Niebie Zaklęć

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Niebie Zaklęć
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

PRZEKŁAD: SANDRA WILK

Morgan Rice

Morgan Rice plasuje się na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorów powieści dla młodzieży. Morgan jest autorką bestsellerowego cyklu fantasy KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA, złożonego z siedemnastu książek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, złożonej, do tej pory, z jedenastu książek; bestsellerowego cyklu thrillerów post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, złożonego, do tej pory, z dwóch książek; oraz najnowszej serii fantasy KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY, składającej się z dwóch części (kolejne w trakcie pisania). Powieści Morgan dostępne są w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 językach.

Morgan czeka na wiadomość od Ciebie. Odwiedź jej stronę internetową www.morganricebooks.com i dołącz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpłatną książkę, darmowe prezenty, darmową aplikację do pobrania i dostęp do najnowszych informacji. Dołącz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostań z nami w kontakcie!

Wybrane komentarze do książek Morgan Rice

„Porywające fantasy, w którego fabułę wplecione są elementy tajemnicy i intrygi. „Wyprawa bohaterów” opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu życia, które prowadzi do rozwoju, dojrzałości i doskonałości… Dla miłośników treściwego fantasy – przygody, bohaterowie, środki wyrazu i akcja składają się na barwny ciąg wydarzeń, dobrze ukazujących przemianę Thora z marzycielskiego dzieciaka w młodzieńca, który musi stawić czoła nieprawdopodobnym niebezpieczeństwom, by przeżyć… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”

– Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer)

„KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA ma wszystko, czego potrzeba książce, by odnieść natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicę, walecznych rycerzy i rozwijające się związki, a wśród nich złamane serca, oszustwa i zdrady. To świetna rozrywka na wiele godzin, która przemówi do każdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleźć dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”

Books and Movie Reviews, Roberto Mattos

“Zajmujące epickie fantasy Morgan Rice [KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA] zawiera klasyczne cechy gatunku – dobrze zbudowaną scenerię, w dużej mierze inspirowaną starożytną Szkocją i jej historią, oraz ciekawie opisany świat dworskich intryg.”

– Kirkus Reviews

„Bardzo podoba mi się, jak Morgan Rice zbudowała postać Thora i świat, w którym żyje. Krainy i stwory, które je zamieszkują, są bardzo dobrze opisane… Podobała mi się [fabuła]. Jest krótka i przyjemna… Postaci drugoplanowych jest w sam raz, by się nie pogubić. W książce opisane są przygody i przerażające chwile, lecz akcja nie jest zbyt groteskowa. To książka idealna dla nastoletniego czytelnika… Początki czegoś niezwykłego…”

– San Francisco Book Review

“W pierwszej części epickiej serii fantasy Krąg Czarnoksiężnika (obecnie liczy czternaście części), odznaczającej się wartką akcją, autorka zapoznaje czytelników z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, który marzy o tym, by dołączyć do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, która służy królowi… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”

– Publishers Weekly

„[WYPRAWA BOHATERÓW] to szybka i łatwa lektura. Zakończenia rozdziałów sprawiają, że musisz przekonać się, co zdarzy się dalej i nie chcesz odkładać tej książki. Jest w niej kilka literówek, a imiona czasem są pomylone, lecz to nie odwraca uwagi od opisanych wątków. Zakończenie książki sprawiło, że nabrałem ochoty, by natychmiast kupić kolejną część, co też zrobiłem. Wszystkich dziewięć części Kręgu Czarnoksiężnika dostępnych jest w sklepie Kindle, a Wyprawa bohaterów dostępna jest za darmo na zachętę! Jeśli szukasz szybkiej i ciekawej książki na wakacje, ta będzie w sam raz.”

