Stanisław Wyspiański
Wiersze
Wybór
Warszawa 2020
Spis treści
RAPSODY
KAZIMIERZ WIELKI
BOLESŁAW ŚMIAŁY
HYMN VENI CREATOR
WIERSZE
[DO LUCJANA RYDLA]
LA LÉGENDE DU ROI
[JAKŻEŻ JA SIĘ USPOKOJĘ]
[HEJ, LAS RYMANOWSKI ZA MGŁĄ]
NOTY DO BOLESŁAWA ŚMIAŁEGO
[U STÓP WAWELU MIAŁ OJCIEC PRACOWNIĘ]
[GDY NIE MOGĘ SIĘ ROZMÓWIĆ]
WIERSZYK WAKACYJNY. (DO LEONA STĘPOWSKIEGO)
[GDY PRZYJDZIE MI TEN ŚWIAT PORZUCIĆ]
[NIECH NIKT NAD GROBEM MI NIE PŁACZE]
KSIĘDZU CZAYKOWSKIEMU
[PRZY WIELKIM CZYNIE I PRZY WIELKIM DZIELE]
[ZNAM MĘŻÓW ODWAŻNYCH SŁÓW]
[I CIĄGLE WIDZĘ ICH TWARZE]
[DIE SONNE NIE TAK ŚWIECI JAK SŁOŃCE]
[BYŁ U NIE KTOŚ, DIREKT VON WIEN]
[JEŚLI KTO NIE ROZUMIE CZEGO]
DO TADEUSZA ESTREICHERA
[SATYRA LITERACKA]
[ACH, KRZYWDZISZ LUDZI]
[BĄDŹ JAK METEOR, JAK BŁYSKAŃCE]
[NAPIS NA OBRAZIE]
[POCIECHO MOJA, TY KSIĄŻECZKO]
[WYUCZONO PAPUGĘ WYRAZÓW O SZTUCE]
DO WILHELMA FELDMANA
[O KOCHAM KRAKÓW, BO NIE OD KAMIENI]
WIERSZYDŁO
[O MYŚLI POLSKA, CZYŚ JUŻ OCKNIONA]
[BÓG WAM ZAPŁAĆ KOLEDZY, ZA MIŁOŚĆ DO SCENY]
[POEZJO – WIECZNIEŻ CIĘ PO SPRZĘTACH SZUKAĆ TRZEBA]
[WSZYSTKO ZA DUMNIE I WSZYSTKO ZA MAŁO]
[SIŁ TYSIĄC TRZEBA I MOCY STU CZARTÓW]
[W CZYICHŻE RĘKACH BYŁEM MANEKINEM]
[MORZE WENECKIE POD BŁĘKITNĄ FALĄ]
[CZY PANU W OCZY KIEDY ŚMIERĆ ZAJRZAŁA]
[NA ODEBRANIE WAWELU]
[WESOŁY JESTEM WESOŁY]
[CZY UWAŻACIE – W MGIEŁ ZAWŁOCZY]
[CZY WIADOMOŚCI PAN CHCE POZYTYWNYCH]
[DO KAZIMIERZA RAKOWSKIEGO]
[TU BYŁA PRZERWA – BURZA JUŻ UCICHŁA]
[WSZELKA WIĘC PROŚBA MOJA I BŁAGANIE]
RAPSODY
KAZIMIERZ WIELKI
I
Wielkości! komu nazwę twą przydano,
ten tęgich sił odżywia w sobie moce
i duszą trwa, wielokroć powołaną,
świecącą w długie narodowe noce;
więc, choć jej świeży grób opłakiwano,
przemoże Śmierć i trumien głaz zdruzgoce;
powstanie z martwych na narodu czele
w nieśmiertelności królować kościele.
II
W szkarłatach mię spowito w złotej trumnie
i pochowano na wawelskiej górze,
a tam sarkofag stawiono w marmurze,
gdzie z berłem i w koronie spałem dumnie;
zaś wszystkie stany w żałobnej posturze,
niejako płaczki, zwracały się ku mnie,
nade mną, nad ostatnim z rodu, wznosząc lament.
Wielkość – ludowi przekazywał mój testament.
III
I śniłem życie mojego narodu
królewskie, błękitne, pogodne:
jak rosły, potężniały wieże grodu,
miasta olbrzymy, z mych czasów wywodne,
w Sławie, w szeregach przelicznych pochodu
wieków... i ludów wielość; wszystkie zgodne;
tak myśl je moja łączy i zasila.
Zdało się, że się nieba skłon odchyla.
IV
O snu! długiego snu! O Sławo! Sławo!
O Dolo ty! płynąca wielką rzeką!
