Wojna w Zatoce Perskiej

Tekst
0
Recenzje
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Nancy włożyła papierosa do ust, po czym rozglądała się za zapalniczką. Naiwny pretekst do opuszczenia balkonu. Uprzedzając bieg wydarzeń, wyjął zapalniczkę z kieszeni, kładąc ją obok walizki. Nancy stanęła przed biurkiem, machając sugestywnie niezapalonym papierosem. Głową wskazał na zapalniczkę, jednocześnie zamknął książkę, by mogła przeczytać jej tytuł. Zapalając papierosa, przeszła za jego plecy. Po chwili nad jego głową kłębił się siny dym. Kiedy usiłował się podnieść, poczuł na swoim ramieniu jej dłoń.

– Czy to widok mego ciała w łazience skłonił cię – mówiła żartobliwym tonem – do wynajęcia drugiego apartamentu?

– Raczej cena, którą trzeba płacić za taki widok.

– Ale ciało pokojówki nie wywołuje u ciebie podobnych refleksji?

– Ponieważ ona nie jest moją żoną i nie celuje do mnie z pistoletu.

Plaża świeciła pustymi miejscami. John przystanął przy ławce, zdjął sandały, a następnie zasłonił oczy otwartą dłonią. Bez trudu dostrzegł Mary i Wiktora. Tego drugiego w otoczeniu sporej gromadki dzieci. Mary przywitała go z nieskrywaną irytacją:

– Czułam się jak stróż wynajęty do pilnowania pana rzeczy.

– Jest pani głodna?

– Która godzina? – rozglądała się za zegarkiem.

– Za późno na obiad, a za wcześnie na kolację – wcisnął jej do ręki zawiniętą w folię paczuszkę. – Zawartość tego zawiniątka nie pozwoli pani umrzeć z głodu.

Przy rozwijaniu folii spoglądała nieufnie na Johna oraz pociągała wymownie nosem, by w końcu skonstatować z uznaniem:

– Pachnie obiecująco.

– Mam jeszcze inną niespodziankę?

Przerwała rozwijanie folii, przenosząc wzrok na morze. John wyciągnął zza siebie książkę, unosząc ją do jej oczu. Po przeczytaniu tytułu, opuściła głowę, wracając do poprzedniego zajęcia. Rzucił książkę na jej koc. Kiedy ponownie czytała tytuł, poruszała bezdźwięcznie wargami. Na koniec westchnęła głośno, wbijając oczy w rozgrzany piasek.

– Chce mnie pan upokorzyć? – szepnęła z głębokim żalem.

– Proszę jeść, ostygnie pani jedzenie – zaproponował z udawaną troską.

Kątem oka obserwował jej twarz. Nie spodziewał się takiego zachowania, a przede wszystkim takiej rozpaczy w głosie. Poza tym nie znajdował wyjaśnienia na raczej niezwykłe pytanie. Zajęty myślami otworzył bezwiednie książkę na stronie ze swoim nazwiskiem, spoglądając wymownie w jej kierunku.

– Chce się pan skontaktować z Bobem? – wepchnęła do ust kawałek mięsa.

– Dostarczy mu pani tę książkę?

– Czy to pilna sprawa?

– Tak.

– Dlaczego wybrał pan mnie na pośrednika?

Zwlekał z odpowiedzią. Zastanawiał się nad jej niezwykłym głosem, odzwierciedlającym silne przeżycie. Ból zmieszany z rezygnacją. Miał zamiar dowiedzieć się czegoś o niej, ale jego nadmierna ciekawość mogła zaszkodzić rozpoczętej grze, więc zaproponował kąpiel w morzu. Prawdopodobnie czekała na taką propozycję, gdyż natychmiast ruszyła w stronę dryfujących fal. Pobiegł za nią, a potem płynął u jej boku. Jego całą uwagę pochłaniało jednak zachowanie Wiktora. Stał pochylony nad siedzącymi na piasku dzieciakami i opowiadał coś z żywą gestykulacją. W momencie, kiedy wyrzucił ręce w górę, zbite w grupkę dzieciaki rozbiegły się po plaży, a wracając, machały kapeluszami. Jeden z nich należał do Mary. Jakaś kobieta, zapewne matka chłopca, starała się odebrać mu kapelusz, jednak ten schował się za Wiktora, który wziął go na rękę, tłumaczył coś do ucha, a następnie zaprowadził do ręcznika Mary. Odłożeniu przez chłopca kapelusza towarzyszyły głośne okrzyki całej gromadki dzieci. John nie zauważył zamiany, toteż po powrocie na ręcznik natychmiast zainteresował się książką. Rzut oka na okładkę pozwolił mu rozpoznać egzemplarz wręczony w samochodzie Wiktorowi. Kierowany chęcią wyrażenia mu uznania, odwrócił głowę w jego stronę, lecz ten był pochłonięty dalszą zabawą z dziećmi.

