Za darmo

Niespokojni

Tekst
0
Recenzje
Oznacz jako przeczytane
Niespokojni
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa
 
Prawie wszystkie prototypy osób, występujących
w tej książce, zginęły.
Typy – nie istnieją.
Może to i lepiej.
 


…Jest czas obłapiania…

Koh 3, 5


 
Wiem, że wielu ludzi powie,
iż książka ta jest bezużyteczna,
a będą to ci, o których Demetriusz
rzekł, że nie więcej zważa na wiatry
wywołujące w ich ustach słowa niż
na wiatry wychodzące tyłem…
 
Leonardo

Św. Paweł

Czarna burza krąży jak jastrząb nad miastem; uderza skrzydłami o domy, o niebo. Niech rozniesie to wszystko; mnie też.

Mój współlokator i jego gość grają w karty. Ludzie nauczyli się zabijać swój czas, to znaczy zabijać życie. I zabijają go na wiele sprytnych sposobów.

Męczą się, pracując z wywieszonym językiem, i myślą, że pracują po to, by go mieć, by nim dysponować. A gdy go mają w końcu, okazuje się, że są już samą pracą; niczym więcej; samym wysiłkiem. I bawią się w zabijanie czasu.

Burza toczy się nad nami. Błyskawice rozrywają chmury o płonących wnętrzach. Siedzę w kącie. Przez okno leje się woda i kapie na mnie. Oni nie przestają mówić o tym, ile kosztuje marmolada, co jedli na kolację, ile numerów robili, gdy byli w moim wieku i inne rzeczy. Są uprzejmi nawet wobec mnie: to jest najgorsze. Męczą ich tylko hemoroidy.

Siedzę więc w kącie na łóżku, jak osaczony kot. Zamykam oczy. Wchodzi Marta, spokojna duża dziewczyna, która – nim się to wszystko zaczęło – mieszkała w tym mieście, co ja. Siada na moim łóżku i siedzi. Nic mnie ona nie obchodzi, ale teraz, gdy nie lubię nikogo, obmazuję ją przygodnie uczuciami, które sączą się ze mnie jak śluz, lepkie, umizgujące się jak stara kokota; przebieram je w nonszalancję i wyciskam poza siebie. Muszę.

Wiatr wieje od morza, drzewa rzucają głowami. Bełkocę coś do siebie i mówię na koniec:

– Finish1.

Ona śmieje się.

– Dlaczego się śmiejesz?

– Perskie kokoty2, gdy były bardzo zajęte – wiesz? – pytały amerykańskich żołnierzy: „Finish Johny?”.

Milczy chwilę.

Zaczęło mi się przewracać w głowie, patrzyłem poza nią, za okno, miałem półotwarte usta.

– Przypominasz mi lalkę, którą miałam, gdy byłam mała. Miała rozbitą głowę. Spałam z nią zawsze, mimo że miałam ładniejsze.

Zawołała:

– Słyszysz, jesteś lalką z rozbitą głową!

Ci przy kartach zaczynają się podniecać i krzyczeć. Mówię:

– Rzuć im coś w łeb. Flaszkę. Szkoda, że tu w hotelu nie ma nocników.

Kładzie się na łóżko i pyta półserio, ostrożnie:

– Mogę cię pomacać trochę?

Nie mam na to ochoty, ona wie o tym. Ale dziś jest trochę pijana, sześć koniaków. Mówi:

– Proszę cię, pocałuj mnie.

Kiwam głową, że nie. Uparła się. Wygląda jak gdyby zwariowała. Burza mruczy, zaraz uśnie. Deszcz nie pada. Bełkocę cicho:

– Muszę teraz iść. Umówiłem się. Pa.

Kłamię. Nie umówiłem się. Muszę iść. To jest nieokreślone, ale pewne.

Miasto jest ciemne, zaciemnione. Światła pełzają ostrożnie po jezdniach, jak ameby. To jest znowu nieznane miasto i obcy zapach. Znajomy jest wiatr, woń zgniłych ryb, wodorostów i muszli… Tu są bulwary, tu chodzą dziwki.

Włóczenie się jest czynnością rytualną, prastarą jak miasta i kurwy, które na Forum Romanum odciskały drewnianymi pantoflami, jak pieczątkami, na kamiennych taflach napisy: „Chodź do mnie”, a w Berlinie tatuowały sobie na wewnętrznej stronie ud: „Immer hinein3 i strzałkę.

Włóczenie się w niepokoju ulicami, które odpoczywają, jest rzeczą dobrą, prawie religijną. Najlepiej wieczorem, po deszczu, kiedy czujesz to, co się dzieje w zamkniętych domach i oglądasz zataczające się latarnie, cienie sobowtórów na ścianach; zresztą sam jesteś cieniem. To stara i pewna recepta.

Ciemność i morze gotują się. A to siedzi we mnie. Nie można tego wypluć. Łażę wzdłuż bulwarów, ale nie pomaga. Zwierzę, któremu utkwiła strzała w grzbiecie; tarza się, biega, ryczy, pluje, krew zalewa mu oczy; strzała tkwi. Nie ma ludzi i nikt nie wyciągnie strzały. Każdy z nas jest zamknięty we własnej nocy, sam.

Słyszę, jak czas przepływa za plecami, jak gdybym leżał nad brzegiem rzeki. Kobiety w moim wieku są coraz starsze. Gniję pomału. Wyciekam z siebie powoli, zostaje miękka skorupa, zdeformowany kształt. Jem przeszłość, jak gdybym jadł własny kał, przeżuwam ją ciągle na nowo i znów od początku. To jak łykanie śliny, gdy się chce pić.

Nienawidzę dnia, złego snu, gdy zanurzam się w noc jak w wodę, w której pływa księżyc i spełznięte twarze sprzed siedmiu lat. Dziewczęta mają wargi zimne i mokre i oczy wyblakłe jak na starych fotografiach. W ich włosach rosną wodorosty, w granatowej, połyskującej wodzie falują ich odbarwione ciała, z wody wychodzi mokry księżyc, metalowy żółw.