O Losie ty! wulkanną rwiący lawą,
O Wieki! – jak się bezpowrotne wleką...
Potęgo! surm wojennych grzmiąca wrzawą.
O łzy! te, co radością trysłe cieką.
O serce! – jak miłoście światy kruszą!
O Snu, błogiego Snu! O Sławo-duszo!
V
Zaszedłem w jakieś równiny przedwieczne
bez kresu, łąki stepowe, kwieciste;
niebo nade mną rozwiło swe mleczne
drogi i gwiazdy paliło złociste;
gwiazdy poza mną szły na drogi wsteczne,
olbrzymie koła zakreśląc koliste;
a ja łąk stepem bezkresnym w Milczenie
idę i ducha wiodę w zapomnienie.
VI
Już poraz gwiazdy przede mną zgasały,
nad łąką mglista zawisła opona
chmur płowych, które nieruchome stały.
Obręczne światła, zanim które skona,
tęczowo jeszcze na gęstwie mgieł drżały,
gasnąc; – już dal je chłonie nieskończona.
Już kresy wieczne, dla dusz pastewniki,
pojące wonią ziół – już i strumyki,
VII
których srebrzysta woda, stalo-mleczna,
wiją się, splotne tysiącznymi skręty,
w stronę, gdzie dążę, kędy Rzeka-wieczna
Zapomnień – kędy duch mój zgaśnie z jęty;
aż go Wyrocznia odrodzi słoneczna,
gdy będzie z trudów żywych wypoczęty –
................................
................................
VIII
A przez te łąki idą dusze
pochodów ciągiem nieprzerwanym,
aż wstąpią w wody białe;
aż hen przepadłe w wodne głusze,
odmętem rwane niewstrzymanym,
przepomną życie całe;
przepomną życia skarg i mąk,
przepomną klęsk, pognębień.
IX
I myją brudy krwawe z rąk,
aż czyste – do pogłębień
podziemnych zestąpią.
I jeszcze w mgłach oparnych z łąk
na darniach ległe ciała kąpią;
i idą dalej przemienione
w stepy bezkreśne, nieskończone,
a kwiaty im rosną, gdzie stąpią.
X
Już przez te łąki u połowu drogi
rzeka przez grząsła płynąca, rozlewna,
a wód rozlewem zwalająca progi
porostów; – chociaż cicha, szybko wiewna
po kiściach kwiatów, zwanych złoto-głogi,
którymi ściele się ta łąka rzewna –
a w rzece płynie dziwnie tajna Siła
odmiany; – zasię dusza, która piła
XI
tej wody – Doli swojej zapomina
i jest zwolona z petów ziemskiej złudy
i oczyszczona – i już nie przeklina
ani złorzeczy, a wstępuje w cudy,
którymi tamta święcona kraina,
i zdolna w nowe pójść żywotne trudy,
idzie... – Już chylę nad letejskie brodła
głowę i czerpam pić, już sięgam źródła...
XII
Gdy naraz z wody wstaje wielka mara
i oczyma mnie uderza i wiąże,
że tak pół-ruchu stoję: dłoń jak czara,
już sięgająca ust – już duchem ciążę
ku wodzie: – pamięć mię odejdzie stara,
a duch już nowe tchu zawiązki ląże –
gdy naraz głos przeciwko mnie ogromny,
żem się pochylił na brzeg nieprzytomny.
XIII
Topiel się rzeczna, jak postać, podniosła;
wytrysk, wodnymi strugami obwisły
w powietrzu, wstrząsał ponade mną wiosła
rąk, które jako młyńskie skrzydła trysły,
w wielkich rozpędach, miecąc od się trzosła
deszczowe kropel, co zanim rozprysły,
świeciły srebrem kul, aż w rzekę wpadły
na dno, wprzęgłymi zjeżone widziadły.
XIV
Przez jedną chwilę była mi odkryta
toń straszna i dno rzeki, co zdębiona,
wodnistą ku mnie potworą zakwita –
i widzę: – spodów łożyska i łona
w namułach, glebie, żwirach – bo odwita
przede mną zwalna tajemnic przepona:
jako tam wszystkie Zła i Zbrodnie legły
i jak jaszczury potworne ich strzegły.
XV
Tak była mnoga tworów cieśń skłębiona,
ciał ludzkich, wężych, pniów, konarów drzewnych,
zaplatających w tysiączne ramiona
kamienne, ludzie te o twarzach rzewnych,
o twarzach w bolu strasznym, który kona
wciąż, pod pokrywą ciężką rzek przelewnych –
ten raz jedyny dla mnie odsłoniona. –
I zrozumiałem, co chciałem uczynić,
czerpając wody –...zapomnieć: zawinić!
