— Wracamy do ciebie — zadysponowała Kaśka, a Piotrek poszedł za nią posłusznie jak zbity pies.
* * *
Nie spali tej nocy, tylko siedzieli na kanapie z kubkami ananasowo-imbirowej herbaty w rękach – zaparzyła ją Kaśka, bo Piotrkowi wszystko leciało z rąk. Obok leżały wzgardzone ubrania, sweterek i bluzka, których nie miał serca schować do szafy. Zapach cytrusów był teraz słabszy, ale wciąż wyczuwalny.
— Spróbujmy pomyśleć logicznie — powiedziała Kaśka, stawiając kubek na stoliczku. — Czy miała znajomych, o których nic nie wiedziałeś?
— Nie.
— Jesteś pewien?
— Jasne. Przecież wiesz…
Kaśka wiedziała. Marta i Piotrek byli parą od zawsze, a przynajmniej od czasów liceum i już wtedy obracali się w tym samym środowisku. On z natury raczej samotnik, ona bardziej towarzyska, choć też bez przesady – wolała niewielkie grono sprawdzonych przyjaciół niż tłumy przypadkowych osób. Prawdę powiedziawszy, wszyscy ich znajomi byli przyjaciółmi bardziej Marty niż Piotrka, ale jemu nigdy to nie przeszkadzało. Potem poszli na studia, też razem, też dlatego, że dziewczyna nie dostała się na ASP i wybrała kulturoznawstwo, a on lepszego pomysłu nie miał. To również mu nie przeszkadzało – gdyby Marta poprosiła, podążyłby za nią do samego piekła.
Posypały się dalsze pytania: czy Marta zachowywała się ostatnio inaczej, czy się czymś martwiła, wspominała, że chciałaby kogoś odwiedzić albo zrobić coś pilnego.
Odpowiedź na wszystkie pytania brzmiała: nie.
Marta cieszyła się na świąteczną przerwę, rano pakowała prezenty, które – starannie owinięte w złoty i czerwony papier – leżały teraz w szafie, potem ubrała choinkę. Piotrek podśmiewał się trochę, że to bez sensu, Boże Narodzenie mieli przecież spędzić u jej rodziców, ale oczywiście pomógł, zgadzając się, że tradycja to tradycja, co z tego, że starannie przystrojone drzewko będzie stać w pustym mieszkaniu. Po powrocie ze ślizgawki zamierzali jeszcze obejrzeć odcinek „Wikingów” – Marta bardzo ten serial lubiła – a później pewnie kochaliby się na tapczanie. Tego ostatniego już nie powiedział, ale Kaśka chyba i tak się domyśliła.
— A mejle Marty? — mruknęła, maskując odrobinę zakłopotania. — Sprawdzałeś?
— Nie.
— To popatrzmy.
Przyniosła laptop i weszła na profil Marty. Dziewczyna nigdy się nie wylogowywała, dlatego poczta otworzyła się automatycznie, wystarczyło kliknąć ikonkę. Piotrek poczuł przyjemne ciepło w sercu – oto ostateczny dowód, że narzeczona nie miała przed nim tajemnic.
W mejlach nie znaleźli niczego ciekawego. Były dwie wiadomości dotyczące imprezy sylwestrowej, którą zamierzali połączyć z krótkim wypadem na narty („co zabieracie? można tam miec swoj alkochol? jak tak, to mam cos specjalnego, spodoba ci sie”) i mnóstwo spamu. Zajrzeli na Facebooka Marty – rano dziewczyna wrzuciła zdjęcie przystrojonej choinki, które miało sześć polubień i dwa banalne komentarze („śliczna! moja będzie w tym roku cała niebieska! żywa? nie boisz się, że igły jej szybko opadną?”). Nowszych wpisów nie było, w powiadomieniach znaleźli informację o urodzinach koleżanki oraz o tym, że Ewa Sobczak dodała post na stronie wydarzenia „Sylwester w Wiśle!!!”. To samo na Instagramie i DeviantArcie – trochę zdjęć i rysunków (Marta ostatnio rysowała mniej, jakby pogodziła się, że artystką już raczej nie zostanie), kilkanaście komentarzy, większość pochlebnych, od kolegów i znajomych.