Wracam do domu.

Chodzę po pokoju i udaję, że nie wiem, o co chodzi. Ale gdy widzę papier, dostaję mdłości i słyszę, że jest we mnie cicho jak w trupiarni… Na szybie odciskam swoje wargi, jak dawniej.

Tak jak zawsze, odkąd zaczęła się ta historia, wojna, nie mogę zwymiotować na papier i męczy mnie to. Zęby szczękają mi z obrzydzenia, z podniecenia. Przechodzić wytartą, oślinioną drogę Odysei. Tysiącami mówią, sepleniąc, ślimacząc się, wyciskają uroczyście swoje męki, jak wągry, swoje nienawiści i zły los.

Obrazy leżą we mnie zastygłe, wyschnięte jak rośliny w zielniku, jak piersi starej kobiety. Ogłupiały jestem od luminalu, bromu, chloralu. Trupy leżą na drodze, która mnie od nich dzieli, jak progi kolejowe. Wojna: kłąb rodzących się dróg, które rosną, schodzą się, rozlatują nieobliczalnie, niespodziewanie, mimo to prawidłowo i nieuchronnie. Busoni4 na wydaniu Bacha5, które miałem w domu, na końcu przedmowy napisał: „New York im dritten Jahre der Kriegsfuge6. Zaczynam to rozumieć.

Papier jest bezczelnie biały. Chodzę koło niego jak pies dookoła suki. Krążę uparcie. Próbuję zajść z jednej strony, z drugiej. Ściany pochylają się nade mną i wyginają, jak widziane przez wodę. Oglądam w lustrze wygniecioną twarz, która już dawno przestała być moją twarzą.

Siadam. Mówię:

– Nie bądź wariatem. Proszę cię. Spokój.

Otwieram książkę. To Nowy Testament. Czytam św. Pawła list „Do Rzymian”: pogański.

Alem grzechu nie poznał, jeno przez Zakon7; bo nie wiedziałbym o pożądliwości, gdyby Zakon nie mówił: „Nie będziesz pożądał”. Lecz grzech, wziąwszy podnietę z przykazania, sprawił we mnie wszelką pożądliwość. Albowiem bez Zakonu grzech byłby martwy. I żyłem niegdyś bez Zakonu. Lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył, a ja umarłem; i okazało się, że przykazanie, które miało być ku żywotowi, stało się śmiercią.

Nie ma dla mnie grzechu, nie ma dla mnie Zakonu i nie on mnie zabił. Ale coś poruszyło się we mnie, niby nieznacznie. Związek odwrócony i podziemny z tym, co przeczytałem.

 

I siedzę na dnie i czekam. Jestem podobny do mokrej szmaty, do psów po deszczu. Moje czekanie jest napięte i wytężone.

Czekam, aż obrazy podniosą się przede mną, jak przed zaklinaczem węże, obrazy owszonych i żywych, wciskających usta w wargi trupów, obejmujących je udami, aż zmieszają się w wielkim składzie potu, łajna, strachu i otępienia i odsłonią to, co było przedtem – iżby okazało się, że ja, który byłem przeznaczony ku śmierci, stałem się dla żywota, że zostałem zabity, aby stworzyć ze zdań i słów życie, które wyrośnie na nawozie ze mnie i z tych, którzy zgnili.

I wydaje się to nagle najbardziej proste i wielokrotnie zawiłe, droga prymitywna, zwycięska i przewrotna.

Czy będę pół bogiem, pół czarnoksiężnikiem, aby mieszać, lepić i rozpładzać ludzi?

Joanna I

„……………………………………………………………….

P. wyjechał i nie wiem, czy znajdzie się tak prędko ktoś, kto potrafi robić to tak, jak on. Obiecał, że będzie przysyłał pieniądze co miesiąc. Twierdzi, że wraca za 3 mies.

Wczoraj byłam u k. (piszę naumyślnie przez małą literę, bo przez dużą nie jest wart). Zatelefonowałam do niego pierwszy raz od wyjazdu P. Był mile zdziwiony. Żądał, żebym tym razem przyszła na całą noc. Idiota. Po co ja się z nim w ogóle zadaję? Stosunek z nim nie sprawia mi w ogóle żadnej przyjemności. Poza tym jest skąpy. Jeden plus, że można z nim iść do kawiarni i pogadać.

Więc byłam u k. Przygotował się kretyn do tej nocy bohaterskiej jak toreador. On ze swoimi mizernymi orgaźmikami. Było też dużo rzeczy do jedzenia, jakbyśmy mieli przez tydzień nie wychodzić z pokoju. Mówi do mnie per „dziecinko”.

W szufladzie od stołu zobaczyłam przygotowanych 6 prezerwatyw i myślałam, że umrę ze śmiechu. Odsunęłam powoli 4 i zostawiłam 2. On się zmieszał i powiedział: – Mogą być na wszelki wypadek. On załatwił na mnie szybko swoje sprawy. Myślałam podczas tego o P., jak on to robi, i zaczerwieniłam się. Mały k. myślał, że to z powodu niego. Potem obróciłam się do ściany i chciałam spać.

Nie mogłam usnąć, bo k. musi leżeć pod pierzyną. Było mi gorąco jak cholera, ale koniec końców usnęłam. Wstałam o piątej, ubrałam się, zjadłam chleb z wędliną i popiłam winem, i poszłam do domu.

Po wyjeździe P. jest próżnia. Leżę w łóżku do dwunastej, nie chce mi się ubierać. Mam 23 lata i nic mi się nie chce. Nie chcę nawet dużo pieniędzy. Chcę mieć spokój i wygodę. Mam tylko od czasu do czasu małą zachciankę, małą ochotę na 3-dniową przygodę, nic więcej. Wydaje mi się, że płynę po życiu jak napęczniały, biały topielec po letniej, brudnej wodzie. Ale gdy widzi się, jak wszyscy latają koło swoich interesów, jak pies za suką, jak robią się ważni, to może już lepiej pływać.

