Pożądana

Tekst
Przeczytaj fragment
Oznacz jako przeczytane
Pożądana
Czcionka:Mniejsze АаWiększe Aa

Prawa autorskie © 2016 Blake Pierce. Wszystkie prawa zastrzeżone. Z wyjątkiem przypadków dozwolonych przez amerykańską ustawę o prawie autorskim z 1976 r., żadna część niniejszej publikacji nie może być powielana, rozpowszechniana ani przesyłana w żadnej formie ani w jakikolwiek sposób, ani przechowywana w bazie danych lub systemie wyszukiwania bez uprzedniej zgody autora. Licencja tego e-booka obejmuje wyłącznie użytek prywatny. Tego e-booka nie wolno odsprzedawać ani przekazywać innym osobom. Jeśli chcesz udostępnić tę książkę innej osobie, kup dodatkową kopię dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, chociaż jej nie kupiłeś lub nie została kupiona wyłącznie do twojego użytku prywatnego, zwróć ją i zakup własną kopię. Dziękujemy za poszanowanie ciężkiej pracy tego autora. Niniejsze dzieło jest fikcją literacką. Imiona, postacie, firmy, organizacje, miejsca, wydarzenia i zdarzenia są albo produktem wyobraźni autora, albo są używane w sposób fikcyjny. Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, jest całkowicie przypadkowe. Prawa autorskie do obrazu należą do GongTo, zgodnie z licencją Shutterstock.com.

Blake Pierce

Blake Pierce jest autorem bestsellerowej serii kryminałów o agentce RILEY PAGE, w skład której wchodzą: Zaginiona (cz. 1), Porwana (cz. 2) i Pożądana (cz. 3). Blake Pierce napisał również serię kryminałów o MACKENZIE WHITE.

Blake Pierce był od zawsze zapalonym czytelnikiem i miłośnikiem powieści detektywistycznych i thrillerów. Blake bardzo ceni sobie kontakt z czytelnikami i zachęca do odwiedzenia jego strony www.blakepierceauthor.com, godzie możesz dowiedzieć się więcej na temat jego twórczości i skontaktować się z nim.

KSIĄŻKI AUTORSTWA BLAKE PIERCE

SERIA KRYMINAŁÓW O RILEY PAIGE

ZAGINIONA (cz. 1)

PORWANA (cz. 2)

POŻĄDANA (cz. 3)

SERIA KRYMINAŁÓW HISTORIA RILEY PAIGE

OBSERWUJĄC (Książka #1)

CZEKAJĄC (Książka #2)

SERII THRILLERÓW O AVERY BLACK

DLACZEGO ZABIJA (cz. 1)

DLACZEGO UCIEKA (cz. 2)

Prolog

Janine wydawało się, że zobaczyła coś ciemnego w wodzie w pobliżu linii brzegowej. To coś było duże i czarne i jak gdyby poruszało się trochę w delikatnie chlupiącej wodzie.

Zaciągnęła się dymem marihuany z fifki i oddała ją swojemu chłopakowi. Czy to może być wyjątkowo duża ryba? A może jakieś inne stworzenie?

Janine lekko się wzdrygnęła, napominając się w myślach, że nie powinna pozwolić wyobraźni wymknąć się spod kontroli. Strach zrujnowałby jej haj. Jezioro Nimbo było sztucznym zbiornikiem wodnym ogromnych rozmiarów, zarybionym podobnie jak wiele innych jezior w Arizonie. W okolicy nigdy nie słyszało się opowieści o potworach z głębin.

Usłyszała, jak Colby mówi:

– Jezioro się pali, ale odlot!

Janine odwróciła się, by spojrzeć na swojego chłopaka. Jego piegowata twarz i rude włosy lśniły w popołudniowym słońcu. Właśnie wziął macha i wpatrywał się w wodę z idiotycznym zachwytem na twarzy.

Janine zachichotała.

– Sam masz odlot, stary – stwierdziła. – Ty w ogóle jesteś odlotowy.

– Zupełnie jak to jezioro – dodał Colby.

Janine odwróciła się i spojrzała na jezioro Nimbo. Mimo że jej własny haj jeszcze się nie rozpoczął, widok był oszałamiający. W późnym popołudniowym słońcu ściana kanionu płonęła czerwienią i złotem. Woda odbijała kolory jak duże gładkie lustro.

Przypomniała sobie, że nimbo po hiszpańsku oznaczało aureolę. Nazwa pasowała idealnie.

Wzięła fifkę i głęboko zaciągnęła się, czując pożądane palenie w gardle. Za moment będzie wyluzowana i na haju. Będzie fajnie.