– FantasyOnline.ne
Książki Morgan Rice

KRÓLOWIE I CZARNOKSIĘŻNICY

POWRÓT SMOKÓW (CZĘŚĆ #1)

POWRÓT WALECZNYCH (CZĘŚĆ #2)

POTĘGA HONORU (CZĘŚĆ #3)

KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA

WYPRAWA BOHATERÓW (CZĘŚĆ 1)

MARSZ WŁADCÓW (CZĘŚĆ 2)

LOS SMOKÓW (CZĘŚĆ 3)

ZEW HONORU (CZĘŚĆ 4)

BLASK CHWAŁY (CZĘŚĆ 5)

SZARŻA WALECZNYCH (CZĘŚĆ 6)

RYTUAŁ MIECZY (CZĘŚĆ 7)

OFIARA BRONI (CZĘŚĆ 8)

NIEBO ZAKLĘĆ (CZĘŚĆ 9)

MORZE TARCZ (CZĘŚĆ 10)

ŻELAZNE RZĄDY (CZĘŚĆ 11)

KRAINA OGNIA (CZĘŚĆ 12)

RZĄDY KRÓLOWYCH (CZĘŚĆ 13)

PRZYSIĘGA BRACI (CZĘŚĆ 14)

SEN ŚMIERTELNIKÓW  (CZĘŚĆ 15)

POTYCZKI RYCERZY (CZĘŚĆ 16)

ŚMIERTELNA BITWA (CZĘŚĆ 17)

THE SURVIVAL TRILOGY

ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZĘŚĆ 1)

ARENA TWO (CZĘŚĆ 2)

WAMPIRZYCH DZIENNIKÓW

PRZEMIENIONA (CZĘŚĆ 1)

KOCHANY (CZĘŚĆ 2)

ZDRADZONA (CZĘŚĆ 3)

PRZEZNACZONA (CZĘŚĆ 4)

POŻĄDANA (CZĘŚĆ 5

ZARĘCZONA (CZĘŚĆ 6)

ZAŚLUBIONA (CZĘŚĆ 7)

ODNALEZIONA (CZĘŚĆ 8)

WSKRZESZONA (CZĘŚĆ 9)

UPRAGNIONA (CZĘŚĆ 10)

NAZNACZONA (CZĘŚĆ 11)


Posłuchaj książek z cyklu KRĄG CZARNOKSIĘŻNIKA w formie audiobooka!
 
– My, nieliczni wybrańcy, kompania braci.
Ten, który dziś krew przeleje ze mną
Bratem mym się stanie. –
 
William Shakespeare
Henryk V


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Thor stał naprzeciw Gwendolyn, opuściwszy miecz, i drżał na całym ciele. Rozejrzał się i spostrzegł wpatrujące się w niego w ciszy osłupiałe twarze – Alistair, Ereca, Kendricka, Steffena i wielu swych ziomków – ludzi, których znał i których kochał. Jego ludzi. A on stał naprzeciw nich z mieczem w dłoni. Znalazł się po niewłaściwej stronie bitwy.

Wreszcie to do niego dotarło.

Mrok zaciemniający jego umysł rozrzedził się i w głowie Thora rozbrzmiały słowa Alistair, napełniając go jasnością. Na imię mu było Thorgrin. Był członkiem Legionu. Mieszkańcem Zachodniego Królestwa Kręgu. Nie był żołnierzem walczącym dla Imperium. Nie kochał swego ojca. Kochał wszystkich tych ludzi.

A nade wszystko – Gwendolyn.

Thor opuścił wzrok i spojrzał na jej twarz, a ona utkwiła w nim spojrzenie zapuchniętych od łez oczu. Ogarnęły go wstyd i przerażenie, gdy zdał sobie sprawę, że stał przed nią z mieczem w dłoni. Dłonie jego rozgorzały z upokorzenia i żalu.

Thor rozluźnił uścisk, pozwalając, by miecz wysunął mu się z dłoni. Dał krok naprzód i objął Gwendolyn.

Gwendolyn przytuliła go z całej siły i Thor usłyszał, jak zanosi się płaczem, czuł jej gorące łzy na swej szyi. Ogarnęły go wyrzuty sumienia i nie potrafił pojąć, jakim sposobem doszło do tego wszystkiego. Nie pamiętał tego zbyt wyraźnie. Wiedział jedynie, iż uradowało go, że stał się na powrót sobą, że nic już nie mąciło jego myśli i powrócił do swych ludzi.