Po kolacji Nancy zaproponowała wypicie drinka w apartamencie. John zamierzał odmówić, lecz chyba wyczuła jego zamiar, gdyż zapewniła z ironią:

– Proszę nie odmawiać, nie będę się tym razem rozbierała.

Posadziła go w fotelu, sama zaś spacerowała za jego plecami. Kiedy na chwilę przystawała, nad jego głową pojawiały się kłęby dymu z papierosa. W miarę upływu czasu poruszała się coraz wolniej, robiąc coraz dłuższe przerwy. Podczas jednej z nich zaskoczyła go szeptem nad uchem:

– Chcę porozmawiać o Morrisonie.

– Nie lubię rozmawiać z kimś, kto chowa się za moimi plecami.

Siadła vis-à-vis, chwilę przyglądała się swoim paznokciom, by wrócić do kolejnego papierosa. Podniósł się by otworzyć drzwi na balkon.

– Proszę nie wychodzić – zareagowała stanowczo.

Wskazał na kłębiący się pod sufitem dym, skinęła ze zrozumieniem głową. Otworzył balkonowe drzwi, przyglądając się ulatującym pasmom sinego dymu.

– Pojutrze złoży ci wizytę Morrison i prawdopodobnie zaproponuje opanowanie rynków dostaw broni do Iraku – jej głos był ledwo słyszalny.

– Z Morrisonem jestem umówiony dopiero za dwa tygodnie.

Mówił prawdę. Spotkanie w Ankarze ustalili przed trzema miesiącami. Obaj mieli zamiar wycofać się z handlu bronią, by zająć się jakimś spokojnym interesem. Ich wybór padł na przejęcie kilku banków, w których Morrison miał sporą ilość akcji. Główna ich siedziba mieściła się właśnie w Ankarze. Informację o jego przyjeździe do Hiszpanii przyjął zatem z pobłażliwością. Sugerowała ona współpracę Nancy z Mary.

– Zrezygnujesz z jego propozycji, co więcej, skłonisz go do tego samego.

Ku zaskoczeniu Johna, jej zimny i stanowczy głos przeszywał powietrze jak ostrze stalowej klingi. Odwrócił się w jej stronę. Obojętność w jej oczach mieszała się z chłodem, zaś kąciki ust wykrzywiał uśmiech zakłopotania. Zapaliła kolejnego papierosa, kontynuując niezmienionym głosem:

– Jeżeli Morrison odmówi, powiesz mu, że pożar w maszynowni jego jachtu nie był przypadkowy, podobnie jak kuter, który go odholował do portu w Bari.

– To brzmi jak groźba.

– Definiowanie pojęć proszę zostawić intelektualistom.

Miał w sobie nie tylko polską krew, ale także łatwość do przekory, szczególnie w ekstremalnych warunkach. Spojrzał zatem na nią wyniośle, wykrzywiając usta w wyzywającym uśmiechu. Milczał. Jak mało kto znał wartość milczenia w trudnych pertraktacjach, obarczonych ponadto balastem psychicznego ciśnienia. Jest wtedy jak mur, który trzeba rozwalić, aby się dostać do ofiary. Szczególnie trudno jest radzić sobie z ciszą, kiedy na plecach czuje się oddech kata. Twarz Nancy złagodniała. „Chyba puściły ją nerwy?” – skonstatował. Nawet usiłowała się uśmiechać, ale z kiepskim skutkiem. Ruszył wolno do drzwi.

– Nie skończyliśmy rozmowy – wyrzuciła z siebie.

– A ja myślałem, że lubi pani ciszę i samotność – zakpił.

– Czekam na odpowiedź.

Sięgnął po papierosa, ale na szczęście przypomniał sobie twardy język z nocy. Cofnął rękę, rozglądając się za jakimś napojem.

– Zrobić drinka? – odgadła jego intencje.

– Bardzo proszę.

– Gin czy whisky?

– Nie jestem smakoszem alkoholu.

– W Wietnamie pił pan dużo whisky.

Spodziewała się jakiejś reakcji Johna, ale ten rozsiadł się w fotelu bez słowa. Podała mu szklankę, a z drugą zaczęła spacerować po pokoju. Widocznie ruch pozwalał jej opanowywać emocje.

– Czy odmówisz Morrisonowi i przekonasz go do wycofania się z handlu z bronią w Zatoce Perskiej? – dobiegł zza jego pleców jej głos.