Ale czym jest ten czarny kształt w wodzie?

To tylko gra świateł, Janine uspokoiła sama siebie.

Cokolwiek to było, najlepiej było to zignorować, nie dać się zaniepokoić ani nastraszyć. Cała reszta zdawała się taka idealna. Było to jej i Colby’ego ulubione miejsce – przepiękne, schowane w jednej z zatoczek na jeziorze, z dala od kempingów, z dala od wszystkiego i od wszystkich.

Ona i Colby zwykle przychodzili tu w weekendy, ale dziś przyjechali tu w ramach wagarów. Pogoda późnym latem była zbyt piękna, by ją przegapić. Nad jeziorem było wiele chłodniej i przyjemniej niż w Phoenix. Stary samochód Colby’ego stał zaparkowany za nimi przy polnej drodze.

Gdy spojrzała na jezioro, poczuła ekscytację – uczucie zbliżającego się wielkiego odlotu. Jezioro wydawało się niemal zbyt intensywnie piękne, by na nie patrzeć. Spojrzała więc na Colby’ego. On również wyglądał cudownie. Objęła go i pocałowała. On też ją pocałował. Smakował bajecznie. W ogóle wyglądał bosko i było z nim tak cudownie.

Odsunęła usta od jego ust, spojrzała mu w oczy i oznajmiła z zapartym tchem:

– Nimbo oznacza aureolę, wiesz?

– O rany – powiedział. – O rany.

Brzmiało to, jakby to była najbardziej niesamowita rzecz, jaką kiedykolwiek usłyszał w swoim życiu. Wyglądał i brzmiał tak zabawnie, mówiąc, że to było religijne, czy coś w tym rodzaju. Janine zaczęła się śmiać, Colby też się roześmiał. W ciągu następnych kilku sekund splątali się całkowicie ramionami, obściskując się i obmacując.

Janine zdołała się wyplątać.

– O co chodzi? – spytał Colby.

– Nic – powiedziała Janine.

W mgnieniu oka zdjęła wiązany na szyi top. Colby wytrzeszczył oczy.

– Co ty robisz? – zapytał.

– Jak myślisz, co robię?

Zaczęła zmagać się z jego koszulką, próbując ją z niego ściągnąć.

– Zaczekaj chwilę – powiedział Colby. – Tutaj?

– Dlaczego nie tutaj? Lepiej tutaj niż na tylnym siedzeniu samochodu. Przecież nikt nie patrzy.

– Ale może jakaś łódź…

Janine roześmiała się.

– Nawet jeśli jest tam łódź, co z tego? Kogo to obchodzi?

Teraz Colby już współpracował. Pomagał Janine wydobyć się z koszulki. Oboje byli niezdarni z podniecenia, co tylko podkręciło emocje. Janine nie mogła zrozumieć, dlaczego wcześniej tego tutaj nie zrobili. Nie po raz pierwszy palili trawkę w tym miejscu.

Ale Janine nie mogła przestać myśleć o tym kształcie w wodzie. Coś tam było i dopóki nie dowie się, co to jest, będzie jej przeszkadzać i rujnować całą przyjemność.

Dysząc, podniosła się.

– Chodź – powiedziała. – Sprawdzimy coś.

– Co? – spytał Colby.

– Nie wiem. Po prostu chodź.

Wzięła Colby'ego za rękę i, potykając się, zeszli po nierównym zboczu w kierunku brzegu. Uczucie oszołomienia stało się teraz dla Janine nieprzyjemne. Nienawidziła tego. Im szybciej przekona się, że to coś jest nieszkodliwe, tym szybciej będzie mogła odzyskać dobre samopoczucie.

Mimo to zaczynała żałować, że jej odlot przyszedł błyskawicznie i był tak intensywny.

Obiekt z każdym krokiem stawał się wyraźniejszy. Był to przedmiot z czarnego plastiku, z którego tu i ówdzie wydobywały się na powierzchnię wody bąbelki. Zaraz obok leżało coś małego i białego.

Zaledwie o kilka kroków od wody Janine zrozumiała, że to, co zobaczyła, było wielkim czarnym workiem na śmieci otwartym na jednym końcu, a z otworu wystawał nienaturalnie blady kształt dłoni.

Może to manekin, przemknęło przez myśl Janine.

Pochyliła się w stronę wody, aby lepiej mu się przyjrzeć. Jaskrawa czerwień paznokci kontrastowała z bladością. Straszna świadomość rozerwała ciało Janine jak porażenie prądem.

Ręka była prawdziwa. I była to ręka kobiety. W worku znajdowały się zwłoki.

Janine zaczęła wrzeszczeć i usłyszała krzyk Colby’ego.

