Tajemnica Zegarmistrza

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Tajemnica Zegarmistrza
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Tajemnica zegarmistrza
Seria kryminalna Slima Hardy’ego cz. II
Jack Benton
Translated by Michał Cierniak


zawartość

Tajemnica zegarmistrza

rozdział 1

rozdział 2

rozdział 3

rozdział 4

rozdział 5

rozdział 6

rozdział 7

rozdział 8

rozdział 9

rozdział 10

rozdział 11

rozdział 12

rozdział 13

rozdział 14

rozdział 15

rozdział 16

rozdział 17

rozdział 18

rozdział 19

rozdział 20

rozdział 21

rozdział 22

rozdział 23

rozdział 24

rozdział 25

rozdział 26

rozdział 27

rozdział 28

rozdział 29

rozdział 30

rozdział 31

rozdział 32

rozdział 33

rozdział 34

rozdział 35

rozdział 36

rozdział 37

rozdział 38

rozdział 39

rozdział 40

rozdział 41

rozdział 42

rozdział 43

rozdział 44

rozdział 45

rozdział 46

rozdział 47

rozdział 48

rozdział 49

rozdział 50

rozdział 51

rozdział 52

rozdział 53

rozdział 54

„Tajemnica zegarmistrza”

Prawa autorskie © Jack Benton 2019

Przetłumaczone przez Michał Cierniak 2021

Prawo Jack Benton do bycia zidentyfikowanym jako autor tego Dzieła zostało przez niego potwierdzone zgodnie z ustawą o prawie autorskim, projektach i patentach z 1988 roku.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być powielana, przechowywana w systemie wyszukiwania ani przekazywana w jakiejkolwiek formie lub w jakikolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody Autora.

Ta historia jest fikcją i jest wytworem wyobraźni Autora. Wszelkie podobieństwa do rzeczywistych miejsc lub osób żyjących lub zmarłych są całkowicie przypadkowe.

Tajemnica zegarmistrza

1


Wędrówka nie przebiegała zgodnie z planem.

Majaczące w oddali i co rusz zmieniające się na linii horyzontu granitowe stosy Rough Tor nie stanowiły dobrych punktów orientacyjnych. Slim Hardy usiłował odnaleźć ścieżkę, którą wszedł z parkingu na szczyt wzgórza.

Bezpośrednia droga do linii grzbietowej i najwyższych stosów znajdowała się po jego prawej stronie. Została jednak zablokowana przez małe stado kucyków. Obserwowały podejrzliwie każdy krok Slima, który postanowił uniknąć konfrontacji i powoli przemieszczał się po wyboistym terenie, świadomy granitowego osuwiska pod kępami traw wrzosowiska.

Mężczyzna westchnął. Zorientował się, że bardzo mocno zboczył ze szlaku. Niemal na wprost niego wyłaniał się długi brzeg górski Rough Tor, natomiast za obszerną i łagodną doliną, dostrzegł płaski szczyt Brown Willy. Odruchowo sięgnął po termos, którego nie miał. Potrząsnął dłonią, jakby chcąc ukarać siebie za krótką pamięć, a następnie usiadł na kamieniu odetchnąć trochę.

Na brzegu zauważył dwóch wędrowców, za którymi szedł od parkingu. Wyłonili się zza skał i kierowali się w stronę Brown Willy. Gdy zniknęli mu z pola widzenia, Slim poczuł nagły przypływ samotności. Na samym dole zbocza zaparkowano trzy samochody, a obok nich tliła się czerwona plama, którą był jego rower. Nie kręcił się tam żaden spacerowicz - był tylko on i kucyki.

Zjadłszy resztę kanapki, którą popił łykiem wody z butelki, Slim zerknął w stronę szczytu. Poczuł się rozdarty. Czekała go długa jazda rowerem przez wyboiste wiejskie szlaki, a bateria w jego latarce była na wyczerpaniu. Gdy jednak odwrócił się, zza chmur wyszło na chwilę słońce. Na południu dostrzegł mieniący się Kanał La Manche pomiędzy dwoma wzgórzami. Slim zwrócił się w stronę północnozachodnią z nadzieją zobaczenia Atlantyku. Niestety nad polami wisiały gęste chmury, odsłaniając jedynie mikroskopijny trójkąt szarości, który akurat mógł być taflą wody.