Piotrek nie mógł się zdecydować, czy czuje ulgę, że Marta nie prowadziła sekretnego drugiego życia, czy jest zaniepokojony, bo nie znaleźli żadnego tropu, który mógłby wyjaśnić jej zniknięcie.
— Sprawdźmy jeszcze historię przeglądarki — zaproponowała Kaśka, a on zgodził się w milczeniu.
Trafili na stronę z przepisami na świąteczne pierniczki, kilka blogów modowych, jeden poświęcony fotografii i dwa serialowe, LubimyCzytać (Marta miała tam konto, ale choć czytała sporo, rzadko oceniała książki), forum, na którym wypowiadała się głównie na temat urody różnych aktorów (podobał jej się Cumberbatch, nie podobał McAvoy), YouTube i TwojąPogodę. Piotrek już miał się poddać, kiedy zauważył stronę www.bialydom.pl. Kliknął.
— To chyba znowu jakiś blog — powiedziała Kaśka, a Piotrek zmarszczył brwi. Na stronie był rysunek: zima, biały dom na zaśnieżonym pustkowiu, w oddali ciemnozielona ściana drzew. Słońce zachodziło – albo wschodziło, nie potrafił zdecydować – i śnieg miał czerwony odcień, jakby podświetlała go łuna pożaru. Od lasu aż do okien na parterze wiodła linia śladów, chyba ludzkich, choć tego też nie był pewien. Poza nimi na obrazku nic nie świadczyło o obecności jakiejkolwiek żywej istoty. Było to samotne miejsce, jak dom zbudowany na końcu wszechświata.
— Marta to rysowała? — zapytała Kaśka, a Piotrek skinął głową. Poznawał jej styl, ten charakterystyczny dobór kolorów. Lubiła kontrasty: czerń i biel, biel i czerwień. Jednocześnie poczuł pierwsze ukłucie niepokoju: Marta zawsze pokazywała mu swoje rysunki, a tego nie znał.
— Wejdź dalej — ponagliła go dziewczyna.
Piotrek kliknął. Strona kazała mu podać hasło.
Tym razem ukłucie niepokoju było głębsze, łaskotało mdląco w okolicy żołądka. Dlaczego po wizycie Marta wylogowywała się z tego jednego jedynego miejsca?
Wpisali na chybił trafił kilkanaście różnych haseł, tych bardziej oczywistych, jak data urodzenia Marty, a potem Piotra, nazwy ich ulubionych kapel, imiona świnek morskich, które hodowała w dzieciństwie, czy ulica, przy której mieszkała, i tych mniej, jak pierwsze słowo, którego Marta nauczyła się po hiszpańsku, czy numer rejestracyjny samochodu Kaśki.
Piotrek odwrócił głowę, unikając wzroku siedzącej obok dziewczyny. Byli przecież z Martą tak blisko. Spali w jednym łóżku, słuchali tej samej muzyki, oglądali te same seriale, dzielili się jedzeniem i marzeniami. Dlaczego narzeczona, która podała mu hasło do swojego konta bankowego, chciała przed nim ukryć zawartość strony z obrazkiem jakiegoś domu? A więc Marta miała jednak jakieś tajemnice. Przed nim, przed Piotrkiem.
W łazience wysikał się, a potem, myjąc ręce, spojrzał w lustro. Jego twarz, ta całkiem ładna pociągła twarz z wąskimi ustami, wydawała się inna, nie tylko bledsza, ściągnięta strachem, ale obca w jakiś subtelny, trudny do uchwycenia w pierwszej chwili sposób.
Twarz człowieka, który właśnie dowiedział się, że jego narzeczona nie do końca jest dziewczyną, za jaką ją uważał.
Gdy wrócił do połączonej z salonem kuchni, Kaśka jedną ręką zalewała kolejny kubek herbaty, a w drugiej trzymała tlącego się papierosa.