I wiedziała, że długo nie będą mogli przestać krzyczeć.

Rozdział 1

Riley spodziewała się, że slajdy, które miała zamiar pokazać, zszokują jej studentów Akademii FBI. Niektórzy z nich prawdopodobnie nie będą w stanie tego znieść. Zerknęła na młode twarze gorliwie obserwujące ją z półkola wielopoziomowych ławek.

Zobaczmy, jak zareagują, pomyślała. To może być dla nich ważne.

Oczywiście Riley zdawała sobie sprawę, że w całym wachlarzu przestępstw seryjne morderstwa były rzadkością. Jednak ci młodzi ludzie musieli nauczyć się wszystkiego, co trzeba wiedzieć. Pragnęli zostać agentami FBI do zadań w terenie i wkrótce przekonaliby się, że większość lokalnych stróżów prawa nie ma doświadczenia w sprawach seryjnych, a agentka specjalna Riley Paige była autorytetem w dziedzinie morderstw seryjnych.

Wcisnęła przycisk pilota. Pierwsze obrazy, które pojawiły się na dużym płaskim ekranie, nie ukazywały żadnej przemocy. Było to pięć narysowanych węglem portretów kobiet młodych i w średnim wieku. Wszystkie były atrakcyjne i uśmiechnięte, a wykonanie portretów zdradzało talent i pieszczotliwy kunszt ręki artysty.

Klikając, Riley powiedziała:

– Te pięć rysunków zostało wykonanych osiem lat temu przez artystę o nazwisku Derrick Caldwell. Każdego lata zarabiał majątek, rysując portrety turystów na Dunes Beach Boardwalk tutaj w Wirginii. Te kobiety były jego ostatnimi klientkami.

Po ostatnim z pięciu portretów Riley kliknęła ponownie. Kolejne zdjęcie było ohydnym obrazem otwartej zamrażarki skrzyniowej wypełnionej częściami rozczłonkowanymi kobiecych ciał. Ułyszała, jak jej studenci westchnęli.

– Oto, co się z nimi stało – oznajmiła Riley. – Podczas gdy Derrick Caldwell je rysował, uprzytomnił sobie, że, używając jego własnych słów, “były zbyt piękne, by żyć”. Dlatego jedną po drugiej prześladował, zabijał, rozczłonkowywał i chował w zamrażarce.

Riley kliknęła ponownie, a obrazy, które pojawiły się następnie, okazały się jeszcze bardziej szokujące. Były to zdjęcia wykonane przez zespół lekarzy po złożeniu zwłok.

Oznajmiła:

– Caldwell przemieszał części ciała tak, że kobiety zostały odczłowieczone nie do poznania.

Odwróciła się w stronę grupy. Jeden student popędził w kierunku wyjścia, trzymając się za brzuch. Inni wyglądali, jakby mieli zaraz zwymiotować. Kilka osób płakało. Tylko garstka wydawała się niewzruszona.

 

Riley była całkiem pewna, że, paradoksalnie, ci studenci, na których ten widok nie zrobił wrażenia to ci, którzy nie przetrwają szkolenia w akademii. Dla nich były to tylko zdjęcia oderwane od rzeczywistości. Nie byliby w stanie poradzić sobie z prawdziwym horrorem, ilekroć musieliby stawić mu czoła osobiście. Nie byliby w stanie poradzić sobie z własnym wstrząsem wtórnym – stresem pourazowym, który mógłby ich dopaść. Chociaż jej PTSD słabło, jednak wizje płonącej pochodni od czasu do czasu nadal przemykały się do jej świadomości. Trwał proces gojenia ran. Była jednak przekonana, że najpierw trzeba coś poczuć, zanim będzie można się po tym pozbierać.

– A teraz – powiedziała Riley – przeczytam wam kilka stwierdzeń, a wy powiecie mi czy są to fakty, czy mity. Oto pierwsze z nich. “Większość seryjnych morderców ma motyw seksualny”. Mit czy fakt?

Ręce studentów wystrzeliły do góry. Riley wskazała szczególnie gorliwie wyglądającego studenta w pierwszym rzędzie.

– Fakt? – zapytał student.

– Tak, fakt – potwierdziła Riley. – Chociaż mogą pojawiać się też inne powody, element seksualny występuje najczęściej. Może on przybierać różne formy, czasem dziwaczne. Derrick Caldwell jest klasycznym przykładem. Lekarz sądowy ustalił, że popełnił on akty nekrofilii na ofiarach zanim je rozczłonkował.

Riley zauważyła, że większość jej uczniów pisze notatki w swoich laptopach.