XVI
A już wśród głuszy, bo tam płyną głuche,
jak Noc, te strugi w step, w odwieczne dale
gromki głos mary zbudził zawieruche
i huczał wichrem dący ponad fale,
a grzmiał, że stałem się jak twory kruche,
którym się jawi duch nad nie potężny.
Mówił, a ryk po falach szedł daleko-siężny:
XVII
„Wracaj!” – a oto głębia rzeki jawna;
duchy tam były uwięzgłe w kamieniu,
na wielkie męki wydane od dawna;
wiekami wielu jęczące w zamknieniu
kajdan – a rzeka ponad nimi spławna,
ciężarem bielma tłoczyła w płynieniu;
nie pozwalała tchu chwytać i blasku,
że marły wciąż ciałami wryte w piasku.
XVIII
Cożkolwiek przeznaczono duchom działać,
dopełnić w krwi rozlewie i przeboju;
czynach, od których serca mają pałać;
aż zryte czoła w ciężkich trudów znoju,
wypiszą same czytelnie: „została-ć
li dusza jeno, łaknąca pokoju;
wielkością, mordów, zbrodni mrąca wagą;
ciężaru upragniona zbyć i stać się nagą”...
XIX
Być, jako dziecko, czystą i niewinną;
nie znać, co będzie, i nie znać, co było;
żyć chwilą czasów jedną, wieczno-płynną,
co jest dla myśli i działań mogiłą;
bez czucia, bolu, radości, pamięci,
jak Bogi nieśmiertelne, jak pół-święci;
z marności tworów stać się uświęconym;
gdy to, co w życiu zdziałano skończonym,
gdyśmy we walkach padali przeklęci,
z tą samą mocą i tą samą siłą
XX
po wieki swoje zbrodnie upamiętnia
w tym dnie przeklętej prawdy wiekuistej
i nowym tortur zaplotem uwstrętnia
głąb tę odmętną czeluści nieczystej.
„Wracaj” – a moja się dusza zasmętnia...
miałżebym więźniem być Martwicy istej;
w wieczną Niepamięć rzucon, w Zatracenie,
że drżałem trwogą, jako drżą liścienie
drzew zlękłych...
XXI
„Wracaj!” – a stałem już w łąkach Erebu,
„Powracaj!” – a wkoło mnie kwietne pola,
„Wracaj!” – bo oto dzień twego pogrzebu
i twojej Śmierci drugiej, i twa Dola
dla cię wybrana; ty twojemu niebu
wrócon; królestwo twoje! twoja Wola!
„Powracaj!” – i już znika dla mnie rzeka,
„Wracaj!” – – już znikła i łąka daleka.
XXII
A ust pragnienie pali, chuć łakoma
tych wód, tych białych wód ochłody!
Już wargi oschłe, językiem oskoma
przewija, jedną choćby kroplę wody!
Męko! choćby ziół soczystych aroma...
A coraz spod stóp giną strugi, brody...
Chociażby łodyg narwać jaskru – pusta
wszędy gleba; zaskrzepłe grudy;...palą usta!
XXIII
W jakichś ugorach, rozoranych rolach
błąkam się znowu i wlokę spieszący
i wciąż ten słyszę głos – „powracaj!” w polach,
w poświstach wichrów nade mną grający;
idę a trudem nogi więzgną, w bólach
gnę się, upadam a spieszę; – gorący
dech i opary duszne ziemi...
Powietrza! – Tchu!... Jakby ciasnemi
XXIV
jestem ujęty ściany – uwięziony;
więzgną mi ręce w ruchu zesztywniałe,
sprzed oczu znikły te odległe skłony
przestrzenne; – czuję się zamknięty w skałę;
w kość czółna wżarty wrąb ciężkiej korony,
a w ręku berło jakoweś spróchniałe
i czuję, że je kościec, nie dłoń trzyma
i że się kruszy kość, gdy silniej ima.
XXV
Powietrza! Tchu! – już głos zamiera we mnie;
już Echo głuche spada na twarz własną,
jeszcze gorące dechom – w straszne ciemnie
oczy się patrzą, w pustkę czarną ciasną; –
choć kośćmi jamę rozprzeć! – nadaremnie,
tuż nad mym ciałem kamienie tarasną
zaporą zamkły grobowe sklepienia.
Tchu! Tchu! bo spłonę szaleństwem płomienia.
XXVI
Wtem usłyszałem jakby do grobowca
stukanie – – –
i jakby się obsuwał złom granitu;
uczułem, że się łyska wierzch pokrowca
złotymi nićmi od jakiegoś świtu;
znów woń kadzideł palonych z jałowca
i jakiś strop z gwiazdami i z błękitu – –
– W kościele byłem trup; więcem się wzdrygnął
i naraz kamień tumby ktoś podźwignął.