Mężczyzna mruknął uporczywie, założył plecak i kontynuował wędrówkę. Udało mu się postawić zaledwie kilka kroków i nastąpił na luźny kamień, po czym wpadł po kolana do brudnej wody. Grymasząc wygramolił się na suchy grunt.

Zdjął buta i opróżnił go z wody. Na jego twarzy pojawił się tęskny uśmiech, gdyż przypomniał sobie, że para suchych zapasowych skarpet leżała na łóżku w jego pokoju. Przed wyjściem postanowił wyjąć ją z torby, aby zrobić miejsce na starą książkę z biblioteczki w pensjonacie.

Słońce po raz kolejny wychyliło się zza chmur, przez co granitowe stosy zaczęły lśnić. Stado kucyków zmieniło położenie, zwalniając Slimowi bezpośrednią drogę do linii grzbietowej.

- No dalej. Chyba nie wymiękniesz? – mruknął sam do siebie.

Nałożył buta, w którym wciąż chlupotało. Niemal przez całą drogę miał marsową minę, lecz po piętnastu minutach w końcu udało mu się dotrzeć do linii grzbietowej i wdrapał się po stosach kamieni na najwyższy punkt widokowy. Pojawiła się mgła, która zasłoniła wszystko poza zboczami wzgórza. Znajdujące się na południowym zachodzie stare kopalnie kaolinitu majaczyły w oddali niczym duchy, jednak mętny całun opadły na świat nie zasłonił ich całkowicie.

Wodny muł między palcami stóp był jak papier ścierny. Slim zatrzymał się, aby łyknąć wody przed podróżą w dół. Ciepły wiosenny dzień szybko zaczął zmieniać się w chłodny wieczór. Pozostała mu tylko godzina światła dziennego, po której będzie musiał brodzić w całkowitej ciemności. Pomimo że mgła nie pochłonęła jeszcze całkowicie żwirowego parkingu, na którym stał jego rower, miejsce to wydawało się oddalać.

 

Mężczyzna patrzył się w dal. Liczył owce, stłoczone we wnęce u dołu zbocza. Chciał w ten sposób odciągnąć myśli od nękających go chłodnych powiewów wiatru. Nagle coś przesunęło się pod jego stopą.

Slim upadł twardo, starając się wyhamować rękami. Spadł na tę samą stopę, lecz tym razem skręcił kostkę i piekielny ból przeszył całą nogę. Przewrócił się na plecy, zdjął but i usiadł masując obolałą część ciała. Po ściągnięciu przemoczonej skarpety zauważył, że zaczyna robić mu się paskudny siniak. Na skórze poczuł zimne, lutowe powietrze i dreszcze przeszły po całym jego ciele. Przynajmniej ziemia w tym miejscu była sucha. W końcu Slim podniósł się i zaczął marsz w górę zbocza. Czuł się jednocześnie wkurzony i głupi. „Nabierz mnie raz… nabierz mnie dwa razy…”, przypomniał sobie fragment ulubionego powiedzonka swojej byłej żony, chociaż za nic nie mógł skojarzyć, jaki był jego morał.

Rozejrzał się dookoła. Zastanawiał się, o który kamień mógł się potknąć. Zmarszczył brwi. Coś wystawało spomiędzy dwóch kępek trawy i trzepotało na wietrze.

Slim dostrzegł róg plastikowej torby. Była ona podarta i postrzępiona, a jej kolor wyblakł na poszarzałą biel. Mężczyzna zawahał się, czy powinien ją podnieść. Przypomniał sobie swoją misję w Iraku, na której dowiedział się, że takie przedmioty mogą sugerować obecność miny lądowej. Miejscowi żołnierze używali takich toreb do oznaczania newralgicznych punktów terenu, z którego mieli zamiar jeszcze korzystać. Tam każdy śmieć mógł oznaczać śmierć. W podmiejskich rejonach niektórych brudnych i zakurzonych miast, Slim ledwo ośmielał się zrobić jakikolwiek krok.