– Oto kolejne stwierdzenie – kontynuowała. – “Seryjni mordercy, zabijając kolejne ofiary, stosują coraz większą przemoc”.

Ręce znów się podniosły. Tym razem Riley wskazała studenta kilka rzędów dalej.

– Fakt? – zaryzykował student.

– Mit – oświadczyła Riley. – Chociaż z pewnością widziałam pewne wyjątki, większość przypadków nie wykazuje takich zmian z czasem. Gdy Derrick Caldwell zabijał, jego poziom przemocy pozostawał stały. Ale on był lekkomyślny, nie mamy raczej tu do czynienia z geniuszem zbrodni. Stał się zachłanny. Zamordował swoje ofiary w przeciągu półtora miesiąca. Ściągnięcie na siebie uwagi tego typu musiało się skończyć jego schwytaniem.

Spojrzała na zegar i zdała sobie sprawę, że jej czas się skończył.

– To już wszystko na dzisiaj – zakończyła. – Istnieje jednak wiele błędnych założeń dotyczących seryjnych zabójców i wciąż utrzymuje się wiele mitów na ich temat. Dział analizy behawioralnej zebrał i przeanalizował dane, a ja pracowałem nad przypadkami seryjnymi w wielu różnych miejscach na terenie całego kraju. Mam jeszcze wiele rzeczy do opowiedzenia na ten temat.

Gdy grupa się rozeszła się, Riley zaczęła pakować się do domu. Wokół biurka zebrało się trzech lub czterech studentów, aby zadać jej dodatkowe pytania.

– Agentko Paige, czy to prawda, że była pani zaangażowana w sprawę Derricka Caldwella? – spytał jeden z nich.

– Tak, to prawda – potwierdziła Riley. – Ale ta historia musi poczekać do następnego razu.

Była to także historia, której nie chciała opowiadać, ale nie powiedziała tego.

– Czy Caldwell został stracony za swoje zbrodnie? – spytała młoda kobieta.

– Jeszcze nie – odpowiedziała Riley.

Starając się nie wyjść na nieuprzejmą, minęła studentów i skierowała się w stronę wyjścia. Zbliżająca się egzekucja Caldwella była czymś, o czym nie miała ochoty rozmawiać. Właściwie spodziewała się, że termin zostanie wyznaczony lada dzień. Jako osoba, która miała największy udział w schwytaniu go, mogła uczestniczyć jako świadek w jego egzekucji. Nie zdecydowała jeszcze, czy pójdzie.

Opuszczając budynek w to przyjemne wrześniowe popołudnie, Riley czuła się dobrze. W końcu wciąż była na urlopie.

Cierpiała na PTSD od czasu, gdy została uwięziona przez maniakalnego zabójcę. Udało jej się uciec i ostatecznie pokonała swojego prześladowcę, ale nawet wtedy nie poszła na urlop. Od razu wróciła do pracy, aby dokończyć kolejną sprawę. Była to makabryczna historia, która zakończyła się tym, że morderca popełnił samobójstwo na jej oczach, podrzynając sobie gardło.

Ten moment wciąż ją prześladował. Kiedy jej przełożony, Brent Meredith, przyszedł do niej z następną sprawą, odmówiła jej przyjęcia. Dlatego, zgodnie z sugestią Mereditha, zgodziła się zamiast tego prowadzić zajęcia w Akademii FBI w Quantico.

Wsiadła do samochodu i ruszyła do domu. Po drodze kontemplowała to, jak mądrego wyboru dokonała. Nareszcie udało jej się zyskać wytchnienie i poczucie spokoju w życiu.

A jednak, gdy tak jechała, dało o sobie znać przeraźliwe, znajome uczucie, które sprawiło, że jej serce zaczęło walić jak młotem w samym środku tego pięknego, słonecznego dnia. Uświadomiła sobie, że to wzmożone uczucie oczekiwania na coś złowrogiego.

I chociaż bardzo starała się wyobrazić sobie siebie w tym spokoju na zawsze, wiedziała, po prostu wiedziała, że długo on nie potrwa.

Rozdział 2

Gdy poczuła brzęczenie w torebce, ogarnęło ją przerażenie. Zatrzymała się przed drzwiami swojego nowego domu i wyciągnęła telefon. Jej serce przyspieszyło.

Dostała wiadomość od Brenta Mereditha.

Zadzwoń do mnie.

Riley zaniepokoiła się. Jej szef mógł tylko chcieć sprawdzić, jak sobie radzi. Ostatnio często to robił. Ale równie dobrze mógł nalegać, żeby wróciła do pracy. Co by wtedy zrobiła?

Oczywiście odmówię, powiedziała do siebie Riley.