— Są takie chwile, kiedy po prostu trzeba zapalić — powiedziała, podsuwając Piotrkowi paczkę. — Poczęstuj się.
Nie palił od czasów liceum, a i wtedy robił to bardziej dla szpanu. Przyjął jednak papierosa, a Kaśka podała mu ogień. Kiedy się zaciągnął, dym podrapał go w gardło – wrażenie przyjemne i nieprzyjemne zarazem, jakby nagle zaczął znajdować radość w tym, co ciemne, szorstkie i bolesne.
Zakaszlał, Kaśka poklepała go po plecach.
— Wszystko w porządku?
— Myślisz, że Marta może kogoś mieć? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
— W sensie innego faceta? Jezu, skąd mam wiedzieć? Jeszcze wczoraj powiedziałabym, że nie, ale teraz… — Urwała, widząc minę Piotrka. — Głupoty gadam, przepraszam. Chyba razem powariowaliśmy. Co my wyprawiamy? Marta poszła gdzieś na parę godzin, wielkie rzeczy. Pewnie spotkała znajomego na tej ślizgawce i gdzieś z nim zabalowała, a teraz nie ma jak wrócić. Zobaczysz, zjawi się rano, jak tylko autobusy zaczną kursować, i będzie cię przepraszać.
— A komórka? Czemu nie odbiera?
— Może zgubiła? To by wszystko wyjaśniało, rozdzieliliście się, telefon gdzieś jej wypadł, a ciebie nie mogła znaleźć, i wtedy spotkała kogoś znajomego.
Uwierzył w to, na krótką, ciepłą chwilę udało mu się uwierzyć. Zamknął oczy, Kaśka objęła go i przytuliła – z wahaniem, jakby dotykała ocalonego z potopu brudnego kociaka. Siostra Marty nigdy nie przepadała za okazywaniem uczuć. A może było w tym coś więcej, rezerwa, która nagle się między nimi pojawiła, cień podejrzenia. Marta ukrywała coś przed Piotrkiem i Piotrek był z Martą, kiedy ta zniknęła.
Jestem przewrażliwiony i tyle, pomyślał.
* * *
Położył się nad ranem, kiedy Kaśka wyszła, nakazując mu „przespać się trochę i przestać się martwić, bo wszystko będzie dobrze”. Zdołał zasnąć, z komórką na wszelki wypadek tuż obok twarzy. Budził się co chwila i spoglądał na wyświetlacz, zdjęty lękiem, że przegapił połączenie albo esemesa, a potem z powrotem zapadał w niespokojny sen. Dochodziło południe, gdy wstał, z ciężką głową i niesmakiem w ustach, jakby był na kacu. Zjadł połowę banana, bo tylko to był w stanie w siebie wepchnąć, umył zęby i wziął prysznic. Wciąż towarzyszyło mu poczucie obcości, obca wydawała się nie tylko widziana w lustrze jego własna twarz, ale i całe mieszkanie, wyszarzałe, z konturami mebli ostro rysującymi się w świetle zimowego dnia i cieniami niepokoju zwiniętymi w kątach. Jak zły brat bliźniak mieszkania, które znał wcześniej, sprzed zniknięcia Marty. Pomyślał, że teraz całe jego życie może już do końca dzielić się na „wcześniej” i „później” i ta świadomość na chwilę odebrała mu oddech.
Koło pierwszej zadzwoniła Kaśka, a Piotrek już po jej niepewnym, pełnym napięcia „cześć” poznał, że dziewczyna nie ma dobrych wiadomości. Nie miała; dzwoniła jedynie po to, żeby zapytać, czy Marta się znalazła.
— Przyjadę za parę godzin, wcześniej muszę jeszcze wpaść do rodziców — oznajmiła, gdy usłyszała, że nie. — Postaram się wszystko im wytłumaczyć tak, żeby nie denerwowali się za bardzo, ok?
— Jasne, dzięki.
