1 Rozdział 1
2 Rozdział 2
3 Rozdział 3
4 Rozdział 4
5 Rozdział 5
6 Rozdział 6
7 Rozdział 7
8 Rozdział 8
9 Rozdział 9
10 Rozdział 10
11 Rozdział 11
12 Rozdział 12
13 Rozdział 13
14 Rozdział 14
15 Rozdział 15
16 Rozdział 16
17 Rozdział 17
18 Rozdział 18
19 Rozdział 19
20 Rozdział 20
21 Rozdział 21
22 Rozdział 22
23 Rozdział 23
24 Rozdział 24
25 Rozdział 25
26 Rozdział 26
27 Rozdział 27
28 Rozdział 28
29 Rozdział 29
30 Rozdział 30
31 Rozdział 31
32 Rozdział 32
33 Rozdział 33
34 Rozdział 34
35 Rozdział 35
36 Rozdział 36
37 Rozdział 37
38 Rozdział 38
39 Rozdział 39
40 Rozdział 40
41 Rozdział 41
42 Rozdział 42
43 Rozdział 43
44 Rozdział 44
45 Rozdział 45
46 Rozdział 46
47 Rozdział 47
48 Rozdział 48
49 Rozdział 49
50 Rozdział 50
51 Rozdział 51
52 Rozdział 52
53 Rozdział 53
54 Rozdział 54
55 Rozdział 55
56 Rozdział 56
57 Podziękowania
Tytuł oryginału: The Lake
Przekład: Andrzej Goździkowski
Redakcja: Aleksandra Ptasznik, Maria Zalasa
Korekta: Katarzyna Nawrocka, Anna Taraska
Text copyright © 2021 by Natasha Preston.
This translation published by arrangement with Random House Children’s Books, a division of Penguin Random House LLC
Zdjęcie na okładce: © 2021 by Kristy Campbell/Arcangel Images
Copyright for the Polish edition and translation © JK Wydawnictwo, 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana ani rozpowszechniana za pomocą urządzeń elektronicznych, mechanicznych, kopiujących, nagrywających i innych bez uprzedniego wyrażenia zgody przez właściciela praw.
ISBN 978-83-8225-107-4
Wydanie I, Łódź 2021
JK Wydawnictwo
ul. Krokusowa 3
92-101 Łódź
tel. 42 676 49 69
www.wydawnictwofeeria.pl
Wersję elektroniczną przygotowano w systemie Zecer
Stevie, Kyro i Abbi – dziękuję, że podczas wakacyjnego wypadu do Nowego Jorku sięgnęliście po moje książki! Jesteście wyjątkowi. Stevie, nigdy nie przestanę tęsknić za tobą i na zawsze zostaniesz w mojej pamięci.
1
Wracałyśmy do obozu i do wszystkich rozrywek, jakie w sobie krył: nowych znajomości, wspólnych śpiewów, krakersów z pianką marshmallow pałaszowanych przy ognisku… Oraz do miejsca naszej zbrodni.
Siedziałam z tyłu. Musiałam mocno nachylić się do przodu, żeby lepiej widzieć przez szybę.
– Jesteśmy na miejscu – oznajmiłam.
Akurat przejeżdżaliśmy pod dużym szyldem z napisem OBÓZ NAD JEZIOREM. Wyglądał dokładnie tak, jak go zapamiętałam: duże litery wyryte na drewnianej tablicy.
Zerknęłam w dół. Powiodłam palcem po identycznym napisie w broszurze reklamowej, którą trzymałam w rękach. Wcześniej tego roku Kayla i ja dostałyśmy listy, w których zapraszano nas do wzięcia udziału w kursie opiekuna kolonijnego.
Dlatego wracałyśmy.
Kiedy wioząca nas taksówka zatrzymała się, moja najlepsza przyjaciółka, którą znałam od piętnastu lat, zerknęła na mnie. Wydęła pomalowane błyszczykiem usta i ściągnęła brwi.
– Sama nie wiem… – powiedziała zamyślona. – Wydaje się jakiś mniejszy, nie sądzisz?
– Kayla, kiedy jesteś dzieciakiem, wszystko wydaje się większe – przypomniałam.
Minęło dziewięć lat, odkąd byłyśmy tu ostatnio.