Ale to może nie być łatwe. Lubiła swojego szefa i wiedziała, że potrafi być bardzo przekonujący. Była to decyzja, której w ogóle nie chciała podejmować, więc odłożyła telefon.

Kiedy otworzyła drzwi frontowe i weszła do jasnej, czystej przestrzeni swojego nowego domu, chwilowy niepokój Riley zniknął. Odkąd się tu wprowadziła, wszystko wydawało się tu na miejscu.

Usłyszała miły głos.

– ¿Quién es?

– Soy yo – odpowiedziała Riley. – Wróciłam, Gabrielo.

Tęga, gwatemalska kobieta w średnim wieku wyszła z kuchni, wycierając ręce ręcznikiem. Dobrze było zobaczyć uśmiechniętą twarz Gabrieli. Od lat była gospodynią domową jej rodziny, na długo przed tym, jak Riley rozwiodła się z Ryanem. Riley była wdzięczna, że Gabriela zgodziła się zamieszkać z nią i jej córką.

– Jak minął dzień? – zapytała Gabriela.

– Było świetnie – odrzekła Riley.

– ¡Qué bueno!

Gabriela zniknęła z powrotem w kuchni. W domu unosił się zapach cudownej kolacji. Słychać było, jak Gabriela zaczyna śpiewać po hiszpańsku.

Riley stała w swoim salonie i rozkoszowała się otoczeniem. Przeprowadziła się tu niedawno razem z córką. Mały dom w stylu ranczerskim, w którym mieszkały, gdy jej małżeństwo się rozpadło, leżał zbyt na uboczu, by zapewnić im bezpieczeństwo. Poza tym Riley poczuła pilną potrzebę zmiany – zarówno dla siebie, jak i dla April. Teraz gdy jej rozwód się uprawomocnił, a Ryan płacił hojne alimenty, nadszedł czas, aby rozpocząć zupełnie nowe życie.

Pozostało jeszcze kilka drobnych poprawek do załatwienia. Niektóre meble były dość stare i nie pasowały do tak nieskazitelnego otoczenia. Będzie trzeba je wymienić. Jedna ze ścian wyglądała raczej pusto, a Riley zabrakło zdjęć do powieszenia. Zanotowała w pamięci, że pójdzie na zakupy z April w nadchodzący weekend. Ta myśl sprawiła, że Riley poczuła się przyjemnie normalnie, jak kobieta prowadząca miłe życie rodzinne, a nie jak agentka śledząca jakiegoś zboczonego mordercę.

Nagle przyszło jej na myśl pytanie – gdzie jest April?

Przystanęła i zaczęła się przysłuchiwać. Z pokoju April na górze nie dochodziła żadna muzyka. Potem usłyszała krzyk córki.

Głos April dobiegł z podwórka. Riley z trudem złapała powietrze i pobiegła przez jadalnię na duży taras na tyłach domu. Kiedy zobaczyła twarz April i jej korpus wyskakujące ponad płotem oddzielającym jej ogród od sąsiadów, dopiero po chwili zrozumiała, co się dzieje. Rozluźniła się i zaśmiała sama z siebie. Jej odruchowa panika była przesadną, ale mimowolną reakcją. Tak niedawno Riley uratowała April ze szponów szaleńca, który zaatakował ją z chęci zemsty na matce.

April zniknęła z pola widzenia, po czym znów wyskoczyła ponad ogrodzenie, piszcząc radośnie. Skakała na trampolinie sąsiada. Zaprzyjaźniła się z mieszkającą tam dziewczyną – nastolatką, która była w podobnym wieku i nawet chodziła do tego samego liceum.

– Uważaj! – Riley zawołała do April.

– Wszystko w porządku, mamo! – odkrzyknęła April, wstrzymując oddech.

Riley znów się zaśmiała. Był to nieznany dźwięk, pochodzący z uczuć, o których prawie zapomniała. Chciała znów przyzwyczaić się do śmiechu.

Chciała także przyzwyczaić się do radosnego wyrazu twarzy córki. Wydawało się, że jeszcze wczoraj April była wyjątkowo buntownicza i ponura, nawet jak na nastolatkę. Riley nie mogła winić za to córki. Wiedziała, że sama pozostawiała wiele do życzenia jako matka i robiła wszystko, co mogła, aby to zmienić.

Szczególnie podobało jej się to, że była teraz na urlopie od pracy w terenie, która wiązała się z długimi, nieprzewidywalnymi godzinami pracy często w odległych miejscach. Nareszcie jej harmonogram był dopasowany do planu April i Riley obawiała się, że kiedyś będzie musiało się to zmienić.

Najlepiej się z tego cieszyć, póki tak jest, pomyślała.