XXVII
Tu; gdzie leżałem ja, w grobu pomroczy,
pochodni łuna zajrzała gorąca
i na prost oczu moich czyjeś oczy
i twarz, w wyłomie muru płomieniąca;
w zorzach się ludzi cichych kilku tłoczy;
żarem się runi twarz moja jaśniąca; –
próchno, zbutwiałe stroje, szata zgniła
nagłą purpurą ognia się paliła.
XXVIII
I to raz zajrzy ktoś, to się odchyli;
raz buchnie światło prędsze, znów przygaśnie
i głowa czyjaś inna; – patrzą, czyli
jestem – bo imie moje szepcą właśnie;
kilku – bo żywo słowami gwarzyli;
znów kamień ważą taranem hałaśnie.
Spadł; – oni oto naraz zmilkli, dyszą...
– Ujrzeli, jakom jest grobem i ciszą.
XXIX
Doczesności się moje już skończyły?
Więc jużem w proch się starł i skruszył;
to jeno strzępy z szat, co złote były?
Jedwab spopielił się, w pył się rozprószył.
A czymże są wielkości, co się śniły?
z których-em państwu wił Los, świetność tuszył?
Loch grobu czarny, zgnilizna, te łuny!
Szły po mnie dreszczem podziemne pioruny.
XXX
Ogromny łoskot słyszałem ostatni
spod sklepów ciemnych głębokiej czeluści,
długotrwający – ginął w piwnic klatni,
a jeszcze tylko wichrem tęskno szuści...
cichnie. – Już ludzie ci, jak moi szatni
– a niech im nagłość chwili Bóg odpuści –
jęli się zdzierać ręką szat purpury
i złotogłowu szarpać złote sznury.
XXXI
A już się było Światło dzienne wdarło
w grób i stanęło urągać w rozłamie:
„Otożeś król” – już słowem-krzykiem żarło –
„Korona twoim próchnom marnym kłamie!
Co było w tobie potęgą, umarło.
Król-żeś ty? – próchnem łyska zeschłe ramię!”
A mnie tu łzami wstydu twarz pociekła
i czarność na się i mroki nawlekła.
XXXII
I stało się, żem wszystkie siły stężył,
kościec – modlitwą jedną wstydu straszną –
jak w konającym bólu, raz rozprężył
i zatrząsł samym sobą; – – tę rubaszną
gawiedź ciekawą trwożąc, bom zaciężył
nad nimi Grozą Śmierci nieustraszną:
sypiąc się w proch, co jeszcze łudził zsiadły;
w popioły kości rozprzęgłe opadły.
XXXIII
Stała tych ludzi półkolem gromadka;
jedni tarany dzierżą, kute młoty –
jakaś zbłąkana, bezpańska czeladka; –
inni papierów pliki, kreślą noty,
sprawdzają, biorą gromnic żar na świadka;
to ku koronie łysną; na pozłoty
wpółbiedrza... wszędy ciekawi i skrzętni,
aż ustali: – już tylko na mnie patrzą, smętni.
XXXIV
Nad prochami ksiądz śpiewał umarłych Wilije; – –
mnie człowiek jakiś za kościec ujmował,
jakby w me ręce składał serce czyje,
jakby mię prosił o co czy dziękował;
ślubował wskrzeszać narodu Gloryje,
że i mnie, chodem król, a dreszcz przejmował;
– spowiadał mi się z bólu i żałości,
szeptał o jakiejś ofierze miłości.
XXXV
Był mały, jako ludzie ciałem drobni,
i przygarbiony nie wiekiem, lecz pracą;
był z tych, którzy są Aniołom podobni,
których żywoty wiele wykołacą,
gdy się w nich święta duma odosobni,
gotowi się poświęcać, mając za co; – –
do pocałunku głowę chylił w długich lokach,
z oczu mu gorzał żar – taki w prorokach.
XXXVI
„Przed tobą jako Skarga się rozpłaczę
i załamię ręce w dnie rozłamu,
i zabarwię twe dumy junacze,
i napiętnuję Rozpacz wobec Kłamu,
byś mię poznał, jak opowiadacze,
i byś nie brał mnie za kupce kramu.
Oto czytaj w sercu i sumieniu,
dajęć duszę w tym rąk uściśnieniu.
