Przejdź do audiobooka
Spis treści
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Prolog. Ich dwóch
Część pierwsza. Londyńska duma
1. Anonim
2. To nie musiało tak być
3. Jeden raz
4. Bądźmy poważni na serio, Julianie
5. Wild
6. Muszkieterzy
7. Folgate
8. Opowieści o miłości i nienawiści
9. Cripplegate
10. Braterstwo krwi
11. Mia, Mia
12. Spadające belki
13. Złote pierścionki
14. Przeminęło z wiatrem
15. Wielki pożar
16. Finch i Frankie
17. Ghost Bride i Johnny Blaze
18. Najgłębszy schron w mieście
19. Dom przy Grimsby Street
20. Lunch w Ten Bells
21. Puste igloo
22. Dziewczyna o imieniu Maria
23. Dwie modlitwy
24. Mytholmroyd
25. Kraj nadziei i chwały
26. Koło fortuny
27. Kult cargo
Część druga. Ślady pamięci
28. Morecambe Bay
29. Sklep ze starociami
30. Jednooki król
31. Mroczna równonoc
32. Ojcowie i synowie
33. Srebrny anioł
34. Siedem gwiazd
35. Wieloletnie rośliny
Część trzecia. Czas przyszły niedokonany
36. Fantasmagoria na dwoje, ujęcie drugie
37. Paradiso i Purgatorio
38. Wzgórza Hollywood
39. Suknia dla Beatrycze
40. Free Licks
41. Kryształ dusz
42. Inferno
43. „Julian” projektu Diane von Furstenberg
44. Mystique i Doktor Doom
45. Światów, klimatów
46. Hey Baby
47. Różowy Pałac
48. Big Ben
49. Wszystko na zawsze
50. Kazamaty przeklętego władcy
Podziękowania
Tytuł oryginału
INEXPRESSIBLE ISLAND
Wydawca
Urszula Ruzik-Kulińska
Redaktor prowadzący
Beata Kołodziejska
Redakcja
Joanna Popiołek
Korekta
Marzenna Kłos
Originally published in the English language by HarperCollins Publisher Ltd.
under the title
Inexpressible Island
© Paullina Simons 2020
Copyright © for the Polish translation by Katarzyna Malita, 2020
Wydawnictwo Świat Książki
02-103 Warszawa, ul. Hankiewicza 2
Warszawa 2020
Księgarnia internetowa: swiatksiazki.pl
Skład i łamanie
Akces, Warszawa
Dystrybucja
Dressler Dublin Sp. z o.o.
05-850 Ożarów Mazowiecki
ul. Poznańska 91
e-mail: dystrybucja@dressler.com.pl tel. + 48 22 733 50 31/32 www.dressler.com.pl
ISBN 978-83-813-9659-2
Skład wersji elektronicznej
pan@drewnianyrower.com
Dla moich czworga dzieci
„L’amor che move il sole e l’altre stelle”[1]
1 „Miłość, co wprawia w ruch słońce i gwiazdy”, Dante, Boska komedia, przeł. Julian Korsak (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Czy kara Boża nie jest jednocześnie darem?
J.R.R. Tolkien
Dokument chroniony elektronicznym znakiem wodnym
20% rabatu na kolejne zakupy na litres.pl z kodem RABAT20
Cofamy się w czasie.
– Opowiem ci historię o jeźdźcu i księdzu – powiedział Ashton do Juliana. – Jeździec założył się o swojego jedynego konia, że ksiądz nie będzie w stanie odmówić Modlitwy Pańskiej, nie tracąc przy tym wątku. Duchowny ochoczo przyjął zakład i zaczął bezgłośnie wypowiadać znane słowa. W połowie przerwał i zapytał: „Dorzucisz też siodło?”.
– To nie jest historia o jeźdźcu i księdzu – zaprotestował Julian. – Tylko o tym, jak stracić konia.
– Ashtonie, czemu nie jesz moich kjøttkaker? – zapytała matka Juliana.
– Nie lubi ich, mamo – odparł Julian. – Przyznał się, gdy byłaś w kuchni. Nie przepada za twoją norweską kuchnią.
– Julianie!
– Proszę nie zwracać na niego uwagi – powiedział do niej Ashton. – Uwielbiam pani klopsiki. Wie pani, że Julian chce tylko panią zdenerwować.
– Możesz mnie uznać za zdenerwowaną. Czemu to robisz, synu?