W końcu zdecydował się jednak podnieść torbę. Ku jego zdziwieniu, oparła się jego ostremu pociągnięciu. Wepchnął więc dłoń do kępki trawy i objął palcami kryjący się w torbie twardy, kanciasty przedmiot. Gdy pociągnął go w górę, zaczęła unosić się ziemia również w obrębie tajemniczego znaleziska. Serce mężczyzny zaczęło bić szybciej. Zaginiona broń wojskowa? W Dartmoor na północnym wschodzie był poligon, lecz podobno w Bodmin Moor miało być bezpiecznie.

Docisnął palce do twardej powierzchni przedmiotu. Poczuł delikatne zgięcie. To było drewno, a nie plastik lub metal. Nie słyszał nigdy o bombie wykonanej z drewna.

Wyrwał z łatwością kępę trawy i wyciągnął z ziemi zawiniątko. Jego ciekawość wzbudziły kwadratowe kąty i żłobienia. Otworzył torbę i wyciągnął znajdujący się w niej przedmiot.

- Hmmm…

W środku był piękny, ozdobny zegar z kukułką. Delikatne żłobienia w drewnie otaczały estetyczną, umieszczoną po środku tarczę. Co ciekawe, urządzenie wciąż działało. Slim przekonał się o tym, gdy mała kukułka nagle wyfrunęła zza drzwiczek umieszczonych nad dwunastką. Słuchanie jej odgłosów nie było dla niego zbyt przyjemną czynnością.

2


- Zostaje pan u nas jeszcze przez tydzień, panie Hardy? – spytała pani Greyson.

Starsza kobieta o surowej twarzy była właścicielką pensjonatu Lakeview. Gdy Slim wszedł do budynku, siedziała w ciemnym korytarzu. Był on zmarznięty i obolały po długiej jeździe. Na dodatek wciąż był wystraszony możliwością bliskiego spotkania z gwałtownie skręcającym Escortem, który niemal nie zrobił z niego krwawej papki. Ledwo udało mu się ujść z życiem. Teraz z kolei miał nadzieję, że nie będzie musiał z nikim rozmawiać przynajmniej do momentu wzięcia prysznica.

- Jeszcze nie wiem – odparł. – Czy mógłbym dać pani znać jutro?

- Tylko ja muszę wiedzieć, czy mogę przyjmować rezerwacje na pański pokój.

Slim nie widział w czteropokojowym pensjonacie żadnych innych klientów. Wymusił uśmiech na twarzy, który posłał pani Greyson. Jednak gdy mijał ją idąc w kierunku schodów, zatrzymał się na chwilkę.

- A właśnie… Nie wie pani może, czy są tu gdzieś jacyś rzeczoznawcy?

- Rzeczoznawcy? Czego?

Slim uniósł nadgarstek i pomachał kobiecie przed oczami zwykłym zegarkiem, który rok temu kupił na pchlim targu.

- Pomyślałem sobie, że może oddam go do lombardu – oznajmił. – Chyba czas na nowszy model.

- Ja sama mogę panu powiedzieć, ile wart jest taki zegarek. Nic – zmarszczyła nos pani Greyson.

- Ja mówię poważnie – uśmiechnął się Slim. – To rodzinna pamiątka. Należał do mojego ojca.

Pani Greyson wzruszyła ramionami, jak gdyby była świadoma, że mężczyzna coś kręci.

- Moim zdaniem marnuje pan czas, ale jeśli tak panu zależy, to jest ktoś taki w Tavistock. Co sobotę jest tam jarmark. Sprzedają na nim różne rupiecie i z pewnością znajdzie pan tam jakiegoś kupca.

- Gdzie jest to Tavistock?

- Po drugiej stronie Launceston. W Devon – to ostatnie stwierdzenie zostało wypowiedziane z taką niechęcią, jak gdyby życie poza Kornwalią było jedną z najbardziej haniebnych zbrodni.

- Dojeżdża tam autobus?

- Wynajmij pan po prostu samochód – westchnęła pani Greyson. – Kto to widział przyjeżdżać do Kornwalii bez samochodu?

Slim chciał już odpowiedzieć: „kto to widział prowadzić samochód bez prawa jazdy”, ale zaniechał tego pomysłu. Uprzedzenia jego gospodyni były już i tak wystarczająco głębokie. Nie musiał ich rozwijać, dostarczając jej wiedzy o odebranie mu uprawnień za jazdę pod wpływem.