– Kocham cię – wyszeptała mu do ucha. – I nigdy nie przestanę.

– Kocham cię z całego serca i całej duszy – odrzekł Thor.

Krohn miauknął u jego nogi, podskakując i liżąc jego dłoń; Thor pochylił się i ucałował jego pysk.

– Daruj – rzekł do niego, przypomniawszy sobie cios, który zadał mu, gdy Krohn stanął w obronie Gwen. – Wybacz mi.

Ziemia, trzęsąca się silnie jeszcze przed chwilą, wreszcie na powrót znieruchomiała.

– THORGRINIE! – rozległ się krzyk.

Odwróciwszy się, Thor ujrzał Andronicusa. Jego ojciec postąpił naprzód, na plac, mierząc go gniewnym spojrzeniem. Twarz płonęła mu z wściekłości. Obie armie przyglądały się osłupiałe w ciszy, jak ojciec i syn stają naprzeciw siebie.

– Rozkazuję ci! – rzekł Andronicus. – Zabij ich! Zabij ich wszystkich! Jestem twym ojcem. Usłuchasz mnie, nikogo innego!

Jednakże tym razem, gdy Thor patrzył na Andronicusa, zdało mu się, że coś się zmieniło. Coś wewnątrz niego. Nie widział już w Andronicusie swego ojca, członka rodziny, kogoś, przed kim musi odpowiadać i za kogo oddałby życie; miast tego ujrzał w nim wroga. Potwora. Thor nie czuł już najmniejszego obowiązku, by oddać życie za tego mężczyznę. Wręcz przeciwnie: rozgorzała w nim wściekłość. Stał przed nim ten, który zaordynował atak na Gwendolyn; który uśmiercił jego ziomków, który najechał i splądrował jego ziemie ojczyste; który zawładnął jego umysłem i za pomocą swej mrocznej magii uwięził go.

Nie darzył miłością tego mężczyzny. Był to raczej człowiek, którego jak żadnego innego pragnął zabić. Nie zważając na to, czy jest jego ojcem, czy nie.

Nagle Thor poczuł, jak budzi się w nim niepohamowana wściekłość. Pochylił się, schwycił miecz i co sił w nogach rzucił się przez plac, gotów zabić swego ojca.

Andronicus sprawiał wrażenie zdumionego, patrząc, jak Thor zbliża się, unosi miecz wysoko, ponad swą głowę, i opuszcza go obojgiem rąk z całej siły na jego głowę.

W ostatniej chwili Andronicus uniósł swój ogromny topór bojowy, odwrócił go bokiem i zablokował uderzenie metalowym trzonem.

Thor nie ustępował: raz po raz ciął mieczem, gotując się do zadania ostatecznego ciosu, a Andronicus za każdym razem unosił topór i odpierał go. Głośny szczęk dwóch stykających się broni rozbrzmiewał w powietrzu, a obie armie przyglądały się wojownikom w milczeniu. Z każdym uderzeniem sypały się tysiące iskier.

 

Thor krzyczał i stękał z wysiłku, czerpiąc z każdej umiejętności, jaką tylko posiadał, licząc, iż szybko zabije swego ojca. Musiał to uczynić – dla siebie, dla Gwendolyn, dla wszystkich, którzy zaznali cierpienia z ręki tego potwora. Z każdym ciosem Thor pragnął bardziej niż czegokolwiek innego wymazać swą krew, swe pochodzenie, na nowo zapisać swą historię. Wybrać innego ojca.

Andronicus, broniąc się, odpierał jedynie ciosy Thora, nie atakując go. Wyraźnie powstrzymywał się od atakowania swego syna.

– Thorgrinie! – rzekł Andronicus pomiędzy kolejnymi uderzeniami. – Jesteś mym synem. Nie chcę wyrządzić ci krzywdy. Jestem twym ojcem. Ocaliłeś mi życie. Pragnę, byś przeżył.