– Co, mamo? Żartuję?
– Wie pani – zaczął Ashton z ustami pełnymi kjøttkater – parę dni temu pani syn wyznał, że jestem dla niego jak brat, którego nigdy nie miał.
– Julianie! – krzyknęła jego matka i pięciu braci.
– Jules, pamiętaj, żeby się rozejrzeć w dwie strony, gdy pójdziesz się walić – poradził mu jego brat Harlan.
– Zabawne, miałem powiedzieć to samo Ashtonowi – rzucił Julian. Ashton nie mógł przestać się śmiać.
Matka Juliana zrobiła ulubiony deser Ashtona: lefse – ziemniaczane podpłomyki posypane cukrem i cynamonem.
– Ashtonie, czy Julian opowiadał ci o tym, jak mając trzynaście lat, zbił z tropu mistyka? – zapytała Joanne Cruz. – Jedz, jedz, a ja będę opowiadać. Naszą parafię wizytował szanowany zakonnik, augustianin, z wielkim teologicznym dorobkiem. Wygłosił wykład, a potem poprosił o zadawanie pytań. Twój chudy przyjaciel, jeszcze przed mutacją, podszedł do mikrofonu i wychrypiał: „Przepraszam, czemu Jezus płakał, gdy dowiedział się o śmierci Łazarza, skoro był świadomy, że za kilka minut wskrzesi go z martwych?”. Zakonnik zamyślił się i odparł: „Nie znam odpowiedzi na to pytanie”.
Ashton otarł cukier i cynamon z ust i uśmiechnął się z wyższością. Jego jasna grzywa zdecydowanie prosiła się o strzyżenie, radosne niebieskie oczy błyszczały.
– Nawet ja znam odpowiedź, choć nie jestem mędrcem, a już na pewno nie zakonnikiem. Bóg w Jezusie może wiedział, ale człowiek w nim płakał, bo Jezus był jednym i drugim: w pełni człowiekiem i w pełni Bogiem. A opłakiwanie zmarłych jest bardzo ludzkie. Następnym razem, Jules, zapytaj mnie. Mam odpowiedź na wszystko.
Skok do przodu.
– Jeśli obudzisz się pierwszy, nie wychodź beze mnie jak wczoraj – powiedział Ashton. Biwakowali od paru dni. – Obiecujesz, że się nie ruszysz?
– Nie wiem, o co ten krzyk. To biwak, a nie wyprawa do jaskini.
Skok do przodu.
– Boże święty, Jules, co się stało? Wszędzie cię szukaliśmy. Wszędzie, tylko nie tutaj. Nie masz pojęcia, co nam zrobiłeś.
– Julianie, powiedz coś!
– Nic ci nie będzie. Nic ci nie będzie. Pomóżcie mu. Pomóżcie!
– Czemu to zrobiłeś? Mówiłem ci, żebyś nigdzie nie łaził, czemu nigdy nie słuchasz? Czemu poszedłeś beze mnie?
Przepraszam, Ashtonie, chciał powiedzieć Julian, ale nie mógł wydusić ani słowa. Nie wiem, co się stało.
Skok do przodu.
– Mój kumpel Jules był kiedyś bokserem – powiedział Ashton do Riley i Gwen tamtego wieczoru, gdy się poznali. Obaj byli gładko ogoleni i pachnący, ubrani w dżinsy i marynarki Hugo Bossa. – Powinnyście być pod wrażeniem, moje panie. – Dziewczęta promieniały. – Na ringu był niemalże niepokonany. Wymierzał przeciwnikom ciosy, które mogłyby powalić górę. Tak, był rewelacyjnym bokserem, ale pełnym wad człowiekiem. A teraz jest odwrotnie. Masz szczęście, Gwen, i chodzi mi o szczęście w dosłownym tego słowa znaczeniu. Auć, Jules. Czemu mnie bijesz?
– Szczęściara Gwen – rzuciła po chwili Riley, odwracając się z uśmiechem do Ashtona.
Gwen kokieteryjnie przysunęła się do Juliana.
– Rzeczywiście, czuję, że mam szczęście.
Skok do przodu.
– Znacie jakieś dowcipy o bokserach? – zapytała Riley. Usadowili się wygodnie, zamówili drinki i przekąski. To była ich pierwsza podwójna randka.
Julian znał.