- Już pani mówiłem, że staram się prowadzić ekologiczny tryb życia. Chcę wejść w kontakt z matką naturą.

- Pogratulować – westchnęła znowu. – No cóż… Na drzwiach pańskiego pokoju jest rozkład jazdy. Mówiłam już panu o tym.

Slim niczego takiego nie pamiętał. Niemniej, na drzwiach coś wisiało. Karta była jednak tak wyblakła, że ledwo dało się coś na niej odczytać. Prawdopodobnie rozkład ten zdążył się już zmienić kilkanaście razy.

- Dziękuję – odpowiedział, posyłając jej uśmiech.

- Szczerze, to nawet nie zdaje pan sobie sprawy z własnego szczęścia, że w Północnej Kornwalii działa teraz firma First Bus. Kiedyś do Camelford jeździł tylko jeden autobus tygodniowo. Odjeżdżał o 14:00 we wtorki, a do domu można było wrócić po tygodniu. Wyobraża pan sobie siedzieć tydzień w Camelford? Godzina to już za długo.

- Aż tak źle, co?

Pani Greyson nie wyczuła delikatnego sarkazmu u Slima.

- Przez lata nas omijano. Teraz to przynajmniej mamy dwa autobusy dziennie. Blair zrobił z tym porządek. Odkąd Torysi wrócili do władzy jest coraz gorzej. Najpierw zabrali się za basen morski w Bude, potem toalety publiczne w…

- Dziękuję, pani Greyson – powiedział Slim.

Kobieta odwróciła się w stronę kuchni. Jej usta wciąż poruszały się bezgłośnie, a słowa wydobywały się niczym krople wody z niedokręconego kranu. W końcu wzięła się za niezdarne przekładanie zwitków rachunków i kopert z zaświadczeniami bankowymi. Slim już miał nadzieję, że to koniec rozmowy, gdy nagle staruszka zatrzymała się i odwróciła.

- Czy dziś też zamierza pan wychodzić na kolację?

W Penleven był tylko jeden sklep, który zamykał się o 18:00. Był też pub, ale tam podawano jedzenie tylko do 20:30. Miał tylko pół godziny, aby zdążyć do swojego samotnego stolika albo trzecią noc z rzędu będzie musiał jeść chińską zupkę i kanapkę z tuńczykiem. Slim miał swoje powody, żeby wydłużyć swój pobyt w Kornwalii, lecz zrzucenie kilogramów nie było jednym z nich.

- Chyba tak – pokiwał głową.

- Tylko niech pan nie zapomni klucza – przypomniała kobieta, co zresztą robiła codziennie od trzech tygodni. – Nie będę specjalnie wstawała, żeby pana wpuścić.

3


Slim siedział w swoim czystym i zadziwiająco dużym pokoju, jak na pomieszczenie w budynku, robiącym wrażenie niewielkiego. Wyciągnął zegar ze swojego plecaka i rozpakował go z plastikowej torby.

W ogóle nie znał się na zegarach. W jego ostatnim mieszkaniu był jakiś tani, plastikowy, będący pozostałością po poprzednich lokatorach. Jeśli chciał dowiedzieć się, która jest godzina, i tak sprawdzał ją na swojej starej Nokii lub kupionych po przecenie zegarkach na rękę, które były zwykle tak zadrapane, że ledwo dało się z nich cokolwiek odczytać.

Znaleziony przez niego zegar miał kształt drewnianego prostopadłościanu, stylizowanego na zimową chatkę. Miał zwisający dach oraz otwór na dolnej ściance, z którego wystawało kiedyś wahadło. Na tarczy znajdowały się nieco zaplamione, metalowe cyfry rzymskie. Otoczona była zawijasami i żłobieniami, które przedstawiały zwierzęta i drzewa. Były tam również symbole, prawdopodobnie słońca i księżyca lub pór roku. Na półkolu za tarczą zegara był cienki pasek, który przypominał odwrócony półksiężyc, a może niedokończoną podkowę. Na jego powierzchni widniało kilka zadrapań. Cały zegar był pokryty grubą warstwą lakieru, który wygładzało się dokładnie papierem ściernym.