Niedzielne popołudnie spędził pochylony nad laptopem, wypróbowując kolejne hasła do strony z białym domem. Wpisywał tytuły książek, filmów i seriali, imiona fikcyjnych postaci, daty historyczne i te, które z jakiegoś powodu mogłyby wydawać się Marcie ważne, miasta, w których była i które chciała kiedyś zwiedzić, nazwy zabytków, kolorów, potraw, kosmetyków i zabawek. W pewnym momencie uświadomił sobie, że to bez sensu – nawet gdyby zdołał złamać hasło, nie miał gwarancji, że na stronie znajdzie coś, co wyjaśni jej zniknięcie, jednak potrzeba robienia czegokolwiek zwyciężyła nad rozsądkiem.
O szóstej przyszła Kaśka. Miała ze sobą dwa chińskie dania na wynos, bo „założę się, że zapomniałeś o obiedzie”. Piotrek, niespodziewanie zgłodniały, zmiótł z talerza swoją porcję; ryż i kurczak w sosie curry ciążyły mu potem w żołądku, zbite w ciasny kłąb z narastającym przerażeniem. Wieczór był jak déjà vu – Kaśka znowu parzyła herbatę i paliła, Piotrek znowu odpowiadał na pytania, czy nie przypomina sobie czegoś, co mogłoby im pomóc, jakiegoś wydarzenia wykraczającego poza zwyczajną codzienność, zdania rzuconego przez Martę przelotnie w rozmowie. Kręcili się w kółko, a z każdym okrążeniem odpowiedzi wydawały się coraz bardziej jałowe, nadzieja blakła, słowa dźwięczały pustką, strach gęstniał.
Kaśka otworzyła okno, żeby przewietrzyć salon. W sąsiednim mieszkaniu ktoś grał na skrzypcach Cichą noc, nuty płynęły przez ciemność jak samotne płatki śniegu. Piotrek rozpłakał się, a Kaśka objęła go – ale nie od razu, najpierw spojrzała spod rzęs oczami Marty, a on udał, że nie dostrzega tego jej spojrzenia.
— Jutro idziemy na policję — zadecydowała, przyjmując za pewnik, że do jutra Marta się nie zjawi.
* * *
Nie zjawiła się i następnego dnia spotkali się pod komendą na Stawowej – Kaśka uznała, że skoro Marta zniknęła na rynku, powinni zgłosić jej zaginięcie możliwie najbliżej. Jasnowłosa kobieta w tanim chińskim swetrze przyjęła ich zgłoszenie; mówił przede wszystkim Piotrek, bo właśnie on był z Martą tamtego wieczoru. Nie kłamał, ale jego słowa z jakiegoś powodu brzmiały jak kłamstwo, jakby ich prawdziwość zużyła się przez ciągłe powtarzanie. Nie, nie pokłóciliśmy się ani nic w tym rodzaju, nie było między nami żadnych spięć, Marta nie obraziła się i nie miała powodu, żeby odejść. Smakował te zdania, starając się odnaleźć w nich dawny smak, ciepło dziewczęcej ręki w jego dłoni, kiedy podtrzymywali się nawzajem na ślizgawce, wilgotny oddech omiatający jego szyję, gdy szeptała mu do ucha.
Kobieta za biurkiem zażądała aktualnego zdjęcia Marty, a Kaśka szczęśliwie wpadła na to, żeby je przynieść. Była to fotografia z wakacji: Marta siedziała w jakimś ogrodzie, uśmiechnięta i opalona, w białej sukience na ramiączkach. Piotrek nie miał pojęcia, gdzie zdjęcie zostało zrobione, a głupio mu było zapytać Kaśkę. Poza tym Marta nie przepadała za sukienkami, zawsze twierdziła, że spodnie są o wiele wygodniejsze, a równie seksowne.
Niepokój znów sięgnął długimi palcami, by połaskotać żołądek.