XXXVII
„A to są moje łzy, których nie spatrzy
człowiek, co by się moim łzom urągał
i śledził po mej twarzy, czym nie bladszy,
i horoskopy mej duszy wyciągał,
a w tajemnice moich nędz się wkradszy,
duchem mnie do niewoli zaprzągał;
a to są moje łzy, teraz płynące
na łachman króla-płaszcz i kości schnące.
XXXVIII
„A jeźli żywot mej ziemskiej niedoli
będzie przedłużeń w starość późną, siwą
i rosnąć duchem Bóg słudze pozwoli,
i przyjmie pracę wysługi cierpliwą;
już serce szczęścia nadmiarem wyzwoli,
a chwilę Śmierci-wyzwolin szczęśliwą
będę zwał; – – tyle wielkich serc upadło,
tylu już smutnych do grobu się kładło”.
XXXIX
Patrzył się na mnie i taką wymową
serca... Czy były to anielskie warty:
ci ludzie, światłem duchy sobie bliźnie;
żałobnych skrzydeł krąg nade mną zwarty
i szept ten: „Niebios Najświętsza Królowo,
dopuść, by godne ostateczne Słowo,
którym mi przyjdzie zamknąć żywe karty,
było: Błogosław, Boże, mej Ojczyźnie”.
XL
Nie rozumiałem, co mówił, co szeptał...
Jakież to chwały wskrzeszać? Gdzie zapadłe?
Któż Sławę ich pohańbił i podeptał?
Ichże to modły ciche, w lęku zbladłe?
Gdzież króle, moi następcy dziedziczni!
Jakie Ofiary-miłości przepadło? – –
Czemuż ci, jakby wszyscy, choć nieliczni,
tacy powagą starzy –
XLI
Jakież ubiorki ich czarne, żałobne,
i dłonie obu rąk drżą załamane.
Czyli wysute już śpichrze zasobne;
w skarbnicach skrzynie denarów wybrane; –
jedne im oczy te łzami ozdobne,
jak perły czyste i niepokalane;
o łzy te święte, wzruszeniem płynące
na łachman króla-płaszcz i kości schnące.
XLII
Terazże pojrzę bliżej w ich oblicza,
jak ich postawy uroczyste, skromne;
że światłość na ich czołach posłannicza,
że dumy-szczerbce i jeszcze niezłomne;
że w serca szpona się wpiła zbrodnicza
zawodów, męczeństw, że klęski pogromne
wielką nad nimi zaciążyły chmurą
................................
XLIII
Potem te kości moje ktoś wybierał;
podawał tym, co na kościele stali; –
lecz jakiś dziwny żal z ócz im pozierał,
tacy się czuli strwożeni, nieśmiali;
jakby mniemając, żem drugi raz umierał,
gdy mię w sosnową trumienkę chowali.
– Aż gdy mi i koronę zdjęto z czoła,
pojąłem: – – oto Pomsty wszystko woła.
XLIV
A każda moja kość była nazwana,
przez te ich ręce przesuwana drżące,
że czułem po tych rękach: rozerwana
jest wielka Miłość – a duchy w nich śpiące,
obawą wielką ucichłe tyrana; –
tak się skarżyły, tak były płaczące,
że prawiem szedł przez ręce ich bezwiedne
sam – i poznałem te dusze spowiedne.
XLV
Jako w wichrowym locie płaczą drzewa
brzozy, a liścia warkoczem się skarżą;
jako po starych dzwonnicach wichr śpiewa;
jako nad trupem ległych konie zarżą;
jak wody, gdy się ścina w lód polewa
i co śpiewniejsze fale już zamarżą,
skargami jęczą i żalą się ze dna; –
tak w nich dźwięczała w sercach Skarga jedna:
XLVI
„Otośmy drzewa na jesiennej słocie
i kłosy zżęte rzucone na wichrze;
odartych liści na j świetnie j szych krocie
leżą pokotem we krwi – oto spichrze;
kłosów się snopy ponurzone w błocie
walają – przeto skargi wstydem cichsze;
i noc – straszliwa Noc dla ducha ciąży,
a dusze zapęd rwie... nie wie, gdzie dąży.
XLVII
„O znaj ty nasze męczeństwa sybirne,
żelazem dłonie i ręce zakute,
oczy wyżarte, jak przez piaski żwirne,
strugami łez, co zaschły ślozą strute;
że jedno znamy, jako dziady lirne,
straszliwą żalów i jęczenia nutę.
O ty nasz król-dziad, ty ułomny,
a my twój naród, twój lud, twój bezdomny”.
XLVIII
„O Pomsty!” krzykłem duchem przez ich serca,
a nie wiedziałem jeszcze pomsty za co;
jużem rozumiał sercem: ktoś wydzierca!