Dziś powinnam mieć miesiączkę i nic. Inna rzecz, że to z P. było całkiem na wariata. Czekam jeszcze 4 dni, potem idę do dra D. On mi się trochę podoba. To byłaby trzecia skrobanka.

Wczoraj widziałam tych dwóch 18-latków, którzy bywają u »ciotki« Emilii. Jeden z nich tam, zdaje się, mieszka. Chyba ten niebieskooki. Siedzieli wczoraj wieczorem w parku i trzymali się jak zakochani za ręce. Obaj są ładni i mają takie czerwone usta, jakby się ciągle całowali. Nie mogę powiedzieć, że nie mam na nich ochoty. Poznam ich.

Dlaczego nie mam koleżanek? Znam różne dziewczęta, ale nie spotykam ich prawie. Chodzę zawsze sama albo z mężczyznami.

Była u mnie Ewa. Wyrosła, ma już prawie 17 lat. Przypomina mi czasy, kiedy nie miałam forsy i mieszkałam w tej zasranej dzielnicy nad rzeką. Boże, jak tam śmierdzi! Ona tam mieszka jeszcze, jest śliczna, trochę postrzelona, ma dzikie oczy, miękkie i równocześnie ostre i niepokojące. Nic dziwnego, jej mama jest zwariowana, a tacie też niczego nie brakuje.

Mała jest biedna i potwornie ambitna, chce czegoś bardzo, tylko na razie nie wie czego. Ale będzie wiedzieć i myślę, że osiągnie to. Przychodzi do mnie wtedy, gdy w domu są awantury. Nie przyznałaby się do tego za Boga. Czasem sypia u mnie.

Już strasznie znudzili mi się ci mężczyźni z forsą i szykiem. Mam ochotę iść z jakimś gówniarzem na wodę sodową.

……………………………………………………………….”

Komentarz: Tym razem Joanna była niesprawiedliwa. Mały k. ma lat 60 i nie można od niego dużo wymagać.

Drogi donikąd

Na zboczu góry, wrzeźbiony w skałę, stał pensjonat. Na parterze, w pokoju numer osiem, budził się Emil.

Wyciągał ramiona, mruczał, prychał, wyginał kręgosłup jak łuk, krzyczał przez chwilę wysokim falsetem8. Wstał, podszedł do okna i zobaczył niebieską mgłę. Otworzył drzwi, szedł wolno w piżamie wzdłuż korytarza wykładanego zielonym linoleum. Przed białymi drzwiami stały wyczyszczone buty: przed numerem trzynastym olbrzymie buty Anglika, który uczył się grać u Finsena; przed numerem piętnastym, oprócz damskich Krystyny, duże męskie, przesadnie sportowe („Przyjechał narzeczony”). Przed drzwiami właścicielki pensjonatu – osamotnione sandałki Eli.

Z asfaltowego tarasu było widać mgłę, prześwietloną słońcem, błyszczącą, różową, leżącą na górach, które wydawały się dalekie i bliskie. Usiadł na leżaku i zamknął oczy. Po chwili poczuł, jak słońce dotyka jego powiek, delikatnie, językiem ciepłym i miękkim, jak kot. Różowe koła ze światła i krwi toczyły się jak baletnice.

Otworzył oczy. Ktoś stał przy nim. To była Ela, o jasnych włosach i oczach, w piżamie.

– Dziś są moje urodziny.

– Ile lat kończysz?

– Dwanaście.

Milczała chwilę. Odwrócił głowę, bo słońce świeciło mu w oczy.

– Proszę pana, czy ja mogę pana pocałować?

Odpowiedział wolno:

– Możesz.

Podeszła do niego od tyłu, objęła rękami jego podbródek i pocałowała go w policzek uważnie, bez cmokania. I dotknięcie jej było jak słońce, leżące na powiekach. Odsunęła się i stała przy nim. Szeroko otwartymi oczami patrzała prosto w słońce. Była blada.

– Dziś są twoje urodziny, więc zapraszam cię na lody.

To było przyjemnie niekonsekwentne, bo postanowił się stąd wyprowadzić ze względu na małą.

– Tak.

– Powiesz mi podczas śniadania, czy mamusia ci pozwoliła.

– Tak.

Odeszła, cofając się wolno, tyłem, jak teatralny paź.

Podczas śniadania zobaczył, że narzeczony Krystyny jest dziobaty. „Może ma ukryte zalety” – pomyślał. Spotkali się na korytarzu, Krystyna uśmiechnęła się, przedstawiła go narzeczonemu i powiedziała:

– Wiesz, to jest ten inteligentny kawaler, który miał ochotę, opowiadałam ci, pocałować mnie. Prawda, że jest przyjemny?

Dopiero później ocenił, że to było bezczelnie sprytne. Na razie duży pan i mały pan uśmiechali się, a duży pan zrobił pobłażliwą minę.

Po śniadaniu, mniej więcej o dziesiątej, Ela czekała w hallu i oglądała w lustrze swoją nową różową sukienkę. Szli najpierw przez las i plamy światła leżały na ziemi, i ona szła przy nim, próbując dorównać mu kroku, poważna, niby dorosła.

– Czy widzisz te krowy tam?

– Tak.

– Jak one wyglądają?

– Jak gwiazdy.

– Hoooo. Jak gwiazdy… – i uśmiechnął się. Wtedy ona uśmiechnęła się też i otworzyło się małe kocie niebo i pokazało rząd równych zębów.

– Ja panu coś powiem. – W jej oczach ukazały się wesołe błyski. – Nim pan przyjechał, ja zawsze wiedziałam, z którego miasta są goście.