– A ja pragnę twej śmierci! – wykrzyknął Thor w odpowiedzi.

Thor zamachiwał się raz za razem, mimo słusznej postury i niemałej siły Andronicusa spychając go na skraj placu. Jednakże Andronicus nadal nie atakował Thora. Jak gdyby żywił nadzieję, iż syn powróci na jego stronę.

Lecz tym razem Thor nie powracał. Teraz wreszcie wiedział, kim jest. W końcu wyparł słowa Andronicusa ze swej głowy. Thor wolałby być martwy, niż raz jeszcze znaleźć się na jego łasce.

– Thorgrinie, opamiętaj się! – wykrzyknął Andronicus. Iskry posypały się obok jego twarzy, gdy ostrzem topora zablokował wyjątkowo silny cios. – Zmuszasz mnie, bym cię zabił, a tego czynić nie chcę. Jesteś mym synem. Gdybym zabił ciebie, i ja bym zginął.

– Zatem zgiń! – rzekł Thor. – A jeśli tego nie chcesz, ja uczynię to za ciebie!

Z głośnym krzykiem Thor podskoczył i kopnął Andronicusa obiema nogami w pierś, posyłając go w tył, aż potoczył się i runął na plecy.

Andronicus podniósł wzrok, zaskoczony, iż coś takiego się zdarzyło.

Thor stanął nad nim i podniósł wysoko miecz, by zadać ostateczny cios.

– NIE! – rozbrzmiał wrzask. Był to paskudny głos, brzmiący jak gdyby dobył się z samych czeluści piekielnych. Obejrzawszy się Thor ujrzał, iż z ciżby na plac wyłania się postać. Miała na sobie długą szkarłatną szatę, twarz skrytą pod kapturem, a z głębi jej gardła dobywał się pomruk niepodobny do żadnego odgłosu wydawanego przez człowieka.

Rafi.

Jakimś sposobem Rafi powrócił z miejsca, w które posłał go Argon podczas bitwy. Stał teraz przed Thorem, wyciągając obie ręce na boki. Uniósł je, a rękawy jego szaty osunęły się, ukazując bladą, poznaczoną pęcherzami skórę, która zdawała się nigdy nie być wystawioną na promienie słoneczne. Wydawał z siebie paskudny, gardłowy dźwięk, coś jakby warczenie. Gdy otworzył szeroko usta, odgłos przybrał na sile, aż wzniósł się pod nieboskłon. Niski dźwięk poniósł się drżąc, aż Thora zabolało w uszach.

Ziemia poczęła drżeć. Thor zachwiał się, gdy wszystko wokoło zatrzęsło się. Powiódł wzrokiem za dłońmi Rafiego i ujrzał przed sobą coś, czego miał już nigdy nie zapomnieć.

Ziemia poczęła rozstępować się na dwoje i tworzyć wielką rozpadlinę, coraz bardziej się powiększającą. Żołnierze obu armii wpadli w nią, ześlizgnęli się w dół, z krzykiem spadając w coraz szerszą otchłań.

Spod ziemi dobyła się pomarańczowa poświata, rozległ się potworny syk i rozpadlina plunęła parą i mgłą.

Ich oczom ukazała się pojedyncza dłoń, wyłaniająca się z otchłani i wczepiająca palce w ziemię. Była czarna, guzowata, zeszpecona, a gdy podciągnęła się, Thor ku swemu przerażeniu ujrzał, iż z głębin ziemi wyłania się okropny stwór. Jego sylwetka przypominała ludzką, lecz był cały czarny, miał wielkie, rozżarzone czerwone ślepia i długie czerwone kły. Ciągnął za sobą długi czarny ogon. Jego ciało było guzowate i wyglądał jak truposz.

Stwór odrzucił głowę w tył i wydał z siebie okropny ryk, podobny do tego, który wydał z siebie uprzednio Rafi. Zdawał się to być jakiegoś rodzaju nieumarły stwór, przyzwany z czeluści piekielnych.

Za tym stworem wyłonił się nagle kolejny. I jeszcze jeden.