W porównaniu z innymi znajdującymi się w okolicy obozami letnimi – które, nawiasem mówiąc, wcale nie były położone zbyt blisko – ten był najmniejszy. Ale za to najlepszy. Na organizowane w nim kolonie przyjmowano dziewczynki i chłopców w wieku od siedmiu do dziesięciu lat. Razem z Kaylą spędziłyśmy tu dwukrotnie cudowne wakacje, gdy miałyśmy po siedem i osiem lat. Potem zabrakło nam odwagi, by tu przyjechać po raz kolejny. Aż do teraz.
Miałyśmy już siedemnaście lat i nadeszła pora, by to zmienić.
Otwierając drzwi taksówki, Kayla pisnęła radośnie:
– Tak! To będą niezapomniane wakacje. – Mrugnęła do mnie, a po chwili dodała: – Tym razem możemy nie kłaść się spać tak wcześnie.
– Przecież wtedy też przesiadywałyśmy do późnej nocy.
Gdy tylko otworzyłam drzwi i wysunęłam się z klimatyzowanego wnętrza samochodu, poczułam, jakbym znalazła się w rozpalonym piecu. Na szczęście ubiór opiekunek kolonijnych to szorty i koszulki z krótkim rękawem. Lato w Teksasie potrafi dać w kość. Zapomniałam już, jak tu jest gorąco.
– Jasne, ale tym razem wolno nam to robić.
Przynajmniej w teorii.
– Mieszkamy w chatce razem z dzieciakami – przypomniałam Kayli.
Wyglądało na to, że jeśli chodzi o godziny snu, nasza sytuacja niewiele miała się zmienić.
– Esme – Kayla uśmiechnęła się szeroko. – Dostaniemy nasz własny mały pokój. To będzie taka sypialnia wydzielona z sypialni. A to oznacza trochę prywatności. – Omiotła spojrzeniem teren obozu. – Mam tylko nadzieję, że są tu jacyś przystojni wychowawcy.
Cała Kayla. Moja najlepsza przyjaciółka miała bzika na punkcie facetów. Jej ulubiony kolor to oczywiście różowy. Najchętniej nigdy nie rozstawałaby się z butami na obcasie. No i średnio co trzy minuty zakochiwała się w nowym chłopaku.
Taksówkarz wyjął nasze walizki z bagażnika. Podziękowałyśmy mu i zapłaciłyśmy za kurs, dorzucając napiwek.
Rozejrzałam się wkoło, przełykając nerwowo ślinę i oblizując wargi. Naprawdę wróciłam. Poczułam lekkie ukłucie w brzuchu. Odruchowo poszukałam ramienia Kayli, która akurat podeszła do swojej różowej walizki w plamy.
– Myślisz, że przyjazd tutaj był dobrym pomysłem?
Przyjaciółka jęknęła.
– Nie komplikuj. Wszystko będzie super. Zobaczysz.
Skinęłam bez przekonania głową.
– Nie jesteśmy już dzieciakami – bąknęłam.
– Dokładnie. Nikt tutaj nie kojarzy nas z tamtego okresu i nie będzie wiedział, co się wtedy stało. Luz blues.
– Mówi się tak jeszcze, „luz blues”? – droczyłam się z nią.
Kayla spiorunowała mnie wzrokiem. Puściłam jej ramię i dodałam z uśmiechem:
– Dobrze, już dobrze. Luz blues. Wszystko się ułoży. Przestaję się stresować, słowo honoru.
Cóż za kretyńska obietnica.
– Ale za tym teksańskim skwarem to nie tęskniłam – westchnęła ciężko Kayla, garbiąc się lekko.
Dla ochłody machałam sobie dłonią przed samą twarzą, jakbym była stuknięta.
– Czy powietrze może płonąć? Bo w tej chwili takie właśnie mam wrażenie – poskarżyłam się. – Dlaczego ktoś nie stworzy klimatyzacji dla otwartej przestrzeni? Popatrz, wszyscy są tam: wychowawcy i pozostali kursanci – dodałam na widok grupki osób stojących pod jedną z chatek.
Kayla pisnęła radośnie i ruszyłyśmy na spotkanie z grupą, ciągnąc za sobą walizki. Zachodziłam w głowę, jakim cudem ludzie wytrzymują w tym żarze.
– Musimy znaleźć Andy’ego – poinstruowała mnie Kayla.