– Coo? W jaki sposób wiedziałaś?

– No, wiedziałam po prostu.

– Bez kartki meldunkowej?

– Bez.

– A czy ktoś jeszcze wie o tym?

– Buruburu, ten stary portier.

– I od mojego przyjazdu nie odgadujesz więcej?

– Nie.

Weszli do parku, w którym grała orkiestra, blady zdrojowy park. Spotkał tam Alinkę, córkę znanego logistyka, przyjaciela ojca.

Była duża, wyglądała jak niedźwiadek (zgrabny). Skończyła pierwszy rok chemii.

– Co robi twój papa? – zapytał, bo lubił go.

– Och, och! Nie wiem: mieszka w hotelu „Pod Różą”.

– Przecież ty mieszkasz we „Florydzie”…

– No tak, ale on mieszka tam z jedną panienką.

Wróciła do grupy chłopców i dziewcząt, krzyknęła:

– Twoja towarzyszka ma śliczną sukienkę…

Uśmiechnął się tak, aby to mogło na wszelki wypadek wszystko oznaczać.

Potem już było miasteczko i kawiarnia.

– Co pani zamówi? – zapytał, gdy przyszedł kelner.

Ela patrzyła na niego i nic nie mówiła.

– Co zjesz, mała? – zapytał, a ona płakała.

– Malinowe?

Skinęła głową.

– Czekoladowe?

Skinęła głową.

– Jakie jeszcze?

Wykrztusiła w końcu:

– Poziomkowe.

Kelner przyniósł lody i trzy grube, okrągłe wafle, wetknięte w usta lodów.

– One wyglądają jak cygara – i Ela była znów niby dorosła, poważna.

Ludzie wchodzili i wychodzili i Emil myślał o Krystynie, o zdarzeniu przy śniadaniu. I potem wracali przez las, z góry widać było pociąg, który gwizdał, i ona szła obok niego, nie patrząc na niego, i on schował się za drzewo. Wtedy ona uszła jeszcze kilka kroków, z uśmiechem zawróciła i znalazła go, bez szukania. I on wyszedł przestraszony, i ona nie mogła zrozumieć, dlaczego.

Szli dalej i plamy światła leżały na ziemi, i ona powiedziała:

– One są jak Bernard.

– Kto to jest Bernard?

– Bernard to jest nakrapiany pies, który zdechł zeszłego roku.

Wrócili na obiad. Na stole zastał dwa listy i dużą kopertę. Od ojca i od Janka.

„Drogi Synu!

Zawiadamiam cię, że równocześnie z niniejszym listem odsyłam ci dwa rentgenogramy. Jako niekompetentny w sprawach chorób płuc, dałem je do obejrzenia docentowi F. wraz z historią choroby, którą mi przysłałeś. Stan chorej – budowa klatki piersiowej wskazuje bowiem, że mamy do czynienia z kobietą – jest na tyle poważny, że leczenie i pobyt w górach będą się musiały przeciągnąć na długo, przypuszczalnie do końca życia. Odmy w prawym płucu doc. F. nie radzi robić z powodu olbrzymich zrostów, metoda zaś elektrycznego przepalania ich nie jest jeszcze wypróbowana. Torakoplastyka9 – musiałaby być zresztą bardzo obszerna – jest niewskazana nie tylko ze względów kosmetycznych, ale również z powodu wady serca, o której piszesz. Tyle mam do powiedzenia o tej pani.

Teraz pozwolę sobie zaznaczyć, abyś w przyszłości nie zajmował mnie sprawami tego rodzaju z dwóch względów: 1) Czas, który tracę, jest niewspółmierny do wątpliwych korzyści, jakie ci daję. 2) Nie lubię brać udziału w intrydze, jako lekarz.

Chcę ci poza tym donieść, że za miesiąc wychodzi moja epidemiologia. Przy jej pisaniu, jak i przy korekcie, G. oddał mi poważne usługi. Jak się tego spodziewałem od dłuższego czasu, matka Twoja będzie się musiała poddać resekcji nerki.

Pozdrawiam Cię serdecznie

Twój Ojciec”.

List od Janka:

„Wyobraź sobie, że w tym upale, przy tym śmierdzącym fortepianie, ciężkim i leniwym – pracuję. Mały napad pracy, choroba lenistwa. Mefisto10 idzie cudownie. Gram pierwszy temat zupełnie po pijacku, zupełnie zataczając się. Z sonatą b-mol męczę się potwornie. Chodzę po całym mieście i wypożyczam do niej płyty. Toccata C-dur poszła niespodziewanie łatwo; całuję codziennie adagio na dobranoc.

Czytam i nudzę się.

Pa

Janek.

Twój ojciec zaprosił mnie na kolację. Pytałem go o różne głupstwa, np. jak to jest możliwe, żeby się człowiekowi iskry sypały z włosów itd. Przygotowałem Ci niespodziankę”.

 

Na stole leżały dwa otwarte listy, rentgenogramy w grubej kopercie. Emil patrzył przez okno. Krystyna zostaje tu na całe życie. Stary jest uroczy i komiczny. Jak obojętny jest na pozór list Janka. Nie nazywali nigdy po imieniu tego, co było między nimi. Nie zastępowali tego gwarą. Nie dawali listom nagłówków, aby nie używać pewnych słów. Byli oszczędni w gestach.

Emil wyrwał kartkę papieru z zeszytu, bo miał wstręt do pozorów systematyczności, do kartotek, brulionów. Uważał, że to są formy przymusu. Pisał:

„Jakie to jest komiczne i wielokrotnie dziwne. Znam Gide'a11Fałszerzy i Coridona, i Nourritures Terrestres12, wiem prawie wszystko, co można legalną drogą wiedzieć o Wildzie13, czytałem Śmierć w Wenecji14, wiem, co o tych sprawach myśli Platon15 i Owidiusz16, znam wreszcie współczesną literaturę psychologiczną, i mimo wszystko to jest tak samo nowe i świeże; mimo mego głodu wiedzenia naprzód, głodu władzy nad przyszłością, aby się nie dać zaskoczyć przez życie, mimo że wiem, że się to niedługo skończy, czuję to jednak tak, jakby to miało być nieskończenie długie.