– Słyszeliście, co Manny Pacquaio chciał wyryć na nagrobku Floyda Mayweathera? „Możecie przestać odliczać. Nie wstanę”.
Dziewczęta wybuchnęły śmiechem. Ashton też, choć słyszał już ten dowcip.
Skok do przodu.
– Riley, nie staraj się tak bardzo – powiedział Ashton. – Kobiety nie muszą podobać się mężczyznom także dlatego, że są zabawne. I tak już im się podobają. Wiesz, co mam na myśli?
– Idź do diabła – rzuciła Riley. – Jestem zabawna.
– Nie, nie, najdroższa. To nie jest obelga. Odnosisz mylne wrażenie, że mężczyźni chcą, żeby ich kobiety były zabawne.
– Nie, nie, najdroższy. To ty odnosisz mylne wrażenie, że kobiety nie chcą, by ich mężczyźni byli zabawni.
Julian skinął głową z aprobatą.
– To było zabawne, Riles.
– Dzięki, Jules. Ashtonie, powinieneś się postarać i bardziej przypominać Juliana. Bo w przeciwieństwie do ciebie, on jest zabawny.
– Wal się, Jules.
– Co takiego zrobiłem? – Po chwili dodał: – Wiesz, Ash, jeśli potrafisz doprowadzić dziewczynę do śmiechu, takiego prawdziwego, głośnego, z odrzuconą głową, to może otworzy się przed tobą bardziej i będziesz ją mógł doprowadzić do innych rzeczy.
– Wal się, Jules! – A po chwili: – Dobra, postaram się być zabawniejszy – rzekł Ashton. – Spróbujmy zrobić to jak Julian.
– Powiedział biskup do barmanki – odparł Julian.
Aby okazać się zabawniejszy, Ashton opowiedział dowcip.
– Joe Gideon zwraca się do masażystki: „Przepraszam pani, ile liczy pani za genitalia?”, a ta odpowiada: „Tyle samo co za Żydów, panie Gideon”.
Cała czwórka wybuchnęła gromkim śmiechem, odrzucając głowy do tyłu. Wszyscy uwielbiali L.A. i film Cały ten zgiełk.
Skok do przodu.
– Przeprowadzam się do Londynu. To pomoże mojemu kochanemu staruszkowi, a wiesz, jak jesteśmy sobie bliscy. Żarty na bok, zawsze chciałem zamieszkać w Notting Hill. Zapisałem to na liście życzeń. Jasne, że zatrzymam Skrzynię Skarbów. Czemu miałbym ją zamykać? To moje życie.
Skok do przodu.
– Sprzedaję Skrzynię Skarbów. Nie bądź taki przybity, to tylko sklep. Otworzę inny, jeśli znów gdzieś osiądę na stałe. Teraz mam ochotę podróżować, oglądać świat. Wchodzisz w to, Jules? Gdzie byliśmy poza Londynem? No właśnie, nigdzie. Chcesz jechać do Francji? Mamy czas. Zaszalejemy jak dwaj wolni faceci w Paryżu, poczujemy, że żyjemy. – Ashton uśmiechnął się od ucha do ucha, zanucił pod nosem, zabębnił palcami w blat. – Bo jesteś moim bardzo dobrym przyjacielem.
Skok do przodu.
– Ona cię zniszczy – oświadczył Ashton, gdy pewnej nocy wracali do domu, mocno zalani. – Mówiłem, że cię rozwali, ale ty nie słuchałeś. Nigdy mnie nie słuchasz, bo wydaje ci się, że wiesz wszystko i tylko ty masz przeczucia.
– Na pewno chodzi ci o mnie?
– Odwróciła się do ciebie z płonącymi oczami – ciągnął Ashton – jakbyś był jej przeciwnikiem na ringu, i powiedziała: Dzisiaj cię powalę. I jak dotąd nie zrobiłeś nic, by powstrzymać ją przed spełnieniem tej obietnicy.
– Czemu tu w ogóle jestem?
– Przypominasz mojego ojca. Obaj stale pytacie, czemu tu jesteście – odparł Ashton. – Nie lepiej zapytać, czemu cokolwiek tu jest? Nie dlaczego ty zawracasz sobie głowę egzystencją, lecz dlaczego cokolwiek w ogóle zawraca sobie nią głowę.
– Dlatego. Sztuka życia na tym świecie – odparł Julian, nawiązując do Marka Aureliusza – uczy nas, że człowiek może być przygotowany na wszystko, co go spotka i że nic nie może go powalić.