Andy Marson to nasz przełożony. Jego nazwisko widniało na na wszystkich dokumentach dla kandydatów na szkolenie. Przydzielono nam wykwalifikowaną opiekunkę, z którą będziemy prowadzić większość zajęć, a także niewielką grupę podopiecznych.
– Jak myślisz, który z nich to Andy? – zastanawiała się na głos moja przyjaciółka.
Omiotłam spojrzeniem grupę obcych ludzi.
– Chyba ten rudzielec z podkładką do pisania w ręku.
Kiedy się zbliżyłyśmy, rudzielec uniósł głowę, a jego blade oczy rozbłysły.
– Oto i ostatnie z naszych kursantek. Kayla Price i Esme Randal, zgadłem?
– Kayla – przedstawiła się moja kompanka, podając mu rękę.
– Ja jestem Esme.
Andy zanotował coś w papierach.
– Cieszę się, że jesteśmy już w komplecie. Przed nami fantastyczne lato, najpierw jednak musimy się wszyscy poznać. Potem chciałbym omówić z wami obowiązujące tu zasady oraz kwestie bezpieczeństwa.
Wskazując dwie dziewczyny stojące za nim, ciągnął:
– To Rebeka i Tia. A to Olly i Jake – dodał, patrząc na dwóch chłopaków. – Wszyscy oni, podobnie jak wy, będą szkolić się na wychowawców kolonijnych. Wieczory, kiedy macie wychodne, będziecie mogli spędzać wspólnie.
Następnie Andy przystąpił do recytowania z pamięci regulaminu. Ale Kayla już go nie słuchała. Wpatrywała się w dwóch bardzo przystojnych chłopaków stojących za nim: Olly’ego i Jake’a.
Obóz letni właśnie znacząco zyskał w naszych oczach.
Rebeka i Tia podeszły, żeby się z nami przywitać. Obie tak samo wyszczerzone w uśmiechu. Ale na tym kończyły się podobieństwa między nimi. Rebeka była wysoką dziewczyną o bladej cerze i kasztanowatych, sięgających ramion włosach. Zrobiła na mnie wrażenie sympatycznej, lecz nieco zagubionej. Zdradzały ją błękitne oczy, którymi strzelała nerwowo na boki. Tia natomiast była drobniutka. Miała czarną skórę i wielkie brązowe oczy. Jedwabiste ciemne włosy sięgały jej niemal do pasa.
– Cześć – przywitała się Rebeka z południowym akcentem.
– To będzie niezapomniane lato – rzuciła na powitanie Tia.
– No jasne – potwierdziłam skwapliwie. – Wiecie już, w której chatce was zakwaterują?
– Rebeka i ja mieszkamy w Werbenie. Na was czeka domek o nazwie Łubin, to ten najbliżej stołówki – wyjaśniła Tia. Kiedy zwróciła się w moją stronę, zauważyłam, że jest podobnego wzrostu co ja. – Chatki są nieduże, ale łóżka wyglądają na całkiem wygodne. Zakwaterowali nas z tymi dwiema, są trochę straszne.
Tia wskazała dwie dziewczyny, wyraźnie starsze od nas, będące wykwalifikowanymi opiekunkami kolonijnymi. Miały identycznie ścięte włosy i ciemne grzywki. Jedna z nich była tak samo blada jak ja, druga miała przepiękną oliwkową karnację. Kayla musiała słono płacić co sześć tygodni podczas wizyt w solarium, żeby jej skóra przybrała taki odcień.
– To Mary i Catalina – poinformowała Tia. – Znane też jako Brawurki. No wiecie, jak ta postać z Atomówek.
Nie udało mi się powstrzymać śmiechu. Faktycznie wyglądały jak kopie Brawurki.
– A dlaczego uważasz, że są straszne? – zainteresowałam się.
– Są trochę zasadnicze. Zresztą zobaczysz, o co mi chodzi, jak z nimi pogadasz.
– Tak się zastanawiam, kto będzie naszym bezpośrednim przełożonym – powiedziałam, rozglądając się wkoło.
– Słyszałam, jak Andy wspominał, że przydzieli wam Corę. Wydaje się fajną babką. Chyba przed chwilą poszła na stołówkę. Tam jest teraz wielki bałagan. Zgromadzono tam mnóstwo sprzętu, który trzeba przejrzeć, zanim przyjadą dzieciaki. To ostatni sprawdzian, czy nic nie nawala.