Slim pokręcił głową. Nigdy wcześniej nie spotkał się z ręcznie wykonanym zegarem. Skoro ktoś poświęcił tyle czasu na zrobienie tak złożonego dzieła, to dlaczego owinął je w plastikową torbę i zakopał gdzieś na wrzosowisku?

Co ciekawe, zegar wciąż działał, chociaż nie miał wahadła. Co prawda spóźniał się o kilka godzin, a jego spód był mocno uszkodzony przez wodę w miejscu, w którym torba się porwała. Slim usiłował zajrzeć do środka, ale pokrywka była mocno przykręcona, a sam nie miał żadnych narzędzi. Mógł poprosić o nie panią Greyson, lecz nie miał ochoty rozmawiać z nią przed porankiem. Drewno pachniało torfem i stęchlizną. Slim był przekonany, że zegar był starszy od niego, więc miał ponad czterdzieści sześć lat.

Mężczyzna chwycił za leżącą na umywalce wilgotną szmatkę i przetarł nią zegar. Lakier szybko nabrał połysku, gdy tylko starto z niego żwir i pył. Szczegóły ozdobne stały się wyraźniejsze – wśród nich były myszy, lisy, borsuki i inni przedstawiciele brytyjskiej fauny. Zwierzęta kryły się wśród spiłowanych łuków i drzew. Pewne klikanie mechanizmu zegara sugerowało, że jego twórca miał wiedzę równą artyzmowi. Ktokolwiek go zbudował, miał ponadprzeciętne umiejętności i na pewno szczycił się swoim dziełem.

Slim ustawił zegar na szafce przy łóżku i wziął płaszcz. Przyszła bowiem pora na jego conocny spacer do miejscowego pubu, z nadzieją na załapanie się na ostatnie zamówienie. Nie uśmiechało mu się jedzenie trzecią noc z rzędu chińskiej zupki z kurczakiem i grzybami. Nie to, że nie lubił takich potraw. Po prostu w miejscowym sklepie można było dostać tylko jeden smak. Pewnej nocy wydawało mu się, że trafił w dziesiątkę, bo kupił tam fasolkę po bretońsku w puszce. Niestety, potrawa była trzy miesiące po terminie.

Gdy wyszedł, padała lekka mżawka, która po zmroku była nieodłącznym elementem Bodim Moor i jego okolic. Wciąż nie mógł przestać myśleć o zegarze.

Nie mógł chyba liczyć na bardziej tajemnicze znalezisko.

4


- Kim pan tak naprawdę jest, panie Hardy? – spytała pani Greyson, trzymając talerz z jego śniadaniem, jak gdyby odpowiedź miała zadecydować, czy będzie miał co jeść. – Wie pan, siedzi pan w moim pensjonacie na odludziu już kilka tygodni, całymi dniami łazi pan po wrzosowiskach lub po wsi… Jest pan tu z jakiegoś konkretnego powodu?

- Jestem leczącym się alkoholikiem – wzruszył ramionami Slim.

- A mimo to co wieczór jada pan w pubie?

- To taka forma pokuty – odparł. – Stawiam czoło wewnętrznym demonom. Ponadto zawsze siadam w pomieszczeniu rodzinnym, gdzie nawet nie widzę gorzały.

- Ale dlaczego tutaj? Dlaczego w Penleven? Gdyby nie pańska nieumiejętność zapamiętywania podstawowych czynności, jak zabieranie ze sobą klucza, wzięłabym pana za ukrywającego się szpiega.

- Na wyjazd za granicę nie było mnie stać, a Kornwalia zawsze mi się podobała. Szczególnie jej mroczne, niewyróżniające się rewiry, których większość ludzi unika.

- No to dobrze pan trafił, wybierając Penleven – odparła z nutką zawodu pani Greyson, jak gdyby miała kiedyś okazję na wyrwanie się z tego miejsca, ale ją zmarnowała. – We wsi mieszka zaledwie kilkaset osób, ale przynajmniej zimą nie zmieniamy się w wioskę-widmo, jak wiele innych nadbrzeżnych miejscowości.

 

- Wioskę-widmo?

- Boscastle, Port Isaac, Padstow… Miejscowości letniskowe. Latem tętnią życiem, a zimą są opustoszałe. Może i nie jesteśmy gwarną społecznością, ale przynajmniej zawsze w sklepie lub pubie można spotkać przyjazną duszę.

