Stefan Grabiński
Czad
Od jarów wypadł nowy tabun poświstów wiatrowych i rozkiełznawszy się szeroko po zaśnieżonych polach, zarył rozwścieczonym łbem po zadmach. Poderwany z miękkiej pościeli śnieg skręcał się w potworne trąby, leje bez dna, śmigłe biczyska i zawinąwszy się stokrotnym wirem, rozpylał w białą, sypką kurzawę.
Począł zapadać wczesny, zimowy wieczór.
Oślepiająca biel zamieci przybierała z wolna zabarwienie sinawe, perłowa śrzeżoga
1
1
śrzeżoga
a.
śreżoga
(daw.) – odblask słońca od mgły lub dymu.
horyzontu przechodziła w ponurą czerń. Śnieg paździerzył bez przerwy. Duże, włochate kosmy zesuwały się skądś z góry bezszelestnym ruchem i ścieliły warstwami po ziemi. Piętrzyły się zwiewne kopice, stożyły setne czapy; gdzie mocniej nawiało, pęczniały przepastne zaspy na trzech chłopów z górą, wierszyły się
2
2
wierszyć się
(neol.) – wznosić się jak szczyt.
śnieżne mrowiska, ustępliwe jak puch – wydmuchy; gdzie wicher zawadził gryzącym jęzorem i wymiótł do czysta, przeglądała szczera
3
3
szczery
– prawdziwy; tu: odsłonięty.
, na grudź zmarzła ziemia.
Powoli wiatr się ukoił i zwinąwszy zdrożone skrzydła, nucił lękliwie gdzieś w debrze
4
4
debra
(daw.) – zarośla, jar, parów.
. Krajobraz jął się ustalać i krzepnąć w podnocnym przymrozie…
Ożarski brnął niezmordowanie środkiem gościńca. Odziany w ciężką burkę, w grubych do kolan butach, objuczony przyrządami mierniczymi, przebierał się młody inżynier z trudem tylko poprzez zwały śniegu zastępujące mu drogę. Przed dwiema godzinami oddaliwszy się zanadto od towarzyszących mu współpracowników, oślepiony przez oćmę zgubił się w skrajnym polu i po bezskutecznym krążeniu na wsze strony, wreszcie zrezygnowany – ruszył przed się traktem. Teraz na widok szybko zapadającego wieczoru wytężał wszystkie siły, by przed zupełnym mrokiem dotrzeć do ludzkich siedzib i zawinąć gdzieś na noc. Lecz gościniec ciągnął się bez przerwy pustym, jałowym szlakiem, nieurozmaicony stronami choćby lichą chatyną, choćby kuźnią przydrożną. Ogarnęło go przykre uczucie osamotnienia. Na chwil