– Niektóre rzeczy mogą – odparł Ashton. – Wycofaj się, Julianie. Przyznaj się do porażki. Zapomnij, że ją kochałeś. Ja musiałem to zrobić. – Zwiesił głowę. – Zapomnieć, że je kochałem.
– Jedźmy do Paryża, Ash.
– Dobra, ale najpierw pojedź ze mną na ślub do Yorku.
– Nie mogę. – Miał wiele do zrobienia, by przygotować się na równonoc.
Czy to koniec? Czy te okropne wspomnienia to życie Juliana przesuwające mu się przed oczami?
Doszedł do wniosku, że nie.
Nie jego życie.
Ich przyjaźń była początkiem wszystkiego.
Jak Ashton mógł być tym, którego porwała burza.
Uciekaj, mój jedyny przyjacielu.
Cofnij taśmę, cofnij.
Przez pola, miasta, przez morza brzeg,
Pochód przechodził szybki jak bieg,
Niszczył, tratował wszystko tam,
Aż do Londynu dotarł bram.
Maska anarchii, Percy Bysshe Shelley
– Każdy może zatrzymać życie człowieka – Devi zacytował Senekę, przekonany pewnie, że niesie pocieszenie – ale nikt nie może zatrzymać jego śmierci: otwiera się na nią tysiąc drzwi.
Nie mów do mnie. Nie patrz na mnie. Daj mi spokój.
Błagał ją, błagał, żeby tego nie robiła, a jednak Shae go zostawiła.
– Wydostań się ze swojej rzeki samotności – usłyszał głos Deviego. – Wiemy, że się smucisz. Ale nie jesteś sam. Ava i ja jesteśmy z tobą. Oddzieliłeś się od swojego serca, zgoda, ale nie myśl, jak niewiele dla niej zrobiłeś. Pomyśl lepiej, ile ona zrobiła dla ciebie. Jej miłość ocaliła ci życie. Tamten człowiek zabiłby cię i sprofanował twoje ciało. A potem zabiłby i sprofanował ją. Chciała dać ci szansę, ostrzegła cię, a potem rzuciła się za burtę. Ocaliła cię, poświęcając siebie. Choć byłeś niegodny i niewiele wart. Przyjmij od niej ten dar i żyj.
– Ja byłem niegodny? Słyszałeś moją opowieść?
– Oczywiście – odparł Devi. – Nie powinieneś nigdy tam iść. Nigdzie nie powinieneś się wybierać w stanie, w jakim byłeś, w jakim nadal jesteś. Trzeba było poczekać do następnego roku albo jeszcze do kolejnego. Lub w ogóle się nie wybierać. Nie mogłeś się jej przydać. Nie byłeś w stanie jej pomóc. Fakt, że to ona wbrew tobie ci pomogła, świadczy o tym, co czuje do ciebie jej dusza, nawet kiedy najmniej na to zasługujesz.
– Ja najmniej zasługuję.
– Przestań powtarzać wszystko, co mówię, tym swoim tonem.
– Czemu wciąż do mnie mówisz? Idź sobie.
„Obiecałeś matce, że obojętne, dokąd pójdę, ruszysz za mną. Mówiłeś poważnie?
Nie obiecałem tego twojej matce. Obiecałem tobie”.
Shae próbowała zabrać go ze sobą. Skoczyła, lecz jemu jak zawsze zabrakło czasu. Nawet, by umrzeć.
Ava siedziała przerażona. Nic nie poprawiło jej samopoczucia: ani historia rozgorączkowanej matki, ani pełna poświęcenia odwaga Maorysa, który pozostał u boku Shae do końca.
– To dzięki związkowi z tamtą kobietą i moim dzieckiem Kiritopa mógł okryć się chwałą – powiedziała.
Julian stracił trzy palce u prawej ręki. Prawie cztery. Po wielu operacjach lekarzom udało się uratować wskazujący. Trzymał się teraz dzięki stalowym śrubom. Jak palec robota. Pożegnał się z małym, serdeczny i środkowy były obcięte poniżej drugiego knykcia. To cena za życie, powiedział Devi. Julian chciał mu pokazać środkowy palec, ale został mu tylko kikut.
Zapłakana Ava siedziała w kącie.
– Zupełnie jakbym kolejny raz przeżywała ten pierwszy – powiedziała.