– Jak znam życie, to pewnie czeka nas jeszcze z dziesięć takich sprawdzianów. Dobrze myślę? – spytałam, wodząc spojrzeniem za Andym, który biegał między domkami, zaglądając do każdego.
– Masz rację – roześmiała się Tia.
Rebeka i Kayla stały nieopodal pogrążone w rozmowie. Ich pogawędka miała zapewne podobny charakter do tej, którą odbyłam z Tią, tyle że w ich przypadku bez przerwy mówiła Kayla. Z mojej najlepszej przyjaciółki była straszna gaduła. Odniosłam wrażenie, że Rebekę przerosła ta sytuacja. Dziewczyna skrzyżowała ramiona na piersi i strzelała oczami na boki, jakby szukała sposobności do ucieczki.
Tia odciągnęła mnie na bok ze śmiechem.
– Rebeka pochodzi z Kansas. Zapisała się na kurs wychowawców kolonijnych, żeby nabrać nieco pewności siebie przed wyjazdem na studia. Jest taka słodziutka, że od samego rozmawiania z nią robią mi się dziury w zębach.
– Cóż, myślę, że jej pomożemy – odparłam. – Będziemy mogły spędzać wieczory razem. Ciekawe, czy pozwolą nam opuszczać teren obozu.
– Nie zanosi się na to – mruknęła Tia. – Szukałam informacji o obozie jeszcze przed przyjazdem tutaj. Jest droga na skróty przez las. Prowadzi brzegiem jeziora, niedaleko krzewów jeżyn. Można się nią dostać do miasta, ale idzie się po ciemku.
Pamiętałam ten skrót… Nie chciałam jednak, żeby wyszło na jaw, że byłam już w tym obozie jako dziecko.
– Już teraz czuję, jak z przejęcia serce wali mi w piersi – przyznałam, otwierając szeroko oczy.
– To znaczy, że nie wybierzesz się tym skrótem?
– Skąd. Oczywiście, że pójdę.
– Jesteś tchórzem? – spytała ze złośliwym uśmieszkiem.
– Nie, ale rzadko mi się zdarza, żebym włóczyła się nocą po nieznanym lesie. Kayla na pewno będzie panikować.
– Nic nam nie będzie. Dlaczego myślisz, że Kayla będzie panikować?
– Ciii – uciszyłam Tię, przyciągając ją bliżej do siebie. – Wytłumaczę ci przy innej okazji.
Prawda była taka, że Kaylę bardzo łatwo przestraszyć. Żeby uporać się z paraliżującym strachem, jaki opanowywał ją w obliczu choćby niewielkiego zagrożenia, poszła nawet na terapię, ale nie przyniosła ona spodziewanych rezultatów. Nie było powodu, żeby już teraz stresować ją perspektywą spacerów po mrocznym lesie.
Rebeka zerkała na nas, jakby doskonale wiedziała, o czym rozmawiamy. Najwyraźniej Tia wspomniała jej już o skrócie.
Z rozmyślań wyrwał mnie głos Andy’ego:
– Kursanci, po tym jak się rozpakujecie i zjecie lunch, spotkamy się w pawilonie. Przydzielę wam zadania.
Zwracając się do nas, nie podnosił wzroku znad swoich papierów.
– Ten gość będzie jak wrzód na tyłku – mruknęła Tia.
W myślach przyznałam jej rację.
Razem z Kaylą poszłyśmy do naszej chatki, żeby się rozpakować. W maleńkim pokoiku Kayla momentalnie stanęła przed lustrem. Osobne pomieszczenie dawało nam minimum prywatności, a zarazem pozwalało mieć na oku nasze podopieczne.
Miałyśmy spać na łóżku piętrowym. Do dyspozycji oddano nam też niedużą komodę. Drugi osobny pokoik przydzielono Corze, wykwalifikowanej wychowawczyni kolonijnej.
Grafik ułożono w taki sposób, abyśmy mogły korzystać z wolnych wieczorów naprzemiennie z Corą. Dopilnowano, by dzieciaki nigdy nie zostawały same w chatce. Pamiętałam, jak strasznie zazdrościłam wychowawcom i kursantom, ilekroć przychodziła ich kolej na nocne posiadówki przy ognisku. Teraz ten przywilej miał przypaść w udziale mnie.
