnie inne ciała niż dziś. Dzięki temu, że w pierwszej chwili krępowałam się podejść do ognia, udało mi się osłabić niechęć Koseki. Do tego stopnia, że sama mnie zachęciła: Podejdź, proszę, bliżej. Zapytała też: Czy myśmy się już gdzieś nie spotkały? Być może próbowała ze mnie zrobić sojuszniczkę, by stworzyć w obrębie naszej trójki układ sił: dwie przeciwko jednej. Koseki miała wtedy proste, dobrze ostrzyżone włosy, niczego nie można też było zarzucić jej strojowi, łącznie ze sznurowadłami, których splot wyglądał jak ogon węża. Wyglądało jednak na to, że w kontaktach z ludźmi nie czuje się pewnie. Tę niepewność starała się ukryć pod płaszczykiem szorstkości, nagromadzoną wiedzę zasznurowała w trzewikach, założyła je i opuściła dom. Stanęło na tym, że spędzimy tę noc w chatce we trzy.
Gdy się obudziłam następnego dnia, Koseki już nie było. Na stole zostawiła usypany solą napis: „Wychodzę”. Próbowałam przegnać chmury z czoła Enki, mówiąc: „Podobno litery z soli przynoszą szczęście”, ale przygnębiona odpowiedziała, że w życiu nie słyszała o takim zabobonie. Ciekawe, o której wyszła Koseki? Czy wyszła o świcie? Czy poszła pierwsza, żeby uniknąć kłopotliwej wędrówki we trzy, czy żeby dojść na miejsce przed nami? Po chwili my też ruszyłyśmy w drogę. Słyszałam, że gdy się wejdzie do lasu wschodnią bramą, w ciągu jednego dnia można dojść do Szkoły, ale z powodu burzy nam się to wczoraj nie udało. Gdy jednak pomyślałyśmy, że dziś dojdziemy na pewno, od razu szło się nam raźniej. W marszu Enka powoli odzyskiwała dobry humor, a jej ciało stawało się jakby lżejsze, maszerowała w takt melodii, którą wystukiwała dłonią o korę mijanych drzew. Opowiedziałam jej o moim wczorajszym spotkaniu z Shojo. Gdy zastanawiałam się, gdzie też mogła wczoraj nocować, czy może doszła do Szkoły, Enka odrzekła radośnie, że to musi być ta kobieta, o której słyszała plotki od krewnych. Pochodzi z kupieckiej rodziny, jest jedynaczką, poza urodą nie ma żadnych konkretnych zalet, ale właśnie dzięki tej urodzie, która stanowi jej majątek, udało jej się zaistnieć na świecie w sposób, o jakim w dzieciństwie nie mogła nawet marzyć. Rodzice zmarli młodo, utopili się w czasie powodzi, i Shojo, nie mając krewnych, została na świecie sama bez żadnego wsparcia. Smutek, jaki miała wtedy na twarzy, poruszył serce pewnego uczonego tak, że przygarnął ją do siebie. O wiele starszy od dziewczyny uczony należał do gatunku tych, co mają niewielkie przyrodzenie, ostatnimi czasy jakby nieco przybierające na objętości, czuł się spełniony, całując jej wargi, gryząc ją w ucho i wspólnie z nią jedząc owoce. Dziewczyna, przekonana, że znoszenie tego to jej praca i obowiązek, wykazywała dużą wytrzymałość. Z czasem pokochała książki. Uczony dbał o nią, a ją coraz bardziej pociągał świat książek i pędzla. Na początku czuł się, jakby mu ubyło lat, z czasem jednak zaczął odczuwać smutek. A gdy ona podjęła ostatecznie decyzję, że wyrusza do lasu, płakał głośno rzewnymi łzami. Tak wyglądała historia Shojo opowiedziana przez Enkę.