Podciągając się z otchłani piekieł, na powierzchnię wyszły ich tysiące. Armia nieumarłych. Armia Rafiego.

Podeszły z wolna do czarnoksiężnika i zatrzymały się naprzeciw Thora i pozostałych.

Thor przypatrywał się w szoku stającej naprzeciw niego armii; gdy stał tak, ściskając wciąż w dłoni wysoko uniesiony miecz, Andronicus nagle wytoczył się spod niego i wycofał do swej armii, nie chcąc stawać do walki z Thorgrinem.

Wtem nagle tysiące stworów rzuciły się w kierunku Thora, zalewając plac. Ruszyły, by zabić jego i wszystkich jego ludzi.

Thor otrząsnął się ze zdumienia i uniósł wysoko miecz, gdy pierwszy stwór rzucił się na niego, warcząc, z wyciągniętymi pazurami. Thor uchylił się, zamachnął mieczem i odciął mu łeb. Stwór runął na ziemię, gdzie legł i nie poruszył się więcej, a Thor gotował się na spotkanie z kolejnym.

Stwory te były silne i szybkie, lecz w starciu jeden na jednego nie mogły się równać z Thorem i wprawnymi wojownikami Kręgu. Thor walczył z nimi zręcznie, posyłając na prawo i lewo śmiertelne ciosy. Zastanawiał się jednakże, z iloma spośród nich mógł walczyć naraz? Tysiące stworów napierały na niego z każdej strony, podobnie jak na każdego z jego kompanów.

Thor stanął u boku Ereca, Kendricka, Sroga i pozostałych. Walczyli ramię w ramię i osłaniali się wzajemnie, tnąc na lewo i prawo, kładąc po dwa albo i trzy stwory za każdym uderzeniem. Jeden z nich przedarł się, schwycił Thora za ramię, zadrapując je, aż z rany trysnęła krew, a Thor wykrzyknął z bólu. Zamachnął się i ukatrupił potwora dźgnięciem w serce. Thor był wybitnym wojownikiem, lecz jego ręka już bolała i nie wiedział, ile czasu minie, nim te stwory ich wykończą.

Jego myśli zaprzątało jednak najbardziej doprowadzenie Gwendolyn w bezpieczne miejsce.

– Zaprowadź ją na tyły! – wrzasnął Thor, chwytając Steffena, który walczył z jednym z potworów, i popychając go w kierunku Gwen. – NATYCHMIAST!

Steffen schwycił Gwen i odciągnął ją, znikając w armii żołnierzy, zwiększając odległość między nią a potworami.

– NIE! – zaprotestowała Gwen. – Chcę pozostać tutaj, z tobą!

Lecz Steffen usłuchał rozkazu i posłusznie zaprowadził ją w tylne szeregi bitwy, chroniąc za tysiącami MacGilów i Gwardzistów, którzy mężnie odpierali stwory. Thor z ulgą ujrzał, iż jest bezpieczna, odwrócił się i rzucił w wir walki z nieumarłymi.

Thor usiłował przyzwać swe druidzkie moce, usiłował walczyć zarówno duchem, jak i mieczem; lecz z jakiegoś powodu nie udawało mu się to. Zajście z Andronicusem i Rafi kontrolujący jego umysł pozbawili go sił. Jego moc potrzebowała więcej czasu, by mógł z niej znów korzystać. Musiał walczyć zwyczajnym orężem.

Alistair podeszła do Thora i stanęła obok niego, uniosła dłoń i skierowała ją w stronę nieumarłych. Wystrzeliła z niej kula światła, uśmiercając kilka stworzeń naraz.

Alistair unosiła dłonie jeszcze wiele razy, zabijając stwory dokoła siebie, a wtedy Thor poczuł natchnienie, energia jego siostry przenikała go. Raz jeszcze podjął próbę przyzwania innej części siebie, walki nie tylko mieczem, lecz także umysłem, duchem. Gdy kolejny stwór zbliżał się do niego, Thor uniósł dłoń i spróbował przyzwać swe moce.