Czy mogę z J. zrobić wszystko, co zechcę? Przed rokiem mógłbym. Ale teraz, kto wie? Przed rokiem, tu, na wakacjach, kiedy był przylepiony do mnie (po appendicicie17). Mieszkaliśmy w chłopskiej chałupie, był jeszcze taki słaby, że trudno mu było samemu chodzić. Gdy oczekiwałem go na stacji, gdy mnie zobaczył, trzeba było widzieć jego oczy. Szkoda”.

Wrzucił kartkę do tekturowej teczki (takie notatki uważał też za rodzaj przyszłego „materiału”), wyjął dużo innych podobnych kartek; to była nowela, którą kończył.

Był mały pięcioletni Jano i jego świat magii. Ręce za szybą i grysik, którym go karmiła służąca Marysia. Poza tym jest Anna, matka. Zbliża się do szafy, gdzie wiszą suknie i płaszcz.

– Mamo, czy odchodzisz?

– Nie. (On wie, że ona kłamie).

W pokoju obok leży ojciec, umierający na raka. Jego oczy wpadają powoli do wnętrza czaszki. Anna odchodzi do Emila, który ma osiemnaście lat. Anna ma dwadzieścia cztery. Jano zostaje sam. Ojciec jęczy. Jano wchodzi do kuchni. Marysia chrapie i dyszy przez sen. Na wpół obłąkany ze strachu Jano budzi Marysię.

„Jej nogi były czerwone aż do kolan, wyżej białe. Jej duże piersi podnosiły się i opadały, podnosiły się i opadały. Jano krzyknął:

– Marysiu!

Otwarła oczy, zanurzone w śnie. Uderzył ją w ramię. Wyciągał ją z ciężkiego snu jak z bagna.

– Marysiu!

Sen spełzał powoli z jej oczu.

– Czego chcesz?

– Idź po mamę!

Była ogromna, biała, ciepło buchało od niej.

– Co?

– Idź, przyprowadź mamę.

– Śpij, smarkaczu!

Zobaczył, że zasypia. Wziął nóż kuchenny i podszedł do niej.

– Marysiu!”

I tak dalej.

Ona w końcu wstaje, bierze go na ręce, on czepia się rękami klamek i wrzeszczy.

Emil płynie powoli po własnych zdaniach. Co ma powiedzieć Jano w ostatecznym, błagalnym i rozpaczliwym momencie? Wraca znów z prądem słów, natrafia na ten sam zakręt. Powoli przerzuca swoją przeszłość, swoje rozmowy z dziećmi. Jest przez chwilę naciągnięty jak struna, nim się ją puści, nim wyda dźwięk.

Mały chłopiec prosi go w parku:

– Daj mi zegarek, zobaczysz, ja ci dam też, daj mi…

– Co mi dasz?

Tamten odpowiada na serio i poważnie.

Emil pisze:

„Jano krzyczy: – Proszę cię, proszę cię! Czekaj, dam ci dom i złoto!”

To była mała błyskawica, mały strach, na krótką część sekundy zatrzymane uderzenie serca. Reszta jest prawie napisana. Ludwik (ojciec Jana) staje przed murem, przed śmiercią. Jano jest zamknięty w pokoju ojca. Rozmowa Jana z ojcem, rozmowa pięcioletniego chłopca z trzydziestoletnim ojcem o śmierci.

„Ojciec:

– Dlaczego ty myślisz, że ja już nie jestem człowiek? Musisz mi pomóc, synku, musisz. Będę się opierał o ciebie i o ścianę i podejdę do okna. Potem ty wyjdziesz…”

Jano pomaga. Czuje, że ręka ojca jest bardzo ciężka. Ludwik staje przy oknie: na dole Anna i Emil trzymają się za ręce i ona uśmiecha się. Jano jest mały, a okno jest wysoko. Ale czuje wielkie napięcie między górą i dołem. Ludwik myśli o Annie i o śmierci. To jest to samo, to już wkrótce będzie to samo. Więc przestaje się wahać i nie rzuca się z okna.

Gdy matka wraca, Jano mówi tylko:

„– Mamo, tak bardzo czekałem na ciebie.

I o tej nocy nie powiedział nic więcej”.

Nareszcie. Jest zadowolony z rozmowy ojca z synem, gdy śmierć odkrywa swoją twarz. Cieszy się z męczącego crescenda18, które załamuje się wtedy, gdy Ludwik staje przy oknie, które kończy się szczytem, pianissimo19:

– Mamo, tak bardzo czekałem na ciebie.

Była godzina czwarta po obiedzie. Emil wiedział, że Krystyna schodzi teraz z leżaka i pójdzie do pokoju, że jej narzeczony załatwia coś w mieście. Dlatego poszedł do pokoju numer piętnaście.

Leżała na łóżku w białych, krótkich spodenkach i białym golfie. Na podkurczonym kolanie trzymała książkę. Ponad kostką, na nodze, miała cienki złoty łańcuszek. Była lekko opalona.

Nie poruszając głową, powiedziała: – Siadaj, mały – wskazując na łóżko.

Mały usiadł.

– Zły jestem.

– Zły jesteś? Przecież masz ładne włosy, zwłaszcza gdy je rozrzuca wiatr. Traktuję cię jak dziewczynkę, bo nią trochę jesteś. No… zresztą nie będę prawiła komplementów, bo jesteś dostatecznie zarozumiały. Gdzie są moje roentgeny? Chyba nie chcesz, abym musiała się zgrywać na panią Chauchat20?