Przez las biegła tylko jedna droga, nie rozgałęziała się, co dawało pewność, że jeśli nie spotkamy po drodze Koseki, która wyszła przed nami, dojdzie ona na miejsce wcześniej niż my, spotkana zaś wcześniej Shojo dotrze tam jeszcze prędzej niż ona. Po południu, w porze gdy słońce zaczynało prażyć w głowę, wyprzedziła nas jeszcze jedna kobieta. Wyglądała jak zwinny młodzieniec wysłany do kogoś z wiadomością, strój miała wesoły, lecz oczy – spuchnięte od łez. Pozdrowiła nas tylko delikatnym skinieniem głowy i przemknęła obok, jakby przed czymś uciekała. Co, ty też dałaś się nabrać na wartości, jakie wyznaje Kikyo, i idziesz do jej Szkoły?, zagadnęła przekornie Enka, na co dziewczyna uśmiechnęła się, a w kącikach jej oczu pojawiły się zmarszczki przypominające kocie wąsy. W każdym kłamstwie jest ziarno prawdy, ze śmiechem odpowiedziała przysłowiem, którego chyba nigdy przedtem nie słyszałam. Potem nagle zrównała się z nami. Do dziś pozostaje dla mnie zagadką, jak Enka, spotkawszy po raz pierwszy tę dziewczynę imieniem Yubihime, potrafiła od razu znaleźć słowa, które trafiły jej do serca, choć na pierwszy rzut oka nie mogły mieć z sobą nic wspólnego. Wydaje się, że ich późniejsza zażyłość również nie była ani zbyt wielka, ani zbyt mała. Nie było między nimi kontrowersji, ale też nie miały wspólnych zainteresowań, wygląda na to, że słowami i czynami umiały trafić nawzajem w swój nastrój, co sprawiało, że dobrze się czuły w swoim towarzystwie. Nie da się z góry przesądzić, czy dwoje ludzi pasuje do siebie charakterami, czy nie. Sprawy, które zbliżają ludzi, i te, które ich dzielą, są jak niezliczone gwiazdy rozsiane po wieczornym niebie, i tak jak gwiazdy łączą się, tworząc konstelacje, tak przyjaźń między ludźmi pogłębia się wraz z upływem czasu. Czy można zliczyć gwiazdy? A kiedy utrzymuje się z kimś bliskie stosunki, to tego, co z nim łączy, i tego, co dzieli, znajdzie się tyle co gwiazd na niebie. Charaktery bynajmniej nie muszą do siebie pasować. Zrozumiałam to później, tymczasem okazało się, że Yubihime uwielbia maszerować, a gdy idzie, nawet droga podąża za nią jak wierny pies. Tego dnia również szła bezgranicznie szczęśliwa, szczęśliwa, że idzie. Pod jej wpływem Enka też zmieniła krok, jakby zaczęła tańczyć. A gdy doszłyśmy do miejsca, gdzie od brzęczenia owadów wyraźnie odróżniał się śpiew, zrozumiałyśmy, że zbliżamy się do Szkoły.
Kobiety się bawią, bawią się wesoło.
Jedna zbiera litery leżące przy drodze.
Druga śpi w namiocie, boi się pająków.
Trzecia gasi papierosa, gdy wypali jedną trzecią.
Czwarta lubi nosić listy, jakby była listonoszem.
Piątą bolą palce, gdy tylko coś zrobi.
Szósta zawsze gruszki je, kiedy wiersze pisze.
Słysząc tę piosenkę, wszystkie trzy zamilkłyśmy na dobre.
Przed Szkołą stał tłum ubrany w różnokolorowe jedwabne stroje; jak spienione wody rozbijające się o dno wodospadu rozbrzmiewały kobiece rozmowy. Czułyśmy, że te głosy zgniotą nas, jeśli będziemy milczały, więc by nie dać się przekrzyczeć, zaczęłyśmy głośno złorzeczyć, że tak dużo jest nowych uczennic, i narzekać, że bolą nas nogi. Stojąc z tyłu, nie mogłyśmy zobaczyć, co dzieje się z przodu, czy pojawiła się już Kikyo, nie pozostawało nam zatem nic innego, niż zdać się na wyobraźnię. I wtedy hałas przypominający brzęczenie owadów rozstąpił się równiutko na boki, a powstałą pośrodku ścieżką nadeszła z przeciwnej strony Kikyo. Przeszła przez tłum zebranych kobiet jak nosorożec. Poeci z krajów tropikalnych piszą, że nie ma drugiego stworzenia tak samo obdarzonego pewnym rodzajem kobiecości jak nosorożec. Zwisająca z jego boków zbroja przypominała okładki drogiej, oprawionej w skórę książki, a sterczące do przodu rogi z wdziękiem rzucały wyzwanie nieistniejącemu wrogowi. Nosorożec jednak nie był cały czas obecny na twarzy Kikyo. Pojawiał się i znikał. Kiedy znikał, jego miejsce zajmował inny rodzaj piękna. Do twarzyczki dziecka, które nie straciło jeszcze ufności w ruch powietrza ani radości zabawy, jak sztuczne rzęsy przyklejony był cyniczny cień goryczy i cierpienia, jaki często możemy zobaczyć u dojrzałych kobiet. Nie znikał on nigdy z jej twarzy, istniał w stanowczości wyrytej w kącikach zmysłowych warg. W jej źrenicach migotały myśli jak niezliczone ogniki. Kikyo bez mrugnięcia okiem przeszła aż do rzędów, gdzie stały kobiety, które przybyły ostatnie, przez cały czas spoglądając na tłum jak na łan zboża. Patrzyła, nie patrząc. Jej czysty wzrok zdawał się świadomie odmawiać patrzenia, muskał jak wietrzyk włosy kobiet, przesuwając się nieco powyżej ich twarzy. Kiedy dotarł do mnie, nagle obniżył się i, wprawdzie przez jedną tylko chwilę, znalazł w polu mojego widzenia. Kikyo spojrzała mi prosto w oczy. Pomyślałam wtedy, że musiało mi się tak tylko wydawać. Dlaczegóż miałaby kierować swój wzrok tylko na mnie, mimo że zgromadziło się kilkaset kobiet? Co więcej, w jej źrenicach dostrzegłam uwodzicielskie wilgotne ciepło zmieszane z wyzywającym chłodem.
Wygodne formaty do pobrania