– Czy groźba rzucona pod jego adresem odnosi się także do mnie?

Pytanie Johna jej nie zaskoczyło, chociaż twarz wskazywała na wewnętrzną walkę. Zimne spojrzenie zastępował niepokój, a właściwie zmieszanie. Długi, spokojny krok przeszedł w dreptanie.

– Sądzę, że tym razem także nie pozostaniesz głuchy na głos rozsądku – odpowiedziała oględnie, czyniąc aluzję do braku reakcji na jej pojawienie się w hotelu w roli żony.

– Niedomówienia nie sprzyjają robieniu dobrych interesów – zamierzał sprowokować ją do rozwinięcia swej myśli.

– Nie zdecydowałeś się na zanegowanie naszego małżeństwa?

Nancy stawała się coraz bardziej czytelna i przewidywalna. John uśmiechnął się do tej refleksji. Z pewnością jej przekonanie, że brak jego reakcji na pojawienie się w hotelu rzekomej żony stanowi dowód na przejaw słabości, bierności i niezdecydowania, jest z pozoru słuszne i logiczne. O taką opinię Nancy zabiegał od początku, niejednokrotnie kosztem błazeństwa i przejawów tchórzostwa. Jednak rzeczywistość rzadko kiedy pozostaje w zgodzie z logiką. I miał nadzieję, że Nancy i jej mocodawcy będą mieli możliwość poznania tej gorzkiej prawdy. Gardził ludźmi, którzy posługują się groźbą i szantażem do osiągania osobistych korzyści, toteż postanowił zakończyć rozmowę. Kierując się do drzwi, powiedział przez ramię:

– Nie potrafię rozmawiać, czując lufę pistoletu na skroni.

Nie dosłyszał odpowiedzi, gdyż słowa zagłuszyło głośne pukanie do drzwi. Szarpnął za klamkę w przekonaniu, że zobaczy pokojówkę, mającą zwyczaj podsłuchiwania ich rozmów. Na progu stał policjant.

– Pan Puławski?

Policjant podał mu białą kopertę, zachęcając do jej otwarcia. Zobaczył zdjęcie i kluczyk od samochodu. Na zdjęciu rozpoznał swój samochód, leżący w jakimś przydrożnym rowie. Przyjrzał się kluczykowi, łudząco podobnemu do tego, który wręczył Wiktorowi.

– Czy to pański samochód? – zapytał policjant, wskazując palcem na zdjęcie.

– Trudno mi powiedzieć. Po południu stał na hotelowym parkingu.

– Niech pan popatrzy – radził policjant – na numer rejestracyjny.

– Zgadza się z numerem mojego samochodu.

– A kluczyk?

Skinął twierdząco głową, ale myślami był przy Wiktorze, obawiając się najgorszego. Policjant odebrał zdjęcie i kluczyk, kierując się ku schodom. John podążył za nim, a kiedy Nancy nie mogła go już widzieć ani słyszeć, zagadnął policjanta:

 

– Ktoś skradł mój samochód z parkingu?

– Pijacki wybryk niejakiego Browna.

– Coś mu się stało?

– Pijacy mają zwykle szczęście. Zatrzymaliśmy go w areszcie, przynajmniej do czasu wytrzeźwienia.

Przez moment obleciał go strach. Dopiero teraz zdał sobie sprawę z ryzyka, na jakie naraził Wiktora. Wypadki samochodowe to jeden z ulubionych sposobów służb specjalnych na pozbycie się niewygodnych ludzi, podobnie jak upojenie kierowców alkoholem. Wypadek Wiktora stanowił zapewne kolejne ostrzeżenie, podobnie jak pożar na jachcie Morrisona, o którym mówiła Nancy. Postanowił odszukać starego Browna, by pomóc mu w uwolnieniu Wiktora z policyjnego aresztu. Jednak zrezygnował z tego odruchu serca, by także jego nie narażać na niebezpieczeństwo. Groźby Nancy wskazywały bowiem na desperację i bezwzględność jej mocodawców.

Wspomnienie Nancy oderwało na moment jego myśli od Wiktora. Fikcyjne małżeństwa w ich profesji zdarzały się dosyć często. Wykorzystywano je dla prowadzenia działalności szpiegowskiej, osiągania korzyści materialnych lub realizacji doraźnych celów politycznych. Rzekome żony wikłały dyplomatów, mężów stanu, polityków lub wpływowe osobistości w miłosne przygody, by ich później szantażować obyczajowymi skandalami lub zemstą zazdrosnych mężów, a następnie zmuszać do współpracy z tajnymi służbami specjalnymi. Starał się znaleźć jakieś sensowne wyjaśnienie dla rzekomego małżeństwa z Nancy. Możliwości było dużo, często wzajemnie się wykluczających, więc szybko zrezygnował z tej intelektualnej łamigłówki. Trzeba pozwolić płynąć czasowi, który jest najlepszym sprzymierzeńcem w rozwikłaniu najbardziej skomplikowanych zagadek. Spojrzał na zegarek. Dawno minęła północ, a Morrison, mimo zapewnień Mary, nie zadzwonił.