Riley wróciła do domu w samą porę, by usłyszeć dzwonek do drzwi.

– Ja otworzę, Gabrielo – zawołała.

Otworzyła drzwi i ze zdziwieniem zobaczyła uśmiechniętego mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie widziała.

– Cześć – przywitał się nieco nieśmiało. – Jestem Blaine Hildreth, mieszkam w sąsiedztwie. Twoja córka jest tam teraz z moją córką, Crystal.

Podał Riley pudełko i dodał:

– Witamy w naszej okolicy. Przyniosłem ci mały prezent na parapetówkę.

– Och – powiedziała Riley. Zaskoczyła ją niespotykana serdeczność. Zajęło jej chwilę, zanim wykrztusiła:

– Proszę, wejdź.

Niezręcznie przyjęła pudełko i zaoferowała mu miejsce w fotelu w salonie. Riley usiadła na kanapie i położyła prezent na kolanach. Blaine Hildreth patrzył na nią wyczekująco.

– To bardzo miłe z twojej strony – powiedziała, otwierając paczkę. Pudełko zawierało mieszany zestaw kolorowych kubków do kawy, dwa ozdobione motylami, a pozostałe dwa kwiatami.

– Są urocze – zachwyciła się Riley. – Masz ochotę na kawę?

– Bardzo chętnie – odrzekł Blaine.

Riley zawołała Gabrielę z kuchni.

– Gabrielo, możesz zrobić nam kawę? – powiedziała, podając jej dwa kubki.

– Blaine, jaką lubisz kawę?

– Czarną bez mleka.

Gabriela wzięła kubki do kuchni.

– Nazywam się Riley Paige – powiedziała do Blaine’a. – Dzięki, że wpadłeś. I dziękuję za prezent.

– Proszę – odparł Blaine.

Gabriela przyszła z dwoma kubkami pysznej gorącej kawy, a następnie wróciła do pracy w kuchni. Ku swojemu zażenowaniu, Riley zaczęła lustrować swojego sąsiada. Teraz, kiedy była singlem, nie mogła się oprzeć. Miała nadzieję, że tego nie zauważył.

No cóż, pomyślała. Może on robi to samo ze mną.

Po pierwsze zauważyła, że nie nosi obrączki. Uznała, że jest wdowcem lub rozwiedziony.

Po drugie, oszacowała, że był mniej więcej w jej wieku, może trochę młodszy, gdzieś tak przed czterdziestką.

Wreszcie, był przystojny – a przynajmniej wystarczająco przystojny. Jego lekko przerzedzone włosy wcale nie ujmowały mu uroku. Sylwetkę miał szczupłą i wysportowaną.

– Czym się zajmujesz? – zapytała Riley.

Blaine wzruszył ramionami.

– Prowadzę restaurację. Znasz może Blaine’s Grill w centrum miasta?

Riley była pod wrażeniem. Blaine's Grill było jednym z najprzyjemniejszych miejsc na nieformalny lunch w Fredericksburgu. Słyszała, że można tam było zjeść świetną kolację, ale nie miała okazji spróbować.

– Byłam tam – skłamała.

– Cóż, to moja knajpa – powiedział Blaine. – A ty?

Riley wzięła głęboki oddech. Nigdy nie było łatwo powiedzieć nieznajomemu, jak zarabiała na życie. Szczególnie mężczyźni czuli się czasami zastraszani.

– Pracuję dla FBI – powiedziała. – Jestem agentem terenowym.

Blaine wytrzeszczył oczy.

– Naprawdę? – zdziwił się.

– Cóż, w tej chwili jestem na urlopie. Uczę w akademii.

Blaine pochylił się ku niej z rosnącym zainteresowaniem.

– O rany. Jestem pewien, że masz jakieś prawdziwe historie. Opowiedz mi jakąś.

Riley zaśmiała się nerwowo. Zastanawiała się, czy kiedykolwiek będzie w stanie opowiedzieć komukolwiek spoza Biura o niektórych rzeczach, które widziała. Jeszcze trudniej będzie mówić o niektórych rzeczach, które zrobiła.

– Nie sądzę – powiedziała nieco ostro. Riley widziała, jak Blaine zesztywniał i zdała sobie sprawę, że jej ton był raczej nieuprzejmy.

Pochyliła głowę i powiedziała:

– Przepraszam. Wcale nie chciałem sprawić, żebyś poczuł się nieswojo.

Rozmawiali jeszcze przez kilka chwil, ale Riley zauważyła, że jej nowy sąsiad stał się bardziej powściągliwy. Po jego grzecznym pożegnaniu i wyjściu Riley zamknęła za nim drzwi i westchnęła. Uświadomiła sobie, że nie stara się być bardziej przystępna. Kobieta rozpoczynająca nowe życie wciąż była tą samą starą Riley.