– Przyniosłem je.

– Dobrze. Teraz powiedz, dlaczego jesteś zły?

– Bo on cię…

– …ma – dokończyła ona i zaczęła się śmiać. – Kto mię ma? Kto mię w ogóle może mieć?

Chwilę kiwała nogą, tą ze złotym łańcuszkiem.

– Z konwencjonalno-fizjologicznego punktu widzenia to on mię miał pewną ilość razy. Powiedz lepiej…

Emil tego już nie słyszał. Krew zaczęła mu napływać do głowy, podobnie jak pewnego razu w szkole, przed wielu laty, podczas historii z zadaniem o albatrosach.

Wtem otworzyły się drzwi. W drzwiach stała Ela. Krystyna powiedziała:

– Wejdź.

Ale ona nie weszła. Miała szeroko otwarte oczy.

Odnajdywała go wszędzie i ciągle, ze zwierzęcą, jasnowidzącą pewnością. Tropiła go jak pies, chodziła za nim jak lunatyczka. Krystyna powtórzyła:

– Wejdź.

Ale ona nie weszła.

Emil, nie patrząc na Elę, bo bał się jej wzroku:

– Chcę cię dzisiaj widzieć.

– Wiesz, że to niemożliwe.

– Bardzo chcę.

– Nie bądź śmieszny. Jest mi przykro, gdy się wygłupiasz.

– Chcę.

– Możesz chcieć.

Wstał i wyszedł z pokoju, omijając Elę szerokim łukiem.

Na czterech fortepianach, w czterech krańcach pensjonatu, ćwiczyli uczniowie Finsena. Książę gruziński o ukośnych oczach grał początek Wallensteinowskiej21 na przyjemnym Bechsteinie22, wśród dymu papierosów; był giętki, wysoki, trzydziestoletni. Z wściekłością wypracowywał i wyrzeźbiał precyzyjnie trzynaście pierwszych taktów, dokładność akcentów, tętniący, ukryty, zduszony rytm.

Emil stał za dużą palmą i oglądał księcia. Wczoraj siedzieli do późna w nocy i rozmawiali o muzyce, o pianistach, o Paryżu. Książę przeszedł nagle z niemieckiego na francuski, otoczył się dymem papierosa jak niebieską zasłoną, zaczął opowiadać o Niżyńskim, Diagilewie i Lifarze23; potem przeszedł szybko z „vous” na „tu24.

– Est-que tu l'as vu, petit?25

– Oui, je l'ai vu une fois… ici-même, dans les montagnes.26

– Il est beau, n'est-ce pas?27

– Il est très beau.28

– Il n'aime pas les femmes. Le sais-tu?29

– Je le sais: il est rare que des célèbres danseurs aiment les femmes. D'ailleurs, la danse elle-même contient quelque chose de feminin. Il m'est difficile de l'expliquer en français. Rangopal aussi est homosexuel. J'ai lu ses lettres d'amour, des lettres très naīves et très belles, adressées à mon… à un de mes amis.30

– Ah!

Książę strzepnął popiół z papierosa. Jego jasnoniebieskie, koloru lodu, skośne i gruzińskie oczy, wysunęły się z mgły.

– Je veux que tu sois a moi. Tu as le visage d'un faune juvenile, tes mouvements sont doux, ta peau est dorée par le soleil…31

Emil uśmiechnął się i powiedział:

– Non.32

Oczy księcia zgasły i zaszły gęstym dymem.

– Est-ce que c'est la dame qui s'appelle Christine qui t'a perverti de cette façon?33

– Pourquoi employez-vous ce terme de „pervertir”?34

– Quelle pitié… Tu me sembles avoir beaucoup lu, et malgré cela tu ne connais pas les choses qui sont en toi, tu ne sais pas ce que tu pourrais ressentir. A ce moment-même tu passes a cote d'un monde immense que tu ignores complétement, tu passes comme un cheval à qui on a bandé les yeux.35

Przez chwilę było cicho w pokoju i pasma papierosowej mgły wyginały się wolno nad czarnym fortepianem. Książę wstał, powiedział: – Bonne nuit36 – i wyszedł.

Emil stał za palmą i oglądał księcia. Potem ubrał się i wyszedł.

Mała, teatralna trochę dolina, wyrzeźbiona przez strumień w wapieniu. Nad wodą bełkocącą stała drewniana kawiarenka, w której jadał truskawki ze śmietaną. Na zboczach rosły niebieskawe jodły. Przy stoliku w kącie siedział siwowłosy profesor logistyki, zagięty jak pytajnik, z młodą dziewczyną. Obok inne dziewczęta śmiały się głośno, trzymały się za ręce, zerkały na wszystkie strony, śmiały się znów, i ich śmiech opadał jak mały wodospad. Głupie smarkate.

Wrócił do pensjonatu, który nazywał się „Złocień”. Jeszcze było przed kolacją i nudził się, i przykrzyło mu się. Zatelefonował do Alinki, ale nie było jej w domu. Poszedł do łazienki i mył się zbyt długo. Napisał list do Janka, w którym donosił mu, że zamierza pozostać tu jeszcze około dwóch tygodni, i nie wysłał go. Potem chodził po willi, próbował wszystkich czterech fortepianów, szukał Eli, która wyszła do miasteczka. W końcu spotkał pewnego dancing-bubka i dowiedział się od niego, że Krystyna idzie po kolacji do kawiarni.

Podczas kolacji, w sali jadalnej, było cicho, bo jedzono kurczęta; to wymagało skupienia. Krystyna siedziała tyłem do Emila, ubrana w suknię w kwiaty, przez którą przeświecały ramiączka biustonosza.

Siedział przy stoliku ze starszą panią i młodym małżeństwem i mówił wielką ilość głupstw, większą niż zwykle. Pewna liczba mieszkańców pensjonatu uważała go za idiotę – sprawiało mu to przyjemność, gdyż był megalomanem.