Piotrek pomyślał o zdjęciu opalonej Marty, wydrukowanym w dziesiątkach egzemplarzy i rozlepionym na dziesiątkach szyb. Jeździłoby tam i z powrotem tramwajami, podczas gdy zmęczeni, niewyspani ludzie wpatrywaliby się w jej radosną twarz i z nudów, kołysząc się na zakrętach, czytali: „19 grudnia zaginęła Marta Kozłowska, lat 23, ubrana w czerwony płaszcz i niebieskie dżinsy”…
— Śliczna dziewczyna. — Policjantka postukała pomalowanym na czerwono paznokciem w nos Marty. — Z takich, którym przydarzają się różne rzeczy. Ładna buzia, dużo kłopotów, tak mówiła moja matka.
— Myśli pani, że ona się znajdzie? — zapytał Piotrek z nadzieją.
Policjantka zapaliła papierosa. Dym uniósł się leniwą smużką, wsiąkając w szare tapety i dawno nieprane firanki.
— Co ma się nie znaleźć. Pytanie kiedy. I w jakim stanie. Mieliśmy jakiś czas temu taki przypadek. Piękna dziewczyna, jak z obrazka. Poszła z koleżankami na świąteczną zabawę i zniknęła w tłumie. Tydzień później znaleźliśmy ją w opuszczonym domu, w kałuży krwi tak głębokiej, że wyglądało, jakby w niej utonęła. To była jej własna krew, oczywiście. Ładna buzia, dużo kłopotów, jak mówiłam.
Piotrek przełknął nerwowo ślinę, Kaśka zbladła.
— Marta nie miała żadnych kłopotów — zaprotestował chłopak, a policjantka uśmiechnęła się pobłażliwie.
— Jasne. Pewnie znajdzie się za parę dni w wesołym towarzystwie. Takie już są te ładne dziewczyny. Znikają, nie myśląc o nikim oprócz siebie, i świetnie się bawią. Najczęściej wracają, ale czasem… — wzruszyła ramionami — czasem przydarzają im się złe rzeczy, a one nic na to nie potrafią poradzić.
— Marta nie była taka. Ona… ona chyba się kogoś bała.
— Naprawdę? — Policjantka uniosła brwi. — To już jakiś punkt zaczepienia.
— Naprawdę — zapewnił Piotrek. — Ktoś za nią chodził. Dwóch mężczyzn, jeden niski i gruby, a drugi wysoki i chudy. Marta mówiła o nich Wieprz i Wilk.
— Wieprz i Wilk — powtórzyła policjantka beznamiętnie, klepiąc w klawiaturę komputera.
— Pani pewnie mi nie wierzy… — zaczął Piotrek, ale kobieta przerwała mu, kręcąc głową.
— Co miałabym nie wierzyć. Młodzi jesteście i życia nie znacie, a ja widziałam różne rzeczy. Mogłabym wam opowiedzieć o nastolatce, która pewnego dnia weszła do piwnicy i zniknęła na zawsze. Albo o takiej, która wróciła z lasu jako inny człowiek, zupełnie jakby spotkała tam bestię albo anioła, który przewrócił ją na lewą stronę. Rodzona matka w końcu wyrzuciła ją z domu, bo nie mogła znieść jej obecności. Oczywiście to nie było tutaj, tylko w górach, blisko granicy. Złe rzeczy się zdarzają, zwłaszcza pięknym dziewczynom. Ładna buzia…
— Duże kłopoty — dopowiedziała Kaśka. — Wiemy.
* * *
— Przyznaj się. — Kiedy znaleźli się z powrotem na ulicy, Kaśka spojrzała na niego oskarżycielsko. — Wymyśliłeś to o Wieprzu i Wilku.
— Trochę — przyznał Piotrek, z ulgą wciągając w płuca mroźne powietrze. — Pomyślałem sobie, że potraktują nas poważniej, jeśli uznają, że Marta czuła się zagrożona. Ale Wieprz i Wilk naprawdę istnieją. Marta mi o nich opowiadała, jeszcze w liceum. Podobno chodzili za nią, a czasem stali pod domem i patrzyli w okna.
— Czyli ona ich wymyśliła, nie ty.