Z nieba lał się żar, a rozgrzane jak ołów powietrze oblepiało szczelnie ciało i z trudem wciskało się do płuc. Przy każdym ruchu głowy John odnosił wrażenie, że rozgrzany mózg wylewa się przez uszy i ginie w palącym piasku. Zaproponował Mary kąpiel, lecz ta zdecydowanie odmówiła. Po przyjściu na plażę zapytała o telefon od Morrisona, a kiedy usłyszała odpowiedź Johna, zachowywała się jak wyrzucona z wody ryba.

Odpłynął od brzegu. Każdy zamach rąk i nóg przywracał mu świeżość i zdolność myślenia. Odwrócił się na plecy, pozwalając kołysać się falom. Te spychały go wolno ku brzegowi. Kiedy mógł już ponownie rozróżniać sylwetki plażowiczów, zdziwił go brak kapelusza u Mary. Jej sylwetka wydała mu się zaś wiele szczuplejsza, a nogi dłuższe. Po wyjściu z wody okręcił się ręcznikiem, obserwując motorówkę ciągnącą dziewczynę na nartach wodnych.

– Bałam się, że pan utonął.

Głos pochodził z miejsca zajmowanego przez Mary, ale na pewno nie należał do niej. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że zdanie było sformułowane w języku hiszpańskim, którym się Mary często posługiwała. Odwrócił głowę. Na miejscu Mary siedziała Conchita. Na widok jego zakłopotanej miny pokazała w uśmiechu białe zęby.

– Spodziewał się pan zobaczyć żonę – jej twarz przybrała zmartwioną minę.

– Nie lubię tego słowa – skrzywił się jak po zjedzeniu cytryny.

– Słowa czy pani Nancy Pierce? – głos był zabarwiony ironią.

Nie ukrywała antypatii do Nancy, a rozmowa na jej temat wywoływała u niej agresję, co nadawało jej twarzy wyraz niepokornej dziewczynki. Patrzył na nią z rozbawieniem, gdyż od pierwszego spotkania budziła w nim sympatię.

– Czym się Nancy tak pani naraziła?

– Hiszpanki mają inną mentalność – opuściła oczy i dokończyła z ekspresją: – Sypiają z mężem w jednym łóżku, a w nocy nie opuszczają sypialni.

Gdzieś w pobliżu zawył silnik, wywołując poruszenie na plaży. Najżywiej zareagowały dzieci, które gromadziły się przy drodze. Zapiszczały opony i samochód stanął prawie w miejscu. Raptownemu otwarciu drzwi towarzyszył aplauz dzieci, a ukazanie się w nich młodego Browna w oliwkowym garniturze, śnieżnobiałej koszuli oraz barwnym krawacie zostało przyjęte dodatkowymi brawami. Szedł powoli, akcentując wyraziście każdy krok. Za nim poruszała się gromadka dzieci, naśladując jego komiczne ruchy. Zatrzymał się dopiero na brzegu, machał kluczykiem od samochodu, zanurzając się powoli w morzu. Po wyjściu z wody, stanął przed Johnem i Conchitą. Głową wskazał na morze, mokre ślady na piasku, a następnie zwrócił się do gromadki dzieciaków:

– Czy widziałyście kiedykolwiek podobne przedstawienie?

– Nie, ale wzbudził pan nim mój prawdziwy podziw – głos Johna starał się przebić przez krzyki rozbawionych dzieci.

– Gratuluję.

Krzyknęła do niego Conchita, biegnąc skokami do wody. John odprowadził wzrokiem oddalający się samochód Wiktora, a kiedy zginął mu z oczu, pobiegł za Conchitą, mocującą się z falami. Silnymi wyrzutami rąk usiłował zmniejszyć dzielącą ich odległość. Kiedy ją wyprzedził, podpłynęła z tyłu, złapała go za ramiona, wołając do ucha:

– Pozwoli pan, że odpocznę?

Skinął głową, a wtedy poczuł na plecach jej łokcie, potem piersi. Przestał wymachiwać rękami, starając się jedynie utrzymywać na powierzchni wody. Przesunęła ręce do jego ramion, przylegając brzuchem do pleców. Kusiło go, aby odwrócić głowę i wpatrywać się w jej twarz. Myślenie o niej sprawiało mu przyjemność. Zauważył to już wczoraj, kiedy obserwował ją podczas rozmowy z Nancy.