Ktoś, co korony tknął! – O to kołacą
im w piersiach dzwony skarg! – Do szczerca
dusz ich siągłem; – krwawo płacą
za czyjeś winy; – oni, jak bezdomni,
tulą się, bladzi, chwiejni, nieprzytomni.
XLIX
Już kości leżą znów w sosnowej trumnie,
ze świeżych pni ciosanej, z boru;
już chłonę zapach, już czar powiał ku mnie
żywicy lepem i świerków koloru
jakaś majaka w oczach staje; – szumnie
gałęzie zwieśne gwarzą – jak wieczoru
owego... Boże! czyliż go przypomnę...
gdy – wszak ci było tu – Szczęście ogromne.
L
Święta pieśń szczęścia, co się w każdym śpiewa,
choć o tym nie wie, ale przedsię czuje,
że szczęście jest, co w piersiach się przelewa
i myślom z chaty pałace buduje;
że potem taki człowiek jest bogaty;
już choćby rozdał wszystko, nie zrujnuje
śpichlerza, gdzie mu Miłość skrzynie ładzi,
a rękę Litość serdeczna prowadzi,
tak się cudowny nad nim dźwięk rozbrzmiewa.
LI
A on, że w dźwięku czasem się zasłucha,
nie mogąc zrazu wiedzieć, skąd przylata;
skąd zrywa go na wielkie loty ducha;
skąd wznosi go w rozległe sfery świata
ów dźwięk – co nagły jak wulkan wybucha
i z ideami świętymi go brata –
jest zasłuchany i czuje się boży,
jak dziecko, skoro mu Ojciec położy
LII
dłoń na główce – spokojny, spokojny
i czysty – jakby przepomni przez chwilę
przyjaźnie-zdrady i sojusze-wojny
i jest ogromnie pewny w swojej sile,
czuje się piastun-król szczodry i hojny,
co siadł do stypy z bracią na mogile
i cienie ojców czcząc stosu pogrzebem,
z każdym, jak z równym swym, łamał się chlebem.
LIII
Tutaj to, tutaj kończyłem budowę
i strop sklepienny przewiązałem tęczą,
i sarkophagum stawiłem ciosowe
ojcu – niech spoczął po trudach, co męczą,
mąż, który wielkie przełomy dziejowe
podjął, nim czoło korony obręczą
podniósłszy dumne, harde, nieugięty,
wrogów w żelazne pozakuwał pęty.
LIV
A gdy ja chłopak stałem mu przy ręku
i na koronę patrzyłem nowiutką,
ojciec coś mówił, a głos ginął w brzęku
hałaśnym trąb; – bo miał malutką
postać; – więc przy tym mleczów szczęku
dobywanych, co przed nim ulicę calutką
zamkły – że stają w mieczyskach rycerze,
a trąby grają hymnus, że dreszcz bierze...
LV
Tutaj to – widzę, że lata – minęły.
Któż to, ten młody, wysmukły, rycerski;
strojem jak Greki; jakimiż to dzieły
sławien; – li tylko przez Śmierć bohaterski?
że kości jego i prochy spoczęły
opodal – że on mnie dziś duch braterski:
stoi, na mieczu ręka; – duch-że wojny
chwilę przystanął w nim, chwilę spokojny.
LVI
A oto w bieli jakowaś niewiasta,
ponad kolumną przygięta strzaskaną;
snadź łzawi lice – i oto urasta
w mych oczach, tyle smutku w niej wydano,
jak błagalnica ta z Bożego-miasta,
gdy nad Chrystusa grobem zapłakaną
pocieszał Anioł... pochodnia opada.
Grobowiec Smutkiem wkamienionym gada.
LVII
Do marmurowych ścian czarnych kaplicy,
gdzie złotem snopów grodziła się krata,
przenieśli trumnę we światłach gromnicy;
czuli, że mój nad nimi duch ulata,
że są jak mali zranieni orlicy,
i gdy ich tak Nieszczęście wielkie brata,
poklękli, pacierz za mnie mówiąc krótki,
i wszystkie swoje w nim zawarli smutki.
LVIII
A gdy już miano mnie tam w tej samotni
zamykać i podwojów już parto zawory –
ci ze śpiewami już poszli przelotni
i miałem ostać Sam – na te nieszpory
cicho płonących świec, jak się z nich lotni
modlitwa jakaś odwieczna Pokory;
a widma czarne w pawłokach przechodzą:
płaczki cienie – i od nich żywych mnie odgrodzą,
LIX
gdy się mąż nagły zjawia u podwoi,
im widać z ruchów i postawy znany,
bo się już do nich zwraca: „bracia moi...
nasz król”... a oni mówią: „zakowany”.