Nie czekając na deser, zszedł wolno ze schodów. Ciepły wiatr gwizdał między jodłami, które chwiały się i trzeszczały w ciemności. Stanął pod drzewem, przed oczami miał oświetlony prostokąt: brama. Brunatny księżyc pełzał po zboczu. Cień przeciął oświetlony prostokąt. Krystyna. Podszedł do niej. Zapytała:

– Idziesz też do miasta?

– Czekam na ciebie.

– Na mnie? No, to odprowadź mnie.

Wziął ją pod rękę. Po chwili mruknął wyraźnie, z uporem, jak dziecko:

– Ja chcę…

– Czego chcesz?

– Ciebie chcę.

Zaśmiała się, szli na przełaj przez las, który huczał.

– …dlatego, że on przyjechał – zawołała przez wiatr.

– Prawdopodobnie.

– Mój mały, wiesz chyba, że jesteś…

– Posłuchaj. Książę też mówi do mnie „mój mały” i ma na mnie ochotę. Ja na ciebie, może ty na księcia?

– Może?

Zbliżali się do miasteczka.

– Jeśli chcesz, poczekaj na mnie w ogrodzie. Wrócę kolo dwunastej. Porozmawiamy. Dobrze?

Do jedenastej Kempf z Monachium grał Beethovena37 i Bacha. Emil siedział w ogrodzie, poprzez otwarte okna słychać było początek Appassionaty38, koci, niepokojący, gotowy do skoku. Oświetlone okna, kołyszące się drzewa.

Emil: „Janek siedzi teraz przy aparacie. Gdybym ja tylko wiedział, że to jest najlepsze wykonanie Appassionaty, byłoby to bardzo trudne do zniesienia. Zwłaszcza że nie mógłbym tego zdania zmienić. Wariaci też nie mogą zmienić. Gdy miałem trzynaście lat, przeżyłem taką noc. To było straszne. Wtedy uważałem, że jestem wszechwiedzący. Wielkie napięcie, pianissimo, przed końcem pierwszej części. Nareszcie zryw. W tym miejscu zawsze chce mi się płakać. To była noc strasznej samotności. Zbocze, pokryte jodłami, szumi jak organy. Zbocze, wryte w niebo. Początek Fantazji C-mol39. Chciałbym, aby Krystyna zobaczyła w kawiarni na dnie kieliszka moją twarz. Wierzę częściowo, że to jest możliwe. Przy pomocy magii…? Ojciec zahipnotyzował sowę, która rzucała się w klatce. Potem zbliżył się do stołu i wpatrywał się w kieliszek. – Przecież on jest martwy. – Chciałem zobaczyć, czy nie da się go podnieść samym wzrokiem. W tym czasie wyszła jego książka o zmienności gatunków bakterii. Profesor Wincenty twierdzi, że stary jest – obok Nicolle'a40 – największym znawcą tego zagadnienia w Europie. Ile w tym było dziecinnej magii?”

Księżyc wędrował nad jego głową. Kempf skończył grać. Cienie chmur pełzały po górach. Księżyc o zgaszonej do połowy, szarej tarczy, jak wybite oko. Pierwsza. Druga. Koguty piały. Szyby połyskiwały matowo, jak ołowiane. Zielony kot wskoczył cicho na ławkę i wtulił się pod ramię. Nie zauważył, jak przyszła i usiadła obok niego.

– Myślałam, że śpisz.

Była trochę pijana i wesoła. Emil popatrzył na nią ze zdziwieniem. Pomału zaciskało się coś w nim. Chowało się, jak ślimak w skorupę. Jego oczekiwanie nie odnosiło się do Krystyny. Bo oczekiwanie nie odnosi się nigdy do zdarzenia, na które czekamy. Najważniejszą cechą oczekiwania jest to, że zmienia niedostrzegalnie substancję zdarzenia, nadmuchuje je, wyolbrzymia, przesuwa jego środek ciężkości, destyluje – tak, że to, co nadchodzi, nie jest prawie nigdy tym, na co czekamy.