– Ciągnę pana w dół?

Zaprzeczył ruchem głowy. Parsknęła dźwięcznym śmiechem. Już bez wahania wślizgnął się pod jej brzuch. Delikatnie oplotła rękoma jego pierś. Płynęli wolno, poruszając jedynie nogami. Miał ochotę... Natychmiast odrzucił kuszące myśli o traktowaniu Conchity wyłącznie jako pięknej i powabnej kobiety. „Wszystko to tylko gra” – przekonywał się, choć z wielką niechęcią.

Po wyjściu z łazienki, zobaczył na stole dzbanek z kawą, dwie filiżanki oraz białą kopertę. Odsłonił zasłony, wpuszczając do pokoju poranne słońce. Sięgał po kopertę, lecz zadzwonił telefon.

– Puławski – rzucił do słuchawki.

– Przepraszam. Miałem dzwonić wczoraj, ale popołudnie i noc spędziłem przymusowo na morzu – usłyszał głos Morrisona.

– Awaria?

– Gorzej. Po południu wylatuję z Bari do Barcelony. Przyjedź po mnie na lotnisko.

– Nie mam samochodu – przypomniał sobie pokazane mu przez policjanta zdjęcia.

– Może pan zabrać mój – obok stała Conchita z palcem przyciśniętym do warg, dając mu znaki do kontynuowania rozmowy.

– O której przylatujesz do Barcelony?

– Nie mam pojęcia o połączeniach.

– A więc do zobaczenia.

Conchita rozłożyła na stole zdjęcia wyjęte z białej koperty. Kiedy nalewała kawę do filiżanki, przyglądał się jej długim i delikatnym palcom. Mimo wszystkich uprzedzeń, wzbudzała w nim sympatię. Oczy oderwał dopiero po zatrzymaniu się jej palca na górnym, lewym rogu ułożonych zdjęć.

– To ten kędzierzawy mężczyzna w drodze do pana pokoju – wyjaśniła.

– Wie pani, czego on szukał?

– Interesowały go wyłącznie bagaże pani Pierce.

– Kto zamienił klucze?

– Hugo.

– Czy to kelner, który obsługiwał nas tego wieczora?

– Tak.

– Podejrzewałem panią o współpracę z moją żoną.

– Z panią Nancy Pierce?

Krzyknęła z takim oburzeniem, jak po usłyszeniu niesłusznego zarzutu popełnienia ciężkiej zbrodni, co znakomicie podkreślało jej żywy i impulsywny temperament. Kątem oka obserwowała balkon, a kiedy na drzwi padł cień, podeszła do nich, przesunęła ciężkie zasłony, a potem na palcach podeszła do Johna.

– Jestem policjantką – szeptała do jego ucha. – Moim szefem jest Carrera, przyjaciel pana Morrisona i Boba Shortona.

– W jakim celu zamieniła pani mundur na fartuszek pokojówki?

– Jest pan jak plaster miodu, który przyciągnął tu przestępców i awanturników z całego świata, przez co spędza pan sen z oczu mego szefa.

– Myślałem, że tylko agenci CIA operują tak barwnymi porównaniami.

– Policja i tajne służby mają podobne widzenie świata, szczególnie jego ciemnej strony.

– Pani była w hotelu już przed przyjazdem rzekomej...

– Niestety. Ale pan tego nie zauważył, chociaż starałam się zwrócić na siebie pana uwagę.

– Myli się pani.

Skłamał, zastanawiając się jak mógł przeoczyć tak uroczą kobietę. Ta odwróciła głowę, jednak zdążył zauważyć rumieniec na twarzy. Podała mu jedno z leżących na stole zdjęć. Kiedy dotknął jej palców, poczuł szybsze krążenie krwi.

– Zna pan tych młodych ludzi?

– Ubezpieczali Kędzierzawego, kiedy ten plądrował mój apartament – wyjaśnił, rozpoznając młodą parę, siedzącą przy restauracyjnym barze.

– Przedwczoraj starali się pojechać za panem i tym blondynem, ale ktoś przebił im opony w samochodzie.

– Czy ten “ktoś” miał pani twarz?