Gdy Slim chadzał do Korony na kolację, przyjaznych twarzy widywał akurat niewiele. Było za to wiele sponiewieranych, zawieszonych nad kuflami piwa i gapiących się przed siebie. Być może to wynik zimy. Niekiedy wiatr tak mocno trzaskał w jego okna, że mężczyzna obawiał się, czy przypadkiem nie wyrwie ich ze ściany. Z kolei na drodze do pensjonatu po zmroku zawsze panowała całkowita ciemność, i to nie taka, do jakiej przyzwyczajony był Slim. A może chodziło o to, że w tutejszych stronach nie było zbyt wiele tematów do rozmów? Zasięg w telefonie łapało się dopiero po przejściu mili pod górę w stronę drogi A39. Jednak dla kogoś, kto bardziej chciał zapomnieć o wielu rzeczach, niż ich wypatrywać, była to idealna sytuacja.

Wydawało się, że pani Greyson zrezygnowała z łowów na plotki, które na krótko wzmocniłyby jej pozycję wśród mielących jęzorami starszych członków społeczności. Kobieta postawiła talerz przed Slimem i odeszła o krok. Założyła ręce, popatrzyła na mężczyznę przez kilka chwil, a potem nagle obróciła się na pięcie i pomaszerowała do kuchni. Został sam w zagraconej jadalni. Trzy stoły były tak mocno dosunięte do ściany, że zostawiały ślady na tapecie. Z kolei jeden był umieszczony po środku pomieszczenia, jak gdyby świat o nim zapomniał. Pani Greyson zawsze wybierała dla Slima najmniej wygodne miejsce. Być może chciała w ten sposób zabezpieczyć się przed niechcianym zagajaniem rozmowy. Dlatego mężczyzna siedział skulony za stołem, znajdującym się za drzwiami do korytarza. Menu składało się z czterech pozycji, z których trzy zostały wykreślone. Oszczędzono jedynie smażoną kapustę z kiełbasą, do której niekiedy dodawano fasolkę po bretońsku. Przez takie śniadanie Slim musiał spać przy otwartym oknie.

Przynajmniej tosty były smaczne, a kawa mocna, aczkolwiek brakowało jej składnika, którego Slim często dolewał. Smakowała, jakby była parzona zaledwie wczoraj.

Szybko skończył posiłek i podziękował pani Greyson. Następnie jeszcze szybciej postanowił wyjść, zanim kobieta znowu go o coś zagada. Na zewnątrz przywitał go wilgotny wiatr, gwiżdżący znad znajdujących się kilka mil na wschód wrzosowisk Bodmin Moor. Ubrany był w kurtkę, lecz i tak nie było mu do końca sucho lub ciepło. Nawet gdy wrzosowiska były suche, Penleven otaczała ta sama mżawka. Wyglądało to tak, jak gdyby miejscowość miała własny mikrokosmos atmosferyczny.

Autobus przyjechał spóźniony o dziesięć minut. Podróż zdawała ciągnąć się nieskończenie. Trasa wiodła przez zalesione doliny, a szosa była wąska i zawiła. W końcu jednak Slim dotarł do ładnego miasteczka Tavistock. Miejscowość leżała na brzegu rzeki Tavy. Składała się z kilku starych uliczek, przy których znajdowały się zaskakująco nowoczesne sklepy. Korzystając z rzadko doświadczanego ostatnio towarzystwa ludzi, Slim postanowił kupić nowe mydło do łazienki u pani Greyson, t-shirt z H&M, a następnie poszedł na lunch w pubie Wetherspoons. Na miejscu obejrzał jeszcze mecz rugby i zdecydował o zajęciu się głównym celem jego podróży. Wszedł do jednego ze sklepów przy rzece i zaczął pytać o sprzedawców antyków. Trzy osoby poleciły mu udanie się do Geoffa Bunce’a. Był on właścicielem antykwariatu, znajdującego się w północno-wschodnim rogu miasta, nieopodal tętniącej życiem kawiarni.