Ciało Juliana było w rozsypce. Wykwity po porażeniu prądem. Osłabione serce. Podczas walki z Tamą stracił nie tylko palce, lecz odniósł wiele innych obrażeń: miał złamany nos, pękniętą kość jarzmową, wstrząśnienie mózgu, wybity bark, złamaną kość promieniową po blokowaniu tego przeklętego mere, zerwane ścięgna w kolanie, pękniętą kość strzałkową, pęknięcia kości dłoni i stóp. Był posiniaczony praktycznie od czoła po golenie.
Jego ciało powoli dochodziło do siebie.
Ale były rzeczy, które uleczyć się nie mogły.
„Mówisz do niej, bądź moją boginią, i rozsuwasz jej nogi. Obarczyłeś ją wielkim ciężarem – siebie też. Ona musi być tym, czym nie jest. Ty musisz być tym, czym nie jesteś. Ona nie jest boginią.
Boginie nie umierają”.
Julian żył w środku ciszy, w środku ciszy oceanu z jej ciałem w ramionach.
– Czy moje cierpienie ma jakiś cel, rozpacz kiedyś się skończy?
Devi wstał i zaprzeczył.
– Co znajdę na końcu mojej historii? – zapytał Julian innego dnia, innego milczącego popołudnia. – Uznanie dla moich wysiłków, listę niepowodzeń i wad?
Devi wstał i potwierdził.
Julian szukał siły w sobie. Razem z Avą przypominali katatoników: ona siedziała w jego szpitalnej sali przy oknie, on w łóżku, prawie się nie poruszali, próbując czerpać siłę z milczenia. On wpatrywał się w to miejsce dłoni, gdzie kiedyś znajdowały się palce.
„Twój strach, że ona przestanie istnieć – że zniknie, rozpłynie w powietrzu – stracił rację bytu. Alleluja. Nie zniknęła.
To ty znikasz”.
*
Dni me jak powiew, pomyślał Julian, gdy wrócił w końcu do mieszkania po sześciu tygodniach spędzonych w szpitalu i kolejnych sześciu poświęconych na rekonwalescencję w Hampstead Heath. Gdyby go nie wyrzucili, zostałby tam dłużej. Do końca życia.
Zamiast tego wrócił do domu.
„Ponownie oko me szczęścia nie zazna, bo on nie wróci, by mieszkać we własnym domostwie. Nie zobaczą go strony rodzinne”[2]. Julian stał przy kominku w pustym mieszkaniu w Notting Hill. Ava i Devi stali obok niego ze spuszczonymi głowami. Nigdy go nie opuścili. Pojechali z nim do Yorku po ciało Ashtona, trwali u jego boku na pogrzebie, byli z nim teraz. Do końca swoich dni Julian będzie się skarżył na gorycz w duszy. Wolał śmierć przez utonięcie niż to życie. Bóg nie zabrał moich nieprawości. Nadal leżę w ziemi. „Spojrzysz, a mnie już nie będzie”.
Bo nie ma jego.
Bo nie ma jej.
Devi próbował poprawić nastrój, jak tylko on potrafił. Przygotował jedzenie, przyniósł Julianowi tygrysią wodę. Usiedli razem z Avą, przełamali się chlebem, wypili sake i jedli sajgonki z gotowaną dwukrotnie wieprzowiną maczane w ostrym sosie sojowym; popijali ga-tan, wietnamską zupę z kurczaka. A potem Devi zaczynał swoje opowieści.
– Mojego syna też wychowałem na katolika. Ale kiedy dorósł, nie został w nim żaden ślad jakichkolwiek nauk. Resztka wiary zamieniła się w pustkę.
– To nie dotyczy tylko twojego syna – odparł Julian. – Ja też przeżyłem podobnie większość dorosłego życia. Odebrałem religijne wychowanie, które w college’u próbowałem odrzucić. Rodzina mojego ojca była głośno i żarliwie katolicka, za to matka była cichą norweską luteranką. Choć niemal nieustannie szukałem odpowiedzi na nierozwiązywalne zagadki życia, było mi bliżej do niej niż do moich krewnych Dia de los Muertos. Chodziłem do świeckiej szkoły z dzieciakami, które podzielały moje odczucia. Każdą wzmiankę o kościele kwitowano przewróceniem oczu. Rozmawialiśmy o grach wideo, futbolu, boksie, muzyce, dziewczynach. Bóg pojawiał się w naszych ustach tylko wtedy, gdy używaliśmy jego imienia nadaremno. A potem poznałem Ashtona. Nie chodził do kościoła, ale miał wiarę.