Pokręciła figlarnie głową, a potem parsknęła śmiechem. Jej wesołość udzieliła się natychmiast Johnowi. Zapominał o niepokoju, jaki wywołał w nim telefon Morrisona, który potwierdzał nie tylko informację Mary, ale przede wszystkim groźbę Nancy o nieprzypadkowym pożarze jachtu. Te dwie kobiety były reżyserami ostatnich wydarzeń. Obydwie nie działały jednak w wyizolowanym świecie. Zaangażowanie w realizację ich planu dużej ilości ludzi i środków, potwierdzało domysły o akcji którejś z tajnych służb. Metody sugerowały w dalszym ciągu KGB, ale nie mógł wykluczyć działania innej służby specjalnej. Na koniec pamięć podsunęła mu widok Wiktora, ociekającego wodą po wyjściu z morza. A zatem dotarł do Boba Shortona.

– Co się z panem dzieje?

Usłyszał nad sobą głos Conchity i zobaczył jej zaniepokojone oczy. Zastanawiał się nad przekazaniem jej wiedzy o Nancy i Mary, ale tylko przez krótki moment. Zwyciężyła zawodowa nieufność i podejrzliwość. Wszak uroda Conchity i próby pozyskania jego zaufania mogły należeć do tego samego planu. Dla ukrycia roztargnienia udał zainteresowanie balkonem. Udało się ją zmylić, bo podeszła do drzwi, nasłuchując. Po powrocie wskazała na zdjęcie w lewym, dolnym rogu.

– To zdjęcie powinno pana szczególnie zainteresować.

Nancy i Mary stały przed hotelem. Ułożenie ich rąk sugerowało tendencję do wyrazistej gestykulacji. Po sukni tej pierwszej domyślił się, że zdjęcie zostało zrobione poprzedniego wieczora, gdyż miała ją na sobie podczas kolacji.

– Zwrócił pan uwagę na torebkę pani Pierce?

– Myśli pani o wystającej książce?

– O tej samej, którą pan wcześniej wręczył pani Gomez.

– To nazwisko Mary?

– Jej prawdziwe nazwisko brzmi Arantxa Gomez.

– Co się stało z książką?

– Wiedziałam, że będzie się pan interesował jej losem.

Jej głos zabrzmiał nutką satysfakcji. Wskazała na kolejne zdjęcie. John domyślił się pewnej prawidłowości w ich ułożeniu, toteż podążył wzrokiem do ostatniego zdjęcia. I nie mylił się, pierwsze przedstawiało książkę leżącą na ławce, drugie zaś tą samą książkę w rękach starego Browna.

– Stary Brown? – wykrztusił mocno zawiedziony.

W jego głowie kotłowały się sprzeczne myśli, a wewnętrzny głos powtarzał jak katarynka: „Jak mogłem się dać podejść tak nieopierzonemu pisklęciu?” Dalsze rozterki przerwały słowa Conchity:

– Niech się pan uspokoi – trzymała palec na sylwetce starego Browna. – To zwykły przypadek, a Wiktor zasługuje na pana wdzięczność za wypełnienie misji w Paryżu.

– Nie wierzę w żadne przypadki.

– Ponieważ jest pan sceptykiem i nie lubi słuchać kobiet – wolny sposób mówienia podkreślał silną dozę ironii.

Otwarła usta, by wybuchnąć śmiechem, lecz głos utkwił jej w gardle. W twarzy Johna było coś, co przerażało, a co jednocześnie nie dawało się ująć w żadne kategorie emocjonalne. Na pewno coś, co powstrzymało ją od wesołości i odebrało dobre samopoczucie. Poczuła się jak mała dziewczynka karcona przez surowego ojca. Skuliła się i opuściła głowę. Tymczasem John wyszedł na balkon, zaglądnął do pokoi sąsiadujących z jego apartamentem, a po powrocie zasłonił szczelnie okna.

– Co się stało?

W głosie Conchity nie było już poprzedniej pewności siebie, raczej zagubienie i lęk. John przyłożył palec do warg, nakazując zachowanie milczenia, po czym złapał ją za rękę i wyprowadził z pokoju. Na korytarzu pchnął ją przed siebie, wskazując głowę w stronę wyjścia.

– Może mi pan powiedzieć co się stało? – zapytała na ulicy.

– Kiepsko panią przygotowali do pracy w wywiadzie.

– Nie rozumiem?

 

– Tym gorzej. Wydaje pani wyrok na młodego Browna i nawet...

Nie dokończył, tylko obrzucił ją karcącym spojrzeniem. Ta rozglądnęła się za siebie, a w jej oczach John zobaczył bezgraniczną bezradność.

– Czuję się jak zbity pies – szepnęła przepraszająco, a po chwili dodała: – Przecież mówiłam to tylko do pana.

– Jest pani tego pewna?

– No... Pani Pierce wyjechała z miasta, a w pokoju nie ma żadnego podsłuchu. Hugo sprawdzał to podczas pana porannego spaceru.

– Pytałem, czy jest pani pewna, że nasza rozmowa nie była podsłuchiwana?