I pojrzał wzrokiem obłędu, gdzie stoi
piedestał w ciemne choiny przybrany
................................
LX
Nadbiega i już woła: – „ja spóźniony! –
O królu – wieków pięciu latmi wielki,
jużeś ty dla mnie zakowan, zamkniony,
iż cię nie ujrzą wzroki”... łez kropelki
dwie rozświeciły oczy, zawstydzony,
w ogniach rumieńców Żądzy karmicielki,
dławił w sobie ten płacz – szukał duszą,
oczami, które deski trumien kruszą.
LXI
Taka w nich siła duchowa zbudzona,
iskrami cisnąc, do grobu przypadła,
jak błyskawica biegając szalona,
stapiała prochów męt i treść ich jadła –
żarem paląca płomiennego łona,
aż króla mnie pod drzewem tam odgadła.
Więc padł na ziemię krzyżem i zaszlochał,
a groby wkoło widziały, że kochał.
LXII
„Widziałem twoję Wielkość i twą Nędzę.
Czyliś przed oczy moje stawion truchło,
iżbym twe grzechy w twoich dziejów księdze
przemazał – iżby zgnilizną nie cuchło,
co ma być strawą żywych i snuć przędzę,
ażby z niej nowym ogniem życie buchto.
Historia! Dzieje! Otom jest w sumieniu
porażon sędzia; – przebacz, Sędzio Cieniu!”
LXIII
Głazy głębokim jękiem mu odrzekły,
dziejów ubiegłych zwołując wspomnienia,
a Echa się te długie w łańcuch wlekły;
zrazu przeciągły w naw niskich podcienia
skrywał się, gdzie wilgocią ściany ciekły;
to się aż chwytał stropów i sklepienia –
rozkołysany na pajęczej pletni,
złotego wieku strząsał pył stuletni.
LXIV
Nad arkadami wielkie chusty zbladłe,
spylone, zwisły; – na nich jakieś stroje
dziwne – snadź bajki się pleśniły zsiadłe
o jakiejś wojnie – jacyś króle-woje,
w wielkim rozmachu mleczów na tarcz padłe,
i wielkie tłumów zlękłych niepokoje,
i wielkie wieże w gruzach, i świątynie,
jak z nich pożarny dym w kłębach się winie.
LXV
Ilijon w gruzach – bohatery walczą,
w smugach obrazu płynący ku Sławie;
młotami walą, biją o tarcz tarczą
w nierozstrzygniętej walki strasznej jawie;
na wieki jeszcze długie ramion starczą
zapasom, w wielkiej snadź podjętym sprawie –
a już złowróżbny koń pośrodku stoi...
O Ilion! przedsię walczą męże twoi!
LXVI
Polska się cała zbiegła do mych prochów,
w grób mój patrząca pusty. – „Tu król leżał”
poczęli wołać w szemraniu popłochów.
„Oto już gniazdo wiekowe odbieżał!”
„Oto żądamy widzieć widmo lochów,
aby je każden swoją miarą mierzał.
On jest nasz – wszystkich! Jesteśmy Tomasze;
żądamy widzieć, patrzeć w Święte nasze!„
LXVII
„Chcemy położyć głowę w ich pościeli,
pyłem ich świętym żegnać nasze dzieci;
niechajże Jego duch w małe się wcieli
i nieugięcie z nich błyska i świeci,
niechby się w jednym piętnie prochów jęli
ramiony, że się pożar w nich roznieci!
Oto jesteśmy Tomasze bez wiary,
widzieć żądamy próchno – w nim są Czary!”
LXVIII
„Uprowadzają nam króle w zazdrości.
Odwalon kamień tumby, a loch pusty.
Oto niesiemy balsamy, wonności,
uwonić strzępy, proch całować usty;
niechby w nas Spokój-wiekowy zagości,
spowiedź uczy nim i znajdziem odpusty”.
O pustą tumbę rozbili swe dzbany
mleka i miodu i jękli: „porwany!”
LXIX
Rzesze szły; wszystkie szemrzą: „Król porwany”.
„Nie ujrzym Króla! Nie masz!” – Rzesza rosła.
„Gdzie Król!!” A inni krzyczą: „Zmartwychwstany!”
„Oto go Boża-moc z grobu uniosła!” –
„Oto wyklęczym kamienie kolany,
aż go nam wróci Bóg Zwiastuna-posła.
Bo snadź zrządzenie to i snadź być miało,
by Jego wszystko serce dziś płakało”.
LXX
Widzę ich potem, jak do krat się cisną,
którymi byłem odgrodzon, w gościnie;
jak ciałem w nie się wpoją, jak zawisną
u zimnych brązów rękami; – – i płynie
na mnie dech twórczy z nich; zaklęciem wskrzysną
się kości, prochy ruszą... wstaję ninie!