Ponieważ Kayla bała się wysokości, wybrałam górną pryczę w piętrowym łóżku.
Wnętrze domku wypełniała woń drewna i sosnowych igieł. Nasze łóżko wyglądało na nowe, w przeciwieństwie do tych stojących w sali dla dzieci, o ramach pomazanych markerami. Poprzedni koloniści zostawili na nich swoje imiona i zrozumiałe wyłącznie dla nich żarciki.
– Którego wybierasz? – zagadnęła Kayla.
Znałam ją na wylot. Dzięki temu od razu zrozumiałam, że chodzi jej o Jake’a i Olly’ego.
– Nie marnujesz czasu – zauważyłam.
Nie odrywając wzroku od swojego odbicia w lustrze, uniosła jedną nienagannie wyregulowaną brew i odrzuciła do tyłu blond włosy. Z opalenizną z solarium, wielkimi błękitnymi oczami, zmysłowymi ustami i figurą seksbomby Kayla robiła zabójcze wrażenie. Byłam niemal pewna, że w porównaniu z nią w swoim mało efektownym ubraniu wychowawcy będę wyglądała jak gimnazjalistka – drobniutka, chudziutka i blada. Cała nadzieja w teksańskim słońcu, które powinno przynajmniej zapewnić mi ładną opaleniznę.
– No to jak, kochana? – nie odpuszczała Kayla. – Który ci się spodobał?
– Ty pierwsza.
Wrzuciłam do komody swoje rzeczy. Na niej postawiłam oprawione w ramkę zdjęcie rodziców.
– No dobra. Wybieram Jake’a.
Jasne, nie mogło być inaczej. Wysoki, błękitnooki i płowowłosy Jake o posturze zawodnika futbolu amerykańskiego był zdecydowanie typem faceta, który mógł wpaść w oko mojej przyjaciółce.
– Cóż za zaskoczenie! – skomentowałam sarkastycznym tonem. – No to śmiało, do boju!
Kayla rozpakowała już wszystkie swoje ciuchy i starannie je rozwiesiła.
– Esme, to lato minie nam w mgnieniu oka. Nie ma chwili do stracenia.
– Czy chcesz powiedzieć, że którejś nocy wymkniesz się ze mną do miasta?
– Mówisz poważnie? – upewniła się, mrużąc podejrzliwie oczy. – Obie wiemy, że kiedy wychodzisz nocą do lasu, nic dobrego z tego nie wynika.
– Tego lata będzie inaczej – zapewniłam, trącając ją łokciem w bok. – Zgódź się, mała, w lesie nie czai się nic strasznego.
2
Zerknęłam na zegarek, który niespiesznie odmierzał kolejną minutę. Lunch wlókł się niemiłosiernie.
Siedziałam pod sosną razem z Kaylą, Tią i Rebeką.
Kilka drzew dalej rozsiedli się Olly i Jake wraz z dwoma innymi kursantami, Marcusem i Lorenzem. Sprawiali wrażenie, jakby byli zainteresowani przede wszystkim własnym towarzystwem, a spędzanie czasu z dziewczynami niezbyt ich pociągało. Podejrzewałam, że są od nas trochę starsi.
Byliśmy tu dopiero od godziny, a wykwalifikowani opiekunowie zdążyli już podzielić się na grupki.
Zajadałam hot doga z ketchupem z papierowego talerza i prażoną kukurydzę. Wystarczył jeden kęs bułki, bym przeniosła się w czasie i poczuła, jakbym znowu miała osiem lat. Momentalnie wróciły wspomnienia długich letnich dni spędzanych na kąpielach w jeziorze. Kayla i ja byłyśmy wtedy szczuplutkimi dziewczynkami o wiecznie brudnych kolanach i potarganych włosach. W tamtym czasie niemal codziennie na obozie objadałyśmy się hot dogami oraz makaronem zapiekanym z serem.
Tamto letnie obżarstwo sprawiało mi mnóstwo przyjemności. Teraz nie mogłam się doczekać, aż doświadczą go również moje obecne podopieczne.
– On ciągle się na ciebie gapi – stwierdziła śpiewnym tonem Tia.
– Co takiego?
– Olly. Udaje, że gada z kumplami, ale tak naprawdę co trzy sekundy zerka w twoją stronę.