1finish (ang.) – koniec; kończyć. [przypis edytorski]
2kokota (daw.) – prostytutka. [przypis edytorski]
3Immer hinein (niem.) – Zawsze do środka. [przypis edytorski]
4Busoni, Ferruccio (1866–1924) – włoski kompozytor, pianista i dyrygent, znany gł. jako wirtuoz i autor fortepianowych aranżacji muzyki Bacha. [przypis edytorski]
5Bach, Johann Sebastian (1685–1750) – wybitny niem. kompozytor i organista epoki baroku, jeden z największych artystów w historii muzyki. [przypis edytorski]
6New York im dritten Jahre der Kriegsfuge (niem.) – Nowy Jork w trzecim roku fugi wojennej. [przypis edytorski]
7zakon (daw.) – prawo. [przypis edytorski]
8falset – nienaturalnie wysoki głos męski. [przypis edytorski]
9torakoplastyka (z gr. thoraks, D. thorakos: pierś, klatka piersiowa) – skrócenie lub usunięcie żeber, stosowane dawniej w leczeniu chorób płuc i opłucnej. [przypis edytorski]
10Mefisto – zapewne pierwszy, najbardziej znany z czterech Walców Mefisto, utworów fortepianowych skomponowanych przez Franza Liszta (1811–1886). [przypis edytorski]
11Gide, André (1869–1951) – francuski pisarz, laureat literackiej Nagrody Nobla (1947); indywidualista, odrzucający tradycyjne normy moralne. [przypis edytorski]
13Wilde, Oskar (1854–1900) – irlandzki poeta, dramaturg i prozaik; w swojej twórczości prezentował estetyzm, amoralizm i hedonizm; w 1895 oskarżony o praktyki homoseksualne, skazany na dwa lata więzienia; po odbyciu kary, opuszczony przez rodzinę i bojkotowany przez opinię publiczną, przybrał fikcyjne nazwisko i wyjechał do Francji. [przypis edytorski]
14Śmierć w Wenecji – nowela Tomasza Manna wyd. w 1912, opowiadająca o platonicznej miłości starzejącego się pisarza do młodego chłopca. [przypis edytorski]
15Platon (427–347 p.n.e.) – gr. filozof, twórca klasycznego idealizmu; w dialogu Uczta, omawiającym kolejne szczeble miłości, m.in. analizuje i pochwala męską miłość homoseksualną. [przypis edytorski]
16Owidiusz, właśc. Publius Ovidius Naso (43 p.n.e.–17 lub 18 n.e.) – jeden z największych poetów rzymskich, znany głównie z utworów o tematyce miłosnej. Tu zapewne nawiązanie do zamieszczonej w jego Metamorfozach (X.155) mitologicznej opowieści o Ganimedesie, pięknym młodzieńcu, którego przemieniony w orła król bogów Zeus porwał i uczynił swoim kochankiem i nieśmiertelnym podczaszym bogów. [przypis edytorski]
12Nourritures Terrestres – Pokarmy ziemskie, poemat prozą A. Gide'a, napisany pod wpływem książki Tako rzecze Zaratustra Nietzschego, wyd. w 1897, zyskał rozgłos ćwierć wieku później. [przypis edytorski]
17appendicit – popr.: appendicitis acuta (łac.), zapalenie wyrostka robaczkowego. [przypis edytorski]
18crescendo (wł., muz.) – coraz głośniej. [przypis edytorski]
19pianissimo (wł., muz.) – bardzo cicho. [przypis edytorski]
20pani Chauchat – postać z powieści Tomasza Manna Czarodziejska góra (1924), piękna Rosjanka, w której zakochuje się główny bohater, Hans Castorp. [przypis edytorski]
21Wallensteinowska – sonata fortepianowa nr 21 C-dur opus 53 Beethovena, znana jako sonata Waldsteinowska (1804), zaczynająca się od serii szybko powtarzających się akordów, granych pianissimo. Dedykowana księciu von Waldstein (niektórzy członkowie tego rodu nosili nazwisko Wallenstein). [przypis edytorski]
22Bechstein – tu: renomowana marka fortepianów z wytwórni zał. w 1853 przez niem. przedsiębiorcę Carla Bechsteina. [przypis edytorski]
23Niżyński, Diagilew, Lifar – Wacław Niżyński (1889–1950): wybitny rosyjski tancerz baletowy i choreograf polskiego pochodzenia; Siergiej Pawłowicz Diagilew (1872–1929): rosyjski impresario baletowy, założyciel słynnego zespołu Les Ballets Russes (fr.: Balety rosyjskie), do którego należał był m.in. Niżyński; Serge Lifar, właśc. Siergiej Michajłowicz Lifar (1905–1986): francuski tancerz i choreograf pochodzenia rosyjskiego, członek zespołu Diagilewa. [przypis edytorski]
24przeszedł szybko z „vous” na „tu” – przeszedł szybko z „pan” na „ty”, mówiąc po francusku. [przypis edytorski]
25Est-que tu l'as vu, petit? (fr.) – Widziałeś go, mały? [przypis edytorski]
26Oui, je l'ai vu une fois… ici-même, dans les montagnes (fr.) – Tak, widziałem go raz… nawet tutaj, w górach. [przypis edytorski]
27Il est beau, n'est-ce pas? (fr.) – Jest piękny, nieprawdaż? [przypis edytorski]
28Il est très beau (fr.) – Jest bardzo piękny. [przypis edytorski]
29Il n'aime pas les femmes. Le sais-tu? (fr.) – Nie lubi kobiet. Czy wiesz? [przypis edytorski]
30Je le sais: il est rare… (fr.) – Wiem: rzadko słynni tancerze lubią kobiety. Poza tym sam taniec ma w sobie coś kobiecego. Trudno mi to wyjaśnić po francusku. Rangopal też jest homoseksualistą. Czytałem jego listy miłosne, listy bardzo naiwne i bardzo piękne, skierowane do mojego… do jednego z moich przyjaciół. [przypis edytorski]
31Je veux que tu sois a moi… (fr.) – Chcę, żebyś był mój. Masz twarz młodego fauna, twoje ruchy są miękkie, skóra złota od słońca… [przypis edytorski]
32Non (fr.) – Nie. [przypis edytorski]
33Est-ce que c'est la dame qui s'appelle Christine qui t'a perverti de cette façon? (fr.) – Czy to ta dama imieniem Krystyna zdeprawowała cię w ten sposób? [przypis edytorski]
34Pourquoi employez-vous ce terme de „pervertir”? (fr.) – Dlaczego używa pan słowa „zdeprawowała”? [przypis edytorski]
35Quelle pitié… Tu me sembles… (fr.) – Jaka szkoda… Wydaje się, że jesteś oczytany, a mimo to nie wiesz, co w tobie tkwi, nie wiesz, co czujesz. W tej chwili przechodzisz obok ogromnego świata, który całkiem ignorujesz, przechodzisz jak koń z klapkami na oczach. [przypis edytorski]
36Bonne nuit (fr.) – Dobranoc. [przypis edytorski]
37Beethoven, Ludvig van (1770–1827) – kompozytor niemiecki, zaliczany do tzw. klasyków wiedeńskich, a zarazem prekursor romantyzmu. [przypis edytorski]
38Appassionata – sonata fortepianowa nr 23 f-moll op. 57 Beethovena. [przypis edytorski]
39Fantazja C-mol – zapewne pierwsza część J. S. Bacha Fantazji i fugi C-mol (BWV 562). [przypis edytorski]
40Nicolle, Charles (1866–1936) – francuski lekarz i bakteriolog, laureat Nagrody Nobla (1928). [przypis edytorski]

Inne książki tego autora