 

Pocieszyła się, że w tej chwili nie miało to większego znaczenia. Nowy związek po niedawnym rozstaniu był ostatnią rzeczą, której teraz potrzebowała. Jej życie wymagało poważnego uporządkowania, a ona dopiero zaczynała robić postępy w tym kierunku.

Mimo to, przyjemnie było spędzić kilka minut na rozmowie z atrakcyjnym mężczyzną i poczuć ulgę, że w końcu ma sąsiadów – i to całkiem miłych.

* * *

Kiedy Riley i April usiadły do obiadu, April nie mogła oderwać rąk od smartfona.

– Proszę cię, przestań pisać – upomniała córkę Riley. – Teraz jest czas kolacji.

– Za chwilę, mamo – odparła April. Nadal pisała SMS-y.

Nastoletnie zachowanie April tylko trochę ją zirytowało. Prawda była taka, że zdecydowanie miało to swoje dobre strony. W tym roku April świetnie sobie radziła w szkole i zawiązywała nowe przyjaźnie. Zdaniem Riley, te dzieciaki były o wiele lepsze niż grupa, z którą April spędzała czas wcześniej. Riley domyśliła się, że April pisze teraz SMS-y z chłopakiem, którym była zainteresowana. Jednak jak dotąd April nie wspomniała o nim.

Gdy tylko Gabriela przyszła z kuchni z tacą chiles rellenos, April przestała pisać. Gdy kobieta ustawiała na kuchennym stole parujące papryki z soczystym nadzieniem, April zachichotała złośliwie.

– Wystarczająco picante, Gabrielo? – spytała.

– Sí – odparła Gabriela, również chichocząc.

To był taki dyżurny żart ich trzech. Ryan nie lubił zbyt ostrego jedzenia. Właściwie w ogóle nie mógł jeść pikantnych potraw. Jeśli chodziło o April i Riley, im było ostrzejsze, tym lepsze. Gabriela nie musiała już się hamować – a przynajmniej nie tak bardzo, jak kiedyś. Riley wątpiła, czy nawet ona lub April poradziłyby sobie z oryginalnymi gwatemalskimi przepisami Gabrieli.

Skończywszy przygotowywać jedzenie dla całej trójki, Gabriela powiedziała do Riley:

– Ten dżentelmen jest guapo, nie?

Riley poczuła, że się rumieni.

– Przystojny? Nie zauważyłam, Gabrielo.

Gabriela wybuchła śmiechem. Usiadła, żeby zjeść z nimi i zaczęła nucić jakąś melodię. Riley domyśliła się, że była to gwatemalska piosenka o miłości. April wpatrywała się w matkę.

– Jaki dżentelmen, mamo? – spytała.

– Och, nasz sąsiad przyszedł przed chwilą…

April przerwała jej, podekscytowana.

– O Boże! Czy to był tata Crystal? To był on, prawda? Czy on nie jest wspaniały?

– I myślę, że jest singlem. – dodała Gabriela.

– No już, dajcie spokój – powiedziała Riley ze śmiechem. – Dajcie mi trochę przestrzeni życiowej. Nie potrzebuję, żeby wasza dwójka swatała mnie z facetem z sąsiedztwa.

Wszystkie trzy zajęły się grzebaniem w nadziewanych paprykach. Już prawie skończyły kolację, gdy nagle Riley poczuła, jak w kieszeni wibruje jej telefon.

Cholera, pomyślała. Nie powinnam była mieć go ze sobą przy stole.

Telefon dalej brzęczał. Nie mogła nie odebrać. Odkąd wróciła do domu, Brent Meredith zostawił jeszcze dwie wiadomości tekstowe i powtarzała sobie, że zadzwoni do niego później. Nie mogła tego dłużej odkładać. Usprawiedliwiła się i odebrała telefon.

– Riley, przepraszam, że ci przeszkadzam w taki sposób – przywitał się jej szef – ale naprawdę potrzebuję twojej pomocy.

Riley była zaskoczona, że Meredith zwrócił się do niej po imieniu. Zdarzało się to bardzo rzadko. Chociaż czuła się z nim bardzo blisko związana, zwykle zwracał się do niej per “Agentko Paige”. Zazwyczaj zachowywał się biznesowo, czasami nawet szorstko.

– O co chodzi, proszę pana? – spytała Riley.

Meredith zamilkł na chwilę. Zastanawiała się, dlaczego jest taki powściągliwy. Jej nastrój szlag trafił. Była pewna, że usłyszy właśnie to, czego się obawiała.