Cóż, udawanie, że nie interesuje mnie ten wysoki, ciemnowłosy przystojniak, raczej nie miało sensu. Jasne, żeby z nim porozmawiać, musiałabym bez przerwy zadzierać głowę, ale tyczyło się to właściwie wszystkich osób.
– Tia, a co z tobą?
– Faceci mnie nie kręcą – wyznała, wzruszając ramionami.
– Przecież dziewczyn tu też nie brakuje.
– No więc jest taka jedna… – Policzki jej zapłonęły. – Cora.
– W jakim jest wieku?
Tia westchnęła ciężko.
– To tylko zauroczenie. Wydaje mi się, że może mieć około dwudziestu lat. No i jest hetero.
Poklepałam ją lekko po ramieniu, żeby dodać jej otuchy.
– A ty masz siedemnaście, tak?
– Zgadza się. Wszyscy kursanci to szesnasto- albo siedemnastolatkowie. Z wyjątkiem Lorenza, który ma osiemnaście.
– Nic się przed tobą nie ukryje. Od jak dawna tu jesteś?
– Przyjechałam dzisiaj wczesnym rankiem. Nie tracę czasu. – Postukała się palcem w skroń i dodała: – Wiedza to siła.
– A może ty wcale nie nie chcesz być wychowawczynią kolonijną, tylko agentką FBI?
Parsknęła śmiechem, słysząc tę uwagę.
– Dziewczyno, trzymaj się mnie.
– Zagadam do nich – oznajmiła Kayla.
Wstała i, dzierżąc swój talerz, ruszyła w stronę chłopaków.
Andy, siedzący przy ognisku, odprowadził ją wzrokiem. Miał zacięty wyraz twarzy, głowę przechylił na bok. Litości, chyba nie wyobraża sobie, że będziemy trzymać facetów na dystans. W końcu to obóz koedukacyjny.
Przecież nie będę przez całe lato udawać, że chłopcy nie istnieją.
– Idziemy? – zagadnęła Tia.
Rebeka uniosła głowę.
– Chcesz się do nich dosiąść? – spytała, otwierając oczy szeroko ze zdziwienia.
– Jasne, chodźmy – zgodziłam się chętnie, wstając.
W jednej ręce trzymałam talerz, drugą podałam Rebece, żeby pomóc jej wstać.
– No dobra, skoro chcecie, pójdę z wami. – Podała mi rękę i dźwignęłam ją z ziemi. Kiedy stała, przewyższała mnie o głowę. – Dzięki, Esme.
Razem z Tią i Rebeką przycupnęłyśmy na długiej ławce. Ja zajęłam strategiczne miejsce obok Olly’ego. W końcu przyglądał mi się wcześniej, a do tego był taki uroczy. Miałam wrażenie, że jest nieźle przypakowany. Pewnie grał w futbol amerykański.
– Hej! – rzuciłam na powitanie.
– Ty jesteś Esme, prawda? – spytał z uśmiechem.
– Mam czuć się zaszczycona, że zapamiętałeś moje imię?
– W sumie to tak – przyznał ze śmiechem. – Raz zdarzyło mi się zapomnieć imię mojej kuzynki.
– Jakim cudem?
– Cóż, mam w rodzinie aż czternaścioro kuzynów. I większość z nas mieszka przy jednej ulicy.
– Ja mam tylko pięcioro. Skąd jesteś?
– Z Missouri – wyjaśnił. – A ty?
– Z Pensylwanii. Dlaczego chcesz zostać opiekunem kolonijnym?
Olly oderwał końcówkę bułki hot doga i powiedział:
– Kiedy miałem trzynaście lat, rodzice wysłali mnie na kolonię. Wydawało mi się wtedy, że opiekunowie mają lepiej od dzieciaków. Chcę sprawdzić, czy faktycznie tak jest. A ciebie co skłoniło do przyjazdu tutaj?
Pomyślałam o folderze reklamowym, zagrzebanym wśród różnych rzeczy w komódce.
– W sumie to samo, co ciebie.
Chłopak skierował spojrzenie swoich obłędnie zielonych oczu ku krzewom jeżyn. Podejrzewałam, że prędzej czy później będę nimi podrapana. Obyśmy tylko nie musieli przedzierać się przez tę gęstwinę podczas planowanej nocnej eskapady.
– Tobie też Tia opowiedziała już o skrócie? – domyśliłam się.
Olly wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– Zanim jeszcze się przywitała.