- Chcę wycenić zegar – oznajmił Slim siwobrodemu Bunce’owi, który przez tuszę i zarost przypominał Świętego Mikołaja. Wizerunek ten podkreślały jeszcze szelki.

- Niech no spojrzę.

Bunce kilkukrotnie obrócił zegar, nucąc z uznaniem. Co chwila też mierzył podejrzliwie Slima spojrzeniem.

- Czy mogę go otworzyć?

- Jasne.

Bunce zaczął odkręcać pokrywkę śrubokrętem. W tym czasie Slim usiadł przy jego biurku i przyglądał się rzeczom stojących na półkach. Nie były to tyle antyki, co zakurzone rupiecie zapomniane przez czas.

- Jest pan znajomym starego Bircha? – spytał znienacka Bunce.

- Słucham?

Antykwariusz wyciągnął zmoknięta kopertę.

- Starego Bircha. Amosa.

Slim zastanawiał się, czy Bunce nie mówił do niego w kornwalijskim dialekcie.

- Amos Birch – powtórzył nieco poirytowany antykwariusz. – To on wykonał ten zegar. Mieszkał w Trelee, nieopodal Bodmin Moor. Miał tam farmę. W młodości sprzedawał zegary na tutejszym jarmarku, a potem zdobył sławę. Znaliście się?

- Tak, znaliśmy.

- W takim razie, to chyba należy do pana – oznajmił, potrząsając kopertą, jak gdyby chciał przypomnieć Slimowi o jej istnieniu.

Detektyw wziął ją, od razu wyczuwając wiekowość papieru, połączoną z wilgocią. Gdyby spróbował ją otworzyć, rozpadłaby mu się w dłoniach i zapisana w środku wiadomość przepadłaby na zawsze.

- Ach, więc to tu się schowała – uśmiechnął się nieprzekonująco do antykwariusza. – Szukałem tego.

- Oczywiście, panie…?

- Hardy. John Hardy, ale wołają na mnie Slim.

- Nie będę pytał, dlaczego.

- I dobrze, bo nie jest to ciekawa historia.

Bunce znowu westchnął. Obrócił zegar jeszcze raz.

- Jest niedokończony – oznajmił, potwierdzając podejrzenia Slima. – Zakładam, że Birch dał go panu w prezencie. Człowiek o jego reputacji nie mógłby pozwolić sobie na sprzedanie zegara w takim stanie.

- Wygląda na to, że dobrze pan go znał.

- Ze szkoły. Amos był dwa lata starszy, ale wtedy każdy się znał. W okolicy nie było wielu dzieci.

- Chyba jak w każdej małej społeczności.

- Nie jest pan stąd, prawda, panie Hardy?

Slimowi zawsze wydawało się, że jego akcent jest neutralny, lecz przez to odstawał od każdego miejsca, w którym powszechne były silne dialekty zachodnie.

- Jestem z Lancashire – odparł. – Ale sporo czasu spędziłem za granicą.

- Wojskowy?

- Skąd pan wie?

- Przez oczy – odpowiedział Bunce. – Widzę w nich duchy.

Slim cofnął się. W głowie zaczęły mu migotać niechciane wspomnienia, ale szybko udało mu się je stłumić.

- Pan też służył w armii?

- Na Falklandach. Im mniej o tym powiem, tym lepiej.

Slim przytaknął. Przynajmniej miał z antykwariuszem coś wspólnego.

- Cóż, chyba już i tak zająłem panu zbyt wiele czasu…

- Może pan za niego dostać kilka stówek – oznajmił Bunce, trzymając zegar. – Być może nieco więcej, jeśli wystawi go pan na aukcji. Jest wielu kolekcjonerów zegarów Amosa Bircha. Co prawda ten jest niedokończony i ma kilka kosmetycznych usterek, ale to wciąż oryginał. Kiedyś był na nie olbrzymi popyt. Amos prowadził chałupnictwo, zanim stało się to modne.

- Był?

Bunce zmarszczył się. Slim poczuł, że jego oczy rozbierają na części pierwsze każdą cząstkę jego kłamstwa.

- Zainteresowanie Amosem Birchem spadło po jego zniknięciu.

- Po jego…?

- Panie Hardy, chyba wie pan o tym, że pański znajomy zaginął ponad dwadzieścia lat temu?

Inne książki tego autora