Thor poczuł, jak coś wzbiera w jego dłoni, i nagle tuziny stworów poleciały w powietrzu, niesione jego mocą, i z wyciem wpadły w rozpadlinę w ziemi.

Kendrick, Erec i pozostali walczyli mężnie u boku Thora. Każdy z nich zadał śmierć tuzinom stworów, podobnie jak żołnierze wokoło nich, wyrzucając z siebie głośny okrzyk bitewny i walcząc co tchu. Armia imperialna przyglądała się, pozwalając armii Rafiego toczyć bitwę za nich, pozwalając, by odarli z sił ludzi Thora. Ich plan odnosił skutki.

Wkrótce ludzie Thora, wycieńczeni, wolniej cięli mieczami. A nieumarli nie przestawali napływać spod ziemi, niby niekończący się strumień.

Thor dyszał ciężko, podobnie jak inni. Nieumarli poczęli przedzierać się przez ich szeregi i jego ludzie z wolna padali. Przeciwników było po prostu zbyt wielu. Wokoło Thora niosły się krzyki jego ludzi, przyciskanych do ziemi przez nieumarłych, którzy zatapiali kły w gardłach żołnierzy i wysysali ich krew. Z każdym żołnierzem, którego uśmiercały, stwory zdawały się rosnąć w siłę.

Thor wiedział, iż muszą natychmiast coś uczynić. Musieli przyzwać ogromną moc, by wyrównać szanse, moc silniejszą niż te, które posiadał on czy Alistair.

– Argon! – rzekł nagle Thor do Alistair. – Gdzie on jest? Musimy go odnaleźć!

Thor obejrzał się i spostrzegł, iż Alistair męczy się i traci siłę; za nią wślizgnęła się bestia, zdzieliła ją wierzchnią stroną łapy, a ona upadła z krzykiem. Gdy potwór skoczył na nią, Thor podbiegł i przeszył jego grzbiet mieczem, ocalając Alistair w ostatniej chwili.

Thor wyciągnął rękę i podciągnął ją prędko na nogi.

– Argon! – wrzasnął Thor. – On jest naszą jedyną nadzieją. Musisz go odnaleźć. Natychmiast!

Alistair spojrzała na niego, pojąwszy, i spiesznie zniknęła w gęstwie żołnierzy.

Jeden ze stworów prześlizgnął się i rzucił z pazurami na gardło Thora, a wtedy Krohn podbiegł i skoczył na niego, warcząc, i przycisnął do ziemi. Wtem kolejny stwór rzucił się na grzbiet Krohna, a Thor ciął go i zabił.

Kolejny potwór przyskoczył na plecy Ereca i Thor rzucił się naprzód, zrzucił go, schwycił obojgiem rąk, uniósł wysoko nad głowę i cisnął nim w kilka stworów, przewracając je. Kolejna bestia natarła na Kendricka, który jej nie spostrzegł, a Thor złapał swój sztylet i dźgnął ją w gardło nim zdołała zatopić kły w jego ramieniu. Thor czuł, że choć tyle może zrobić, by począć rekompensować im to, iż stanął naprzeciw Ereca, Kendricka i pozostałych. Dobrze było walczyć znów po ich stronie, po właściwej stronie; dobrze było wiedzieć znów, kim jest i wiedzieć, za kogo walczy.

Rafi stał, wyciągając na boki ręce, nucąc, a kolejne tysiące bestii wypływały z czeluści ziemi. Thor wiedział, iż nie będą w stanie odpierać ich zbyt długo. Otaczała ich czarna chmara, a kolejni nieumarli, ramię w ramię, spieszyli naprzód. Thor wiedział, iż wkrótce on i wszyscy jego ludzie zostaną pochłonięci.

Przynajmniej, pomyślał, zginie walcząc po właściwej stronie.