— Marta nie zmyślała — zaprotestował. — Była rozsądna i nigdy mnie nie okłamywała. Nawet w żartach.
— Jasne.
— Czemu tak na mnie patrzysz?
— Wcale na ciebie nie patrzę. Wsiadaj do samochodu.
Podrzuciła go pod dom, pocieszyła, że teraz już na pewno Martę znajdą, policja ma przecież swoje sposoby, i pożegnała. Wspinając się po schodach, myślał o dziwnej policjantce (ekscentrycznej, była po prostu ekscentryczna), a także o zdjęciu Marty, tym w białej sukience. Gdzie zostało zrobione? Po namyśle uznał, że prawdopodobnie na działce u jej rodziców; dziewczyna jeździła tam od czasu do czasu bez niego. Co prawda ogród na zdjęciu wyglądał trochę inaczej, ale chłopak dawno tam nie był i sporo się mogło zmienić.
Przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi.
— Marta? — zawołał, zanim przekroczył próg. — Jesteś?
Naprawdę wierzył, że wróciła. To dopiero byłaby historia – oni idą na policję, a Marta w tym czasie pojawia się jak gdyby nigdy nic. Opowiadaliby to jeszcze swoim wnukom.
Mieszkanie odpowiedziało mu ciszą. Obszedł wszystkie pomieszczenia, ale Marty nie było. Usiadł na tapczanie. Gdyby tylko znał hasło…
Otworzył laptop i jeszcze raz wszedł na stronę z obrazkiem. Wpisał „biały dom”, potem „ogród” i – w odruchu desperacji – „biała sukienka”. Żadnego efektu. To nieważne, tłumaczył sobie, na tej stronie nie ma nic ciekawego, nic, co chciałaby przede mną ukryć. Marta wróci i wszystko mi wyjaśni, a kiedy to wyjaśnienie usłyszę, sam będę się śmiał ze swoich podejrzeń.
A potem z głębin podświadomości wychynęło wspomnienie – gdy Marta chodziła do pierwszej klasy liceum, mniej więcej wtedy, kiedy w jej życiu pojawili się Wieprz i Wilk, lubiła zapisywać słowa odwrotnie, od końca do początku. To szyfr, mówiła, język używany w świecie, w którym wszystko jest na opak. I wszystko jest możliwe. Zdarzało jej się nawet pisać w ten sposób wypracowania, a kiedy nauczyciele stawiali jej dwóje, śmiała się, jakby to był jakiś osobliwy żart.
akswołzoK atraM, wklepał Piotr. I rtoiP kinadgoB.
Nic.
Spróbował jeszcze kilku kombinacji, a później wpisał:
yłaib moD.
Strona rozświetliła się, wpuszczając Piotrka do środka. Teraz na tle zimowego obrazka pojawiły się dwa napisy: „Skontaktuj się ze mną” i „Opowiadania”. Piotrek kliknął na pierwszy i wysłał wiadomość:
From: Piotr Bogdanik <piotr_bogdanik@gmail.com> To: Biały dom <opowiesci@interia.pl> Subject: kontakt Date: Mon, 21 Dec 2015 15:35:49
Gdzie jesteś? Odezwij się, proszę. Martwię się o ciebie.
Piotrek
Zaraz przyszło mu do głowy, że być może skrzynka mailowa wcale do Marty nie należy, wysłał więc drugą wiadomość:
From: Piotr Bogdanik <piotr_bogdanik@gmail.com> To: Biały dom <opowiesci@interia.pl> Subject: kontakt Date: Mon, 21 Dec 2015 15:42:28
Szukam mojej narzeczonej, Marty Kozłowskiej. Ona narysowała obrazek z białym domem. Proszę, odezwijcie się, jeśli wiecie, gdzie ona jest.
P.
Po namyśle dopisał też:
PS. Boję się, że mogli ją porwać Wieprz i Wilk.
A potem, ponieważ nic innego nie przyszło mu do głowy, kliknął na stronę „Opowiadania” i zaczął czytać „Opowieść o zmianie”.