W tej chwili dobiegł nas głos Andy’ego:
– No dobra, kończcie posiłek i zabieramy się za porządkowanie pawilonu socjalnego i stołówki. Dzieciaki zjawią się pojutrze, do tego czasu mamy sporo roboty.
Olly nie poruszył się. Zmierzył tylko kierownika obozu niechętnym spojrzeniem.
– Powinniśmy chyba… – zaczęłam, prostując się.
– Esme – wszedł mi w słowo Olly. – Spokojnie dokończ jedzenie.
Przez chwilę wodziłam spojrzeniem między obydwoma chłopakami.
– Znałeś go przed przyjazdem tutaj?
– Można tak powiedzieć. Jeden z moich kuzynów go zna, byli razem na roku. Poznałem Andy’ego, kiedy kończyli studia. Wspomniał wtedy o obozie. Kiedy dostałem pocztą broszurę o kursie na wychowawcę kolonijnego, domyśliłem się, że to on mi ją wysłał.
– Chyba naprawdę lubi swoją robotę, co?
– O tak – roześmiał się Olly. – Spędza na promowaniu tego miejsca z dziesięć godzin dziennie. Powinnaś zobaczyć jego profile w mediach społecznościowych. Ten gość nie pisze o niczym innym.
– Chyba wolałabym tego uniknąć.
Skupiłam się na jedzeniu. Brawurki – to znaczy Mary i Catalina – ochoczo ruszyły za Andym. Niemal wpadały na siebie, tak bardzo im się spieszyło.
Ciekawe, czy nagrody przewidziano za bycie najlepszym wychowawcą kolonijnym, czy może największym lizusem? Cóż, w tej drugiej kategorii raczej nie mogłam liczyć na laury.
Kayla i ja wyrzuciłyśmy talerze do kubła na śmieci i razem z naszą nowo utworzoną koedukacyjną grupą ruszyłyśmy do pawilonu. Jake i Olly oddzielili się od pozostałych facetów i dołączyli do nas, czterech dziewczyn. A my, rzecz jasna, nie miałyśmy nic przeciwko.
W budynku powitała nas cała góra sprzętu turystycznego: namiotów, kanadyjek, kajaków, akcesoriów sportowych, lin, kuchenek i naczyń kempingowych. Śmierdziało tu jak na sali gimnastycznej.
– No bez jaj, mamy sprawdzić to wszystko? – odezwała się szeptem Kayla, zwracając się do całej naszej grupy.
– Właściwie jakie mam kwalifikacje, by stwierdzić, że dany kajak nie przecieka? – mruknęłam pod nosem.
Olly w odpowiedzi zachichotał. Ja jednak mówiłam całkiem poważnie.
Andy złożył przed sobą dłonie i powiedział:
– No dobrze, kursanci mogą zabrać się za rozbijanie namiotów i sprawdzanie, czy nie są uszkodzone. Proszę o informację, jeśli czegoś brakuje albo materiał jest porwany. Chciałbym, żeby wychowawcy w tym czasie zajęli się testowaniem pozostałego sprzętu turystycznego. Ja sprawdzę akcesoria kuchenne.
Przed przystąpieniem do pracy dobraliśmy się w pary. Kayla oczywiście ruszyła prosto do Jake’a, moją parą został Olly. Nie żebym narzekała – pod spojrzeniem jego obłędnych oczu w brzuchu trzepotały mi motyle skrzydełka. Z uśmiechem wzięłam się za rozstawianie pierwszego namiotu. Pracując, próbowałam schować twarz za swoimi długimi włosami. Domyślałam się, że policzki mam ceglastoczerwone.
Pierwszy namiot – prosty, czteroosobowy model – udało nam się rozłożyć bez najmniejszego problemu.
Obeszliśmy go wkoło, wypatrując przedarć w materiale. Olly w tym celu zanurkował też do środka.
– Wszystko z nim w porządku – oświadczyłam na koniec.
– Na to wygląda – przyznał, wystawiając głowę z namiotu. – No to bierzmy się za następny, Esme.
Podobało mi się, jak moje imię brzmiało w jego ustach, wypowiadane tym szorstkim, męskim głosem.
Wyluzuj, wariatko!