Duchem podnoszę się z trumnego stosu
na łuny gorejących świec – potęgą głosu.
LXXI
Potęgą tego wołania: „Bądź wskrzeszon!
Bo już nam braknie tchu żyć, bo już mrzemy!
Wskrześnij! Aby twój naród był pocieszon,
oto w rozpaczy żalach szaty rwiemy.
Jako ów Chrystus był na krzyż zawieszon,
tak my nad pustką zawiśli, łakniemy!
Króla! – Królewski Cieniu! Z nami, z nami!
Stań się Duch! Zmiłuj nad pokoleniami”.
LXXII
O ludy, teraz rozumiem głos Ducha;
teraz rozumiem... „wracaj”... skąd wołano.
Teraz, gdy na mnie, jako orkan, bucha
narodu zgodny jęk, rozkaz i miano.
I ta grobowa straszliwa posucha
ust, gdy już kamień tumby odwalano.
Powietrza! Tchu! Hej, z wami, z wami, z wami!
................................
LXXIII
Ponosi mnie wicher w skłębionej zamieci,
już chmur się zagony piętrzące odwalą,
już piorun z nich wypadł i czeluść rozświeci,
powietrzne dziwadła piorunem się palą;
jak liściem mną burza przegania i miece,
a głos mój się niesie daleki Echami:
„Do mnie, hej, do mnie! na wiekowe wiece!
Ja król nad wami! Ja Duch znowu z wami!”
LXXIV
Miałem mieć pogrzeb – a jużem był wolny
jak duch – jużem polatywał nad krajem;
patrzyłem na Rozpacz, na żal nieudolny; –
widziałem, jako lżyli siebie wzajem;
moje dni sam przypomniał mi lud rolny,
dawnym w zagrodach rządny obyczajem; –
a i tam jeszcze dymne spalenisko
kurzące – i już śmierć duchowa blisko.
LXXV
Po jakiejś wielkiej pożarnej ofierze
i wielkim dusz zatraceniu
przyszedłem; – gdy pobory swoje bierze
Nędza, całemu władna pokoleniu.
I rany te serdeczne jeszcze świeże,
i przerażenie to straszne w sumieniu.
Więc złorzeczyłem, więc bluźniłem Niebu,
wyczekujący w jękach dnia pogrzebu.
LXXVI
Pod wielką wieżą, gdzie zegary dzwonią,
dawne, prastare, jękliwe godziny,
usiadłem i oparłem głowę w dłoniach;
czekam, aż wreszcie ten dzień Zorze spłonią,
w którym się wszystkie moje zbiorą syny,
które się znaczą orłem i pogonią;
aż je przywiedzie hasło na równiny
podmiejskie – aże zalegną na błoniach.
LXXVII
Aż upłynęło czterykroć dni czworo,
cały stok wzgórza narodem zakwitał.
Nocą, gdy spali, szedłem pośród zmorą;
kładłem na sennych ręce, bom się witał;
kreśliłem na nich znaki mej pamięci;
a czoła im od dotknięć moich górą.
Trudami drogi pielgrzymiej pośnięci
legą – a już daleki odblask świtał.
LXXVIII
A gdy król kładzie dłoń na serce ludu,
to serce jako ptaszę doń trzepoce
i bliską chwila jest duchowa cudu,
że oto wtenczas są przesilne noce,
a śpiący zbywa na śnie grzechów brudu;–
a stado orłów nagle załopoce,
przelatujące ponad wieżycami,
i tylko słychać, jak biją skrzydłami.
LXXIX
A potem inne gromadzą się rzesze
ptasie; kraczące chmarami złowrogie,
świergotne czyże, jaskółce podstrzesze,
żurawne hufce, wronie roty mnogie –
i polatują i krążą z wysoka
złe-duchy, które nocna rodzi Mroka; –
aż naraz we mnie uderzają wrogie
wrzaskiem i krzykiem strasząc i złorzecząc,
a jako widma Piekieł, nikną lecąc.
LXXX
Tylko się śpiący we snach przelękali
i ciężko dysząc, robili piersiami,
i widać było, jako na snach łkali,
straszeni duchów czarnymi lotami.
I już się grozą z legowisk zrywali.
Ale już serce w nich czarem zmienione;
krzywd niepamiętne bratnich, podniesione,
więc się ocknięci krzyżami żegnali:
AVE MARYA? CHRYSTE? DUCH NAD NAMI.
LXXXI
W kościele, w katedrze, przed trumną Świętego
Wygodne formaty do pobrania