– Riley, proszę cię o osobistą przysługę – oznajmił. Brzmiał o wiele mniej władczo niż zwykle.

– Poproszono mnie o zbadanie morderstwa w Phoenix.

Riley była zaskoczona.

– To pojedyncze morderstwo? – upewniła się. – Dlaczego miałoby to wymagać udziału FBI?

– Mam starego przyjaciela w biurze w Phoenix – powiedział Meredith. – Nazywa się Garrett Holbrook. Byliśmy razem w akademii. Ofiarą jest jego siostra Nancy.

– Tak mi przykro – odrzekła Riley. – Ale policja lokalna…

W głosie Mereditha dało się słyszeć rzadką nutę błagania.

– Garrett naprawdę chce naszej pomocy. Jego siostra była prostytutką. Najpierw po prostu zniknęła, a potem jej ciało znaleziono w jeziorze. Chce, żebyśmy potraktowali to jako dzieło seryjnego mordercy.

Ta prośba wydała się Riley dziwna. Prostytutki często znikają, niekoniecznie dlatego, że ktoś je zabił. Czasami decydują się na pracę gdzieś indziej. Albo po prostu rezygnują.

– Czy ma jakiś powód, aby tak myśleć? – drążyła.

– Nie wiem – odrzekł Meredith. – Może chce tak myśleć, aby zaangażować w to nas. Ale to prawda, że prostytutki są częstym celem seryjnych. Wiesz o tym.

Riley wiedziała, że tak jest. Styl życia prostytutek uważa się za bardzo ryzykowny. Są widoczne i dostępne, przebywają same z nieznajomymi, często bywają uzależnione od narkotyków.

Meredith kontynuował:

– Zadzwonił do mnie osobiście. Obiecałem mu, że wyślę moich najlepszych ludzi do Phoenix. I oczywiście – miałem na myśli także ciebie.

Riley była wzruszona. Meredith wcale nie ułatwiał jej odmowy.

– Proszę spróbować zrozumieć, proszę pana – powiedziała. – Po prostu nie mogę teraz wziąć żadnej nowej sprawy.

Riley czuła się nieszczera w niejasny sposób. Nie może czy nie chce? Zadała sobie pytanie. Po tym, jak została złapana i torturowana przez seryjnego mordercę, wszyscy nalegali, żeby wzięła urlop. Próbowała to zrobić, ale desperacko potrzebowała wrócić do pracy. Teraz zastanawiała się, na czym tak naprawdę polegała jej desperacja. Niegdyś zachowywała się lekkomyślnie i autodestrukcyjnie i teraz miała mnóstwo czasu, żeby odzyskać kontrolę nad swoim życiem. Kiedy w końcu zabiła Petersona, swojego prześladowcę, myślała, że wszystko będzie dobrze. Jednak on wciąż ją dręczył, a ona miała nowe problemy z rozwiązaniem jej ostatniej sprawy.

Po chwili dodała:

– Potrzebuję więcej czasu poza terenem. Technicznie rzecz ujmując, nadal jestem na urlopie i naprawdę staram się poukładać swoje życie.

Nastąpiła długa cisza. Nie zabrzmiało to tak, jakby Meredith zamierzał się kłócić, a tym bardziej wykorzystać swoje stanowisko. Jednak nie zamierzał też mówić, że mu to odpowiada. Nie odpuściłby presji.

Usłyszała, jak Meredith wydał długie, smutne westchnienie.

– Garrett od lat nie miał kontaktu z Nancy. Teraz to, co jej się przydarzyło, pożera go od środka. Chyba jest w tym jakaś lekcja, prawda? Nie bierz nikogo w swoim życiu za pewnik. Zawsze wyciągaj rękę.

Riley prawie upuściła telefon. Słowa Mereditha uderzyły w czułę miejsce, którego nie dotykano od dawna. Riley straciła kontakt ze swoją starszą siostrą wiele lat temu. Były sobie obce i od dawna nawet nie myślała o Wendy. Nie miała pojęcia, co teraz robi jej siostra.

Po kolejnej przerwie Meredith poprosił:

– Obiecaj mi, że to przemyślisz.

– Tak zrobię – odparła Riley.

Rozmowa została zakończona.

Czuła się okropnie. Meredith widział ją w najgorszych momentach i nigdy wcześniej nie okazał przed nią swojej wrażliwości. Nienawidziła myśli, że może go zawieść i właśnie obiecała mu, że to przemyśli.

I bez względu na to, jak desperacko tego pragnęła, Riley nie była pewna, czy potrafiłaby mu odmówić.