– No...

Nieoczekiwanie dla Johna, Conchita usiadła na krawężniku, wkładając głowę między kolana. John usiadł obok. Opuszczała go wściekłość wywołana lekkomyślnym wypaplaniem przez Conchitę tajemnicy związanej z misją Browna. Jeżeli wiadomość ta dotarła także do innych uszu, życiu Browna może grozić niebezpieczeństwo. Spojrzał na skuloną postać Conchity. Żal mu było tego nieopierzonego kurczęcia. Uzewnętrzniane przez nią emocje sprawiały wrażenie autentycznych i szczerych. Wyciągnął rękę, żeby ją objąć, lecz ta zawisła w powietrzu. Kilkakrotnie wyprowadzały go w pole agentki o mniejszym talencie aktorskim. W jego profesji zaufanie jest prostą drogą do piekła.

– A tak się starałam – szepnęła żałośnie, podnosząc głowę. – Co teraz będzie ze mną?

– Skąd pani wie o misji Wiktora?

Conchita podniosła się, otrzepując kurz z sukienki. Wykrzywiona w smutku twarz, łzy w kącikach oczu. Wyglądała zabawnie. Ukradkiem spojrzała na Johna, a następnie ruszyła w stronę hotelu.

– Dokąd pani idzie?

– Nie skończyliśmy oglądania zdjęć.

W hotelu przyjął ich Hugo. Odprowadził Conchitę do kuchni. Wróciła z dzbankiem świeżej kawy. W pokoju napełniła dwie filiżanki. Piła wolno. Na jej twarz wracały z wolna rumieńce, a na usta niewinny uśmiech. Wzrokiem zachęciła Johna do sięgnięcia po drugą filiżankę. Kiedy ten odmówił ruchem głowy, wcisnęła mu do ręki zdjęcie z Nancy i Mary .

– Obie panie spotkały się przed kolacją. Nancy Pierce otrzymała od Mary książkę. Po włożeniu jej do torebki, skierowała się na spacer w stronę morza. Na miejsce krótkiego odpoczynku wybrała ławkę znajdującą się tuż przy drodze. Łatwo ją rozpoznać po żółtym napisie.

Spojrzała wyczekująco na Johna, a ponieważ ten milczał, więc wskazała paznokciem na wyryty w oparciu ławki napis „I love you” i kontynuowała spokojnym tonem.

– Do siedzącej pani Pierce podjechał czerwony fiat.

– Czy ten sam, który wczoraj miał przebite opony?

– Proszę mi nie przerywać – zmarszczyła surowo brwi.

– Resztę można sobie łatwo wyobrazić.

Zażartował, jednak Conchita potraktowała jego słowa bardzo serio. Wskazała na fotografię ze starym Brownem i zachęciła z ironią:

– Proszę, niech pan da upust swojej wyobraźni.

Usiłował uchwycić jej spojrzenie, ale uciekała z oczami jak spłoszony ptak. Pod lekceważącym uśmiechem i butną miną kryła zaniepokojenie i lęk. O najbliższą przyszłość. Zdawała sobie sprawę z tego, że lekkomyślna paplanina o misji Wiktora powinna ją wyeliminować z gry. Dla dobra sprawy. O tym samym myślał John. Dla bezpieczeństwa należało ją zastąpić kimś innym. Powinien się skontaktować z Carrerą. Prawie w tym samym momencie postanowił pozostawić całą sprawę biegowi czasu. Równie szybko przyszło zwątpienie. „Czy ma prawo narażać jej życie?” – tłukło się w głowie. I wiedział, że każdego dnia będzie zmuszony weryfikować to pytanie.

– Pomóc panu? – zniecierpliwiona jego milczeniem, wskazała na zdjęcie z czerwonym samochodem.

– Na jego widok – John także wskazał na samochód – pani Nancy wyjęła z torebki książkę, położyła ją na ławce, przejrzała się w lusterku, a potem ruszyła w drogę powrotną do hotelu, oczywiście bez książki.

– Brawo – głos Conchity nie wyrażał uznania, raczej drwinę.

– Z samochodu wyszedł stary Brown – kontynuował John. – W ręce trzymał podobną książkę, położył ją na ławce, a do samochodu wracał z książkę zostawioną przez Nancy.

Conchita milczała, dopijając resztkę kawy. Po odłożeniu filiżanki, odwróciła głowę w stronę balkonu, wybuchając impulsywnie:

– Czy o inteligencji pana Browna ma pan taką samą opinię jak o kobietach? To co pan o nim powiedział sprawia wrażenie bredni z jakiejś komedii filmowej.