Czas mijał, a my harowaliśmy w pocie czoła. Mimo wszystko według mnie było tu fajnie. Nie potrafiłam jednak przestać się stresować. Przez głowę przelatywały mi różne myśli. Co, jeśli nie sprawdzę się w roli opiekunki? Co, jeśli moje podopieczne nie zapałają do mnie sympatią? Przede mną spore wyzwanie: mam służyć im radą, dawać poczucie bezpieczeństwa, pod moją opieką powinny zdobyć nowe umiejętności, ale też wesoło spędzić czas.
Kiedy aplikowałam na kurs, nie chodziło mi tylko o to, że tytuł wykwalifikowanej opiekunki kolonijnej będzie dobrze wyglądał w CV. Zależało mi też na tym, żeby sprawdzić się w tej roli. Uwielbiałam to miejsce. Niemal każdy aspekt Obozu nad Jeziorem budził mój autentyczny zachwyt. Ten sielankowy obraz burzył tylko jeden szczegół, jedna noc rodem z horroru, której wspomnienie mroziło mi krew w żyłach.
Wieczorem byliśmy już gotowi na przyjazd obozowiczów. W każdym razie gotowy był obóz i sprzęt turystyczny.
Harowaliśmy do upadłego, żeby zdążyć przed zmrokiem. Pod koniec dnia byłam mokra od potu i leciałam z nóg. Ale ponieważ uwinęliśmy się z wszystkimi obowiązkami, następny dzień miał upłynąć pod znakiem dobrej zabawy. Ostatni łyk wolności przed przyjazdem dzieciaków, które potem miały już absorbować całą naszą uwagę.
Po wzięciu prysznica zebraliśmy się znów pod sosnami. Upał zelżał, zrobiło się rześko, nadal jednak było na tyle ciepło, że nie marzłam w szortach i koszulce z krótkim rękawem.
Kiedy Tia chwyciła mnie nagle za łokieć, drgnęłam zaskoczona.
– Chodź na spacer – zaproponowała, odciągając mnie od grupy.
– Ale dokąd? – wydusiłam z siebie.
– Wokół jeziora.
Ani myślała czekać na moją zgodę, ale w sumie nie miałam jej tego za złe.
Kiedy w końcu puściła moją rękę, spytałam:
– Co ci strzeliło do głowy?
– Chcę się przejść.
– To akurat rozumiem. Ale dlaczego?
Tia obejrzała się przez ramię i rzuciła z uśmiechem:
– Sprawdzimy ten skrót. Podobno należy wejść prosto w las, tam znajdziemy wydeptaną ścieżkę. Powinnyśmy odczekać z tydzień, zanim się wymkniemy nocą.
Mówiła przejętym głosem, żywo gestykulując. Włosy miała zebrane w niedbały koczek.
– Niech Andy wyobraża sobie, że jesteśmy grzecznymi kursantkami, którym nie w głowie łamanie zasad – domyśliłam się.
– Otóż to.
– Co, jeśli ktoś nas nakryje?
– Pewnie wpadniemy w tarapaty. Ale nie wydaje mi się, żeby groziło nam za to wydalenie z obozu – stwierdziła Tia.
Głęboko odetchnęłam.
– Mam taką nadzieję.
Moi rodzice by mi tego nie darowali.
– Nie martw się, Esme. Nikt nas nie przyłapie.
Ale ryzyko było całkiem spore. Wystarczyło przecież, że ktoś wyjdzie z jednej z chatek i zobaczy, jak znikamy w lesie i nie wracamy przez kilka godzin. Z drugiej strony, kto wie, może wszyscy tutaj tak robili.
Ruszyłyśmy brzegiem jeziora. Miało owalny kształt. Z jednej strony towarzyszył nam las, z drugiej – woda. Było pięknie, tak spokojnie.
Jeszcze kilka dni i będziemy pływać. Na wyposażeniu obozu był nawet dmuchany tor przeszkód. Kiedy spędzałam tu czas jako dziecko, jeszcze nie było takich rozrywek. Nie mogłam się doczekać, aż wypróbujemy tor na wodzie. Miewałam rywalizacyjne zapędy, zdawałam sobie sprawę, że będę musiała na to uważać podczas zabaw z dziećmi.
– Wybierasz się na studia po wakacjach? – zagadnęłam.
– Tak, do Nowego Jorku. Dla dziewczyny z Oregonu to duża zmiana. Nie mogę się już doczekać. A ty?
Wygodne formaty do pobrania