Devi skinął głową.
– Podobnie jak mój syn – powiedział. – Typowy chłopak dorastający w Londynie, który nie słuchał ojca. Chciał zostać fotografem. Uważałem, że to niepoważne. On z kolei uważał, że jestem beznadziejnie staroświecki. Wprawiałem go w zakłopotanie. Gdy zmarła jego matka, rzucił się w wir imprez.
Julian skinął głową. To przypominało Ashtona, z tym wyjątkiem, że jego ojciec porzucił rodzinę, rozpoczął nowe życie w Anglii i nie wrócił po syna, nawet gdy umarła jego matka. Przed UCLA Ashton zaliczył kilka rodzin zastępczych.
– Teraz, podobnie jak wtedy, trudno po życiu i czynach ocenić człowieka, czy jest osobą wierzącą – ciągnął Devi. – Nauki i myśl religijna oderwały się od codzienności. Człowiek może przeżyć jeden tydzień, drugi, potem całe życie, nie spotykając Boga w relacjach z sobą samym lub innymi ludźmi.
– Może kiedy powstaje nowe życie? – wtrąciła Ava.
– Pomimo okrzyków „O mój Boże”, często nawet nie wtedy – odparł Devi. – Człowiek zwykle styka się z wiarą lub jej brakiem na końcu życia.
Julian zwiesił głowę.
– Można począć dziecko bez Boga – ciągnął Devi – można je urodzić, wziąć ślub, przeżyć każdą niedzielę, każdy Wielki Piątek, każdy dzień bez Boga, ale trudno bez Boga stawić czoło śmierci, zwłaszcza żyjącym. Nie wiemy, co robią zmarli, kiedy zamykają się drzwi i pochłania ich ciemność lub ogarnia światłość. Ale wiemy, co robimy my, żyjący, dźwigając ciężar pogrzebu i nabożeństwa żałobnego. To dla nas bardzo trudne chwile. Człowiek umiera cicho w szpitalu. Czasami w obecności rodziny, czasem nie. Często bez księdza, bo ten ktoś nigdy nie był w kościele, przynajmniej nie z własnej woli. Po zakończeniu procedur medycznych zabierają ciało. Przedsiębiorca pogrzebowy zawozi je do miejsca, do którego większość ludzi rzadko wchodzi. Ciało leży tam przez kilka godzin, dni lub tygodni, dopóki rodzina nie podejmie decyzji, czy je pochować, czy skremować. Kremacja jest teraz najbardziej popularna, bo ciało może obrócić się w proch bez teologicznych fanfar. Znałem kiedyś człowieka, który zaplanował szczegółowo własny pogrzeb. Zmarł samotnie w Dover. Kiedy kilka dni później przyjechali jego synowie, jego ciało zostało już skremowane.
– Skąd wiesz?
– Pojechałem do Dover i siedziałem przy nim, zanim umarł – odparł Devi. – Jego synowie mnie nie znali. Wręczono im kartonowe pudełko z prochami ojca i drugie z jego ostatnimi rzeczami. Znajdowały się tam okulary kupione w drogerii. Jednorazowa komórka. Zegarek Timex, który nosił od lat siedemdziesiątych. Trzydziestoletni portfel, w którym znaleźli banknot dziesięciofuntowy, legitymację ubezpieczenia zdrowotnego, kartę kredytową, prawo jazdy z kończącą się ważnością i wycięty ze starej gazety artykuł o orłach. To wszystko. Synowie zatrzymali prochy, a wychodząc, wyrzucili drugie pudełko do śmieci. Nie było pogrzebu, nabożeństwa, stypy. Może poszli do pubu na drinka, nie wiem. Nie padły nawet świeckie słowa, by przypomnieć, dlaczego żył, ile znaczył, kto go kochał. Nie było nic.
– Czemu mi to mówisz? – zapytał Julian.
– Bo tak się umiera bez Boga. Anonimowo. Ale nie tak żył Ashton. I nie tak umarł.
Julian się rozpłakał.
2 Odwołanie do Księgi Hioba 7,7. (Wszystkie cytaty biblijne za: Biblia Tysiąclecia, Poznań–Warszawa 1980).