Dla ukrycia podenerwowania zaczęła na nowo układać porozrzucane zdjęcia, jednak w innej kolejności. Kiedy podniosła głowę, na twarzy nie było już śladu niedawnej porywczości. John skupił się na obserwowaniu jej poruszających się warg:

– Pan Brown wracał ze spaceru, na który wyszedł późnym popołudniem. Kiedy przechodził obok ławki, zobaczył leżącą książkę. Prawdopodobnie skojarzył ją z oddalającą się Nancy i stojącym opodal samochodem, ponieważ wyrwał z niej stronę z pana adnotacją, podarł w kawałki i wrzucił do kosza.

– Obydwie wersje są podobne do siebie jak jednojajowi bliźniacy – zażartował John.

– Ale tylko jedna jest prawdziwa.

– Wie pani, dlaczego stary Brown tak się zachował?

Johnowi mniej chodziło o irracjonalne zachowania starego Browna, bardziej o sprowokowanie Conchity do ujawnienia źródła informacji o jego adnotacjach w książkach oraz o misji Wiktora. Jeszcze miała płochliwy wzrok, ale już większą pewność ruchów, szczególnie gestykulacji rąk. Wyjęła z koperty kolejne fotografie, a jedno z nich położyła na stole. Zobaczył na nim siebie, pochylonego nad książką z długopisem w ręce.

– Myślałem, że pani była zajęta przebijaniem opon w czerwonym fiacie? – nie potrafił ukryć zdziwienia, a także uznania.

– Do takich zajęć bardziej nadaje się Hugo.

– Podczas pobytu – wskazał palcem na szereg stolików widocznych na zdjęciu – w kawiarni obserwowałem uważnie wjazd do miasta, ulicę i pobliskie budynki. Młoda para lubi się bowiem poruszać moimi śladami. Nie zauważyłem nic podejrzanego.

– W promieniu 50 kilometrów znam dokładnie każdy zaułek, każdą dziurę i każdą wybitą szybę w oknie.

– Jak młody Brown wydostał się z policyjnego aresztu?

– Policjant odegrał komedię – uśmiechnęła się z lekką drwiną. – Jego przedstawienie było adresowane wyłącznie dla pani Nancy Pierce.

– Samochód z fotografii należał do mnie.

– Pewna młoda dziewczyna zapragnęła przejażdżki do Barcelony. A ponieważ jej chłopak nie posiadał samochodu, skorzystał z okazji, że pana stał przed garażem. Okazał się jednak kiepskim kierowcą, więc wylądował w rowie.

– A jak skończyła się – John odszukał zdjęcie z ławką – historia z tą książką?

– Trafiła do adresata.

– Kędzierzawy?

– Zabrał nie tylko książkę, lecz również kosz ze śmieciami.

– I jeszcze ostatnia kwestia...

Zastanawiał się nad takim sformułowaniem pytania, aby dla Conchity nie oznaczało zarzutu lekkomyślnego ujawnienia roli, jaką Wiktor odegrał w jego planach. Wyraźnie jej nie doceniał, bowiem położyła na stole nieduże urządzenie, łudząco podobne do walkmana. Po przyciśnięciu czerwonego guzika usłyszał swój głos, potem głos Wiktora. Ich rozmowa dotyczyła zamiany książek. Obdarzył Conchitę uśmiechem wyrażającym podziw i uznanie. Odwzajemniła się zgryźliwą uwagą:

– Pan uważa, że świat jest zdominowany wyłącznie przez inteligentnych i sprytnych mężczyzn. Nie zdaje pan sobie sprawy z tego, że to jedynie kompleks samca.

– Myśli pani – pilnował, aby jego głos nie był zbyt opryskliwy – że uda się jej zmienić tą mało pochlebną opinię?

Nadęła wyzywająco wargi, a dla uspokojenia drżących rąk zaczęła ponownie składać rozrzucone fotografie. Na widok rozpalonych oczu chciał wyciągnąć do niej rękę i powiedzieć coś o kopniakach otrzymanych za swoją wielokrotną naiwność i łatwowierność, które hartowały jego charakter i osobowość. Zamiast tego wszystkiego wskazał na mówiące urządzenie.

– Jak pani to nagrała?

Grzebała w zdjęciach, by jedno z nich położyć przed nim. Zobaczył siebie z książką i długopisem w ręce. Zatrzymała palec obok popielniczki i kluczyków od samochodu.

– Widzi pan ten breloczek przy kluczykach? Podarowałam go Wiktorowi. A ponieważ zachował jeszcze dziecięcą prostolinijność, więc nie przyszło mu do głowy, aby zajrzeć do środka.

* * *

To koniec darmowego fragmentu. Czy chcesz czytać dalej?