ROZDZIAŁ DRUGI

Luanda szarpała się, młócąc rękoma i wierzgając nogami, gdy Romulus niósł ją w swych ramionach, przemierzając most i z każdym krokiem oddalając się od jej ziem ojczystych. Krzyczała i rzucała się, paznokcie wbijała mu w skórę, robiła wszystko, co tylko mogłoby pomóc jej się wydostać z jego chwytu. Jego ręce były jednak zbyt muskularne, twarde niby skały, ramiona jego zbyt szerokie i oplatał ją zbyt ciasno, by mogła się wydostać, trzymając w uścisku niby pyton, ściskając niemal na śmierć. Żebra bolały ją tak, że ledwie mogła oddychać.

Pomimo tego to nie o siebie lękała się najbardziej. Podniosła wzrok i na drugim końcu mostu ujrzała mrowie żołnierzy Imperium z orężem w dłoni. Z niecierpliwością czekali, aż Tarcza opadnie i będą mogli wedrzeć się na most. Luanda spojrzała przez ramię i spostrzegła osobliwą pelerynę, w którą odziany był Romulus. Drżała i biła od niej poświata. Luanda wyczuła, iż jakimś sposobem jest niezbędnym elementem, który umożliwi mu opuszczenie Tarczy. To musiało mieć coś wspólnego z nią. Po cóż innego miałby ją porywać?

Luanda poczuła nowy przypływ determinacji: musiała się uwolnić – nie tylko przez wzgląd na siebie samą, lecz także przez wzgląd na jej królestwo, jej ludzi. Gdy Tarcza opadnie, tysiące czekających mężczyzn, ta olbrzymia horda żołnierzy imperialnych, wedrą się do królestwa i opadną na Krąg niby szarańcza. Zrabują, co jeszcze pozostało na jej ziemiach ojczystych, a na to nie mogła pozwolić.

Luanda pałała nienawiścią do Romulusa każdą cząstką swego jestestwa; nienawidziła wszystkich imperialnych wojowników, a najbardziej Andronicusa. Rozszalał się wicher i poczuła, jak jego zimne podmuchy ocierają się o jej ogoloną na łyso głowę. Jęknęła, przypomniawszy sobie swą ogoloną głowę, poniżenie, jakiego doświadczyła z rąk tych bestii. Ukatrupiłaby każdego jednego z nich, gdyby tylko nadarzyła się okazja.

Gdy Romulus uwolnił ją z obozowiska Andronicusa, Luanda z początku myślała, iż oszczędzono jej straszliwego losu, oszczędzono jej prowadzania wokoło jak zwierzęcia w Imperium. Lecz Romulus okazał się gorszy jeszcze niż Andronicus. Luanda była przekonana, iż gdy tylko przekroczą ten most, zabije ją – a może i najpierw będzie torturował. Musiała znaleźć jakiś sposób, by mu uciec.

Romulus pochylił się i szepnął jej do ucha głębokim, gardłowym głosem, który zjeżył włoski na jej ciele:

– Już niedaleko, dzierlatko.

Luanda musiała szybko podjąć decyzję. Nie była niewolnicą; była pierworodną córką króla. Płynęła w niej królewska krew, krew wojowników, i nie lękała się nikogo. Uczyniłaby wszystko, co konieczne, gdyby walczyła z jakimkolwiek przeciwnikiem, nawet tak groteskowym i potężnym jak Romulus.

 

Luanda zebrała w sobie resztkę sił i jednym szybkim ruchem wygięła szyję w tył, rzuciła naprzód i zatopiła zęby w gardle Romulusa. Zacisnęła szczękę ze wszystkich sił, wgryzając się coraz mocniej i mocniej, aż jego krew zalała jej twarz i upuścił ją z wrzaskiem.

Luanda wsparła się na kolanach, obróciła i puściła biegiem przed siebie, mknąc przez most w kierunku swej ojczyzny.

Usłyszała za sobą jego kroki, coraz bliższe. Był znacznie szybszy, niż sobie wyobrażała i gdy obejrzała się przez ramię, ujrzała, iż zbliża się do niej z wyrazem niepohamowanego gniewu na twarzy.

Spojrzała przed siebie i zobaczyła ziemie Kręgu, ledwie dwadzieścia stóp dalej. Przyspieszyła.

Będąc ledwie kilka kroków od ziemi, Luanda poczuła ogromny ból w kręgosłupie, gdy Romulus rzucił się naprzód i walnął łokciem w jej plecy. Runęła jak długa twarzą do ziemi, prosto w pył, mając wrażenie, że cios ten zmiażdżył ją.

Chwilę później Romulus znalazł się na niej. Obrócił ją i zdzielił pięścią w twarz. Uderzył ją tak mocno, że cała aż się obróciła i wylądowała na powrót w pyle. Ból przeszył jej szczękę, całą jej twarz, i niemal straciła przytomność.

Luanda poczuła, że Romulus unosi ją wysoko i z przerażeniem patrzyła, jak pędzi w kierunku skraju mostu, gotując się, by wyrzucić ją za jego krawędź. Zatrzymał się tam, krzycząc i trzymając ją wysoko nad głową, gotując się, by wypuścić ją z rąk.

Luanda spojrzała w dół i ujrzawszy stromy spadek wiedziała już, że jej życie niebawem dobiegnie końca.

Romulus jednak trzymał ją nad przepaścią w trzęsących się rękach, zastygłszy bez ruchu, i najwyraźniej zmienił zdanie. Gdy jej życie wisiało na włosku, Romulus zdawał się rozmyślać. Bez wątpienia, miotany wściekłością, chciał wyrzucić ją za krawędź – lecz nie mógł. Potrzebował jej, by osiągnąć to, czego pragnął.

Wreszcie opuścił ją i jeszcze ciaśniej oplótł wokół niej ręce, niemal pozbawiając ją tchu. Następnie puścił się biegiem nad Kanionem, zmierzając znów w kierunku swych ludzi.

Tym razem Luanda zwisała bezwładnie, słaniając się z bólu. Nie mogła zrobić już nic więcej. Próbowała – lecz na próżno. Teraz mogła już tylko patrzeć, jak jej los wypełnia się, krok za krokiem. Romulus niósł ją nad Kanionem, a mgła kłębiła się i osnuwała ją, po czym znikała równie szybko. Luanda miała wrażenie, jak gdyby zabierano ją na inną planetę, do miejsca, z którego nigdy nie powróci.

Dotarli w końcu na przeciwny kraniec Kanionu i gdy Romulus dał ostatni krok, peleryna okrywająca jego ramiona zadrżała głośno, a wokół niej rozeszła się czerwona poświata. Romulus rzucił Luandę niczym wór ziemniaków, a ona runęła na ziemię mocno, uderzając się w głowę, i legła bez ruchu.

Żołnierze Romulusa stali przed nimi na skraju mostu, wgapiając się w nich, wyraźnie lękając się dać krok naprzód i sprawdzić, czy Tarcza w istocie opadła.

Romulus, rozwścieczony, schwycił jednego z nich, uniósł go wysoko i cisnął na most, prosto w niewidzialną barierę, gdzie niegdyś znajdowała się Tarcza. Żołnierz uniósł dłonie i krzyknął, gotując się na pewną śmierć. Spodziewał się zostać rozniesiony na strzępy.

Lecz tym razem zdarzyło się coś zgoła innego. Żołnierz przeciął powietrze, wylądował na moście i przetoczył się. Wszyscy przyglądali się w milczeniu, jak zatrzymuje się – żywy.

Żołnierz odwrócił się, usiadł i spojrzał na nich, bardziej jeszcze zdumiony niż oni. Udało mu się. To mogło oznaczać tylko jedno: Tarcza opadła.

Armia Romulusa wypuściła z siebie głośny okrzyk i natarła jak jeden mąż. Wdarli się wszyscy na most, pędząc ku Kręgowi. Luanda skuliła się, usiłując nie zostać przez nich stratowaną, a oni pędzili obok niej, niby stado słoni, zmierzając ku jej ojczyźnie. Patrzyła z przestrachem.

Jej królestwo nigdy już nie będzie takie, jakim przywykła je znać.